Rubik, czyli triumf hucpy

Na artystyczną hucpę Piotra Rubika nasza muzyczna kultura zasłużyła sobie poczynaniami Krzysztofa Pendereckiego i Wojciecha Kilara. W najbliższych miesiącach ten młody wilk zagryzie coraz bardziej sędziwych monopolistów od pisania Mszy, kantat, oratoriów i symfonii.

22.01.2007

Czyta się kilka minut

fot. R. Mielnik - Agencja Gazeta /
fot. R. Mielnik - Agencja Gazeta /

Do rangi symbolu urasta fakt, że dźwiękowy sygnał PRL-owskiego "Dziennika Telewizyjnego", kompozytorskiego pióra Wojciecha Kilara, został zastąpiony dźwiękową winietą wtedy bliżej nieznanego Piotra Rubika, towarzyszącą nam w ostatnich latach na początku "Wiadomości" w programie 1 TVP. Znakiem kryzysu jest ostatnio ujawniona informacja, że kandydatura Krzysztofa Pendereckiego (w Krakowie osiadłego) w konfrontacji z siłą artystycznego rażenia muzyki Rubika (człowieka z "warszawki") przegrywa w Radzie Królewskiego Miasta Krakowa konkurs na muzyczne uświetnienie przyszłorocznej oprawy muzycznej Jubileuszu zacnego Grodu.

Byle tantiemy płynęły

W ostatnim dziesięcioleciu czułem się urażony medialną karierą "Polskiego Requiem" - Krzysztof Penderecki chętnie akceptuje, a może i inspiruje wykonania tego utworu wszędzie, gdzie się da, i kiedy się da. A da się bardzo gęsto w polskim kalendarzu, bo naszych narodowych dat, do których kompozycja się odnosi albo wprost, albo pośrednio, jest niemało. I filharmonii w kraju jest też trochę, by w karuzeli recepcji dzieła uczestniczyć. "Polskie Requiem", dzieło wybitne w 1984 r., w wirze walca między karnawałem i postem, między uniesieniem i umartwieniem, między Katyniem i Korczakiem, Wyszyńskim i Radomiem, między Jurczykiem i Wałęsą, między nagrodą w Sztokholmie i śmiercią Papieża wystawione zostało przez Pendereckiego na giełdę politycznych potrzeb, na sprzedaż wedle rynkowych potrzeb mediów i filharmonicznych programów, odnotowujących tym właśnie utworem kolejne daty naszej zbolałej historii. Ze szczególnym zdziwieniem przyjąłem wykonanie "Requiem" w Szczecinie, podobno i tamtejszemu strajkowi w 1980 r. dedykowanego ex post, by na kolejną dzienną datę i miejską okoliczność utwór "załapać", o czym partytura nie głosi bynajmniej. Arcydzieło zostało rzucone na rynek dowolnych potrzeb i niech je rozdziobią kruki i wrony, byle tantiemy płynęły.

I Penderecki, i Kilar, dwie ikony naszej kompozytorskiej współczesności czasu "polskiej szkoły kompozytorskiej" i "awangardowych" początków festiwalu "Warszawska Jesień", zwietrzywszy koniunkturę przestawili się na atak na publiczność mieszczańsko-filharmoniczną oraz publiczność masową, pokazywaną w telewizyjnych transmisjach i tymiż transmisjami na koncerty wabioną, ignorując to, co określane jest muzyką nową i współczesną. Że artysta skłonny jest raczej się cieszyć, niż martwić powodzeniem i popularnością, rzecz to naturalna. Że ku popularności podąża, wychodząc naprzeciw gustom populistycznym, oczekiwaniom sponsorów, koniunkturom politycznym i bezwzględnym rzekomo wymogom wolnego rynku kapitalistycznej kultury świata naszej globalnej demokracji i ludokracji, może budzić zakłopotanie.

