Tu nie ma kapitalizmu

Andrzej Sadowski, ekonomista: Dziś kontrola życia obywatelskiego jest nie mniejsza niż za PRL. Urzędnicy przeszkadzają obywatelowi nawet wtedy, kiedy ten chce pomagać drugiemu. Rozmawiała Elżbieta Isakiewicz

29.04.2008

Czyta się kilka minut

Elżbieta Isakiewicz: Znajomy Francuz nie może się nadziwić, że w Polsce ludzie o przekonaniach liberalnych chodzą do kościoła. Uważa, że katolik powinien wystrzegać się wolnego rynku, jak diabeł święconej wody.

Andrzej Sadowski: Przeciwstawianie chrześcijaństwa i wolnego rynku jest bezpodstawne, bo wolny rynek nie mógłby się rozwinąć bez chrześcijaństwa. Przykazanie "Nie kradnij" umożliwiło wprowadzenie takich relacji ekonomicznych, które pozwalały na produkowanie różnych towarów i ich wymianę. To na fundamencie chrześcijaństwa w XVIII w. John Lock tworzył intelektualne zręby liberalizmu politycznego, a Adam Smith - systemu wolnorynkowego.

Skąd zatem w encyklikach papieskich tyle cierpkich słów pod adresem liberalizmu? Pius XI w 1939 r. napisał np.: "Liberalizm, socjalizm, bolszewizm to bratnie systemy".

Kościół nie krył niechęci do tej wersji liberalizmu, która walkę z nim wypisała na sztandarach po to, by pozbawić go wpływów politycznych i zasobów materialnych. Działo się tak np. w czasie rewolucji francuskiej. Nie należy uzasadnionej, obronnej reakcji Kościoła utożsamiać z krytyką gospodarki wolnorynkowej i przedsiębiorczości. Jan Paweł II w swoich encyklikach wielokrotnie akcentuje podstawowe znaczenie wolności ekonomicznej dla wolności jako takiej.

Jednak wersja liberalizmu wojującego z religią zdaje się dziś w Europie dominować.

Ten nurt nawołuje do swobody obyczajowej. A jeśli jednocześnie nakłada kagańce na wolność gospodarczą, to jaki z niego liberalizm! W Ameryce "liberał" oznacza zwolennika państwa socjalnego, interwencjonizmu państwowego i etatyzmu. Gdyby ojcowie myśli liberalnej widzieli, jak elity polityczne kolejnych krajów europejskich poddają się temu, przewróciliby się w grobie.

Czy liberalizm i wolny rynek są winne temu, że wypączkowała myśl socjalistyczna?

Socjalizm wziął się nie z nadmiaru liberalizmu i wolnego rynku, ale z tej odmiany demokracji, która obrała kurs kolizyjny z wolnością gospodarczą i polityczną, stając się systemem obliczonym na doraźną grę interesów z arytmetyczną większością. Dlatego Europie nie udało się zostać Stanami Zjednoczonymi, gdzie w konstytucji nie ma słowa "demokracja", ale jest wcześniejsze i ważniejsze: "wolność".

Dlaczego Europa skręciła w tę stronę?

Bo wydobywała się z różnych form opresyjnych rządów, które były mniej lub bardziej absolutne. Czy pani wie, że dekretami królów Francji nakazywano chłopom zbieranie niedojrzałego zboża, a kiedy indziej wstrzymywano zbiory, mimo że już pokładało się i wysypywało na ziemię? A wszystko w imię wyznawanej wtedy doktryny merkantylnej, według której naród będzie szczęśliwy, gdy życie zorganizują mu urzędnicy. W konsekwencji następowały liczne klęski głodu, które w końcu doprowadziły do takiego pogorszenia nastrojów, że była możliwa rewolucja. Jeżeli współczesne elity europejskie nawiązują do jakiejś tradycji, to właśnie do rządu omnipotentnego, który wie najlepiej, co dla człowieka dobre, więc wkracza w każdą sferę jego działalności.

Inna przyczyna narodzin socjalizmu leżała w odchodzeniu od wolnego rynku. Jedna z zasad klasycznej ekonomii mówi, że jeżeli towary nie będą przekraczały granic, zrobią to armie. I tak się stało, ostatecznie zaś o triumfie socjalizmu zadecydowały skutki I wojny światowej: dramatyczne zubożenie mieszczaństwa, które zostało zdegradowane do poziomu proletariatu - a to ono było podporą rynku i stabilizatorem demokracji. Bankrutowali drobni przedsiębiorcy, ludzie tracili majątki i oszczędności, i znów tylko wąska grupa była bogata. Trudno sobie wyobrazić lepszą glebę pod socjalizm.

Uszczęśliwiacze

Czy socjalizmu nie uzasadniają obszary ubóstwa, których wolny rynek nie zlikwidował?

