Przeżyj to do końca

Witold Gombrowicz chichocze zza grobu, widząc, co dzieje się wokół filmu nakręconego na podstawie jednej z jego ostatnich powieści.

26.10.2003

Czyta się kilka minut

 /
/

Najpierw afera “Rywingate" (Lew Rywin był głównym producentem filmu Jana Jakuba Kolskiego); potem wenecki festiwal i niezaspokojone apetyty na prestiżowe trofea; wreszcie wielka przegrana na festiwalu w Gdyni sugerująca najbardziej spiskowe teorie. Przed kilkoma dniami chichot dał się słyszeć ponownie: pokaz specjalny “Pornografii" z udziałem wdowy po pisarzu został odwołany na żądanie producenta. Film reprezentujący nasz kraj w walce o oscarowe nominacje nie ma łatwego startu, ale też i sam pomysł przeniesienia Gombrowicza na ekran był karkołomny.

Kolski nie po raz pierwszy dał się poznać jako Don Kichot. Nie po raz pierwszy zabrał się do ekranizacji książki z filmowego punktu widzenia niemożliwej - kiedyś marzył o “Pachnidle" Süskinda, a nawet o “Stu latach samotności" Marqueza. Materia Gombrowiczowskiej prozy wydaje się jednak szczególnie niewdzięczna, wymyka się filmowej dosłowności. Jej abstrakcyjny, głęboko filozofujący charakter, a zarazem soczystość i finezja języka zdają się obce naturze filmowego medium. Doświadczył tego boleśnie Jerzy Skolimowski, który w filmie “Ferdydurke" przygody strąconego w niedojrzałość Józia potraktował nieomal realistycznie. Pomny tamtej porażki twórca “Jańcia Wodnika" musiał za wszelką cenę zbuntować się przeciwko Gombrowiczowi, nie dać się uwieść jego frazie ani intelektualnej sile, poszukać w obrazie nowej jakości interpretacyjnej. Ryzykował przy tym wiele, zwłaszcza że, jak wyznał w jednym z wywiadów, osobiście “Pornografii" nie lubi.

Film Kolskiego, idąc za przykładem powieści, ma swojego narratora, lecz traktuje go powierzchownie. Zamierzenie to jednak celowe. Pisarz o imieniu Witold wydaje się w filmie Kolskiego prawie nieobecny, prawdziwym bohaterem jest demoniczny Fryderyk ze swą przygniatającą tajemnicą. Wnosi on do filmu ładunek cierpienia, które próbuje zagłuszać w absurdalnej grze ze światem, w szaleńczym aranżowaniu wszystkiego od nowa, na zgliszczach dawnych wartości.

Witold poznaje przyjaciela podczas wojny w jednym z warszawskich salonów. Miłość, sztuka, Bóg to już tylko “bezwstydne słowa", których nie godzi się wypowiadać w obliczu dokonującej się za oknem apokalipsy. Wyjeżdżają razem do wiejskiego majątku, gdzie oczekuje ich poczciwy dziedzic Hipolit wraz z rodziną. Inaczej niż w powieści, wojna co i raz daje tu znać o sobie (stąd realne, a nieobecne u Gombrowicza postacie niemieckich żołnierzy), lecz dla mieszkańców dworku czas jakby się zatrzymał. Celebrują swoje role zanurzeni w dostojnej nudzie. Dwaj przybysze usiłują się przez tę magmę przebić, wstrząsnąć pozornym jestestwem swoich gospodarzy.

Zaczyna się od niewinnej intrygi erotycznej. Zachwyceni bezgrzeszną młodością Heni, córki Hipolita, pchają ją w ramiona małoletniego Karola, syna rządcy. Podglądają ich, podpuszczają, reżyserują, aby w finale wprząc oboje w patriotyczny spisek. Chodzi o likwidację AK-owskiego dowódcy, który z dnia na dzień utracił bojowego ducha. Zarys fabuły, jak widać, nie odbiega od literackiego pierwowzoru. Również Gombrowiczowska, głęboko pesymistyczna wizja człowieka “rozpiętego między Bogiem a Młodym" znalazła swój bardzo zmysłowy wyraz, w czym ogromna zasługa niezwykle czułego na ów aspekt operatora Krzysztofa Ptaka. Film aż kipi sensualną urodą. Tym bardziej ton, który wdziera się raz po raz w idylliczne obrazy, zgrzyta niczym paznokieć przesuwany po szkle.

Filmowy Fryderyk to uosobienie polskiego losu, reprezentant “Polski zgwałconej", figura, która jest jednocześnie ofiarą i znakiem hańby. Dopisany w scenariuszu tragiczny epizod obozowy - zaparcie się żydowskiej córki, z jednej strony przekreśla Gombrowicza, jest mu z ducha całkowicie obcy, z drugiej jednak, poprzez realność cierpienia, dodaje do tej historii jakiś nowy, zuchwały, choć przecież zupełnie niegombrowiczowski ton. Tak, Gombrowicz nie znał współczucia, nie roztkliwiał się nad żadnym ze swych bohaterów. Był zbyt gorzki, ironiczny, zdystansowany. Kolski przeciwnie, nie wstydzi się emocji. Wygrywa je jak refren i trzeba przyznać, że to głównie przerażająco prawdziwa kreacja Krzysztofa Majchrzaka ratuje “Pornografię" przed emocjonalnym rozmamłaniem.