Ale świat idzie "naprzód" pod przewodem MTV, mp3, gier komputerowych i tabloidów. Filharmonie już się nam podobno znudziły, jeśli kiedykolwiek tak naprawdę nas obchodziły. Warto przecież zauważyć, że - wbrew pozorom - muzyka nie jest nieważnym politycznie i propagandowo elementem naszego życia społecznego. Wciąż nie służy wyłącznie do tańczenia w dyskotece przez jednych i do snobistycznego konsumowania na festiwalach muzyki nowej bądź dawnej przez innych. Z mgły mej odległej, dziecięcej pamięci dotąd wydostają się dwie pierwsze lekcje literatury muzycznej, dane mi za sprawą wielogodzinnych radiowych transmisji pogrzebów Stalina w 1953 i Bieruta w 1956 r. - Czajkowski, Rachmaninow, oczywiście Chopin, Rimski-Korsakow, też chyba coś Szostakowicza. Gdy gen. Jaruzelski ogłaszał wprowadzenie stanu wojennego, ilustracją tego obwieszczenia był recital chopinowski z nagrań Piotra Palecznego. Wydarzenia natury politycznej i społecznej, rocznice i chwile szczególne, jak choćby czas żałoby narodowej - wszystko to bez właściwej i godnej oprawy muzycznej w radiu i telewizji, a także na koncertowych estradach się nie obędzie.

Nie tylko przecież. Bez kanonu narodowej sztuki muzycznej nie obędzie się polityka kulturalna państwa bez względu na to, co o jej wyborze myśli sobie lub nie myśli tzw. społeczeństwo. Jako szczególna oprawa wszelkich tego typu okoliczności i jako godna wizytówka Polski na świat służyły dotąd (obok Chopina, ten mankament posiadającego, że nie pisał symfonii, kantat i oratoriów) utwory przede wszystkim Pendereckiego. "Zabezpieczały" nam w pełni niemal cały kalendarz polskiej historii ze względu na monumentalne formy oraz uniwersalne i podniosłe przesłania.

Ostatnie lata zdetronizowały jednak, na mocy decyzji bardziej politycznych niż estetycznych oraz bardziej socjologicznych niż artystycznych (choć tu sprawa nie jest jasna), polskich kompozytorów w sprawie "oprawy muzycznej" naszych narodowych dat. Jeśli mamy zagranicznych trenerów siatkówki, skoków narciarskich i drużyny piłkarskiej, dlaczego o stosowną oprawę muzyczną 25-lecia "Solidarności" czy 50-lecia poznańskiego Czerwca nie poprosić fachowców z Zachodu, choćby z trzeciej ligi, którzy wiedzą lepiej, jak sprzedać towar pod telewizyjny ekran? Tak zaczęła się hucpa na skalę nieprawdopodobną, od której pienią się monitory naszych telewizorów. Nastał też czas pana Piotra Rubika.

Nie gorszy od Kilara?

Jeszcze dziesięć lat temu nie wierzyłem, że "Requiem dla mojego przyjaciela" Zbigniewa Preisnera może sztukę naszych wciąż przecież wybitnych (szczególnie twórczością wcześniejszą) kompozytorów zdetronizować, choć granica między hucpą i artyzmem zaczęła drżeć jak napięta do bólu struna. Potem Penderecki i Kilar (a i wzorujący się na nich ich apologeci polskiej sceny kompozytorskiej) dołożyli wszelkich starań, by mnie w tej wierze zachwiać. Teraz słucham muzyki Rubika i wiem, że nastąpiło nieszczęście. Nieszczęście polega na tym, że w konfrontowaniu jego tworów muzycznych z partyturami owych "najwybitniejszych" nie widzę przekonywających argumentów za tym, że jest w swym zawodowstwie mniej skuteczny, i nie mogę odmówić prawa jego fanom do tego, by go kochali. A jest ich - jak zauważam - wielokrotnie więcej niż fanów Pendereckiego i Kilara. Nie mogę tego zbagatelizować. Rubik swych wielbicieli podbił monumentalnymi formami oratoryjnymi, niosącymi uniwersalne i podniosłe przesłania.

Mamy teraz takiego Rubika, na jakiego sobie zasłużyliśmy z migocącymi w tle (że wywróconymi do góry nogami, to inna sprawa) wzorcami ostatniej twórczości Pendereckiego i Kilara, bez względu na to, że oni przecież nie mogli przewidzieć, iż z ich estetyki i postawy narodzi się aż taka szmira, w dodatku ktoś, kto ich zagryzie... A że zagryzie, wiem. Na osłodę dodam: na krótko. Nie jest (póki co) długodystansowcem. Mamy Rubika przede wszystkim jednak pod ideowym przewodem jakichś funkcjonariuszy "od kultury" różnorakich szczebli, którzy wiedzieli najlepiej, co ma brzmieć podczas ostatnich narodowych rocznic na placach naszych miast, na ekranach naszych telewizorów i w głośnikach naszych radioodbiorników. Tylko ostatnie nie pokazywały tych "metafizyką" napęcznianych dymów i tych konwulsyjnych biegań dziwnych postaci z lewej na prawo, z prawej na lewo, tych tłuszcz tłumnych, finezyjnie filmowanych, i tej orgii multimedialnej wizualizacji muzycznej bzdury, podpisanej przez podobno sławne na świecie nazwiska. Teraz taka ma być sztuka panegiryczna, poprawna politycznie, mizdrząca się do pokolenia mp3, MTV, służąca promocji "nowego patriotyzmu" IV Rzeczypospolitej. Do spełnienia tej roli Penderecki w ocenie ekspertów od masowych widowisk patriotyczno-politycznych już się nie nadaje. Za trudny.