A wszechobecny rząd je zlikwidował? Mechanizm rynkowy szybciej i trwale eliminuje ubóstwo. Światowe badania "Wall Street Journal" pokazały, że tam, gdzie władza mniej zabiera obywatelom w podatkach, niższe warstwy mają więcej niż klasa średnia w krajach tzw. dobrobytu. Pomysł socjalistów, że w imię sprawiedliwości należy zabierać tym, co mają trochę więcej, a oświecona rządowo-biurokratyczna elita zdecyduje, komu dodać i ile, tylko niesprawiedliwości piętrzy. Żaden socjalizm na świecie nie zlikwidował nierówności, lecz je pogłębił, zwiększając poziom biedy.

Uważa Pan, że państwowa opieka nad chorymi i biednymi jest zbędna?

Tak! Bo nie działa i jest marnotrawna. Ludzie nie byli, przynajmniej w tym kręgu kulturowym, barbarzyńską hordą i dopiero kiedy uszczęśliwiacze zaczęli wprowadzać swoje porządki, to się zmieniło. Rzecz jasna wojny wywoływały drastyczne kryzysy wiary czy zasad, ale to były sytuacje wyjątkowe. W normalnych czasach człowiek nie pozostawiał bliźniego na pastwę okrutnego losu. Niezwykle sprawnie działał system pomocy na poziomie parafii, gdzie każdy każdego znał i widział, co komu potrzebne. W średniowieczu członkowie cechów rzemieślniczych (przynależność do nich była powszechna) opiekowali się sobą do ostatnich dni życia. Bo tylko bliźni są w stanie poważnie traktować przykazania boskie, nie anonimowi urzędnicy. Więc rząd nie powinien przeszkadzać w tego rodzaju aktywności. Tym bardziej że państwowa dystrybucja pomocy sieje również spustoszenia w duchowości człowieka, rodzi patologie.

A konkretnie?

Wbija klin w naturalną instytucję niesienia pomocy, jaką jest rodzina. Dzieci nie odpowiadają już za starość swoich rodziców, bo przykazanie "czcij ojca swego i matkę swoją" zostało zastąpione ofertą rządu: "nasi urzędnicy cię wyręczą". W rezultacie, starszych ludzi z rządowych domów opieki, np. w Holandii, po osiągnięciu określonego wieku już się nie leczy. Nic dziwnego, że przenoszą się coraz częściej do takich miejsc jak Polska, gdzie nikt nie będzie kwalifikował ich do eutanazji.

Jak poważne cywilizacyjne konsekwencje mają pozornie dobroczynne idee, można przeczytać w raporcie fundacji brytyjskiej Partii Pracy. Oceniono w nim trzydzieści kilka lat polityki społecznej państwa, która polegała na kierowaniu pomocy finansowej do samotnych matek i niepełnych rodzin. I okazało się, że ukształtowała się rodzina nowego typu: dla pieniędzy celowo nie zawiera się małżeństw, w każdym następnym pokoleniu córki mają dzieci w wieku kilkunastu lat, a te dzieci z kolei nigdy nie widzą pracującego rodzica. Dorastając, uczą się, że bez pracy można m i e ć. Tak powstają całe getta ludzi nastawionych roszczeniowo, nieawansujących w hierarchii społecznej. Przenikliwie opisał ten mechanizm Jan Paweł II w encyklice "Centesimus annus": "Interweniując bezpośrednio i pozbawiając społeczeństwo odpowiedzialności, państwo opiekuńcze powoduje utratę ludzkich energii i przesadny wzrost publicznych struktur, w których - przy ogromnych kosztach - raczej dominuje logika biurokratyczna".

Ale jest przecież model skandynawski. Obywatele płacą wysokie podatki, ale za to korzystają z rozwiniętej opieki socjalnej. Też się Panu nie podoba?

O nie, bardzo dziękuję. To jest system chory i tylko brak wiedzy, jak funkcjonuje, może prowadzić do odmiennego wniosku. Społeczeństwo szwedzkie cierpi już na wiele skutków ubocznych daleko posuniętej ingerencji państwa w życie obywateli. Np. pod hasłem wyeliminowania przemocy w rodzinie wprowadzono takie prawo, że niezadowolony z rodziców trzynastolatek może zadzwonić pod darmowy numer telefonu i odtąd do pełnoletniości będzie "wychowywał" go rząd. Czy opieka socjalna zastąpi mu normalną więź z rodziną?

Przykładami można sypać jak z rękawa. Wie pani, dlaczego Szwedzi zaczęli jeździć do polskich dentystów?

Bo taniej.

