Państwo z problemami

„Wymiana elit” obiecana i realizowana przez PiS to nic innego jak budowa nowej oligarchii. Powrót starej nie jest jednak odpowiedzią na chroniczne kłopoty z polską demokracją.

14.04.2017

Czyta się kilka minut

Nestor Kirchner świętuje cztery lata swojej prezydentury. Mendoza, Argentyna, 2007 r. / Fot. AFP / EAST NEWS
Nestor Kirchner świętuje cztery lata swojej prezydentury. Mendoza, Argentyna, 2007 r. / Fot. AFP / EAST NEWS

Władza partii Kaczyńskiego może wydawać się anomalią z punktu widzenia demokracji zachodnich, lecz traktowanie Polski jako części Zachodu świadczy o zbyt daleko posuniętym myśleniu życzeniowym architektów transformacji. Naszego kraju od rzeczywistości za Odrą nie oddala wcale szczególne natężenie wad polskiego społeczeństwa, lecz fasadowość i wadliwość instytucji. Ideologowie IV RP wykorzystali słuszny bunt społeczny przeciwko „lukrowanej bezsilności” państwa w starciu z zewnętrznymi i wewnętrznymi grupami interesu, przejęli władzę, a następnie zaserwowali ludziom całkowicie nowe treści propagandowe. Ambicją nowej elity nie jest jednak upodmiotowienie obywateli, dotychczas wyłączonych z grona beneficjentów, lecz swoiste ich skoszarowanie. Broniąc nowo nabytych (choć dawno należnych) uprawnień socjalnych, mają jednocześnie bronić tworzącej się nowej oligarchii oraz ideologii, która za nią stoi.

Wrogowie obecnej władzy chętnie posługują się historycznymi analogiami, sięgając do „skarbnicy” XX-wiecznych totalitaryzmów i autorytaryzmów. Swoboda, z którą to czynią, stanowi wystarczającą falsyfikację ich argumentów. Nietrafne są również porównania IV RP do putinowskiej Rosji. Istota systemu rosyjskiego polega na opanowaniu wszystkich kluczowych obszarów państwa i gospodarki przez osoby i struktury powiązane ze służbami specjalnymi. Jakkolwiek tajne służby współczesnej Polski mają wiele wspólnego z rzeczywistością na Wschodzie, to jednak nie na nich opiera się władza PiS-u. Brak kompetencji ludzi, którzy za te sfery odpowiadają z ramienia obecnej ekipy, oraz chaos, który wprowadzają, świadczy tylko o tym, że cały swój czas spędzają na rozpaczliwej walce o życie we wrogim otoczeniu.

Stronnictwo resentymentu

Znacznie bliżej prawdy są ci, którzy wskazują, że to resentyment jest głównym paliwem ideologicznym PiS. Resentyment rozumiany głębiej, niż to się wydaje sfrustrowanym obecnie elitom, które ograniczają się do konstatacji, że coś miały, a potem przyszedł zły Kaczyński i zabrał (dotację na teatr, program w TVP, posadę w spółce Skarbu Państwa itp.). W pierwszym rzędzie wynika on z perwersyjnego podziwu liderów PiS-u, a także osłaniających ich kandydatów na magnatów medialnych, dla systemu medialno-polityczno-sądowego, który przed 2015 r. poddawał ich opresji. Podzielam znaczną część krytycznych diagnoz wysuwanych w jego stronę przez środowiska IV RP. Problem w tym, że od dwóch lat podejmowane są wysiłki zbudowania jego wiernej kopii, nasyconej jedynie inną treścią ideologiczną.

Właściciele mediów, którzy najgłośniej zaangażowali się w krytykę podejrzanych powiązań między sektorem publicznym a prywatnym, sami z wielką energią przystąpili do budowania swoich kieszonkowych imperiów w oparciu o kontakty z państwowym biznesem. Można zatem dojść do niezbyt pocieszającego wniosku, że to nie przebudowa państwa jest rzeczywistym celem obecnej władzy, lecz nasycenie aparatu państwowego nowymi kadrami oraz sformatowanie odmiennego przekazu propagandowego.