No to mamy pana Rubika, wychowanka warszawskiej Akademii Muzycznej, jedynego, który w wyścigu o rząd - nie tylko młodych - polskich dusz jest w stanie stanąć w szranki z nerwowo ostatnio ściąganymi z importu specami. Wiolonczelista, gra na fortepianie, nie jest w muzycznej profesji amatorem, choć w sztuce kompozycji - tak, jest samoukiem. W dyrygenturze także, oj, także. Nic z tego przecież nie wynika - samoukiem tak naprawdę był w kompozycji Igor Strawiński, a Penderecki i Lutosławski też w posługiwaniu się batutą w akademickich klasach nie studiowali. Strategia artystyczna Piotra Rubika polega na tym, by swój mierny talent do komponowania popowych piosenek przenieść na taki poziom, na którym może poczuć się wyjątkowy, nie do zastąpienia, i jako taki być postrzegany.

Skurcze trąbki Eustachiusza

Mój sąd o poziomie jego piosenek opieram na przesłuchaniu zbioru takowych, zamieszczonych na płycie "Rubikon". Żadna z nich nie nadaje się na przebój popowej kultury, operując czystą tandetą obiegowych zwrotów nieprzystojnie ocierających się o discopolowe klimaty dźwiękowe, i żadni tu wykonawcy typu Małgorzaty Walewskiej, Michała Bajora, a nawet Edyty Górniak nie pomogą w wywyższeniu ewidentnej artystycznej niziny. Jest więc sposób: przenieść nieudane piosenkarstwo na teren, gdzie jeszcze nikogo nie ma, pole puste, które aż prosi się o opanowanie, uprawianie i zeń płodów naręczami zbieranie. Jest to montaż piosenek w formę popowej kulturze znaną w znikomym stopniu, wywyższoną za sprawą mariażu z kulturą wyższą - kantata, oratorium, pasja, requiem (no bo jednak nie wodewil czy musical). Mamy więc kolejne dzieła: "Świętokrzyska Golgota", jako popularna wersja "Pasji wg św. Łukasza" Pendereckiego, "Tu es Petrus", jako takaż wersja kantaty "Beatus Vir" Henryka Mikołaja Góreckiego, oraz "Psałterz wrześniowy", jako odpowiedź na "Missa pro pace" z "September Symphony" w tle Wojciecha Kilara. Nie, nie oskarżam Piotra Rubika o dogłębną znajomość utworów, które tu z jego płodami zestawiłem, wydaje mi się przecież, że przestrzeń za sprawą tych tytułów przywołana nie jest mu nieznana.

Bo Rubik w literaturze muzycznej jest nieźle obeznany, o czym zaświadcza w swych utworach, bezczelnie żerując na tym, co go bierze. Tu fraza z Boba Dylana, tam zaśpiew z Czesława Niemena, ale przede wszystkim w quasi-repetytywnych partiach chóralnych czerpanie pełnymi garściami z "Carmina burana" Carla Orffa i muzyki Zygmunta Koniecznego. Jest wszakże problem, gdyż Piotr Rubik, opanowawszy z zasłyszanej frazy jeden gest, zwrot harmoniczno-melodyczno-rytmiczny, zakochuje się w nim bez reszty i używa na sposób katarynkowy.

