Świat nie jest piekłem, panie Witoldzie

Czytając prasę popularną, można nieraz odnieść wrażenie, że znacznie łatwiej mówić nam o światopoglądzie, preferencjach seksualnych i sprawach osobistych niż o tym, w co się wierzy. Nie chodzi przy tym o wiarę rozumianą stricte religijnie. Raczej o to, co w życiu stanowi fundamentalną wartość, co jest punktem odniesienia w trudnych sytuacjach. Rozmówcami Mai Jaszewskiej są ludzie znani z mediów, np. muzycy, aktorzy, reżyserzy czy pisarze. Dotąd opublikowaliśmy wywiady z Grzegorzem Markowskim, Piotrem Ibrahimem Kalwasem i Pawłem Kukizem.
 /
/

Maja Jaszewska: - Ci, którzy obserwują Pana drogę artystyczną, przywołują słowo "uczciwość", czasem z pogranicza całkowitej bezkompromisowości...

Krzysztof Majchrzak: - To może za dużo powiedziane. Najważniejsze żeby to, co robimy w życiu, zawierało chociaż odrobinę prawdy. Dzięki temu nasz pobyt na ziemi nabiera sensu. Tym bardziej, że trwa on zaledwie kilka chwil, o czym niektórzy zadufani w sobie ludzie, goniący Bóg wie za czym, zdają się zapominać. Wydaje im się, że będą żyli 400 lat i na dodatek zawsze będą się cieszyć żelaznym zdrowiem. Gratuluję takiego podejścia do życia.

- Co to jest uczciwość?

- Nie zamierzam aspirować do Tischnerowskich sądów. Mówiąc najprościej, tak po chłopsku, jak Janko Muzykant: myślę, że podstawą uczciwości jest uczciwość wobec samego siebie. Jest ona jak pierwotne źródło, które rodzi szereg bardzo poważnych implikacji, rzeczy niezbędnych dla godnego życia. Uczciwość wobec siebie pozwala kontaktować się ze światem na poziomie dumy i zadowolenia z siebie. Nie chodzi mi o narcystyczną pychę, ale szacunek dla swojej drogi, własnych wyborów i decyzji. Uczciwość jako ogólne pojęcie-wór dla mnie nie istnieje. Bo co to niby znaczy - człowiek ogólnie uczciwy? Można raczej mówić o szeregu sytuacji i relacji, w których człowiek zachowuje się uczciwie.

- Uczciwość w stosunku do siebie bierze się chyba z szacunku dla swojej osoby.

- I z sympatii dla siebie. Ale trzeba też na nią ciężko zapracować. Człowiek, który nie lubi i nie szanuje siebie, nie jest w stanie przynieść światu niczego wartościowego. Spotyka codziennie wiele osób - przypadkowy towarzysz w windzie, babcia na ulicy, dziecko na podwórku - ale żadnej z nich nic nie jest w stanie ofiarować. Nie żywi do siebie sympatii, chociaż nieustannie sam siebie pieści, adoruje i pobłaża swoim słabościom. Jest nieustannie skoncentrowany na sobie, nie widzi świata poza swoim tyłkiem. Jak to mówi Piotr Bukartyk o Witoldzie Gombrowiczu - “człowiek, któremu staje do środka". To znaczy taki, który nie szuka prawdy zachwycony innymi ludźmi, nie interesuje go świat zewnętrzny, bo nieustannie drąży i opisuje wyłącznie swoją osobę. Nic dziwnego, że w pewnym momencie Gombrowicz spojrzał na świat jak na piekło. Ale świat nie jest piekłem, panie Witoldzie. Bywa piekłem, ale nim nie jest. W “Tako rzecze Zaratustra" Nietzsche powiedział: “Kocham tego, którego dusza udziela się rozrzutnie, który podzięki nie chce i nie zwraca, gdyż on obdarza nieustannie". Polubić siebie nie oznacza bynajmniej, że mamy wpaść w samozachwyt. Trzeba zobaczyć to, co w nas piękne, ale też to, co ohydne i dopiero z takiego trzeźwego spojrzenia wygenerować szacunek i sympatię.

- Na czym polega uczciwość artysty?

- Bycie artystą - wbrew temu, co się obiegowo o tym sądzi - ma same opłakane skutki dla beneficjenta tego tytułu. Zaczyna się i kończy na cholernej odpowiedzialności.

- Przed kim i za co?

- Przed drugim człowiekiem, za jakość moich propozycji. Widownia sal kinowych czy teatralnych to dla mnie zawsze jedna para oczu i jedno serce. Zdarza nam się ostatnio z Jankiem Kolskim, że przychodzi do nas mnóstwo ludzi proponując z rozbrajającą beztroską, żebyśmy zrobili coś razem. Ale już po chwili rozmowy wychodzi na jaw, że tak naprawdę chodzi o podłączenie się pod tak zwaną widoczność na rynku, tak zwany sukces i wyrazistość sylwetki twórczej. Więc jak Janek, mówię wtedy: “Chłopie, ja mam ci do zaoferowania tylko swój strach i wieczną udrękę budowania projektu. Ryzyko i nieustanną obawę, że kolejny raz już się nie powiedzie. Długie i wnikliwe studia nad tym, co robię, żeby stworzyć coś autentycznie nowego, a nie odgrzewać po raz kolejny stare kotlety. Więc jeśli czujesz się, chłopie, na siłach, żeby spotkać się z moim strachem i udręką, to możemy spróbować zrobić coś razem". I wtedy widzę, jak rzedną miny i kółko zainteresowanych gwałtownie się kurczy. Bo myśleli, że będzie bezboleśnie i milutko. “Zróbmy coś razem", oznaczało wielką chęć posmakowania gotówki i sukcesu, a nie gotowość do wysiłku, poszukiwań i wyrzeczeń.

