Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
- Chcę twardo chodzić po ziemi i pozostać zwyczajnym człowiekiem - powiedział “Tygodnikowi" ks. infułat Jan Zając, nowo mianowany biskup pomocniczy archidiecezji krakowskiej.
Dzięki jego staraniom realizacja papieskiego wezwania do rozwijania “wyobraźni miłosierdzia" przekroczyła w Łagiewnikach poziom budowy okazałej świątyni. Od roku działają tu trzy poradnie, w których specjaliści i wolontariusze uczą, jak mówi ks. Zając, “przekładać miłosierdzie na praktykę". Psychologowie i terapeuci pomagają uzależnionym i ich rodzinom (uruchomiono nawet klub AA), rozbitym małżeństwom oraz ludziom szukającym pomocy w sprawach duchowych. W miarę możliwości udzielana jest pomoc prawna, uruchomiono też specjalną bazę danych z adresami, pod którymi można szukać bardziej specjalistycznych porad.
Ks. Zając urodził się 20 czerwca 1939 r. w Libiążu Małym, na terenie archidiecezji. W 1957 r. skończył liceum w Chrzanowie, a w październiku tego samego roku rozpoczął studia filozoficzno-teologiczne w krakowskim seminarium. Święcenia kapłańskie otrzymał z rąk kard. Karola Wojtyły. Pracował jako wikariusz w Międzybrodziu Żywieckim, Chełmku i Wadowicach. W latach 1971-77 pełnił obowiązki ojca duchownego w Wyższym Seminarium Duchownym Archidiecezji Krakowskiej. Od 1977 do 1980 r. był duszpasterzem jednego z czterech rejonów parafii pw. Matki Bożej Królowej Polski w Nowej Hucie. Następnie został proboszczem parafii pw. św. Szczepana w Krakowie.
W 1984 r. mianowano go rektorem Wyższego Seminarium Duchownego Archidiecezji Krakowskiej, a po dziewięciu latach - dyrektorem archidiecezjalnego Wydziału Koordynacji Duszpasterstwa. Od 1998 r. jest również ojcem duchownym w Studium Formacji Stałej Kapłanów Archidiecezji Krakowskiej. Jest kanonikiem Kapituły Metropolitalnej na Wawelu i protonotariuszem apostolskim. W 1999 r. został wikariuszem biskupim ds. duszpasterstwa, a w 2002 r. kustoszem sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach.
65-letni biskup-nominat, którego motto brzmi: “Wstańcie, chodźmy", przez swoich obecnych i byłych współpracowników jest postrzegany jako człowiek trzeźwo myślący i pełen pomysłów. Nie boi się nietuzinkowych rozwiązań. Stefan Wilkanowicz, który w czasie stanu wojennego współpracował z ks. Zającem w radzie parafialnej kościoła św. Szczepana, wspomina dylemat, jakiego dostarczał wówczas sprawiedliwy podział żywności i darów, tak by otrzymali je ci naprawdę potrzebujący. Ks. Zając był jednym z autorów ankiety rozesłanej do parafian. Zadano w niej trzy pytania: czy potrzebują pomocy i jakiej, czy znają kogoś, kto jej potrzebuje i czy sami mogą pomóc. - Rezultat był zaskakujący - opowiada Wilkanowicz. - Połowa respondentów sama zaoferowała pomoc, co usprawniło dalsze działania. Ks. Zając od początku do końca patronował całej sprawie, chociaż u niektórych pomysł mógł budzić zastrzeżenia.
Jego seminaryjni wychowankowie cenią go za serdeczność i rzadko spotykane poczucie humoru. A także: za duszę reformatora. Jako rektor seminarium ks. Jan Zając wprowadził niebagatelną, jak na tamte czasy, zmianę - zezwolił klerykom na wychodzenie na zewnątrz w stroju świeckim.
Nominacja nie oznacza dla niego radykalnej zmiany w życiu. - To po prostu kontynuacja zadania, jakie staram się wypełniać, szczególnie od dwóch lat w Łagiewnikach - uważa. - W grudniu ubiegłego roku przywiozłem wręczony mi przez Jana Pawła II Ogień Miłosierdzia. To było dla mnie wezwanie, by nie tylko pozostać kustoszem tego ognia, ale nieść go w świat. Teraz mogę jeszcze bardziej wzmocnić moje więzy z ludźmi, bo moja odpowiedzialność za nich wzrośnie.
Ks. Zając, z zamiłowania czytelnik publicystyki historycznej i reportażu (ulubiony autor: Kapuściński), chce, jak mówi, “trzymać się faktów" i być na bieżąco z aktualnymi problemami archidiecezji. Swoją ulubioną świętą - Faustynę, oczywiście - ceni właśnie za prostotę, “normalność" i niezłomne dążenie do celu.
Biskup-nominat najlepiej odpoczywa spacerując - bez względu na pogodę. Podczas tegorocznych wakacji w ciągu 10 dni przeszedł 200 kilometrów brzegiem Bałtyku.
Katarzyna Wiśniewska
- Nic nowego nie mam do powiedzenia. Ewangelia jest wciąż ta sama. Ode mnie zależy sposób, w jaki ją będę głosił: czy będę przyciągał, czy odpychał - mówi biskup-nominat Józef Guzdek.
Urodził się 18 marca 1956 r. w Wadowicach, ale wraz z rodzeństwem i rodzicami mieszkał w pobliskiej Choczni. Z domu wyniósł pracowitość i umiejętność współpracy. - Wszystko robiliśmy razem - opowiada. - Razem pracowaliśmy i odpoczywaliśmy. Do dziś doceniam wartość tego “razem".
Wszyscy myśleli, że pójdzie na studia techniczne. Tymczasem on “od zawsze" chciał być księdzem, choć nikomu o tym nie mówił - rodzice dowiedzieli się dopiero na kilka miesięcy przed wstąpieniem do krakowskiego seminarium (w 1975 r.). Przez lata był ministrantem, do czasu aż pokłócił się z wikarym. Źle uklęknął, ksiądz szorstko go upomniał: “Albo przed ołtarz, albo pod chór". Ambicja przeważyła: wybrał chór i do końca liceum nie dawał się namówić na służenie do Mszy. - Dzisiaj wiem, że wikary miał rację, tylko brakowało mu stylu - przyznaje.
Jego pasją była i jest piłka nożna. - Kiedy Tomaszewski podczas mistrzostw w ’74 bronił karnego w meczu ze Szwecją, na klęczkach prosiłem: “Jasiu obroń" - wspomina. W seminarium postanowił zrezygnować z oglądania transmisji, by się nie uzależniać. Wiedział, czego chce i starał się wszystko temu podporządkować. Ale okazji do gry w piłkę nie brakowało. Nie przestał kopać nawet, gdy w 2001 r. został rektorem krakowskiego seminarium: - Raz nam, wychowawcom, klerycy okrutnie dołożyli: wynik był dwucyfrowy...
Po święceniach (w 1981 r.) pracował kolejno w Trzebini, Wieliczce i w parafii św. Anny w Krakowie. Jako katecheta wymyślił “sposób na młodzież": z każdą klasą podpisywał “umowę społeczną": - Uczeń miał prawa - zawsze mógł zapytać, nie zgadzać się ze mną, ale także obowiązki - kulturalne zachowanie, poszanowanie odmiennego zdania innych, ich prawa do wypowiedzi.
Najbardziej dumny jest z “Mszy rodzinnych" i pracy z młodzieżą w Wieliczce. Żywo wspomina też kościół św. Anny, a zwłaszcza ks. Józefa Tischnera. Zaczytany komplet książek Księdza Profesora stoi na półce. W “Filozofii dramatu" dedykacja: “Od Józka dla Józka - Józek". - Kiedyś ks. Tischner mówił kazanie: “Mamy zrobić, co do nas należy, a cud to już Pan Bóg sprawi". Akurat z kolegą wikarym chodziliśmy po składce. Potem w zakrystii żartowaliśmy, pokazując tacę: “Księże profesorze, zrobiliśmy co do nas należy, ale cudu nie ma". Odpowiedział: “Wszystkiego się spodziewaj, tylko nie tego u św. Anny"...
W 1998 r. obronił doktorat o kaznodziejstwie żyjącego w XIX w. współzałożyciela Zmartwychwstańców, ks. Hieronima Kajsiewicza. - Dlaczego o nim? Był niezwykłym człowiekiem: powstańcem, masonem. Po nawróceniu docierał do wszystkich środowisk - prawicowych i lewicowych. Pokazywał, jak głupie jest myślenie: jeśli Polska nie ma być podług moich racji, to lepiej żeby jej nie było. Tworzył oryginalną koncepcję narodu: jeżeli człowiek od środka nie będzie wolny, to nie ma co mówić o zewnętrznych strukturach, które zapewnią wolność. Jak naród jest niedouczony i skłócony, nic się nie osiągnie. Imponowało mi też to, że przekraczał granice. Dla mnie nie ma nic gorszego, jak stawianie murów, selekcja ludzi. Przecież Jezus mówi: “Idźcie na krańce świata".
Jako świeżo upieczony doktor zostaje dyrektorem Wydawnictwa św. Stanisława i kierownikiem Studium Formacji Stałej Kapłanów. Brakuje mu jednak duszpasterstwa parafialnego. - Stałem się jak generał bez wojska - mówi. “Wojsko" przychodzi samo. Ks. Guzdek odprawia niedzielne Msze o godz. 21.00 w kościele św. Krzyża. Zaczyna pojawiać się coraz więcej osób. Spowiada, asystuje przy ślubach. Ci ludzie stają się mu coraz bliżsi - to jego nieformalna parafia.
- Duszpasterz to człowiek, który ma świadomość, że razem z innymi idzie w tym samym kierunku. Pomaga i potrzebuje pomocy. Żadna funkcja czy stanowisko nie jest wyróżnieniem, tylko wyzwaniem. Jeśli Bóg daje zadania, to i wspiera łaską. Wierzę w magię “razem": razem z Bogiem, ale także z ludźmi, świeckimi. W głoszeniu Ewangelii ważne jest, by się “odsłonić" - nie udawać, że wszystko rozumiem i z niczym nie mam problemów. Jeżeli nie potrafię przyciągnąć innych własnym zafascynowaniem wartościami, to do niczego nie zmuszę.
Artur Sporniak