Nie tylko. Tam trudno dostać się do lekarzy, bo po przekroczeniu określonego dochodu nie opłaca się im pracować - taki dostaliby podatkowy domiar. Jednocześnie przedstawiciele kilku zawodów dogadali się ze sobą w sprawie wzajemnej wymiany usług, bez konieczności odprowadzania za to podatków. I tak lekarz leczył adwokata, który mu prowadził sprawę itp. Władza nie poddaje się i w imię sprawiedliwości społecznej próbuje z tym walczyć. Tylko po co?

Jedna ze szwedzkich gazet zrobiła badania, które pokazują, że siła nabywcza zwykłego śmieciarza w Nowym Jorku jest większa niż inżyniera w Sztokholmie.

Kiedy na kosmetykę za późno

Porozmawiajmy o polskiej rzeczywistości. Od wielu miesięcy rządzi ekipa, której co najmniej kilku liderów nazywa się liberałami. Czy to jest rząd liberalny?

Te oczekiwania okazały się złudne, kiedy powołano komisję Palikota.

Dlaczego? Przecież ona chce ułatwić nam życie.

Kiedy politycy wiedzą, co robić, to nie powołują kolejnej komisji. A Polska potrzebuje radykalnych zmian, jak te z przełomu lat 80. i 90. Po 1989 r. krok po kroku ograniczano tu wolność gospodarczą i biurokratyzowano nasze życie. Prześcigają nas w rozwoju kraje, które - jak Estonia - były bardziej zdewastowane przez realny do bólu socjalizm.

A na początku transformacji byliśmy pierwsi, bo obowiązywała jeszcze ustawa Mieczysława Wilczka, ministra przemysłu w ostatnim rządzie PRL. Jako przedsiębiorca nie miał on złudzeń, że próby poprawiania socjalizmu są bezsensowne, więc wyrzucił ten cały głupi system do kosza. W swojej ustawie zawarł fundamentalną zasadę: że co nie jest zabronione, jest dozwolone. I ludzie natychmiast powychodzili na ulice ze straganami, a choćby i kocami, ale wolność gospodarcza, która wyzwoliła polską przedsiębiorczość, szybko rządzącym zaczęła przeszkadzać. Było już tylko gorzej. Państwo nakładało na przedsiębiorców nowe haracze, przez co niebywale wzrosły koszty pracy.

W połowie lat 90. przestrzegaliśmy: jeśli na nowo nie odblokujecie gospodarki, gwałtownie wzrośnie bezrobocie i Polacy będą emigrować. Teraz przestrzegamy: jeśli nie dojdzie do zmian, już tu nie wrócą.

Więc co trzeba zrobić?

Postąpić jak Wilczek. Wyrzucić ten dotychczasowy biurokratyczny "porządek" i jedną ustawą uwolnić naszą przedsiębiorczość.

I będziemy mieli polski cud?

A wie pani, jak doszło do cudu estońskiego? W jednym z wywiadów opowiedział o tym pierwszy premier tego kraju. Otóż przeczytał książkę Miltona Friedmana "Wolny wybór" i na jej podstawie w paru punktach zaprojektował zmiany we własnej ojczyźnie.

Wystarczyła kartka papieru?

Może dwie.

Łatwo tak teoretyzować. A co, jeśli pomysły z kartki nie spodobają się posłom, ekspertom, prezydentowi?

O tak, to się w Polsce słyszy nagminnie: "urzędnicy nie pozwolą". Więc zadaję fundamentalne pytanie: czy mamy demokrację, czy też rządzi tu jakaś kasta urzędnicza, na którą politycy powołują się dla ukrycia własnej indolencji, niekompetencji i zwyczajnego nieróbstwa? Bez wątpienia żyjemy w tym drugim systemie. Dziś kontrola życia obywatelskiego jest nie mniejsza niż za PRL. Urzędnicy przeszkadzają obywatelowi nawet wtedy, kiedy chce pomagać drugiemu.

Jak to?

Jakiś czas temu kilka znaczących instytucji charytatywnych, religijnych, jak Caritas, Diakonia, Eleos, i świeckich, jak Polska Akcja Humanitarna i Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, wspólnie z nami zorganizowało konferencję. Apelowaliśmy do rządu, żeby zwolnił z podatku VAT dobroczynne SMS-y, tak jak to jest w Czechach, a za chwilę będzie w Bułgarii i Niemczech. A urzędnicy: "Nie, bo UE tego zabrania". A to nieprawda - wystarczy sprawdzić w internecie!

Nie ma takiego dobroczyńcy w Polsce, który by nie potknął się o funkcjonujący sobie w najlepsze system kontroli i reglamentacji. Gdy zbiera się np. pieniądze na operację lewego oka dziecka, to zgodnie z przepisami MSW nie wolno ich przekazać na dziecko, które ma chore oko prawe. Przedsiębiorcy nie wolno dostarczyć chleba dla bezdomnych. Po tym, jak urząd skarbowy, zgodnie z prawem, kazał za to zapłacić podatek piekarzowi spod Wrocławia, darczyńców zapewne ubyło, a ci, którzy nadal pomagają, kazali przysiąc siostrze zakonnej opiekującej się bezdomnymi, że nie zdradzi, kim są.

