Psalmy to wielka terapia

O. Jan Góra: Sacrum stało się bardziej dzikie. Dawniej było modelowane przez Kościół, ułożone w domu, a teraz wylało się z ram kulturowych. Nie warto nad tym biadolić. Rozmawiał Dariusz Jaworski

01.06.2009

Czyta się kilka minut

Dariusz Jaworski: Teologowie mówią, że wiara to czysty produkt Boga; że wyrasta ponad to, co wykoncypowałby człowiek. Czym dla Ojca jest wiara?

O. Jan Góra OP: Czymś podstawowym, bez czego nie potrafię żyć. Dostałem ją, bo się w niej wychowałem, ale przyszedł moment, że musiałem ją wybrać - i wybrałem. Teraz jest we mnie nawet wtedy, gdy wyłącza się moje myślenie. Dzięki temu wiem np., że przed zachodem słońca powinienem przebaczyć. I wiem również, że muszę się wiarą dzielić.

Mówi Ojciec, że wiara jest produktem. Nic więc dziwnego, że nazywa się Ojca "pierwszym marketingowcem polskiego Kościoła". Czy wiarę można kupić?

Nie można, choć są tacy, co próbują ją sprzedać. Ale to tylko nędzne podróbki. Wiara jest delikatnym produktem, który można tylko otrzymać w darze. Trzeba umieć ten dar przyjąć i trzeba umieć go dawać w taki sposób, żeby nikogo nie upokorzyć. Stąd pewnie ten język marketingu. On zdominował naszą codzienność, a ja się na niego nie obrażam, tylko się nim posługuję.

I jeszcze jedno: gdy mówimy o kupowaniu i sprzedawaniu, to myślimy o zarobku. Nigdy nie chciałem zarobić na Lednicy i drżę, żeby nikt inny nie zarobił. Bo zarobić ma tylko Pan Bóg.

Ojciec częściej słucha czy mówi do Boga?

Wbrew sądom, które krążą na mój temat, częściej słucham, ponieważ słuchanie jest integralną częścią rozmowy. Wszystko, co robię - w tym Lednica - pochodzi z nasłuchu.

Nie ma Ojciec problemu z tym nasłuchem? Przecież największy kłopot w prowadzeniu dialogu z Bogiem to umiejętność usłyszenia Jego głosu.

Oczywistością jest stwierdzenie, że Pan Bóg przemawia do nas poprzez ludzi i sytuacje. Trzeba więc czytać i ludzi, i sytuacje.

Anegdota głosi, że owo odczytanie woli Boga co do Lednicy bierze się raczej stąd, że Ojciec nie tyle rozmawia, co zagaduje Stwórcę.

Trudno polemizować z tymi, którzy lepiej wiedzą i którzy mają podsłuch na linii: Bóg-Jan Góra. Codziennie rano siedzę przez pół godziny w kaplicy akademickiej i staram się nie nadawać. Wtedy On mówi.

W jakim języku?

Rozmawia ze mną językiem moich słabości. Wie np., jak Lednica jest dla mnie ważna, dlatego przysyła mi ludzi, którzy chcą pomóc - czy to poprzez wolontariat, czy to poprzez zapłacenie jakichś długów, czy to poprzez zbudowanie czegoś.

O cokolwiek Ojca zapytać - o Boga, rozmowę z Nim, wiarę - swoje odpowiedzi umieszcza Ojciec w przestrzeni Lednicy. Nawet podczas spowiedzi - żalą się niektórzy - obsesyjnie Ojciec do niej nawiązuje. Dlaczego?

Zgadzam się, że to obsesja. Dlaczego? Bo Lednica to Chrystus! To dzisiejsza, moja, doraźna nazwa Chrystusa.

A nie kapliczka?

Nie, bo jest przewietrzana Duchem Świętym. Ludzie na Lednicy nie zostają - oni tam w akcie metafizycznym wybierają Chrystusa, a następnie Go stamtąd zabierają i niosą do swoich domów i środowisk. Bo Lednica, proszę pana, to: L - ludzie, E - Ewangelii, D - daleko, N - nieście, I - imię, C - Chrystusa, A - amen. Czyli: "Ludzie Ewangelii daleko nieście imię Chrystusa. Amen".