O jaki przekaz chodzi? Treści, jakimi poprzednia ekipa porozumiewała się ze swoim elektoratem, można określić mianem „lukrowanej bezsilności”. Władza, która cieszyła się poparciem zachodnioeuropejskich partnerów, musiała w zamian za nie rezygnować z wielu ważnych aspektów suwerennej polityki, co było słusznie krytykowane przez ówczesną opozycję (wystarczy chociażby wspomnieć sprawę Nord Stream czy stoczni). Również na płaszczyźnie wewnętrznej ekipa Donalda Tuska i Ewy Kopacz dzieliła swoje prerogatywy z licznymi grupami nieformalnymi, które często w sposób nieuprawniony korzystały ze słabości instytucji państwowych. Afera Amber Gold, coraz mniejsza skuteczność w poborze podatków, korupcyjne powiązania polityków w terenie z lokalnym wymiarem sprawiedliwości mogły zaistnieć dzięki tolerancji aparatu państwowego. Co gorsza, także stojąca na jego czele ekipa polityczna mogła istnieć dzięki tolerancji tych grup nieformalnych. Symbioza się skończyła, gdy wystarczająco duży odsetek obywateli dostrzegł związek przyczynowy między swoimi ograniczeniami rozwojowymi a atrofią państwa.

Alternatywą polityczną nie stał się jednak ruch masowy o egalitarnych postulatach, lecz kadrowa i ściśle scentralizowana partia skupiona wokół lidera dotkniętego męczeńskim charyzmatem. To jego popularność miała tworzyć wrażenie masowości. Sytuacja społeczna współczesnej Polski przypomina zatem w wielu aspektach realia społeczeństw latynoamerykańskich, gdzie istnieje potężny konflikt między silną mniejszością beneficjentów tamtejszych kulejących gospodarek a źle zorganizowaną większością przegranych, którzy mobilizują się od czasu do czasu, by wynieść do władzy „stronnictwo resentymentu”.

Najbardziej chyba zbliżonym do polskiego modelem jest ten istniejący w Argentynie. Reakcją na szok spowodowany bankructwem państwa było wyniesienie do władzy partii wywodzącej się z lewego skrzydła nurtu peronistycznego. Władzę w kraju przejęło w 2003 r. ugrupowanie będące de facto prywatną własnością małżeństwa Kirchnerów, biznesmenów i milionerów z Patagonii.

Charyzma rządzącej pary wywoływała wśród elektoratu formy kultu quasi-religijnego, potęgowane hojnymi transferami socjalnymi, które w pierwszych latach ich rządów wyprowadziły Argentynę na ścieżkę szybkiego rozwoju gospodarczego. Okazało się jednak, że nowa polityka społeczna była tylko parawanem dla błyskawicznie kształtującej się nowej oligarchii, której korupcja, połączona z galopującą inflacją i problemami z wierzycielami południowoamerykańskiego państwa, doprowadziła w 2015 r. do ponownego przejęcia władzy przez umiarkowaną wersję tamtejszego stronnictwa „optymatów”.

Triumfalizm płaczliwy

Różnice między PiS-em a lewicowymi peronistami są dość znaczne. Partia osobiście ascetycznego Kaczyńskiego jest znacznie ostrożniejsza w sprawach gospodarczych, zaś w kwestiach ideologicznych gra na przywiązaniu Polaków do tradycyjnego katolicyzmu, podczas gdy peroniści eksploatowali niechęć społeczeństwa argentyńskiego do powiązanego z oligarchią Kościoła.

Łączy ich jednak krzykliwy nacjonalizm, który w obydwu krajach przybiera formy czegoś, co Stefan Kisielewski, w odniesieniu do propagandy sanacyjnej i peerelowskiej, nazwał „triumfalizmem płaczliwym”. O ile „lukrowana bezsilność” (w Polsce i w Argentynie) starała się przykrywać porażki wynikające ze zbytniej uległości wobec grup interesu, o tyle „triumfalizm płaczliwy” uderza w hurrapatriotyczne tony, podbudowuje megalomanię narodową i skupia się na wyliczaniu krzywd zaznanych w przeszłości po to, by zamaskować porażki, wynikające ze zbytniej arogancji i nieostrożnego naruszania zbyt wielkiej ilości interesów w jednym momencie.

Obydwa społeczeństwa – polskie i argentyńskie – karmione narracjami służącymi bieżącym interesom liderów partyjnych (gdzie partia „optymatów” zawsze przypominała mafię, a partia „popularów” – sektę), nie miały się przez to szansy skupić na analizie rzeczywistych problemów oraz realnym dialogu konkurujących ze sobą grup społecznych. W takich społeczeństwach nie ma poważnych dyskusji o kształcie instytucji, bezrobociu, awansie społecznym, polityce zagranicznej, edukacji itd., są za to debaty o brzydko pachnącym proletariacie, który bezczelnie zaludnia plaże we Władysławowie i Mar del Plata, o „propagandzie homoseksualnej”, o banderowcach i brytyjskich kolonialistach okupujących Malwiny. Wszystko to jest na rękę dwóm konkurującym ze sobą oligarchiom, które mogą angażować milionowe elektoraty w symboliczne spory, bez jednoczesnego angażowania ich w mechanizmy nieistniejących wewnątrzpartyjnych demokracji.

Największym zagrożeniem dla tak skonstruowanego systemu politycznego jest istnienie oddolnych i niezależnych grup społecznych, które w dojrzałych demokracjach są ich filarami, i z których wyrastają zaplecza partyjne, zaś w państwach „z problemami” składają się głównie z grup subkulturowych. Stąd tak niezwykła przemiana w stosunku PiS do bandytyzmu stadionowego: z głównego wroga ministra Ziobry w latach 2005-07 pseudokibice stali się dla PiS w latach następnych solą polskiej tożsamości narodowej, a obecnie ważnym adresatem sporej części przekazu medialnego strony rządowej. Okazało się, że socjalizacja w ramach tej subkultury staje się (niestety) udziałem zbyt dużej części młodzieży, by można było ją opanować wyłącznie za pomocą środków represyjno-poprawczych. Partia rządząca dąży zatem do oswojenia i podporządkowania tej grupy swoim celom, co ma zapobiec zaangażowaniu ich przez alternatywne, jeszcze bardziej radykalne środowiska.

Redystrybucja w pakiecie

Jakkolwiek surowa mogłaby być krytyka populizmu (w wersji rosyjskiej, latynoskiej czy polskiej), nie można nigdy zapominać, że ruchy takie wyrastają z rzeczywistych i często trafnie przez nich diagnozowanych problemów. Obecna władza bardzo metodycznie przystąpiła do propagowania heroiczno-martyrologicznej opowieści o polskiej historii, której ofiarą często jest prawda. Brak chęci i umiejętności dyskutowania o momentach trudnych i haniebnych w rodzimych dziejach ogłupia i upadla społeczeństwo. Trzeba mieć jednak na uwadze fakt, że – podobnie jak przed II wojną światową – nacjonalizm polski egzystuje pośród innych nacjonalizmów, z których ten rosyjski jest otwarcie agresywny, zaś niemiecki – dzięki ogromnym wpływom tego państwa w Europie – potrafi skutecznie przedstawiać forsowanie swoich interesów jako walkę o dobro ogółu (w skali globalnej taką umiejętność mają Stany Zjednoczone).

Obowiązkiem spadkobierców radykalnej inteligencji, słusznie zniesmaczonych wieloma aspektami polityki godnościowo-historycznej PiS-u, jest nie tylko uzupełnianie oficjalnej narracji o elementy dla „polskiej chwały” niewygodne. Powinni także stawać w obronie Polski i Polaków wszędzie tam, gdzie są stroną słabszą i padają ofiarą wojny informacyjnej. Bilans podłości i szlachetności np. w postawach wobec zagłady Żydów jest w kontekście trudnej do wyobrażenia presji wojennej zaskakująco wyrównany. Sprawa nie jest nowa. Problem ten wielokrotnie przewijał się w niedawno opublikowanej korespondencji Jerzego Giedroycia z Juliuszem Mieroszewskim, Czesławem Miłoszem i Jerzym Stempowskim. Wszystkie te postacie trudno przecież posądzić o szowinizm. Sytuacja, gdy Polska służy za „chłopca do bicia” środowiskom i narodom próbującym zatuszować własne winy, uniemożliwia rzeczowe i krytyczne rozliczenie się z okupacyjną przeszłością.

Czy niechęć do obrony przed niesprawiedliwymi atakami zawsze wynikała w ostatnim ćwierćwieczu z fałszywej skromności i dojmującego poczucia winy? A może była efektem poczucia wyższości względem własnego społeczeństwa lub finezyjnej gry, mogącej czasem przybierać formy korupcji ze strony środowisk i państw oddziałujących na nas własną propagandą?
Jeszcze silniejsze argumenty legitymizują politykę socjalną rządu. Nie chodzi wcale o jej wysoką jakość, znawcy zachodnioeuropejskich systemów opieki społecznej wykazali całe mnóstwo słabości programu 500+ oraz innych pomysłów interwencyjnych PiS-u. Chodzi o to, że żadna z poprzednich ekip nie zdobyła się na poważny wysiłek redystrybucyjny, który miałby na celu częściowe wyrównanie krzywd transformacji.

Wciąż wysokie poparcie dla PiS-u wynika ze zrozumienia lidera tej partii dla redystrybucyjnych obowiązków państwa, nawet jeżeli ich realizacja jest kulawa i fragmentaryczna. Widać jednak wyraźnie, że – podobnie jak to było w Argentynie – redystrybucja ma tylko osłaniać kształtowanie się nowej oligarchii. Wyborca-beneficjent musi się pogodzić też z tym (a chęć uniknięcia powrotu do niedostatku sprzyja konformizmowi), że kupuje władzę PiS w pakiecie, otrzymując nie tylko 500+ i Mieszkanie+, lecz także megalomanię narodową, fanatyzm religijny, ogłupiającą propagandę w mediach publicznych i awanturniczą politykę zagraniczną.

Cóż z tego, skoro alternatywą jest perspektywa utraty świadczeń i powrót do władzy środowisk pozostających w symbiozie z grupami pasożytniczymi?

Pragmatyzm nowych pokoleń

Obecna opozycja, świadoma swoich słabości i uwikłań, wie, że może przejąć władzę dopiero w wyniku poważnego kryzysu państwa spowodowanego błędami Prawa i Sprawiedliwości.

Partia Kaczyńskiego, choć całkowicie zawiodła nadzieje tych, którzy marzyli o reformie państwa i naprawie standardów życia publicznego, to stara się jednak wywiązywać ze swoich obietnic socjalnych. Jednocześnie zawłaszcza coraz to nowe obszary w tempie niespotykanym u poprzedników.

Czy polska demokracja jest zagrożona? Stan zagrożenia ma charakter chroniczny i podtrzymywany jest przez wszystkich wielkich aktorów polskiej sceny politycznej, a także przez siły zewnętrzne, które na nią wpływają. Zabiegi PiS-u wokół Trybunału Konstytucyjnego nie zagrażają polskiej demokracji bardziej niż próby PO sprzed dwóch lat, które jednak nie budziły takich emocji prawników i „liderów opinii”. Przepis ustawy zasadniczej, gwarantujący równy i powszechny dostęp do ochrony zdrowia, pozostawał przez wiele lat martwy (z uwagi na konieczność bycia zatrudnionym lub opłacenia ubezpieczenia), a jednak nie słychać było płomiennych protestów. Afera Rywina, nielegalny handel bronią przez WSI, więzienia CIA, inwigilacja dziennikarzy – naprawdę, nie trzeba wymieniać dalej, by przekonać się, że nie całe zło polskiego życia publicznego emanuje z ulicy Nowogrodzkiej w Warszawie. Powrót do władzy obecnej opozycji w żaden sposób nie pomoże polskiej demokracji, zmieni tylko charakter trapiących ją patologii. Środowiska, które padną wtedy ich ofiarą, będą mniej skuteczne w tworzeniu obrazu medialnego.

Pozostaje nadzieja, że pragmatyzm następnych pokoleń będzie miał charakter bardziej wspólnotowy niż egoistyczny indywidualizm generacji, które dojrzałość osiągnęły w latach na przełomie stuleci. Dyskusja o symbolach zostanie zastąpiona debatą o interesach i instytucjach. Jej celem będzie znalezienie wspólnego mianownika przez konkurujące ze sobą grupy. Pojawi się oczekiwanie, by władza spełniała wobec obywateli funkcje usługowe, z dala od skrajności cynicznego klientelizmu i natchnionego wodzostwa.

Tego typu procesy społeczne trwają niezwykle długo – być może potrzebna jest silna grupa społeczna, stanowiąca odpowiednik XIX-wiecznej inteligencji. Na tyle zasobna, by nie musieć brać udziału w „wyścigu szczurów” i jednocześnie uniknąć socjalizacji przez subkultury i resentyment; na tyle bezinteresowna i wrażliwa społecznie, by nie zamykać się w coraz liczniejszych enklawach zamożności.

Innej szansy na uwolnienie Polski od statusu państwa „z problemami”, europejskiej „Ameryki Łacińskiej” nie widzę. Pozostaje zatem liczyć na cud? ©

​ŁUKASZ MAŚLANKA (ur. 1986) jest prawnikiem i romanistą. Pracuje jako asystent w Katedrze Literatur Romańskich KUL. Stale współpracuje z rocznikiem „Teologia Polityczna” oraz portalem „Nowe Peryferie”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2017