Pierwszy. Portret Albina Lucianiego

Zrezygnował z formy „My, papież”, zmienił uroczystość ­koronacyjną w skromną inauguracyjną mszę, nie chciał orszaku prałatów i asysty gwardii szwajcarskiej. Papież Franciszek ogłosił Jana Pawła I błogosławionym.

08.11.2021

Czyta się kilka minut

Jan Paweł I, wrzesień 1978 r. / WELTBILD / INTERFOTO / FORUM
Jan Paweł I, wrzesień 1978 r. / WELTBILD / INTERFOTO / FORUM

Gdy czarny biskupi fiat 1100 w asyście dwóch samochodów policyjnych i autobusu karabinierów stanął przed kościołem w Montanerze, na placu byli już wszyscy mieszkańcy. Karabinierzy utorowali przejście. Biskup bez słowa wszedł do środka i wyjął z tabernakulum Najświętszy Sakrament. Wychodząc, zatrzymał się w drzwiach i oznajmił ludziom, że odtąd w tej świątyni nikt nie będzie sprawować mszy świętej. Był 12 września 1969 r.

Konflikt trwał blisko rok. Po śmierci starego proboszcza wierni nie chcieli przyjąć żadnego nowego, poza młodym księdzem, który przez ostatnie lata opiekował się poprzednikiem. Słali petycje, jeździli do kurii, byli nawet w Watykanie. Usłyszeli, że nie ma zwyczaju ani prawa, by ludzie sami sobie wybierali proboszcza.

Albino Luciani, ordynariusz Vittorio Veneto, był ostatnim w historii Włoch biskupem, który nałożył interdykt na miasto. Cztery miesiące później mieszkańcy Montaneru przeszli na prawosławie. Dziewięć lat później biskup został papieżem.

Papież 1.0

Nazwano go „uśmiechniętym papieżem”. Ale błędem byłoby myśleć, że za tym uśmiechem kryje się niezdecydowanie, niepewność czy jakakolwiek słabość. „Ewangelia mówi, że mamy być solą, nie miodem – pisał w liście do wiernych, tłumacząc jedną ze swoich decyzji dyscyplinarnych. – Sól piecze, gdy ją przyłożyć do rany, ale zapobiega roznoszeniu się zarazków”.

Proces beatyfikacyjny Albina Lucianiego właśnie dobiegł końca. Watykańska komisja lekarska uznała za niewytłumaczalne nagłe wyzdrowienie 11-letniej dziewczynki z Argentyny. Komisja teologów stwierdziła związek pomiędzy tym wydarzeniem a modlitwami, jakie bliscy chorej zanosili za wstawiennictwem Jana Pawła I. Papież Franciszek zatwierdził cud.

W procesie badano całe 66-letnie życie kandydata na ołtarze, najmniej skupiając się na 34-dniowym pontyfikacie. Choć można przypuszczać, że gdyby nie ten pontyfikat, nie byłoby procesu. Tylko dzięki niemu przyszły błogosławiony stał się znany. Choć najczęściej, zwłaszcza w Polsce, jako krótki, mało znaczący epizod, otwierający drogę do Wielkiego Pontyfikatu, „wersja demo” prawdziwego Jana Pawła – Polaka. Wiele jednak wskazuje, że był zapowiedzią całkiem innego pontyfikatu: papieża Franciszka.

Nowa rodzina

Wyrósł z biedy. W górskich wioskach, jak jego rodzinne Forno di Canale, ludzie żyli z pasterstwa i wycinania lasu lub szukali pracy w innych krajach. Urodził się w 1912 r. Miał dwie starsze, głuchonieme siostry przyrodnie (gdy rodzice się pobierali, ojciec był 39-letnim wdowcem, a matka siedem lat młodszą, niezamężną kobietą), z czasem doszło jeszcze dwoje młodszego rodzeństwa. Wychowywała ich matka – ojciec zarabiał na życie w Niemczech, Szwajcarii i Francji.

Gdy Albino skończył 11 lat, poszedł uczyć się na księdza. „W seminarium spędziłem 35 lat życia – wspominał, gdy został biskupem. – Dwanaście jako kleryk, dwadzieścia trzy jako nauczyciel. To był mój dom, moja rodzina”.

