Prorok Nowego Świata

Miłosz chciał napisać powieść fantastyczno-naukową, ponieważ uznał, że właśnie ten gatunek będzie najlepszym nośnikiem jego katastroficznych przeczuć. Kształt cywilizacji przyszłości wyczytał z Ameryki, w której zamieszkał i której nie znosił.

21.01.2013

Czyta się kilka minut

Zygmunt Januszewski, Marzyciel /
Zygmunt Januszewski, Marzyciel /

Ale ojcowie odeszli i dzieci z kindergarten zostały same

CZESŁAW MIŁOSZ, „GÓRY PARNASU”


Od wiosny 1970 r. do wiosny 1971 r. Czesław Miłosz z radością i bardzo intensywnie pracował nad pewną większą całością. Prawdopodobnie pracę nad utworem zaczął już jesienią 1967 r. Wracał do niej dość systematycznie w następnych latach, aż do prawie rocznego okresu (1970–1971), kiedy pochłonęła go całkowicie, o czym raportował na bieżąco i dość regularnie Jerzemu Giedroyciowi: „Ponieważ nie mogę »wypowiedzieć się« w eseju, ciągnę tę powieść, której akcja rozgrywa się w końcu XXI wieku. Jest to powieść zjadliwa, choć może bliższa tradycji Witkacego niż Orwella. Mimo dużych trudności ze znalezieniem formy, bo konwencja science fiction w niedużym tylko stopniu ma zastosowanie, dociągam do 100 stron, co przy moim drobnym piśmie wynosi ok[oło] połowy całości, ale zaraz skończy się mój sabbatical i po nowym roku będę wykładać, co zwolni tempo, a ja naprawdę nie wiem, co będzie dalej, to rządzi się swoim prawem, rozwija się od rozdziału do rozdziału. Nb. student, który uczy mnie greki, a robię postępy, jest też matematykiem i robi dla mnie obliczenia z ogólnej teorii względności” (list z 11 grudnia 1970 r.).

Któryś z fragmentów powieści mógł powstać nawet na początku 1965 r.: „O sprawach katolicyzmu jest sporo w opus, które smażę, nawet w gotowych już rozdziałach, ale trudno mi byłoby coś z tego drukować, zanim całość lepiej się nie zarysuje czy też zanim nie zarysują się lepiej występujące w niej postacie” (z listu do J. Giedroycia z maja 1965 r.).

W styczniu 1971 r. był zdecydowany na tytuł „Góry Parnasu”: „prawdziwe górskie pasmo, choć nie w Grecji” (list do J. Giedroycia ze stycznia 1971 r.). Najczęściej, na przykład w korespondencji do Jerzego Giedroycia czy Artura Międzyrzeckiego, określa ją jako „powieść science fiction”, natomiast w korespondencji z Zygmuntem Hertzem mowa jest o „powieści trochę autobiograficznej” (list z 21 grudnia 1967 r.). W powstałym pod koniec życia, w 2000 r., utworze „Materiały do mojej biografii” pisarz, nie podając tytułu, określa ją mianem czegoś „w rodzaju powieści science fiction”.

W marcu 1971 r. choruje na grypę, która osłabia jego zapał i przerywa na ponad miesiąc zajęcia literackie, po czym wkrótce zarzuca pracę nad powieścią całkowicie. Sam autor wiązał to również z impasem formalnym: „Chyba dlatego, że nie umiem rozwiązać strony »pozytywnej«, a czarności zupełnej jestem przeciwny” (list do J. Giedroycia z 16 lipca 1971 r.).

Listem z 24 maja 1972 r. Jerzy Giedroyc potwierdza otrzymanie od Miłosza maszynopisu powieści: „Dostałem od ciebie dwa teksty bez słówka komentarza. »Góry Parnasu«, mówiąc szczerze, zupełnie mi się nie podobają. To robi wrażenie nie bardzo udanej próby powieściowej, którą rzeczywiście zabawnie wprowadzasz jako nowy genre. Może się mylę”. Miłosz, troszkę urażony lakoniczną oceną Księcia Redaktora, reaguje listem z 5 czerwca: „Skoro »Góry Parnasu« nie podobają się Tobie, to ich nie drukuj. Wolę zresztą nie drukować. Mój stosunek do tego utworu jest na razie nieokreślony”.

