Tunezja: przewrót prezydencki

Na wieść, że prezydent rozwiązał rząd i parlament, tysiące ludzi wyszło na ulice.
w cyklu STRONA ŚWIATA

28.07.2021

Czyta się kilka minut

Prezydent Tunezji zdymisjonował rząd i parlament, Tunis, 26 lipca 2021 r. Fot. FETHI BELAID/AFP/East News /
Prezydent Tunezji zdymisjonował rząd i parlament, Tunis, 26 lipca 2021 r. Fot. FETHI BELAID/AFP/East News /

Stało się to podczas ostatniej niedzielnej nocy. Zaraz po dniu, w którym Tunezja świętuje Dzień Republiki ustanowionej 25 lipca 1957 r., w drugim roku jej niepodległości. Od kilku lat Dzień Republiki przestał być jednak okazją do urządzania patriotycznych obchodów. Tunezyjczycy wychodzą na ulice, by wyrazić swój gniew i rozczarowanie fatalnymi przywódcami, zarówno tymi, którzy akurat rządzą, jak i tymi, którzy znajdują się w opozycji.

Dziesięciolecie rewolucji

W niedzielę dziesiątki tysięcy ludzi w całym kraju, łamiąc rygory wprowadzone przez władze z powodu trwającej drugi rok epidemii, ruszyły na antyrządowe pochody i wiece. Tunezyjczycy, dumni, że to właśnie w ich kraju pod koniec 2010 r. zaczęła się Arabska Wiosna, dziś narzekają, że rządzący nimi politycy ostatnie dziesięciolecie zmarnowali przez niekompetencję, kłótliwość i korupcję. Demokracja, owszem, przyjęła się jak nigdzie indziej w arabskim świecie, ale ludziom żyje się gorzej.

Gospodarka, która i tak była w złym stanie, została dobita epidemią. Zamiast rozwoju i wzrostu, na jakie liczyli Tunezyjczycy, w zeszłym roku zanotowano prawie 10-procentowy spadek. W tym roku będzie podobnie, pierwszy kwartał zakończył się 3-procentowym zjazdem. Rosną za to drożyzna, bezrobocie i publiczny dług. Świecący pustkami skarb państwa sprawia, że rządzący o pieniądze muszą prosić za granicą. Międzynarodowy Fundusz Walutowy gotów jest pożyczać kolejne miliardy dolarów, ale pod warunkiem, że tunezyjskie władze wzmogą politykę zaciskania pasa. Rządzący z Tunisu boją się z kolei, że o ile oni sami pewnie by tego nie odczuli, ich rodakom mogłoby zabraknąć cierpliwości i gotowości do dalszych wyrzeczeń.

Ten brak zdecydowania i przywódczego daru polityków, ich niekompetencja i niemożliwa do poskromienia skłonność do korupcyjnych nawyków sprawiły, że w Dzień Republiki Tunezyjczycy życzyli sobie przede wszystkim upadku niezdolnego do działania rządu i rozwiązania wybranego przed dwoma laty parlamentu.

W niedzielny wieczór ich świąteczne życzenia nieoczekiwanie się spełniły. Prezydent kraju Kais Sajed obwieścił w telewizyjnym orędziu, że zwalnia premiera Hiszama Maszisziego, zawiesza parlament (na jego rozwiązanie prezydentowi nie pozwala konstytucja), a posłom – przysługujące im immunitety. Sajed zapowiedział, że przejmuje władzę i będzie ją sprawował z nowym premierem, którego postara się jak najszybciej wyznaczyć. Tymczasem sam pokieruje ministerstwami obrony i sprawiedliwości oraz osobiście będzie nadzorował ewentualne procesy o korupcję czy nadużywanie władzy.

Ogłosił też, że wprowadza godzinę policyjną, która obowiązywać będzie od siódmej wieczorem do szóstej rano, a także zakaz zgromadzeń publicznych powyżej trzech osób. Nowe porządki zostały wprowadzone wstępnie na 30 dni, ale zostaną odwołane, gdy „przywrócony zostanie spokój społeczny” i nic nie będzie już zagrażać „bezpieczeństwu tunezyjskiego państwa”.