Rola to doprawdy niezwykła: intelektualnie wypracowana, a jednocześnie głęboko przeżyta, drapieżna. Jeśli szukać w tym filmie Gombrowicza, to najwięcej będzie go właśnie w przenikliwym spojrzeniu Fryderyka, w jego milczeniu, smutku, nerwowym geście. To paradoks, bo w scenariuszu właśnie ta postać najmocniej powieści zaprzecza, przenosi ją w bezpieczniejsze rejony ponurej historii z wojną w tle. Ale tragizm postaci Fryderyka nie łączy się z martyrologiczną gębę. Podszyty jest świadomością egzystencjalnej klęski, bardziej nawet niż poczuciem utraty czy winy. Fryderyk skończył się jako człowiek, a rozpaczliwe próby ożywienia rzeczywistości poprzez erotyczno-krwawy teatrzyk mogą uczynić ten świat odrobinę bardziej autentycznym, ale z pewnością nie lepszym. Wraz z wojną coś się skończyło i nie daje się już naprawić.

Jeśli Kolski przegrywa w starciu z Gombrowiczem, to z pewnością w wielkim stylu. Czy można jednak mówić o starciu? W filmie nie czuje się polemicznego nerwu. To, co pisarz nazywa “połacią nieokreślonego", reżyser wypełnia własną treścią. Świat, w którym wszystko jest szyfrem i który “kłębi się w jakimś przedziwnym sensie", twórca filmu stara się na własny użytek okiełznać, nazwać po imieniu, nadać mu wymierny ciężar, a tym samym próbuje ów świat zrehabilitować, uwznioślić, uwolnić od bezlitosnego spojrzenia Gombrowicza-ironisty. Pornograficzna fascynacja naturą, jej dziką moralnością ukonkretnia się poprzez doświadczenie wojny i holokaustu. Rozdeptana glista, ćma umierająca w świetle lampy odsyłają do pobliskiego lasu, gdzie dokonują się gwałty i egzekucje. Uwikłaniu w zmysłową cielesność towarzyszy odór śmierci.

“Tej Polski wojennej wcale nie znam" - pisał Gombrowicz - “nie byłem przy tym". Stworzył on w powieści jej wyimaginowany obraz, po to tylko, by uczynić zeń theatrum dla swych starych demonów. Być może gdyby pisarz “był przy tym", jego obraz byłby trochę bardziej zbliżony do propozycji Kolskiego. Dziś możemy tylko spekulować. Kolski przeniósł owe theatrum w bardzo konkretną okupacyjną rzeczywistość, odmalował jej okrutne, fasadowe piękno, pokazał naszą “romantyczną kiepskość", która u Gombrowicza wpisywała się w odwieczną walkę człowieka z formą, tu zaś została wyrażona dosłownie.

Rozpaczliwe wołanie Fryderyka: “Przeżyj to do końca!" wymierzone jest nie tylko w uładzoną pozorność schowanego gdzieś pod Sandomierzem dworku - matecznika polskości, świata w gruncie rzeczy zepsutego, któremu wystarczy iskra, by rozpętać pandemonium najgorszych instynktów. Czysty głos Fryderyka uderza w pusty martyrologiczny mit, rozbija go, ostatecznie kompromituje. Lecz ów głos narusza także zimną Gombrowiczowską wizję świata - rozpolitykowanego, walczącego o dominację, w którym cierpienie jest czymś wstydliwie skrywanym, bo, wyrażone, natychmiast ulega konwencji.

W powieści Fryderyk był szamanem międzyludzkiego kościoła, obnażającym pustkę religijnych czy patriotycznych gestów, przeinaczającym świętość w bluźnierstwo, niewinność w perwersję, odwagę w strach. Nie wiedzieliśmy jednak, kim jest ów wytrawny gracz, co czuje, skąd przyszedł i czego doświadczył. Był postacią niedookreśloną, a przez to też intrygującą. Dlatego część krytyki, zwłaszcza zachodniej, gotowa była widzieć w nim wcielenie samego szatana, a inni zaledwie pospolitego voyeura.

W filmie Fryderyk jest kimś odmiennym - człowiekiem naznaczonym przeszłością, żywą, otwartą raną. Wszelkie uroki codzienności, wszelkie puste gesty i słowa wypowiadane jakby w zastępstwie innych słów urągają jego cierpieniu, a jednocześnie wciąż każą mu przeżywać je na nowo. Kolski podsuwa nam tę surową ranę w miejsce sceptycyzmu i błyskotliwej zjadliwości Gombrowicza. Duże to dla widza wyzwanie, a pewnie też i wyrzeczenie. Ale to właśnie Fryderyk, ów człowiek “niepoczytalnie krańcowy" w wielkiej interpretacji Majchrzaka, rzuca Gombrowiczowi prawdziwe wyzwanie.

“PORNOGRAFIA". Scen. i reż.: Jan Jakub Kolski, zdj.: Krzysztof Ptak, muz.: Zygmunt Konieczny, scenogr.: Andrzej Przedworski, wyst.: Krzysztof Majchrzak, Adam Ferency, Krzysztof Globisz, Grażyna Błęcka-Kolska, Jan Frycz, Irena Laskowska, Sandra Samos, Kazimierz Mazur, Grzegorz Damięcki i inni. Prod. Polska / Francja 2003. Dystryb. Syrena.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2003