Zdaje się, że Miłosz, podczas najbliższej wizyty w Paryżu, odebrał maszynopis, bo nie ma po nim śladu w pieczołowicie archiwizowanym Archiwum Instytutu Literackiego w Maisons-Laffitte. I nic dziwnego: przepisywanie na maszynie kosztowało poetę nie lada wysiłek i przede wszystkim stratę cennego, z codziennej rutyny wyrywanego na pracę twórczą czasu, na co często uskarża się w listach.

PROROCTWO ZBYT CZARNE

W kolekcji „Czesław Miłosz Papers” zdeponowanej przez autora w Beinecke Rare Book and Manuscript Library na uniwersytecie w Yale znajdziemy 112-stronicowy, numerowany ręką autora, niedatowany rękopis, opisany ręką archiwisty jako „Góry Parnasu. Draft. Holograph/undated”. Stronice zapisane są drobnym pismem, z bardzo licznymi skreśleniami, wstawieniami, pokryte na marginesach rysunkami przedstawiającymi girlandy kwiatów oraz czasem fantazyjnych figur geometrycznych, a także notatkami do dalszej pracy.

W tym samym pudełku znajdziemy również 50-stronicowy niedatowany maszynopis, zatytułowany przez Miłosza: „Góry Parnasu. Science fiction”. Ta wersja ukaże się w Polsce w lutym. Autor wybrał z rękopisu większej całości kilka rozdziałów, przerobił je, nadał im tytuły i opatrzył wstępem, przepisał na maszynie. I skrupulatnie wyjaśnił, dlaczego nie napisze tej powieści, choć uważa, że zapoznanie się z tak skomponowanymi jej fragmentami ma sens.

Bez wątpienia tematem „Gór Parnasu” jest przepowiednia, proroctwo. Oto zastajemy ludzkość u kresu jej bytowania na planecie Ziemia oraz u kresu jej cywilizacyjnego rozwoju. Zaludniają ją masy ludzkie, których jedynym wyzwaniem jest strach przed nadmiarem czasu, co skazuje je na kompulsywne doznawanie chwili. Życiem na Ziemi i w całej galaktyce zarządza Związek Astronautów – najwyższa centralna instancja, sprawująca władzę właściwie w sposób niejawny, tzn. również poprzez liczne opozycyjne i wywrotowe stowarzyszenia. W skład Związku Astronautów wchodzi wyhodowany przezeń, dzięki medycznym wynalazkom, wysokowyspecjalizowany, długowieczny gatunek człowieka przeznaczony do zarządzania oraz do odbywania podróży kosmicznych w celu zorganizowania osadnictwa na innych planetach.

Ludzkość, straciwszy poczucie celu i ciągłości, bez bogów, mędrców i autorytetów, wpadła w szał turystyki i stowarzyszeń. Uniwersytety zostały zamienione w przedsiębiorstwa do przedłużania dzieciństwa, bo nie ma potrzeby pracy, skoro, by utrzymać gospodarkę i efektywnie zarządzać, Związek potrzebuje tylko nielicznych. Aparat policyjny jest także właściwie zbędny, odkąd poznano tajniki genetyki i nauczono się wpływać na umysły.

Jesteśmy w świecie, w którym, żeby przetrwać, człowiek jest skazany na jedną drogę: bezrefleksyjnej egzystencji w kokonie konsumpcji, co z kolei prowadzi do zaniku potrzeby porozumiewania się i zerwania wszelkich więzi: ze społecznością, rodziną, bliźnim oraz obumarcia wszelkich niepokojów (poza poczuciem bezsensu), co z kolei powoduje, że spada poziom sił witalnych i rośnie krzywa masowych samobójstw. Żeby temu zapobiec, stosuje się swoistą eugenikę: pozbywa się wybranych na chybił trafił jednostek ludzkich.