Przestrzegł też, że „ten, kto spróbuje strzelać, zostanie zastrzelony”, po czym ruszył na aleję Burgiby, główną ulicę stolicy, by pozdrowić wiwatujące na jego cześć tłumy. „Musiałem za to wszystko wziąć odpowiedzialność na swoje barki i to właśnie zrobiłem – powiedział. – Uznałem, że powinienem być tam, gdzie jest mój lud”.

Zamach czy rewolucja

Zwolniony z pracy premier Masziszi obiecał, że przekaże swoje obowiązki następcy wskazanemu przez prezydenta. Ale przewodniczący zawieszonego parlamentu, 80-letni weteran tunezyjskiej polityki Raszid Ghanuszi, a także przywódcy największych partii politycznych uznali prezydenta za uzurpatora i ogłosili, że dokonał on faktycznego zamachu stanu.

Konstytucja z 2014 r., którą sam pomógł napisać, dzieli władzę między prezydenta, premiera i parlament. Prezydent jest głową państwa, podlegają mu polityka obronna i dyplomacja, ale za zarządzanie krajem odpowiada premier. Kompetencyjne spory między prezydentem, premierem i parlamentem miał rozsądzać specjalny trybunał, ale korowody z wyborem sędziów (każdy chciał mieć swoich) sprawiły, że nigdy nie został powołany.

„Nie wolno nam dopuścić, by cała władza w państwie znalazła się w rękach jednego człowieka – oznajmił Ghanuszi. – Byłaby to zdrada konstytucji, demokracji i rewolucji”. Ghanuszi wezwał rodaków, by wyszli na ulicę i sprzeciwili się prezydenckiemu przewrotowi tak, jak dziesięć lat temu wystąpili przeciwko dyktaturze. Wygląda jednak na to, że ogromna większość Tunezyjczyków popiera decyzję prezydenta. „Nie chodzi o to, że prezydent cieszy się wśród ludzi tak wielkim poparciem, lecz że nienawidzą oni, naprawdę szczerze nienawidzą swojej politycznej elity” – tłumaczył zagranicznym dziennikarzom znawca Maghrebu Tarek Megerisi, członek Europejskiej Rady Stosunków Zagranicznych.

Buntownicy i elity

Niespodziewanie dla samego siebie uosobieniem elity politycznej stał się Raszid Ghanuszi, były polityczny więzień i wygnaniec, szef partii Odrodzenie, szukającej natchnienia i wzorów w politycznej filozofii Braci Muzułmanów, powstałego sto lat temu ruchu odwołującego się do solidarności arabskiej i praw zapisanych w Koranie, odrzucającego wpływy zachodnie, świeckie.

Od Arabskiej Wiosny i nastania w Tunezji demokracji Odrodzenie pozostaje najsilniejszą partią kraju, mającą najwięcej do powiedzenia we wszystkich działających w ostatnim dziesięcioleciu rządach. A było ich już dziesięć. Demokracja poskutkowała bowiem nie tylko ogromną różnorodnością politycznych partii w parlamencie, lecz także jego rozdrobnieniem, wymuszającym powoływanie koalicyjnych rządów.

Ostatnie wybory w 2019 r. również zakończyły się wygraną Odrodzenia, a Ghanuszi został przewodniczącym parlamentu. On także, jako przywódca najsilniejszej partii, wskazuje kandydatów na szefa rządu.

W 2019 r. Tunezyjczycy wybrali też prezydenta. Został nim niespodziewanie Kais Sajed, emerytowany wykładowca prawa konstytucyjnego, który stanął do elekcji jako kandydat niezależny, niezwiązany z żadną partią, niezamieszany ani w korupcję, ani polityczne intrygi. I właśnie kogoś takiego wybrali sobie na przywódcę Tunezyjczycy, człowieka znikąd, uczciwego, zasadniczego i skromnego (zjednał tym sobie młodzież), o bardzo konserwatywnych poglądach (tym przekonał do siebie mułłów), który – jak opowiadają jego współpracownicy – wydał na kampanię wyborczą tyle, ile musiał zapłacić za papierosy, które wypalił, i kawę, którą wypił podczas niekończących się odwiedzin w domach wyborców. Tak oto niegdysiejszy buntownik Ghanuszi został zaliczony do politycznego salonu, a nikomu nieznany wykładowca prawa, wyniesiony na prezydencki urząd, stał się symbolem buntu przeciwko politycznym elitom.