Po studiach krótko pracował jako wikary i katecheta. Mając 25 lat został wicerektorem seminarium w Belluno, które dopiero co skończył. Uczył teologii ­dogmatycznej, prawa kanonicznego, historii Kościoła i sztuki kościelnej. Jednocześnie w Rzymie robił zaocznie licencjat i doktorat.

Był zdolny, pracowity i oczytany. Miał wyjątkową pamięć. „Cytował z głowy całe fragmenty, czasem nawet strony, tekstów, które czytał w gimnazjum czy liceum” – wspominał jeden ze studentów. Ale nie popisywał się erudycją: raczej nieśmiały, odzywał się tylko, gdy było to konieczne.

Umiał mówić prosto i zrozumiale o skomplikowanych problemach. Widać to w jego późniejszych kazaniach – biskupa, kardynała i papieża – pełnych anegdot i przykładów z życia. Rozmawiają w nich pasażerowie pociągu, robotnicy w fabryce, bohaterowie książek, postaci historyczne, święci. Podobnie pisał – prostym, ładnym językiem, bez kościelnego żargonu. Jego zbiór listów do znanych postaci („Illustrissimi”) stał się best­sellerem, zanim autor został papieżem.

Ten pierwszy raz

Kardynałowie, zwłaszcza spoza Włoch, jadący do Rzymu na pogrzeb Pawła VI, mogli nie wiedzieć, kim jest Albino ­Luciani. Ale wchodząc na konklawe dobrze już znali jego nazwisko. Dwa tygodnie między śmiercią papieża a wyborami następcy to czas spotkań, mniej lub bardziej oficjalnych, ustalania strategii, liczenia szabel. Po ostatnich latach pełnych chaosu, podejmowanych i wycofywanych decyzji, po Pawle VI, papieżu intelektualiście i polityku – chwiejnym, słabym i nieznającym życia poza Watykanem, Luciani jawił się jako kandydat idealny – duszpasterz, dbający o czystość doktryny i kościelną dyscyplinę, zwolennik Soboru, choć nie rewolucjonista, człowiek o wyważonych poglądach, stroniący od polityki i intryg, niezwiązany z kurią i kościelnymi koteriami.

Konklawe z sierpnia 1978 r., pierwsze po Soborze Watykańskim II, było też pierwszym w historii, w którym nie uczestniczyli starsi kardynałowie (przepisy wprowadzone przez Pawła VI ustalały limit wieku). A także pierwszym w życiu dla 99 ze 111 elektorów. Brak doświadczenia, upał, trudne warunki lokalowe (ciasne pokoje z zaplombowanymi oknami, bez klimatyzacji, bieżącej wody i WC), a także przekonanie o szczególnej opiece Ducha Świętego sprawiły, że wszystko poszło bardzo szybko: w pierwszym głosowaniu Luciani miał 23 głosy, w czwartym już 101, dużo ponad wymagane prawem dwie trzecie. 26 sierpnia wieczorem pojawił się w loggii Bazyliki św. Piotra jako papież Jan Paweł I.

Brzmi znajomo

Nieobyty na watykańskim dworze prowincjusz, mentalnie i kulturowo przynależący do odległej od Rzymu „Północy”, otoczony obcymi ludźmi, o których słyszał więcej złego niż dobrego, znajduje w sobie od pierwszych chwil odwagę, by przełamać odwieczne zwyczaje: wybiera sobie podwójne imię, odkłada na bok napisane przez sekretariat stanu przemówienie do kardynałów, mówiąc z głowy i z serca, rezygnuje z pluralis maiestatis (uroczystej liczby mnogiej), zamienia „uroczystość koronacyjną” w skromną inauguracyjną mszę, nie chce orszaku prałatów i asysty gwardii szwajcarskiej, które chodziły za papieżem krok w krok, gdy przemieszczał się w pałacu, siada do posiłków z dwoma sekretarzami i czterema zakonnicami, które opiekują się apartamentem, dla nich odprawia codzienną mszę w małej kaplicy.

Można rzec – błahostki, choć przecież nie 45 lat temu. Ale gdy po dwóch tygodniach, w krótkim przemówieniu po modlitwie Anioł Pański, nazwał Boga „nie tylko Ojcem, ale i Matką”, podniosły się głosy oburzenia, a nawet oskarżenia o bluźnierstwo.