Nie myślał Ojciec o innej roli niż rola "Szaleńca Bożego"?

Kiedyś myślałem, ale okazało się, że nie mam wyjścia! W roku 1977 ojciec prowincjał zesłał mnie do Poznania, abym pracował z młodzieżą. Byłem wielce nieszczęśliwy, bo miałem intelektualne ambicje: rozgrzebany doktorat i pierwsze teksty w "Tygodniku", który - jak wtedy mawiano - był naszą piątą Ewangelią. Choć się temu podporządkowałem, to nie potrafiłem się z tym pogodzić - np. arogancko się zachowywałem. Dopiero po latach spostrzegłem, że ta młodzież, którą potraktowałem jak niechciane dziecko, jest moim powołaniem - ona mnie pierwsza pokochała.

Niewielu już jest takich, którzy nie doceniają rangi Lednicy i osobistej w tym zasługi Ojca. Ale wiele osób ciągle drażni nadmierne eksponowanie przez Ojca zaimka "ja". Mówi się, że Góra ma już swoje związki frazeologiczne: "ja i Pan Bóg", "zrobiłem to z Janem Pawłem II", "ja i Duch Święty"... Czy pod tym lednickim językiem marketingu nie kryje się zwyczajna pycha?

Wiem, że wielu drażni to moje "jajstwo", ale ja się z tego leczę - i to coraz skuteczniej. Leczę się bólem, który temu wszystkiemu towarzyszy, i przyjmowaniem upokorzeń. Te ostatnie są najcenniejsze.

Proszę jednak pamiętać, że Lednica to praca zespołowa - inaczej by się nie udało. Abp Henryk Muszyński zapytał mnie kiedyś żartem, czy ja zawsze muszę jeździć z tym dworem. A potem uśmiechnął się i do dał: "Zazdroszczę ojcu tego zespołu".

Skoro więc to praca zespołowa, to i zasługi rozkładają się na zespół.

Pracując przede wszystkim ze studentami, musi się Ojciec liczyć z silną rotacją w tym zespole. Niektórzy odchodzą w naturalny sposób: dojrzewając i podążając własną drogą, ale są i tacy, którzy mają żal, że Ojciec ich porzucił.

Ja domagam się rozwoju. Jeżeli ktoś poprzestaje na małym, chce stać w miejscu i tylko konsumować, to - niestety - musi zmienić restaurację. Kiedy byłem młody, szczupły i czarujący, to mogłem tylko gadać. Ale gdy stałem się współwłaścicielem ziemskim na Lednicy, to przemieniłem się wraz z tymi młodymi ludźmi w gospodarza tego miejsca. I jako gospodarz mówię: "Bierzmy się do roboty!". A kto pyta, co trzeba robić, już może się pakować, bo gospodarz powinien wiedzieć, co ma robić. Najemnicy się pytają, a mi chodzi o przebudowę świadomości: z najemnika na gospodarza, który bierze na siebie odpowiedzialność.

Wśród tych odpowiedzialnych, którzy Ojca otaczają, więcej jest kobiet.

Tak, ale proszę z tego nie wyciągać daleko idących wniosków. Kiedyś ktoś zapytał mnie, czemu wokół mojej osoby kręci się tyle ładnych dziewczyn. Odpowiedziałem: "Nie każdy razem z powołaniem otrzymuje skłonności do chłopców". Zawsze chętnie byłem i jestem z wieloma ludźmi, co oddalało próby posądzenia mnie o inklinacje do tej czy tamtej osoby. To znaczące i czytelne, bo jest to relacja ojcowska.

Swego czasu kard. Ratzinger mówił, że żyjemy w czasach, w których silna jest pokusa działania bez Boga czy obok Boga - autonomicznie. Młodzi ludzie często mówią, że rzeczywiste, czyli prawdziwe jest tylko to, co samemu się wytworzy. Tymczasem te 100 tys. osób przyjeżdżających na Lednicę stara się wypatrzyć Boga jako Kogoś jak najbardziej rzeczywistego. Jak można im w tym pomóc?