Dla potrzeb tego artykułu słucham jego siedmiu płyt (piosenek z płyty "Rubikon" i trzech oratoriów: "Świętokrzyska Golgota", "Tu es Petrus" i "Psałterz wrześniowy", każde umieszczone na dwóch krążkach) i - proszę mi wybaczyć - dostaję kołowacizny mózgu i słuchu od powtarzających się nieustannie motywów i strategii. To nie jest uczucie hipnotyczne, wciągające, wprowadzające w jakiś percepcyjny trans - to jest uczucie torsyjne, powodujące skurcze trąbki Eustachiusza, wyginanie się w odwrotną stronę ślimaka w usznej małżowinie i bolesne swędzenie szarych komórek pod czerepem. Muzyka Rubika mi więc bruździ intelektualnie i biologicznie. Ale przecież - do diabła - skatowałem się nią w całości (bodaj cztery godziny, jak nie więcej), czując się ambiwalentnie, między boleścią torsji i stanem tępej hipnozy. Bo np. Rubik, nie gardząc najprostszymi przesunięciami harmonicznymi rodem z wzorców najgorszej anglo-amerykańskiej muzyki repetytywnej (Anglik Michael Nyman i Amerykanin Philip Glass, których twórczości bynajmniej nie potępiam w czambuł), potrafi przeprowadzić w prawidłowy sposób modulację harmoniczną w obrębie tonalności dur-moll, co trudno stwierdzić w muzyce Zbigniewa Preisnera (a czego Nyman i Glass unikają z powodów "ideologicznych", choć przecież w harmonii kształceni...). Więc plus dla Rubika.

Książek i Biblia

Kolejnym plusem Piotra Rubika jest otwierający (i zamykający) oratorium "Psałterz wrześniowy" "Psalm apokaliptyczny". Wstępny łzawo-sentymentalny motyw walca przekształcany jest w wielce ciekawie przeprowadzoną destrukcję, strukturalną rozpierduchę (przepraszam, ale to słowo jest tu chyba najwłaściwsze), w czym Rubik pokazuje świetne wyczucie materii, którą do narracji wprowadza (walc), i intrygującą dezynwolturę kompozytora, który potrafi walca tak okręcić ogonem na wspak, jak najlepszy wodzirej materii orkiestry symfonicznej. I potem, w tym samym utworze, spada na dno kiczu, jakby zawstydził się swego wybryku. Dziwny kawałek, lecz bardzo znaczący. Jest w nim kompozytorski pazur, fantazja twórcza i dźwiękowa wyobraźnia. Jako alibi dla estetycznego "ekscesu" ma tu służyć - jak rozumiem - tytułowa "apokaliptyczność", zgoła diabelskość, około czterech minut Rubika "satanistycznego", na swój sposób "awangardowego", minut działających swą cierpkością, jak łyżeczka dziegciu w beczce czterech godzin słodyczy Rubika rozanielonego i rozmodlonego.

To zastanawiające - w bardzo wielu internetowych wypowiedziach fani Rubika, których trudno posądzić o muzyczne wychowanie na festiwalu "Warszawska Jesień", właśnie ten psalm cenią sobie najbardziej. Ale. Ale twórca formy oratoryjnej nie może być krótkodystansowcem. Nie może lepić wielkiej formy z krótkich kawałków, zszywając ją jak patchwork, dziergając estetyczne duperele jedno z drugim bez wielkiego łuku narracji całości.

I nie pomoże tu zestawianie fragmentów słowa mówionego, śpiewanych solo z orkiestrą, chóralno-orkiestrowych i nawet czysto instrumentalnych. Swe monumenty Piotr Rubik buduje, klejąc jak popadnie, jedno-dwuminutowe motywy w karuzele działające przez minut pięć-sześć. To bardzo dużo, jak na piosenkę. To za dużo, by mógł utrzymać zainteresowanie, a za mało, by rozkołysać w transie (czego nie potrafi, gdyż jego muzyka jest z zasady antykontemplacyjna). Za mało tu więc montażu atrakcji (choć o to mu chodzi), bo bagaż atrakcji starcza na kilka minut. Za mało tu choćby newage'owej kontemplacji (choć o to mu chyba też chodzi), bo forma muzyczna rozłazi się w swej materii jak dwudziestoletnie gacie, nudząc i halucynacji narkotycznych nie wywołując. Brak tu oddechu wielkiej, przemyślanej konstrukcyjnie formy muzycznej (choć wydaje się mu, że ho ho, jest ona, że hej!), gdyż zamiast całościowej formy mamy formalne segmenty, jak gąski jedna za drugą drepczące do strumyczka w Zaiksie.