Watykanista Giancarlo Zizola uważał, że Luciani od samego początku miał plan wielkich zmian w Kościele. W książce „Konklawe”, powołując się na rozmowy z weneckim teologiem ks. Germanem Pattaro, przyjacielem Jana Pawła I, pisał: „Szkic reform był gotowy już w drugim tygodniu. Zakładały rozwój kolegialności, ekumenizm, zmiany w IOR (tzw. banku watykańskim) i Kongregacji Doktryny Wiary”. Papież miał zamiar przekształcić sekretariat synodu, złożony z biskupów z różnych kontynentów, w stałą radę, która będzie pomagała mu rządzić Kościołem. Chciał, by przy nominacji nowych biskupów zasięgać opinii rad kapłańskich i konferencji episkopatów. „Działania IOR – pisał Zizola, cytując papieskiego przyjaciela – powinny być zawsze czyste, zgodne z prawem i duchem Ewangelii. Świat musi wiedzieć, czym jest IOR, co robi, jakie ma cele, w jaki sposób gromadzi pieniądze i na co wydaje. Finanse Watykanu muszą być całkowicie transparentne, bilanse publikowane i kontrolowane. Prezydent IOR (bp Paul Marcinkus) musi zostać zastąpiony (...), żaden biskup nie powinien zarządzać bankiem”.

Ks. Pattaro miał też powiedzieć, że Jan Paweł I chciał stworzyć w Rzymie wielkie centrum miłosierdzia dla biednych – ze stołówką, łaźniami, magazynem ubrań: „W niedzielę pójdę tam i będę podawał do stołu, jak robił Grzegorz Wielki”.

W planach były cztery encykliki (o jedności Kościoła, kolegialności, roli kobiety w Kościele i społeczeństwie, światowej biedzie, spowodowanej „okrutnym kapitalizmem”) i przeproszenie za winy Kościoła, zwłaszcza „rzeź Indian, niewolnictwo i rasizm”. A także kilka innych, pomniejszych zmian, dotyczących życia papieża i tytulatury, które wprowadził w życie papież Franciszek.

Brzmi sensacyjnie, ale niestety tych słów nie sposób zweryfikować. Zizola napisał książkę w 1993 r., powołując się na ks. Pattaro, który od siedmiu lat już nie żył. Są trzy możliwości: albo rzeczywiście takie były plany Jana Pawła I, albo watykanista je zmyślił, trafnie jednak przewidując pontyfikat z przyszłości, albo kard. Bergoglio czytał jego książkę i przepisał z niej program.

Życie jak program

Mówiąc serio, jedynym pewnym potwierdzeniem planów Jana Pawła I jest jego przemówienie radiowe „do Miasta i Świata”, wygłoszone dzień po wyborze. Przedstawił w nim program pontyfikatu w sześciu punktach: (1) kontynuacja odnowy soborowej, (2) zachowanie dyscypliny „tak w praktykowaniu cnót ewangelicznych, jak i w posłudze dla biednych, bezbronnych, poniżanych”, (3) uczynienie z ewangelizacji podstawowej misji Kościoła, (4) podtrzymanie działań ekumenicznych, (5) dialog ze wszystkimi, także niewierzącymi, (6) wspieranie wszelkich wysiłków na rzecz utrzymania pokoju w świecie.

Ślady tych ambitnych założeń widać już we wcześniejszym życiu Albina Lucianiego – księdza, biskupa i kardynała. Był rzeczywiście „biskupem soborowym”: konsekrowany w 1958 r. przez Jana XXIII, szlify zdobywał na Vaticanum II, wśród różnorodnej rzeszy hierarchów z całego świata. Tam też przewartościował swoje dotychczasowe, uformowane w potrydenckim seminarium, myślenie.

Ewangelizacja, którą wcześniej nazywano po prostu katechezą, była dla niego najważniejszym zadaniem duszpasterskim. Każde spotkanie z drugim człowiekiem stawało się okazją do głoszenia Ewangelii słowem i czynem. Wciąż szukał dla niej najlepszej formy – adekwatnej do czasu, potrzeb i możliwości odbiorców.

„Nową mszę” wprowadził w swojej diecezji już w styczniu 1965 r., jako jeden z pierwszych biskupów we Włoszech, na dwa lata przed oficjalnym zatwierdzeniem. Misjonarzom, których posyłał do Afryki, pozwalał na samodzielne tłumaczenie tekstów liturgicznych na języki lokalne.