Rozum ludzki w cuglach technologicznego wyścigu dochodzi do swego kresu i zwraca się przeciwko sobie. W gorączkowym poszukiwaniu sensu zaczyna odczuwać Pustkę i chwyta się okruchów pamięci rzeczy pierwszych (rodzice, obcowanie z Naturą, wtajemniczenia w życie, ciało i śmierć, przywiązanie, samotność). Próbuje przywrócić myślenie symboliczne, by ostatecznie spowodować, że człowiek z kasty uprzywilejowanej świadomie porzuci model życia zaprogramowany dla niego przez Związek i skaże się na niedole i cierpienia. Jako istota słaba i śmiertelna, będzie bliżej swego powołania, a tym samym opanuje Pustkę między nim a Istotą Najwyższą, której istnienia Rozum ludzki zawsze pożąda. Taką drogę wybrał jeden z bohaterów – astronauta Lino Martinez.

MIŁOSZ-EFRAIM

Znacznie ciekawsze są jednak losy Efraima. W tej części „Gór Parnasu”, którą Miłosz przygotował do druku i która teraz się ukazuje, nie znajdziemy o nim wiele informacji. Wiemy jedynie, że został prewencyjnie zesłany na Wyspę Foczą, ponieważ był odporny na metody kontroli stanów umysłu. Po siedmiu latach wraca i prawdopodobnie (jak wynika z „Uwag wstępnych” do powieści) zakłada gminę Parnas, do której należą pozostali bohaterowie: Karel i Martinez.

Pojęcie o zamyśle Miłosza (tak co do kierunku całej powieści, jak i wątku Efraima) daje tekst opublikowany przez autora w nr. 8-9 „Kultury” w 1968 r., pt. „Liturgia Efraima”: „Napisałem dziwny utwór, raczej jego pierwszą część, która składa się ze wstępu prozą (trochę w duchu Swifta) i rozdziału pisanego tzw. mową wiązaną” – relacjonuje Giedroyciowi w liście. Część pierwsza utworu stanowi komentarz prozą, wyjaśniający, kim był Efraim; część druga zaś, pt. „Msza katechumenów”, zawierająca także wyodrębnione utwory pt.: „Lekcja”, „Ewangelia”, „Kazanie”, jest rodzajem apokryfu. Tę część poetycką, jak podpowiada Miłosz, „należy traktować jako przede wszystkim nową adaptację tekstów biblijnych do języka polskiego”. Po druku pracował nad nią nadal i zdaje się, że to ona była jądrem i osią planowanego utworu science fiction.

„Efraim – jak pisze Miłosz w „Liturgii Efraima” – nie był filozofem ani teologiem”. Na pewno nie był księdzem katolickim, raczej kimś w rodzaju protestanckiego przewodnika duchowego czy misjonarza działającego w obrębie swojej gminy. Ale przede wszystkim był odnowicielem języka i rytuału religijnego: układał kazania w mowie rytmicznej, wprowadził spowiedź przed zgromadzeniem jako akt terapeutyczny, ale i katharsis.

Sam siebie Efraim postrzegał jako rzemieślnika: studiował dawne teksty liturgiczne, księgi ezoteryczne, Biblię. Jego patronem był święty Efraim (Efrem) Syryjczyk (ur. ok. 305 r. w Nisibis w Mezopotamii – zm. w 373 r. w Edessie). Dlaczego z bogatej oferty świętych Kościoła katolickiego i prawosławnego Miłosz wybrał tego właśnie kaznodzieję i poetę, komentatora Pisma Świętego, zwalczającego herezje (szczególnie manicheizm, orygenizm i arianizm), to osobna, fascynująca kwestia i odpowiedzi, myślę, należy szukać w nie mniej fascynujących biografiach ich obu.

Działalność Efraima fikcyjnego była dla cywilizacji, jaką opisuje Miłosz w powieści, prawdziwie rewolucyjna: przywracała bowiem to, czego najbardziej obawiał się Związek ¬Astronautów – porozumienie wyższego rzędu (duchowe i estetyczne) między ludźmi, integrowała człowieka, zwracała mu godność i niwelowała poczucie bezdomności.