Dla wielu “bycie artystą" to nie kończący się zespół profitów. Tymczasem ja nieustannie ryzykuję kompromitacją. Ostatnio mam za sobą pewien niezbyt udany, moim zdaniem, projekt. Wiem jednak, że robiłem go uczciwie i wolę taką porażkę niż niejeden tandetny i pretensjonalny sukces.

- Dużą cenę płaci się za artystyczną uczciwość?

- Zapłacę tyle, ile to kosztuje. Płaciłem, płacę i będę płacił, bo to jest deklaracja na całe życie. Górnik ryzykuje wybuchem metanu, chirurg przecięciem pacjentowi tętnicy, drwal - przygnieceniem przez drzewo. Ja nieustannie stawiam czoło Nowemu, w drodze do jak najlepszego spotkania z widzem, i ryzykuję, że mi się nie uda. Na podejmowaniu takiego właśnie ryzyka polega mój zawód.

Niedawno z zespołem “A2" zrobiłem pewien projekt o Gombrowiczu. Przed próbą generalną spotkaliśmy się u mnie w domu. Przez całą noc nie mogliśmy zasnąć. Okazało się, że każdy w swojej sypialni po cichu robił sobie ściągę, żeby nie zawieść następnego dnia. Pomyślałem sobie wtedy “cholera, tyle lat przepracowałem, a ciągle muszę się tak bać". I natychmiast przyszła brutalna replika: “Chłopie, to jest twój zawód. Ten strach i bezsenność jest jego częścią. Więc przestań piszczeć, tylko bierz długopis i rób ściągę". Przestałem narzekać, że nie spałem ani minuty, że coś mnie kłuje w mostku; walnąłem dużą kawę i poszedłem do roboty. Jest jakaś piękna radość w tym, kiedy zdasz sobie sprawę z brutalnych uwarunkowań zawodu tak zwanego artysty. Jako etatowy poruszacz i rozjątrzacz duszy pracuję w nieustannym przeciążeniu emocjonalnym i tyle.

- Czy jest w zawodowych wyborach miejsce na kompromis?

- Życie i tak weryfikuje nasze wyobrażenia. Nie mogę zrezygnować z siebie w momencie, kiedy wyrażam sobą jakąś fundamentalną dla mnie prawdę. To tak, jakbym miał się siebie wyrzec. Nie mogę robić czegoś, w co nie wierzę i czego nie szanuję. Tak było w wypadku filmu “Pornografia". Zawarcie w nim tylko i wyłącznie materiału Witolda Gombrowicza było dla mnie nie do przyjęcia. Bardzo go szanuję jako łamacza stereotypów, rozprawiającego się bezlitośnie z infantylnością romantyzmu, z polskim ciemnogrodem. Cenię go jako myśliciela, ale nie lubię jako człowieka. Szczególnie mało serca okazał wobec Brunona Schulza, tego mnicha sztuki, który był gotów tak wiele poświęcić dla wypowiedzi artystycznej. Uczynił z Gombrowicza swojego powiernika, a ten udzielał mu rad, nie przeczytawszy do końca żadnego z opowiadań. Przyznał się do tego w “Dzienniku", budząc moją wściekłość. Poza tym słowo “artysta", którego tak często używał wobec siebie, jest grubym nadużyciem. To, co pisał, nie jest moim zdaniem sztuką. Był genialnym eseistą, ale nie artystą.

- Brak uczciwości?

- Rzecz w tym, że Gombrowicz w przewrotny i uwodzicielski sposób był uczciwy. Głośno i jasno mówił o swoich niedostatkach. Na dodatek przez odwagę tego wyznania stał się niekoronowanym guru cyników, impotentów emocjonalnych i małoduszniaków. Takich, którzy po cichu powtarzają: “jestem nikim, nic nie jestem wart, nikomu nie mam nic do zaoferowania. Nie obdarzę miłością, bo nie potrafię kochać". A ja chrzanię taki świat i taką ofertę. Nawiasem mówiąc, Janek zrobił błąd nie opatrując tytułu filmu inskrypcją “na motywach »Pornografii«". Odczepiłaby się wtedy od nas cała rzesza purystów, zarzucających, że nie znaleźli w tym filmie Gombrowicza. No i dobrze, że nie znaleźli, bo nie mieli znaleźć. Zresztą Rita Gombrowicz, kochana, przemiła, mądra i przepiękna osoba, powiedziała, że to, co zrobiliśmy z “Pornografią", spodobałoby się Witoldowi, bo potraktowaliśmy go z beztroską i lekkością. I mając tę legitymację, noszę czoło wysoko i dumnie; za nic mając zdanie wszystkich moli książkowych.

- Czy cena, jaką płaci się za wierność sobie, nie skłania czasami do wątpliwości: czy warto to robić?

- Wiele razy zadaję sobie to pytanie. I różne padają odpowiedzi. Są całe tygodnie, kiedy uważam, że nie warto. Po czym przychodzi jedno wydarzenie, jeden list od kogoś z drugiego końca Polski, jeden telefon. Dowiaduję się, że jakiś człowiek z małego miasteczka zaniósł do wydawnictwa swoje latami pisane i chowane do szuflady wiersze. Odważył się zaryzykować i spróbować zrealizować swoje marzenie dzięki mnie. Wtedy wszystko znowu zakwita.

---ramka 332898|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2004