Osobiste ubóstwo i prostota (kazał zdjąć z biskupiej siedziby okazały herb, chodził w zwykłej, czarnej sutannie) szły w parze z troską o biednych, na których los był szczególnie wrażliwy: odwiedzał nie tylko szpitale, więzienia czy domy opieki, ale potrafił bez zapowiedzi przyjechać do parafii i prosić proboszcza, by go zaprowadził do najbiedniejszej rodziny. Zachęcał księży, by „pozbyli się kosztowności – z wyjątkiem dzieł sztuki – oferowanych przez wiernych Bogu, Maryi i świętym w hołdzie albo ex voto, a pieniądze przeznaczyli na centrum dla niepełnosprawnych”. Sam pierwszy dał przykład.

Ni pies, ni wydra

Nie wszystkim się to podobało. Jedni mieli go za liberała albo komunistę (może wiedzieli, że jego ojciec był działaczem socjalistycznym?), bo troszczył się o robotników i angażował w mediacje między związkowcami a przedsiębiorcami. I choć krytykował marksizm i partyjnych agitatorów, nigdy złego słowa nie powiedział o ludziach, którzy głosowali na lewicowe, nawet komunistyczne partie. „Nie każdy robotnik, który walczy o uznanie swoich praw, jest komunistą, co z taką łatwością nieraz twierdzimy” – mówił, apelując do katolików, by nie zamykali oczu na „ciężkie winy kapitalizmu” i jego społeczne konsekwencje.

Dla innych, zwłaszcza młodych, przeżywających rewolucję ’68 roku – był uosobieniem tego, co w Kościele tradycyjne i konserwatywne. Gdy w 1974 r. katoliccy studenci z Wenecji opowiedzieli się za referendum w sprawie prawa rozwodowego, z miejsca rozwiązał najbardziej aktywne organizacje – nie za poglądy, jak tłumaczył, ale za publiczne wystąpienie przeciwko stanowisku biskupów.

Bo choć był wyrozumiały dla ludzkich błędów czy eksperymentów liturgicznych, nie tolerował nieposłuszeństwa. „Myślenie papieża jest moim myśleniem” – powiedział, gdy Paweł VI opublikował encyklikę „Humanae vitae”, choć wszyscy wiedzieli, że decyzja o zakazie antykoncepcji była dla niego niezrozumiała i gorzka: rok wcześniej, w imieniu episkopatów Veneto i Lombardii, przedstawił w Watykanie opinię, że stosowanie „pigułki progesteronowej” powinno być dozwolone.

Nie miał też zrozumienia dla księży-banksterów. Gdy w Vittorio Veneto dwóch z nich zainwestowało pieniądze – w tym pożyczone od wiernych – w finansową piramidę, która oczywiście upadła, zareagował błyskawicznie: winowajców zwolnił z urzędów (zostali osądzeni przez sąd państwowy), a w imieniu diecezji zobowiązał się – choć żaden sąd mu tego nie nakazał – pokryć wszystkie straty osobom poszkodowanym. W tym celu sprzedał część kościelnych nieruchomości, a na księży nałożył „solidarnościową” daninę.

Miał też na pieńku z IOR – „watykańskim bankiem” – a zwłaszcza z jego prezydentem, bp. Marcinkusem. W 1972 r. Watykan, chcąc ratować upadający Banco Ambrosiano, przekazał mu duży pakiet akcji świetnie prosperującego Katolickiego Banku Veneto, nie informując o tym weneckich biskupów. Luciani sprawdził, kim są nowi właściciele, i jakie ciążą na nich podejrzenia. Pojechał na skargę do Watykanu, gdzie został przez Marcinkusa zlekceważony i upokorzony. Jedyne, co mógł zrobić, to wycofać z banku diecezjalne pieniądze. I czekać na lepszą okazję.

Samotność w Watykanie

Trudno się dziwić, że Marcinkus nie cieszył się, jak inni, z wyboru Lucianiego na papieża. Trudno się dziwić, że po niespodziewanej śmierci Jana Pawła I pojawiły się opowieści o spisku kardynałów i jego otruciu – przez nich, przez mafię, lożę P2. Wkrótce przecież najbardziej niewiarygodne hipotezy nabrały prawdopodobieństwa: upadek Banco Ambrosiano w 1987 r. nie tylko ujawnił powiązania Watykanu ze światem przestępczym, ale i doprowadził do śmierci, wcale nie naturalnej, kilku osób.