W litościwym portrecie Karela-młodzianka, w portrecie zapatrzonego w Rozum i jego zdobycze astronauty Lina Martineza, w żarliwym portrecie kardynała bez trudu zobaczymy samego Miłosza. Najsekretniejszy, starannie ukryty pod historycznym kostiumem, a nawet, by zatrzeć ślady, występujący jako słuchacz Efraima, podający do druku jego kazania i ewangelie, jest Miłosz-Efraim. Miłosz-wielbiciel „Psałterza puławskiego”, tłumacz Biblii, czytelnik pism ezoterycznych, czeladnik u Oskara Miłosza, Swedenborga, Blake’a, Böhmego, a także niedoszły członek wspólnoty Primavera, założonej przez huterytów i żyjącej w lasach Paragwaju według ewangelicznych zasad pierwotnych wspólnot.

Myślał o tym Miłosz bardzo intensywnie, pracując jako dyplomata komunistycznego rządu w odpychającej dlań Ameryce. W 1949 r., po powrocie z urlopu w Polsce, jest w rozpaczy, przybity stopniem sowietyzacji kraju. Rozważa przyłączenie do Primavery, spotyka się z jej wysłańcami w Waszyngtonie. Od ostatecznej decyzji odwiodła go zdecydowana miłośniczka amerykańskiej demokracji – późniejsza żona Janina. Zdaje się, że napięcie pomiędzy vita contemplativa a vita activa już nigdy Miłosza nie opuści. Czy będzie planował tak spektakularne ucieczki jak ta – nie dowiemy się już raczej, pozostanie jednakże Miłosz pilnym stróżem duchowego wymiaru ludzkiej egzystencji.

LUDZIE, OBUDŹCIE SIĘ!

Religijny aspekt życia człowieka w szerokim sensie jest Miłoszowej refleksji, zarówno artystycznej, jak etycznej, najbliższy: – Ludzie, obudźcie się! Apokalipsa staje się teraz – zdaje się wołać. „Innego końca świata nie będzie!”.

Trwoga, wypowiadana na granicy krzyku od pierwszych do ostatnich utworów, napędzana pasją, bardziej lub mniej ukrytą, kazała mu również i tej niedokończonej powieści poświęcić tyle czasu i energii twórczej. I w niej powracają obsesyjne Miłoszowskie pytania: czy ludzkość jako gatunek może tu i teraz osiągnąć szczęście i jakim kosztem? Czy jest skazana na zagładę? Skąd ona przyjdzie? Jak we współczesnym świecie pracuje Diabeł? Co może doktryna religijna? Miłosz podlegał też oczywiście wpływowi czasu i miejsca, w którym wraz z rodziną żył wówczas, to jest Ameryki, „gdzie stosunki ludzkie są rozrzedzone, sprowadzone do paru najprostszych elementów i gdzie normalnie tysiące mil dzielą każdego od miejsca jego urodzenia czy jakichś dawnych przeżyć” (list do Jerzego Andrzejewskiego z 3 stycznia 1967 r.). Ogarnięte studenckimi „antyimperialistycznymi” rozruchami Berkeley, palenie biblioteki, niszczenie sal wykładowych, hasła solidarności z robotnikami w Rosji, protesty przeciwko wojnie w Wietnamie, wymachiwanie „czerwoną książeczką” Mao Tse-tunga były dla niego ironiczną, bolesną i wynaturzoną powtórką wydarzeń pierwszej połowy XX wieku w Europie.

Diagnozie Ameryki, jako monstrualnego eksperymentu społeczno-politycznego, poświęci wydaną we wrześniu 1969 r. książkę „Widzenia nad Zatoką San Francisco”. Tuż po wysłaniu do Giedroycia maszynopisu „Widzeń” tłumaczy się swojemu wydawcy: „Więc miałem do wyboru albo nie pisać o tym nic, albo zapłacić cenę tego »klasycznego« dystansu, który mnie samemu doskwiera. Ale tak właściwie, to Ameryka może dostarczyć tylko wątków do science fiction, jedynego chyba gatunku, który ma dziś żywotność” (list z 5 kwietnia 1969 r.).