Wydawać by się mogło, że twórczość Piotra Rubika rośnie na słowie, a to pochodzi z obu Ksiąg Testamentu - Starego (szczególnie Psalmy) i Nowego (Ewangelie), z wyimków wypowiedzi (tekstów) Jana Pawła II, a nadto z quasi-poetyckich płodów pana Zbigniewa Książka. Albo jest to celowa strategia muzyki Piotra Rubika, albo jego nieumiejętność pisania muzyki z tekstem - zasadą jest, że teksty Zbigniewa Książka giną w materii muzyki, jako warstwa, której w większości nie da się usłyszeć i zrozumieć, jeśli się jej jednocześnie nie czyta w książeczkach, płytom towarzyszących. Może to i lepiej. Np. wierszowany przekład modlitwy "Ojcze nasz" lub dziejów Stworzenia na mowę pana Zbigniewa Książka nie zaprasza ani do intelektualnej, ani do artystycznej zadumy nad zawiłościami wiary i świata naszego nieszczęsnego losami. Tragedią tekstową tzw. "oratoriów" Piotra Rubika jest nie tylko dzieło Książka, ale też wszystko, co w tych utworach słowem jest, bez względu na słów tych źródła. Zapewne to też jest dzieło pana Książka, owo na chybił trafił dziobanie w wersety Psalmów, Ewangelii, zdań z wypowiedzi i pism Jana Pawła II, jedno-dwa zdania jako emblematy i liczmany, mające na piętro przesłania treści świętych i uniwersalnych wynieść przy okazji poetycką mierność Książka, opakowaną muzycznie w glątwę Rubika. Wynieść, uwznioślić i kazać się do Książka i Rubika modlić tak, jak do wersetów z Biblii, Ewangelistów i Papieża. Mamy więc tu do czynienia z moralnym szantażem - skrytykujesz Książka z Rubikiem, a wyjdziesz na hunwejbina, pozbawionego szacunku dla wiary i Jana Pawła II.

Owe motta z Psalmów, Ewangelii i pism naszego Papieża przed kolejnymi segmentami "oratoriów" Piotra Rubika według słownego scenariusza i z jego zwrotkami czyta Jan Nowicki. To nieprawdopodobne. Wszak znamy go jako aktora wybitnego i zawsze podejrzewaliśmy o to, że ma artystyczny smak i wrodzoną (lub choćby nabytą) inteligencję. Proponuję na zajęcia studentów akademii teatralnych spreparować montaż Jana Nowickiego interpretacji zdań i wersetów użytych w oratoriach Rubika, jako poglądową lekcję aktorskiego kabotyństwa. A może - wydaje mi się to wielce prawdopodobne! - jest to Nowickiego persyflaż, obśmianie przedsięwzięcia, w którym uczestniczy? "Piąta kolumna"? Nowicki Wallenrodem Książka i Rubika? Jeśli tak - to mam Nowickiego za jeszcze bardziej inteligentnego niż dotąd, choć strategia jego (jeśli to istotnie strategia) wielce niemoralną jest.

Rubik, nasza przyszłość

To niezwykłe i nieprawdopodobne. Po raz pierwszy w naszej historii ludzie muzyki, tekściarz i kompozytor, zareagowali na zew historii (no, była kiedyś co prawda "Msza beatowa" Katarzyny Gaertner w kościele parafialnym w podwarszawskiej Podkowie Leśnej). Oto narodziło się pokolenie JP2, Papieża i Światowych Dni Młodzieży, generacja tej młodzieży, która jednocześnie i Jego kocha, i swe MTV. Oto Jego śmierć jakoś łączy wrażliwość różnych młodych ludzi, którzy nie wzdragają się przed tym, by słuchać, że "Jezus naszym Panem", że "Maryja królową". Przeciwnie: chcą tego choćby w ramach polskich przedsięwzięć typu "sacro-song". Chcą także śpiewać, traktując śpiew jako modlitwę i generacyjne przeżycie swoistej komunii. Lecz co śpiewać, czego słuchać? "Pasji wg św. Łukasza" Krzysztofa Pendereckiego? "Symfonii Pieśni Żałosnych" Henryka Mikołaja Góreckiego? "Missa pro pace" Wojciecha Kilara? No i dalej: "Harnasiów" Karola Szymanowskiego? "Poloneza As-dur" Fryderyka Chopina? "Bogurodzicy"? No to znalazł się duet, który pomyślał, że już czas tych Chopinów, Góreckich, Szymanowskich i Pendereckich odesłać w kąt. I który proponuje, być może nie tylko młodemu pokoleniu Polaków, wzorcowe "sacro-polo". Spełnia jego sakralne tęsknoty towarem uszytym na miarę jego duchowych potrzeb.