Prawda wydaje się jednak mniej sensacyjna. Ostatnie godziny życia Jana Pawła I dokładnie opisała Stefania Falasca, dziennikarka „Avvenire”, która będąc wicepostulatorką w procesie beatyfikacyjnym miała dostęp do wszystkich dokumentów, zapisków w osobistym notatniku papieża, zeznań świadków. Z jej książki „Papież Luciani. Kronika śmierci” wyłania się smutny obraz samotnego człowieka, w nieznanym i obcym środowisku, gdzie na domiar złego panuje stan zawieszenia, bo to, co zazwyczaj działało, utknęło w bezruchu. Nowy papież wieczorami przegląda „Annuario Pontificio”, by zorientować się, kto jest kim w kurii (w ciągu ostatnich lat był tam może dwa razy), kontakty z „najbliższymi” współpracownikami (sekretarz stanu, prefekci kongregacji) są urzędowe i chłodne: wszyscy wiedzą, że Luciani nie był ich kandydatem. Nawet sekretarze są mu obcy – jednego odziedziczył po Pawle VI, drugiego, który przyjechał z nim „na chwilę” z Wenecji, już wcześniej zamierzał zwolnić („Nie ufał mi – zeznał ksiądz w procesie. – Więcej czasu spędzał z siostrami w kuchni niż ze mną”). Rzeczywiście jedynymi osobami, na których wsparcie mógł liczyć, były cztery zakonnice, a zwłaszcza najstarsza, siostra Vincenza, która opiekowała się nim od 20 lat.

A jednak się kręci

Z pomocy głównego watykańskiego lekarza papież nie chciał korzystać („zadecydowały względy delikatne” – zeznał sekretarz), a z jego zastępcą prowadzono dopiero wstępne rozmowy. Ale Jan Paweł I uważał, że wystarczy mu opieka zaprzyjaźnionego lekarza z Wenecji – co kilka dni dzwoniła do niego siostra Vincenza, przekazując w jedną stronę swoje obserwacje, w drugą ewentualne zalecenia. Na dwa dni przed śmiercią lekarz „odjął mu jakieś leki” – zeznała w procesie jedna z zakonnic.

Trzy lata wcześniej u kard. Lucianiego doszło do „zatoru żyły głównej siatkówki w oku lewym”, puchły mu nogi. W czasie kolacji 28 września poczuł nagły ból w piersiach. Siostra Vincenza podała mu lek („który zawsze pomagał, taki, co się wkłada pod język” – zeznał sekretarz), ale papież nie chciał, by dzwonić do lekarza ani wzywać pomocy.

Następnego dnia rano, tuż po piątej, gdy nie pojawił się w kaplicy, siostra Vincenza poszła do jego pokoju. Znalazła go martwego w łóżku, z kartkami maszynopisu w ręce, przy zapalonej lampce. Wezwany lekarz stwierdził zgon z przyczyn naturalnych, „w wyniku ostrego zawału mięśnia sercowego”. Sekcji zwłok nie przeprowadzono (przepisy zezwalające na nią wprowadzono w Watykanie dopiero w 1993 r.). Ruszyły kanoniczne procedury na okoliczność śmierci papieża, szykowano Salę Klementyńską na wystawienie zwłok, rozpoczęto balsamowanie ciała, powiadomiono prezydenta Włoch i innych oficjeli. Kuria ożyła.

Według oficjalnego komunikatu Sekretariatu Stanu, opublikowanego dwie godziny po śmierci, ciało papieża znalazł jego osobisty sekretarz. Radio Watykańskie podało, że zmarły trzymał w ręku książkę „O naśladowaniu Chrystusa”.©℗


Ks. Adam Boniecki: Czy Jan Paweł I był „wersją demo” papieża Franciszka?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz „Tygodnika Powszechnego”, akredytowany przy Sala Stampa Stolicy Apostolskiej. Absolwent teatrologii UJ, studiował też historię i kulturę Włoch w ramach stypendium  konsorcjum ICoN, zrzeszającego największe włoskie uniwersytety. Autor i… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 46/2021