Kais Sajed, liczący dziś 63 lata, nigdy nie ukrywał, że podziela jak najgorsze mniemanie swoich rodaków o tunezyjskich politykach, a także, że wcale mu się nie podoba obowiązujący demokratyczny porządek, wzorowany na tym, który przyjął się na Zachodzie. Uważa, że doskonalszą formą demokracji byłaby demokracja uwolniona od partyjniactwa i samowoli partyjnych kacyków, rozdzielających miejsca na wyborczych listach i posady na urzędach. Chciałby, żeby ludzie wybierali najlepszych, znanych sobie kandydatów, fachowców, ale tylko do sąsiedzkich samorządów, radni zaś wybieraliby spośród siebie posłów, a posłowie – prezydenta.

Muzułmańskie Odrodzenie

Do zmiany ustroju i konstytucji potrzebna jest jednak większość dwóch trzecich posłów w parlamencie, a prezydent nie ma w nim swoich przedstawicieli. Od prawie dwóch lat prezydent i przewodniczący parlamentu wyszarpują sobie z rąk władzę, po swojemu odczytując konstytucyjne zapisy.

Pierwszego, wyznaczonego przez Ghanusziego premiera koalicyjnego rządu, Iljasa al-Fachfacha prezydent zwolnił po pół roku z powodu skandalu korupcyjnego, w jaki zamieszany był jego rząd. Jego następcę, Haszima Maszisziego, również wskazanego przez Ghanusziego, prezydent uznał, ale do dziś nie zatwierdził 11 z wybranych przez niego ministrów.

Już w maju wychodząca w Londynie internetowa gazeta „Middle East Eye” przepowiadała, że konfrontacja między prezydentem i Ghanuszim, przewodniczącym parlamentu i przywódcą najsilniejszej w parlamencie partii Odrodzenie, jest nieunikniona. Sajeda popychają do niej szejkowie z Dubaju i Abu Zabi, uchodzący za ważnych graczy w bliskowschodniej polityce. Szejkowie ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich nie ufają Ghanusziemu i jego Odrodzeniu jako tunezyjskiej filii Braci Muzułmanów, których mają za groźnych wywrotowców i terrorystów. Wrogość do Braci Muzułmanów sprawiła, że szejkowie poparli zamach stanu w Egipcie, który w 2013 r. obalił rządy tamtejszych Braci i ich prezydenta Mohammeda Morsiego, a do władzy wyniósł obecnego przywódcę Abdela Fattaha al-Sisiego, który przywrócił w Kairze dyktaturę. „Kais Sajed chce zrobić to samo w Tunisie” – ostrzega Ghanuszi.


STRONA ŚWIATA to autorski serwis Wojciecha Jagielskiego, w którym dwa razy w tygodniu reporter i pisarz publikuje nowe teksty o tych częściach świata, które rzadko trafiają na pierwsze strony gazet. 


 

Zanim nadeszła Arabska Wiosna, za działalność opozycyjną i poglądy polityczne siedział w więzieniu, w końcu musiał uciekać z kraju. Za granicą złagodził swój polityczny program, wzorowany wcześniej na Braciach Muzułmanach, opowiedział się za świeckością państwa i jego rozdziałem od religii. Wystrzegał się wzmianek o Braciach Muzułmanach, natomiast nawiązał polityczną przyjaźń z tureckim przywódcą Tayyipem Erdoganem, usiłującym przywrócić Turcji rolę regionalnego mocarstwa na Bliskim Wschodzie. Erdoganowska Turcja, oskarżana na Zachodzie o lekceważenie praw obywatelskich i demokratycznych zasad, zaangażowała się w wojnę domową w Libii i Syrii, a na półwyspie Arabskim zbudowała przyczółek w postaci zaprzyjaźnionego z nią Kataru.

W poniedziałek, kiedy wojsko nie wpuściło Ghanusziego do zamkniętego gmachu parlamentu i gdy wezwał on demokratyczny świat do obrony demokracji w Tunezji, jako pierwszy ze słowami wsparcia pospieszył Erdogan.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej