Tego się Poecie nie robi

Poetą bywał, był za to rzemieślnikiem Mowy. A więc nie tylko Słowa, ale i Ciszy.

20.04.2021

Czyta się kilka minut

Pod ulubionym bukiem, Park Południowy, Wrocław 1987 r. / ADAM HAWAŁEJ
Pod ulubionym bukiem, Park Południowy, Wrocław 1987 r. / ADAM HAWAŁEJ

Nie zamawia się projektów, nie prowadzi się indeksu wydarzeń, nie realizuje się programów ani specjalnych edycji festiwali, nie przyznaje się grantów, dofinansowań, dotacji celowych – słowem: nie ogłasza się Roku Różewicza. Wszystkiego tego się nie robi. Nie robi. Się.

Był już Archipelag Różewicza i tegoż Różewicza Dorzecze, był Różewicz Rozrzucony i Powtórzony. I jeszcze Wielokrotny.

Jak zatem oddać to podskórne przeniknięcie jego twórczości w tkankę (łac. textum) niezliczonych przykładów słowa zapisanego i wciąż przekazywanego, a obecnego w polskiej kulturze co najmniej od debiutanckiego „Niepokoju”, czyli przez blisko siedemdziesiąt pięć lat?

Poetą bywał. Był rzemieślnikiem Mowy. A więc nie tylko Słowa, ale i Ciszy. Rzemieślnikiem Wszelkiego Poruszenia, które – wyczuwalne, a niewyrażalne – domaga się, aby je zatrzymać, przenieść. To poeta jakby doraźny, odpowiadający na potrzebę chwili (Verweile doch! – włożył onegdaj w usta Fausta jego mistrz Goethe), formujący swe utwory w języku swoich pobratymców tak jak garncarz lepi naczynia dostosowane formą i wytrzymałością do przewidzianych dla nich funkcji. I jako poeta lepił swe wiersze, poematy, opowiadania, dramaty, szkice, listy, udzielał wywiadów, odpowiadał na ankiety, rozmawiał przez telefon. Glina mowy (teraz małą literą) w jego rękach stawała się szczególnie plastyczna. Wszakże to nie piękno nadawało jej formę – dzięki niemu utrwalał się jedynie ślad jej pochodzenia. Krnąbrność – znak cechowy potwierdzający rzemieślniczą konieczność rozpoznania wartości substancjalnej i jakby ekologiczną (tak powiedzielibyśmy dziś modnie) ocenę mowy. Bo czy warto było wzruszać ciszę, która jeszcze przed chwilą trwała? Milczenie ciała zajmowało go najbardziej.

Pisał, siadał, spacerował, oddychał, nasłuchując i zapisując tektoniczne zmiany Mowy, a nie tylko języka. Dlatego wielokrotnie jako pierwszy spośród zwykłych połykaczy słowa potrafił wysłyszeć nadchodzące zmiany – procesy przejawiające się w „widzialnym” i słyszalnym języku świata. Uwydatniał je, nadawał im kształt rozpoznawalny dla wielu, w którym także wielu mogło się rozpoznać. To wyjątkowe słuchanie mowy miało u Poety rys dramatyczny – od wczesnych prac myślał dramatycznie, czuł dramatycznie.

W licznych wrocławskich propozycjach programowych Roku Różewicza powraca szczególnie jeden moment z jego biografii: rok 1968 – czas przenosin z Gliwic do Wrocławia. Jakby decyzja ta i wybór stanowiły kolejne wypełnienie archetypu mieszkańca stolicy Dolnego Śląska – osiedleńca, przyjezdnego, tułacza, stanowiącego o sobie jako o jednostce wolnej i wolności poszukującej. Decyzja tym bardziej znamienna, że z jednej strony podejmowana w cieniu polskiego Marca ’68, z drugiej – potwierdzona po powrocie Różewicza z Paryża, gdzie mógł poczuć powiew wschodzącej kontrkultury.

Do Wrocławia Poeta przywozi ze sobą wiele rozpoczętych tekstów, w tym „Złowionego”, którego za chwilę ukończy i wyda drukiem. Potem zainteresuje się nim Jerzy Grotowski (on sam cztery lata wcześniej, wybrawszy Wrocław, przywiózł ze sobą rozpoczętą już pracę nad „Księciem Niezłomnym”). Może to znajomość (utrwalona późniejszą przyjaźnią) z Ludwikiem Flaszenem – który jeszcze w Opolu zapisał, że „teatr jest obcowaniem z prawdą za pośrednictwem wspólnoty” – przyniosła Poecie obietnicę zawieszenia przyrodzonego rozdziału słowa i ciała.