Szeroko znana jest niechęć Miłosza do powieści jako gatunku. Choć sam był admiratorem kilku powieści oraz autorem dwóch opublikowanych i cenionych („Dolina Issy” i „Zdobycie władzy”), uparcie odżegnywał się od tej formy i mnożył argumenty na jej artystyczną podrzędność względem innych gatunków. Nie inaczej postępuje w „Uwagach wstępnych”. W jaką formę ubrać proroctwo, by było do zniesienia? Ile może zmieścić powieść? Czy uniesie takie zadanie?

W „Górach Parnasu” wprowadza czytelnika poprzez drobiazgowy opis w wyobrażoną krainę: próbuje przywrócić przestrzeń. Odzywa się zamiłowanie poety do kartografii i studiowane w młodości mapy z pewnością też przychodzą w sukurs. Niejedno zaczerpnął z rodzinnych samochodowych wypraw po Ameryce czy samotnych podróży służbowych: sceneria powieści jest zdecydowanie amerykańska. Niemniej jednak te rozdziały nie należą do udanych. Fascynującym przeżyciem jest zobaczyć, jak wielka wyobraźnia poety zmaga się z formą jej – to widać – niechętną; jak wypiętrza Miłoszowe idées fixes, jak rytm przyśpiesza i tekst nagle ożywa, gdy narrator zmienia się w chwalcę ziemskiego piękna (tak urody ciała, jak „widoków ziemi”) czy też pogrąża się w opis obsesji. Nie o poziom artystyczny autorowi w tym przypadku, jak już wiemy, chodziło.

W opinii Miłosza w XX wieku science fiction to jedyny gatunek, w który może się wcielić Zeitgeist. Science fiction (z czego zwierzał się Renacie Gorczyńskiej) jest wreszcie idealny, by zbudować utopię, by wypowiedzieć obawy na skalę kosmiczną, by więc udźwignąć przepowiednię: „Każda powieść tego gatunku kończy się katastrofą. Stąd jest może pewna nadzieja dla ludzkości. Tyle Kasandr w science fiction! »Nie płomieniami, trzaskaniem murów. / To zbliża się na łapkach kota« [cytat z wiersza „L’accélération de l’histoire” – przyp. AK]. Ale jest i poprawka: »Pesymisto! Więc znów kosmiczna zagłada? / Nie, bynajmniej. Boję się rąk za lud walczących, / które sam lud poobcina« [cytat z wiersza „L’accélération de l’histoire” – przyp. AK]. To jest właśnie bardzo pesymistyczna wizja witkacowska. Zbliża się ogólna szarość i podrzędność, wiek mrowiska na dłuższy czas. Jeżeli Marks chciał końca alienacji i domagał się czasu ludzkiego poświęconego twórczości, wolnego czasu ludzkiego, to parodia polega na zapomnieniu o tym celu. I tu wracamy do mojego młodzieńczego wiersza »Powolna rzeka« o krematoriach nieżywych os, o mandolinach czy bałałajkach, o stosach jadła i cywilizacji czysto konsumpcyjnej jako parodii dążenia tych rąk, które za lud walczyły” [Czesław Miłosz, „Podróżny świata”].

Dodajmy, że krótki cytowany powyżej wiersz Miłosza jeden wers („Ręce za lud walczące sam lud poobcina”), a może nawet, jak by rzekł Zbigniew Herbert, „świętą chwilę poczęcia”, zawdzięcza Adamowi Mickiewiczowi. Pochodzi z równie krótkiego wiersza o incipicie „Gęby za lud krzyczące”, którego ostatnie wersy brzmią: „Wezmą dziedzictwo cisi, ciemni, mali ludzie” i wcale nie są jednoznaczne, bo w słowniku epoki i poety „ciemni” to tyle co nieuczeni, prości ludzie.

DLACZEGO TYTUŁ „GÓRY PARNASU”?

