Tęsknota

To będzie opowieść o nabożeństwie ekumenicznym chrześcijan różnych wyznań i z różnych stron świata, w jednym z kościołów katolickich, w jednym z krajów europejskich, gdzie niełatwo znaleźć otwarty kościół, jeśli nie leży na szlaku turystycznym i nie może się poszczycić wybitnymi walorami artystycznymi o wartości muzealnej.

06.02.2006

Czyta się kilka minut

Mówię tak cicho

jak ty do mnie

Rafał Wojaczek

Weszłam do kościoła pod wezwaniem św. Michała, barokowej budowli z wysoką kopułą, o ścianach pomalowanych gładko na biało, lecz z upływem lat mocno zszarzałych od kurzu i wilgoci.

W głównej nawie ławki były już wypełnione - ci, którzy chcieli uczestniczyć w nabożeństwie, stawili się w komplecie jeszcze przed oznaczonym czasem. Jako że dzień był dżdżysty i jesienny, a kościół od dawna nieużywany, świątynia nie przechowała w murach ciepła ludzkich oddechów dla wygody modlących się ustawiono w pobliżu ławek kilka gazowych palników. Buzowały ni to żywym, ni to sztucznym ogniem, tworząc wysepki nadmiernie rozgrzanego powietrza w wyziębłym wnętrzu. Rozpoczęło się nabożeństwo prowadzone przez księdza katolickiego i panią pastor z Kościoła metodystycznego. Usiadłam w ostatnim rzędzie i, słuchając czytań oraz chóru, śpiewającego skupione i przejmujące jak zimowy brzask polifoniczne pieśni dawnych niderlandzkich mistrzów, poddałam się atmosferze miejsca - melancholijnej tęsknocie za utraconą radością życia tej niegdyś okazałej, dziś opuszczonej świątyni. Kiedyś otwierała drogi przyszłości, teraz cała zdawała się kulić i chować w przeszłość. Po mojej prawej ręce wznosiła się okazała ambona zwieńczona kunsztownym baldachimem. Żeby nie runął, zabezpieczono go liną przymocowaną do budowlanego wysięgnika. Kopułę, która kierować miała wzrok i myśl wiernych ku niebu, przesłonięto surowymi deskami - prosty, choć sądząc po zaciekach niezbyt skuteczny sposób na nieszczelny dach. Po obu stronach głównego ołtarza ktoś wyeksponował dwa, prawdopodobnie zabytkowe ornaty - czarny i biały - widmowi i bezradni świadkowie minionych dni swojej zwykłej użyteczności. Dziś przestrzeń naprzeciw ołtarza na chwilę wypełniliśmy my, świadomi głębokich różnic w pojmowaniu Kościoła, kapłaństwa, znaków zbawczej łaski. A przecież spotkaliśmy się tu prawdziwie, bez konieczności wyjaśnień i uzasadnień, ustępstw czy kompromisów. To Jezus wywyższony na krzyżu pociągnął nas do siebie, gromadząc w popadającym z wolna w ruinę kościele, opuszczonym przez tych, dla których został wzniesiony, gdyż przestali już pokładać nadzieję w Bogu.

Kazanie głosiła pani pastor, ale to nie było to kazanie, które przygotowała przed przyjazdem tutaj. To w ogóle nie było kazanie, ale wyznanie, a ona nie była na ten czas panią pastor, ale matką przejętą bólem i troską o dorosłego, lecz zupełnie niesamodzielnego życiowo syna z porażeniem mózgowym. I mówiła w duchu zupełnie nieprotestanckim, bo o doświadczeniu duchowego spotkania z Maryją na Drodze Krzyżowej odprawianej na górskich ścieżkach wokół Lourdes. Kiedy wspięła się na symboliczną Golgotę i podniosła wzrok na krzyż, jego sylwetka rysowała się ostrą czernią na tle jaśniejącej pełnym blaskiem tarczy słońca. Syn Boży, prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek otoczony chwałą w godzinie zbawczej męki. Wtedy, u stóp Krzyża, przeżyła spotkanie z Maryją - matką patrzącą na cierpienie i konanie syna. Maryja była przy niej jak ktoś najbliższy w świecie, kto potrafi ją zrozumieć jak nikt inny. I w jednej chwili zobaczyła, że w swoim niepełnosprawnym synu, który jest treścią jej życia, spotyka Zmartwychwstałego. Zobaczyła jasno, że Zmartwychwstałego spotyka się w słabych, którzy dają nam siłę współczucia i miłości zdolnej zapomnieć o sobie. Jeszcze tego samego dnia wieczorem w pokoju hotelowym spisała w formie wiersza swoją modlitwę do Maryi, matki współcierpiącej z Synem.

Punktem kulminacyjnym nabożeństwa była adoracja krzyża. Podchodziliśmy kolejno, żeby pokłonić się i ucałować krzyż, taki sam jak ten, przed którym modlił się św. Franciszek z Asyżu, i jaki towarzyszy wspólnocie z Taizé. Symbol Kościoła odbudowanego i jednego. Natomiast ołtarz, ku któremu zwróceni byliśmy twarzami, pozostał pusty, poza zasięgiem naszej wspólnoty. Dlatego to spotkanie nazwałam sobie w myśli "Tęsknota". Było w nim niewypowiedziane wyznanie: "Panie, do kogo pójdziemy. Ty masz słowa życia wiecznego". Kiedy teraz, po powrocie do domu, w moim kościele parafialnym uczestniczę we Mszy świętej, w czasie modlitwy za Kościół wspominam także ten pod wezwaniem św. Michała.

Małgorzata Wiertlewska jest absolwentką Wydziału Neofilologii (kierunek: filologia angielska) i Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2006