Ale najgorzej mają chyba uczniowie szkół handlowych. Rząd zabrania im udziału w charytatywnych zbiórkach publicznych. Bóg raczy wiedzieć, czym sobie na to zasłużyli. System w Polsce walczy z tak naturalnym odruchem człowieka, jak chęć pomocy bliźniemu.

Gorzej być nie może

A jak liberał naprawiałby polską służbę zdrowia? Też na jednej kartce?

Owszem. W 2007 r. wraz z Ogólnopolskim Związkiem Zawodowym Lekarzy przedstawiliśmy projekt, którego punkt pierwszy zakłada wycofanie rządu z prowadzenia szpitali, bo jako właściciel i zarządzający skompromitował się. Ilu ludzi jeszcze musi w Polsce umrzeć nie doczekawszy pomocy, żeby tak się stało? Nie istnieje bezpłatna służba zdrowia, bo rząd nie ma własnych pieniędzy. One są nasze i dlatego mamy prawo do decydowania, jak ma wyglądać opieka medyczna w państwie.

Pan proponuje prywatyzację szpitali. Ale szpital to nie fabryka gwoździ, nie musi przynosić zysku - oburza się opozycja.

Musi! A dlaczego lekarze i pielęgniarki emigrują? Bo za granicą ich zawód traktuje się na zasadach rynkowych. Dlatego szpitalom są niezbędni supermenedżerowie, wynajęci przez prywatnych właścicieli zainteresowanych dochodem, a nie rząd.

A zapłaci za to Kowalski?

Nie. Nasz projekt zakłada, że rząd zafunduje każdemu z nas ubezpieczenie medyczne (wyjdzie taniej niż teraz), tak jak to robią już niektóre firmy, wykupując abonament dla pracowników - ale nareszcie na konkurencyjnym, prywatnym rynku. Każdy miałby ubezpieczenie z racji obywatelstwa, a nie jakiejś składki.

Skoro to takie oczywiste, dlaczego kolejne rządy nie zmieniają systemu?

Premier jednego z państw, które w ciągu dwóch pokoleń wydźwignęły się z biedy i zwalczyły korupcję, powiedział kiedyś: do sprawowania władzy potrzebna jest wyłącznie kwalifikacja moralna. Bo tylko dzięki niej rządzący ma szansę wybrać takie rozwiązania, które są dobre dla jego kraju. W Polsce nie wystarczyły ani stopnie naukowe, ani zasługi w tej czy innej opozycji. Dlatego wydaje mi się, że tej kwalifikacji moralnej naszym politykom wciąż nie dostaje.

Ma Pan w gabinecie portret Mirosława Dzielskiego, zmarłego w 1989 r. filozofa i opozycjonisty, zwolennika łączenia zasad liberalizmu ekonomicznego i etyki chrześcijańskiej. Od czego by zaczął reformowanie Polski, gdyby żył?

W 1989 r. Dzielski był wymieniany jako jeden z kandydatów na premiera. Niestety, był już wtedy bardzo chory. Gdyby dana mu była ta szansa, nie musiałby, jak premier Estonii, czytać "Wolnego wyboru". Wielokrotnie przedstawiał plan zmian w Polsce. Jestem przekonany, że w pierwszym punkcie porwałby się na najbardziej radykalny cywilizacyjny ruch, jaki można sobie wyobrazić: upowszechniłby własność. Od spółdzielczych mieszkań, ogródków działkowych, małych sklepów aż po likwidację użytkowania wieczystego, tego sztandarowego reliktu PRL. Nie zrobiła tego żadna ekipa - ani lewicowa, ani prawicowa. Gdyby nie to kardynalne zaniedbanie, dziś nie mielibyśmy zamieszania z traktatem lizbońskim i lęku przed niemieckimi roszczeniami.

A Pan wciąż wierzy, że w Polsce zmieni się system?

Tak. Jak pisał Parkinson, ustroje upadają nie dlatego, że są okrutne, tylko dlatego, że bankrutują. Ten właśnie ku temu zmierza. Poza tym nie wolno zapominać, że życie na ziemi to nieustające zmaganie o wolność. Pan Bóg nie dał nam jej raz na zawsze. Każdego dnia od rana musimy o nią walczyć.

Andrzej Sadowski jest ekonomistą. Wraz z Mirosławem Dzielskim i Aleksandrem Paszyńskim współzakładał Akcję Gospodarczą, która skupiała opozycję ekonomiczną końca lat 80. Główny inicjator i wiceprezydent Centrum im. Adama Smitha, jeden z założycieli Transparency International Polska.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2008