Nie wiem. Wiem tylko, że w nich jest ogromne pragnienie Boga, często nieuświadamiane. Wiedząc to, rzucam pomysł i czekam. I to czekanie jest najtrudniejszą dla mnie próbą.

Za mojej młodości mówiło się, że sacrum się kurczy. I dzisiaj tak się mówi. Ale ja się z tym nie zgadzam. Jest nowe pokolenie, pokolenie JP2, które odważnie niesie Boga w przestrzenie, w których przedtem Go nie było. Trzeba tylko w tym pomóc i siać, siać, siać... Niektórzy zarzucają mi, że żyjąc obsesją Lednicy, nie umiem dostrzec realności. Możliwe, że tak jest, ale ja uważam, że największą realnością jest sam Pan Bóg. Wszystko więc trzeba widzieć w Bogu - bez Niego to puszenie się w świecie nie ma żadnego sensu. Moim problemem jest to, że nie rozumiem świata bez Boga.

Patrząc na tych młodych ludzi, dostrzega Ojciec jednak jakieś różnice w pojmowaniu przez nich sacrum?

To sacrum stało się dzisiaj bardziej dzikie. Dawniej było modelowane przez Kościół, ułożone w domu. Teraz wylało się z ram kulturowych. Ludzie wcale nie są mniej wrażliwi i religijni, tylko bardziej dzicy. Nie należy jednak nad tym biadolić, bo to stwarza Kościołowi ogromną szansę. Ale pod jednym warunkiem: że nie przyjmiemy optyki konsumpcjonizmu i myślenia schematami tego świata. Kościół przecież nie ma nic do dania, jeśli to dawanie mierzyć kategoriami tego świata: piwa, coca-coli i telewizji. Musi więc dać coś innego.

Ja żyję w tym świecie, choć świadomie poza jego kategoriami. Potrafię też posługiwać się jego narzędziami. Ale moim celem nie jest ten świat i nie taki cel wskazuję młodym ludziom.

Rzeczywiście, narzędziami tego świata posługuje się Ojciec bardzo sprawnie. Krąży nawet taka opinia, że Ojciec jako jeden z nielicznych nie daje się manipulować mediom, bo skutecznie je uwodzi.

Nie traktuję mediów instrumentalnie. Lubię media i zwracam się do nich "po prośbie", aby mi pomogły, czyli pomogły sprawie. I muszę powiedzieć, że ci, którzy ze mną poważnie rozmawiali, zawsze potem pomagali.

Ze wszystkiego u mnie można zrobić aferę, ale dziennikarze tego nie czynią, gdy dostrzegają, że służy to wielkiemu dziełu. Widzą, że ja wychowuję, a nie tresuję.

Kilka dni temu młody chłopak, który deklaruje, że jest niewierzący, zapytał mnie: "Czy mogę z panem jechać na Lednicę, bo słyszałem, że tam jest fajnie?". Zabrałem go. Wieczorem znowu zadał mi pytanie: "Ojcze, czy mogę się do was zapisać?". Wcześniej powiedziałem mu tylko, że trzeba się umieć zwracać do ludzi, bo to element naszej kultury. Choćby ten chłopak tylko to miał wynieść z Lednicy, to i tak odniósł sukces.

Wszystkim, którzy przybywają na Lednicę, Ojciec coś materialnego daje. W ten sposób stara się Ojciec odkurzyć rozmaite symbole. Po co?

Symbol to przyspieszacz, kondensacja. Dzięki niemu więcej mówimy, niż mówimy, szybciej docieramy, niż docieramy - po prostu: wyprzedzamy czas. Ja nie mam czasu na ględzenie; każdy, kto na Lednicy podchodzi do mikrofonu, musi się liczyć z tym, że ludzie objawią niecierpiącą zwłoki konieczność udania się do ubikacji. Musi więc mieć w sobie ładunek mocy. Jeden z biskupów mnie zapytał: "Dlaczego jak ja zaczynam mówić, to ludzie zaczynają się kręcić i rozpraszać, a ty wieprza prowadzisz i nikt się nie rusza?".

Symbol to też "wziątek" - coś, co przykuje uwagę, a potem pobudzi.