A więc już nie ciało i słowo, lecz CiałoSłowo, nierozdzielne i wiodące wspólny los. „Oni rodzą te teksty, rodzą je w każdym nowym przedstawieniu” – pisał po obejrzeniu „Apocalypsis cum figuris”. „Ryki rodzącego rozlegają się w tej zamkniętej sali teatralnej (a raczej operacyjnej). Słowo na naszych oczach staje się ciałem, rośnie w czasie przedstawienia. Zamienia się w ciało agresywne. Gwałcone i gwałcące. Ten zespół karmi się słowem (dosłownie). Słowo jest tu trawione i wydalane. Słowo jest wykrwawione, rozdzierane, zbite na miazgę, odrzucone. Z jego boku tryska strumień krwi, spermy, milczenia. Tu odbywa się karmienie słowem. Godzina karmienia: dziewiętnasta”.

Pozostaje wciąż nieuchwytną tajemnicą, co dostrzegł Poeta w akcie stwarzanym i powtarzanym w Teatrze Laboratorium każdego wieczoru (a więc co dostrzegł w możliwości samej sztuki). Tym samym Laboratorium, które wcześniej współtwórczą siłą Józefa Szajny przyoblekło „plemion cmentarzysko” według „Akropolis” Wyspiańskiego w kształt Auschwitz, a w „Studium o Hamlecie” dostrzegło figurę Żyda, outsidera odsuniętego i oplutego przez oddział powstańców.

Różewicz i Grotowski nie spotkali się w pracy nigdy. Połączył ich rychło (8 maja 1976 r.) w swym kazaniu prymas Stefan Wyszyński, dopatrując się u nich sprzeniewierzenia, odstąpienia od prostej, według jego historiozofii, drogi wolności: „Czy to ma być tylko wolność picia i upijania się, alkoholizmu i rozwiązłości, wolność wystawiania obrzydliwych sztuk teatralnych? Jak gdyby naszych artystów nie było już stać na nic lepszego, tylko na jakieś tam »Białe małżeństwo« czy »Apocalypsis cum figuris«”.

Aktualność „Białego małżeństwa” (podobnie jak wymowa paruzji z „Apocalypsis cum figuris”) jest wciąż szczególna i nie zawdzięcza niczego modnej przebierance – dziś myślenie, czucie i decydowanie o sobie ucieleśnionym leży u podstaw rozumienia godności i pełni tożsamości każdej osoby. Odsłanianie i nazywanie tego dynamicznego procesu także. Przywrócenie ciała człowiekowi współczesnemu zawdzięczamy – co wydaje się paradoksem – poezji i Poecie, autorowi „Ocalonego”.

Katharsis roku obcowania z Różewiczem może stać się zaczątkiem odbudowywania, oczyszczania słów zużytych, którymi zostaliśmy otoczeni, obrzuceni, zamknięci; słów wyzbytych znaczeń, bo pozbawionych prawdy doświadczenia; słów bez ciała; słów, które nie zostaną zbawione.

A na koniec Różewicz o tym, czego Kafce nie powinno się robić:

(...)
pomnik stanął
w Pradze
postawili go nie pytając

„a kogo mieliśmy pytać?”

Ducha! Panowie i panie,
Ducha Kafki trzeba pytać
(i nastawić ucha!)
Duch Kafki mówi: proszę
Mnie nie ustawiać nie przedstawiać
a jak już stoję proszę
nie odsłaniać!

chcę być zasłonięty

nie wyciągajcie na światło
moich kobiet moich łez
moich rodziców moich sióstr
spalonych rękopisów
moich ran
nie komentujcie mojego
życia śmierci procesu
nie urządzajcie cyrku
nie wyciągajcie ze mnie
wszystkich tajemnic
nie wciągajcie mnie
do kawiarenki
nie zaglądajcie mi w zęby
nie jestem waszym koniem
(zwierzęciem pociągowym
różnych fundacji)
nie wmawiajcie we mnie
że kochałem kiepskich
aktorów że byłem
płochliwym narzeczonym
nie róbcie ze mnie
wzorowego urzędnika
impotenta sportowca
syjonisty jarosza
i wielbiciela prozy
Maksa Broda

amen

(„Tego się Kafce nie robi”, wcześniejszy tytuł: „Nie odsłaniajcie mnie”). ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17/2021