Terapia

W Nowym Roku polskim księgarzomz miłością i oddaniem.

26.01.2006

Czyta się kilka minut

Różne są sposoby na poprawienie złego zimowego nastroju. Wyobraźmy sobie, że budzimy się w styczniowy poranek. Za oknem straszliwy rosyjski mróz, ciemności kryją ziemię i tajemnicze plany polityków. Czujemy się tak źle, że nawet wesoła okładka książki Moniki Szwai "Artystka wędrowna" nie zachęca do czytania. Przed nami jeszcze jeden beznadziejny dzień. Pistolet rodzina ukryła w sobie tylko znanym miejscu, a z samego magazynka trudno strzelić sobie w łeb...

Wydaje się, że nie ma wyjścia, trzeba jeszcze pomęczyć się kolejne dwadzieścia cztery godziny. I nagle pomysł, tyle razy już wykorzystywany. Istnieje przecież "terapia księgarska" - prosta i skuteczna. Wystarczy zrobić krótki rajd po łódzkich księgarniach (do krakowskich jednak trochę za daleko), popatrzeć na posępne twarze właścicieli i nacieszyć się widokiem tysięcy tomów karnie leżących na półkach i wystawach. A przede wszystkim zatopić się w rozmowie - kolejnej z wieloletniego cyklu - o zagładzie polskiego rynku książki.

Lokal miły i czysty, obsługa profesjonalna, oświetlenie ciepłe, z głośników sączy się delikatnie relaksująca muzyka. Za wielkim oknem wystawowym widać przemykające ludzkie wraki okutane w dziesiątki warstw ubrania, zmierzające w swoim egzystencjalnym zagubieniu do pobliskiego sklepu monopolowego. Już po krótkiej chwili czujemy się lepsi i bardziej wyrafinowani, a to dopiero początek terapii. Otaczają nas przecież tysiące wyobrażonych światów. Możemy się, jakże słusznie, wpisać w tradycję najlepszych dokonań ludzkiej cywilizacji. Oddychamy pełną piersią. Klimatyzacja z filtrem antypyłkowym i antykurzowym utrzymuje stałą temperaturę, dobrze też działa niedawno zamontowany system nawilżający. Powoli zaczynamy zapominać o porannym koszmarze i syndromie Pinokia, czyli odczuciu zaskakującej autonomii każdej z kończyn i kłopotów mózgu z ich koordynacją. Przed nami kolejne wyzwanie - wywołanie na zbolałej twarzy księgarza uśmiechu lub choćby charakterystycznego grymasu uśmiech imitującego.

By nie ułatwiać sobie zadania, wybieramy osobę, której oblicze sugeruje wiedzę o zgliszczach, jakie pozostawili po sobie Attyla i Dżingis-Chan, wysokości stóp procentowych przy kredytach mieszkaniowych oraz mizernym stanie osobistego konta. Musimy postawić przed sobą ambitne zadanie, gdyż nie przyszliśmy tu dla zabawy. Staramy się odnaleźć utracony sens życia, a przy okazji dodać otuchy przedstawicielowi ginącego zawodu. Jest nam bardzo źle, ale wiemy też, że przed nami stoi człowiek, który stoi na skraju przepaści. Popełnił on bowiem, najczęściej wiele lat temu, największy błąd swojego życia. I nieważne, czy uczynił to z miłości do książek, czy z przebiegłej ekonomicznej kalkulacji. Jego konsekwencje są straszliwe; kto mógł przewidzieć, że dojdzie w Polsce do rewolucji systemowej i rynek niedostatku przeobrazi się w rynek nadmiaru wszelkich dóbr, w tym i książki! Znikły kolejki przed księgarniami, a nieliczni klienci przechwytywani są podobno przez wyrafinowany system radarowy, przeczesujący okolicę w promieniu kilkuset metrów.

Spoglądamy z troską, ale i czule w zasępioną twarz i rzucamy niewinnie "I co tam słychać?". Dobrze jest nieco wcześniej oprzeć się o coś twardego, gdyż za chwilę runie na nas potok żalu, oskarżeń i ocen. Osobę nieprzygotowaną, stojącą nazbyt swobodnie (można by rzec manieryczną w swojej wolności stania), impet żalu może rzucić nawet pod półki. A szanse podniesienia się otrzyma ona dopiero wtedy, gdy księgarzowi zabraknie tchu. Proszę nie oczekiwać, że dojdzie do tego szybko. W końcu transformacja trwa już szesnaście lat i nieco pretensji oraz diagnoz społeczno-ekonomicznych w człowieku się nazbierało. Polegiwanie na podłodze z pewnością umili nam dyskretny, ale urzekający zapach środków czyszczących. A na rynku jest w czymś wybierać.

Po jakiejś godzinie, zrelaksowani przyjemnym odpoczynkiem i krótką, niezauważoną na szczęście przez interlokutora drzemką, wstajemy raźno z podłogi i niepomni wcześniejszych doświadczeń dorzucamy: "I naprawdę nic się nie zmieni?". Powaleni po raz kolejny szybko rozumiemy swój błąd i teraz już konsekwentnie ograniczamy się do milczącego potakiwania. W pozycji leżącej wprawdzie trudniej się kiwa głową (podobno przepona gorzej pracuje), ale dajemy przy okazji odpocząć nogom. Czeka nas jeszcze długa droga od księgarni do księgarni, niełatwo bowiem odzyskać w zimie utraconą życiową energię.

Z mojej wieloletniej praktyki wynika, że trzeba odwiedzić przynajmniej cztery księgarnie, by zrozumieć, że są na świecie ludzie, których życie jest jedną wielką udręką. Wtedy dopiero pojmujemy, że eksponowanie od rana braku zainteresowania dalszą męczącą egzystencją jest wobec tak ciężko doświadczonych ludzi ogromnym nietaktem. Pamiętajmy wszelako o jednej fundamentalnej zasadzie. W chińskiej restauracji, kiedy nie zamówimy deseru, ryzykujemy, że do końca naszych dni będą nas ścigać najemni zabójcy. Opuszczając księgarnię bez kupna chociaż kilku książek, pozwalających właścicielowi uregulować dług za prąd i wodę, pozbawiamy się możliwości kolejnej w niej terapii w następnej psychicznej zapaści. Rachunek powinien przekroczyć sto złotych, ale lepiej nastawić się na zapłacenie wielokrotności tej sumy.

To i tak tańsze niż sanatorium.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (5/2006)