Tematem tegorocznej Lednicy uczynił Ojciec czas - i to zarówno w wymiarze Chronos, jak i Kairos. Dlaczego?

Chciałbym młodym ludziom powiedzieć, że czas jest wielkim darem Boga; że muszą poznać cenę czasu, który, bywa, że jest trwoniony bezmyślnie. Chronos to czas mechaniczny, Kairos - Boży, czas miłości. W Kairosie spotykają się - jak pisał Norwid - ludzkie biografie. A wszystkie one znajdują swoje zwieńczenie w Jezusie. My dzisiaj głosimy śmierć Chrystusa, która była, dzisiaj wyznajemy Jego zmartwychwstanie, które było, i dzisiaj oczekujemy przyjścia, które będzie. W aklamacji mszalnej zawarta jest więc synteza trzech czasów, czyli zawarty jest Chrystus.

I w ramach tego przybliżania rozumienia czasu "wziątkiem" będzie brewiarz, na którego czytanie potrzeba przecież... czasu. Jak Ojciec przekona młodych ludzi, że warto ten czas poświęcić?

Gdy zapadła decyzja, że tematem tegorocznej Lednicy będzie czas, wpadłem na pomysł, żeby rozdawać zegarki. Na szwajcarskie mnie nie stać, więc postanowiłem zamówić chińskie. Ale szybko otrzeźwiałem i powiedziałem do siebie: "Jakie to banalne. Upokorzę Chińczyków, ludzi, którzy przyjadą na Lednicę, a przede wszystkim Pana Boga". I wtedy Maciek z Duszpasterstwa stwierdził: "Ojcze, najwłaściwszym zegarem czasu jest brewiarz. Przecież tam są godziny kanoniczne!". Tylko skąd pieniądze? Zwróciliśmy się do ludzi z całej Polski. Odzew był niesamowity. Proszę sobie wyobrazić, że prymas Józef Glemp podczas konferencji Episkopatu zarządził zbiórkę do kapelusza - dostałem 7 tys. zł. Prymas się śmiał, bo podejrzewał, że biskupi mają więcej gotówki. Tego samego wieczoru bp Wiktor Skworc oznajmił, że sprzedał samochód i pieniądze przeznacza na Lednicę...

A młodzieży powiem, że czas ofiarowany Bogu jest czasem zyskanym; że dzięki Kairosowi dystansujemy się od czasu mechanicznego - Chronosa. A mając dystans, zwielokrotniamy czas i lepiej nim rozporządzamy.

Przyznam też szczerze, że w związku z ofiarowaniem tego brewiarza liczę na znaczny skok jakościowy w naszym społeczeństwie.

Śmiałe marzenie.

Śmiałe, ale nie megalomańskie. Kiedy młodzi ludzie wyrosną z dziecięcej modlitwy typu: "Do Ciebie, Boziu, rączki podnoszę...", wstydzą się takiej paplaniny. Tymczasem Brewiarz, czyli psalmy, dają godne odniesienie do Boga. Uczą relacji z Bogiem. Psalmy są odważne, a ja będę się starał powiedzieć młodzieży, żeby się odważyli pójść za słowami psalmów i wyławiać najpierw wersety, które będą rozumieli. Ze swojej natury psalm jest dialogiczny, po tamtej stronie jest ten Drugi, tam jest Jego twarz. A gdy wyuczymy się tych odważnych wersetów, to i do bliźniego oraz do samego siebie tak będziemy mogli mówić. Innymi słowy: celem czytania brewiarza jest podniesienie jakości relacji i więzi z Bogiem i ludźmi.

Poza tym uważam, że psalmy to wielka terapia antydepresyjna.

Dlaczego?

Dlatego że psalmy poprzez odważne sformułowania wyrzucają z nas wszystkie złe emocje. Następnie przynoszą je pod krzyż Jezusa, gdzie zostają oczyszczone, a potem wracają do nas i podnoszą nas na duchu. Tym samym doznajemy tego, co Arystoteles nazwał katharsis. Czytanie psalmów będzie więc profilaktycznym i terapeutycznym zabiegiem naszej młodzieży. Głęboko w to wierzę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2009