Jestem przerażony. Jestem przerażony tym, że staram się pod presją masowego uwielbienia dla muzyki Piotra Rubika przyznać społecznym odczuciom jakąś rację i ich nie obrażać opluciem idola. Nie, nie opluwam. Przecież wszyscy mamy jakieś swe racje i żyjemy w demokracji. Muzyką Piotra Rubika zachwycą się wszystkie miasta w Polsce, gdyż Rubika nadworny poeta, pan Książek, umieścił w swych tekstach bodaj setkę nazw polskich miast i miasteczek.

I każde będzie się w najbliższym roku upominało siłą swych samorządowych władz i obywatelskich inicjatyw o koncert muzyki Rubika. U nich, u siebie. Być może Piotr Rubik skutkiem swej twórczości stanie się honorowym obywatelem tej setki miast i miasteczek w Polsce. Nie tylko Kraków, gotów mu na jubileusz miasta dać podobno 100 tys. zł, już się o Rubika dla siebie upomina. Być może polski parlament ogłosi niebawem któryś kolejny rok rokiem Piotra Rubika. Muzyka Rubika świetnie nadaje się na oprawę wszystkich możliwych świąt narodowych IV RP, na to, by nam nieustannie towarzyszyła jako ilustracja wszelakich, tak dobrych, jak i nieszczęsnych wieści ze świata w telewizorze, w szczególny sposób nadaje się też do muzycznej oprawy programów Radia Maryja księdza Rydzyka i ma szansę, by wygrać przetarg na dźwiękową oprawę elekcji kolejnego prezydenta USA i prezydenta na Kremlu, czego Rubikowi szczerze życzę dla dobra obrazu polskiej muzyki na świecie, nie tylko w Polsce.

Polityczno-kulturalna dyplomacjo IV Rzeczypospolitej, do boju z Rubikiem, bo on jeden wyśpiewać nam i całemu światu może ku chwale Ojczyzny naszą wciąż jeszcze wątłą rację stanu! No bo przecież żyjemy w innym świecie niż ten, który w bólach urodził jakiegoś Pendereckiego...

Andrzej Chłopecki jest muzykologiem, teoretykiem i krytykiem muzycznym. Kierował redakcją muzyki współczesnej w Polskim Radiu, pracował w Akademii Muzycznej w Krakowie oraz Instytucie Badań Literackich PAN, obecnie jest adiunktem na wydziale kompozycji i teorii muzyki w Akademii Muzycznej w Katowicach. Komentator w Redakcji Muzyki Poważnej Programu 2 Polskiego Radia oraz felietonista "Gazety Wyborczej". Na łamach "Tygodnika Powszechnego" publikowaliśmy m.in. jego głośny tekst "Zbigniew Preisner, czyli apologia kiczu" (1998).Piotr Rubik, kompozytor i multiinstrumentalista, urodził się w 1968 r. w Warszawie. Ukończył Akademię Muzyczną im. Fryderyka Chopina w tym mieście, był koncertmistrzem Światowej Orkiestry Jeunesses Musicales. W Sienie uczęszczał na kursy prowadzone przez Ennio Morricone. Jego ważniejsze kompozycje to: oratorium "Świętokrzyska Golgota" (2004), oratorium "Tu es Petrus", dedykowane Janowi Pawłowi II (2005), oratorium "Psałterz wrześniowy" (2006) - za wszystkie otrzymał platynowe płyty. Singlem "Oj kot" promował film Andrzeja Wajdy pt. "Zemsta".

Współpracował m.in. z Januszem Radkiem, Edytą Górniak, Tytusem Wojnowiczem, Przemysławem Brannym, Katarzyną Skrzynecką, Michałem Bajorem, Katarzyną Groniec. Ostatnio głośno było o tym, że Kraków i Gorzów, dwa miasta obchodzące w 2007 r. jubileusz 750-lecia lokacji, zaproponowały Rubikowi napisanie z tej okazji specjalnych kompozycji.

Krakowska kantata miałaby kosztować 100 tys. złotych, gorzowskie oratorium - 600 tys. Na swojej stronie internetowej Piotr Rubik potwierdza fakt, że władze Gorzowa zaproponowały mu skomponowanie utworu na tę uroczystość, zaprzecza natomiast, by mowa była o wysokości honorarium.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2007