Wydaje się, że odpowiada on bardziej opublikowanej, lecz nie włączonej do powieści „Liturgii Efraima”, gdzie w części pierwszej mówi się o swoistej degeneracji sztuki, o jej oderwaniu od człowieka i jego podstawowych duchowych potrzeb. Jerzy Stempowski, który cenił Miłosza, ale zachowywał względem niego chłodny dystans, bardzo żywo zareagował na ten utwór. Dopiero dzięki niemu rozpoznał w Miłoszu bardzo bliskiego sobie twórcę i człowieka: „Było to przede wszystkim niespodziane odkrycie Pana samego. Znałem Pana przez tyle lat, a nie domyślałem się, kim Pan jest i że – przynajmniej pod względem formacji – jest Pan jednym z najbliższych mi współczesnych. (...) Syn, wnuk i prawnuk agnostyków, widziałem w czasach Efraima raczej koniec, schyłek, rozkład i zanik naszej antycznej cywilizacji. (...) Bardzo słusznie porównuje Pan tamte czasy z ewolucją sztuki współczesnej, trawionej również przez choroby wewnętrzne. (...) Sztuka wyczerpała już te możliwości [tj. konfrontowania człowieka z rzeczami ostatecznymi – przyp. AK] i staje się coraz bardziej rodzajem pogodnej rozrywki towarzyskiej” (list z 17 listopada 1968 r.).

Miłosz pragnie oczyścić zaludnione przez artystycznych turystów, niegdyś niedostępne, rejony Parnasu. Zdaje się mówić wprost: Góry Parnasu nie są dla setek tysięcy zarejestrowanych artystów, którzy żyją ze sztuki, ale dla nielicznych odszczepieńców, dla których sztuka jest życiem.

W powstałej w latach 1943-44, a nieprzedrukowywanej do 2011 r., nocie do cyklu „Głosy biednych ludzi” poeta przyznaje: „Służyłem dwóm trwogom: trwodze społecznej i trwodze metafizycznej, wyrażając jedną w języku drugiej. Być może są one tylko jedną trwogą, powstającą wtedy, gdy ludziom jest zabronione szczęście”.

Ćwierćwiecze później Miłosz zdaje się nie zmieniać zdania: wciąż bliższy jest mu „biedny człowiek”, człowiek wydany na los, z góry skazany na przegraną, pomimo zawrotnych osiągnięć technologicznych, a nawet z ich powodu, tym bardziej doznający swego kresu na drogach wszystkiej ziemi. 

Korzystałam z: Jerzy Andrzejewski, Czesław Miłosz, „Listy 1944–1981”; Andrzej Franaszek, „Miłosz. Biografia”, Agnieszka Kosińska, „Czesław Miłosz. Bibliografia druków zwartych” oraz „Miłosz. Kalendarz życia i dzieła (maszynopis)”; Jerzy Giedroyc, Czesław Miłosz, „Listy 1964–1972”, Zygmunt Hertz, „Listy do Czesława Miłosza 1952–1979”, Czesław Miłosz, Renata Gorczyńska, „Podróżny świata”, Czesław Miłosz, „I książki mają swój los” oraz „Materiały do mojej biografii”.


Tekst jest przygotowaną przez autorkę dla „Tygodnika” skróconą wersją posłowia do „Gór Parnasu”.



Czesław Miłosz „Góry Parnasu. Science fiction”. Przygotowała do druku i posłowiem opatrzyła Agnieszka Kosińska. Wstęp Sławomir Sierakowski. Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2013.



AGNIESZKA KOSIŃSKA była w latach 1996–2004 osobistą sekretarką i współpracowniczką Czesława Miłosza. Przygotowała do druku, częściowo z rękopisów, „Wiersze ostatnie” (2006) poety. Autorka pierwszego całościowego bibliograficznego opracowania twórczości noblisty pt. „Czesław Miłosz. Bibliografia druków zwartych” Kraków-Warszawa 2009 (888 stron). Obecnie pracuje nad kalendarzem życia i dzieła oraz książką wspomnień „Miłosz w Krakowie”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2013