"W górę serca!"

Nie ma już cienia Jana Pawła II (albo, jak mówili niechętni, szarej eminencji) - jest świadek. I następca biskupów krakowskich. Lata spędzone u boku Karola Wojtyly były fenomenalną szkołą dla Stanisława Dziwisza - mówi watykanista Il Giornale Andrea Tornielli. - Jeśli potrafi wprowadzić to wszystko w życie, będzie świetnym biskupem....

12.06.2005

Czyta się kilka minut

Skoczów, 22 maja 2005. 10. rocznica pobytu Jana Pawła II na Śląsku Cieszyńskim /
Skoczów, 22 maja 2005. 10. rocznica pobytu Jana Pawła II na Śląsku Cieszyńskim /

W swoim herbie biskupim Stanisław Dziwisz umieścił Gołębicę - symbol Ducha Świętego, zarys Giewontu i sześcioramienną gwiazdę. Dopełnieniem herbu jest zawołanie biskupie: ,,Sursum corda" (,,W górę serca").

Giewont miał pewnie przypominać ziemię (i kulturę), z której wywodzi się biskup Stanisław. Budzić tęsknotę i zobowiązywać. Dziś widać, że ów szczyt tatrzański w herbie mówił nie tylko o przeszłości ks. Dziwisza, ale jakoś zapowiadał też jego przyszłość: powrót do archidiecezji krakowskiej.

Wezwanie ,,Sursum corda" natomiast pochodzi z liturgii (prefacja) i z Pisma Świętego (por. Lamentacje Jeremiasza 3, 41). To okrzyk nadziei. I wyraźne nawiązanie do ducha pontyfikatu Jana Pawła II, zwłaszcza do jego słów: ,,Nie lękajcie się".

Ks. Stanisław Dziwisz przyjął święcenia biskupie w roku 1998. Kilka miesięcy wcześniej - w uroczystość Najświętszego Serca Jezusa - Jan Paweł II odwiedził Zakopane, odprawił Mszę pod Giewontem, a w homilii wiele miejsca poświęcił stojącemu tam krzyżowi. ,,Ten krzyż mówi całej Polsce: »Sursum corda!« - »W górę serca!«. Trzeba, ażeby cała Polska (...), patrząc w strone krzyża na Giewoncie, słyszała i powtarzała: »Sursum corda!«".

Nominacja na stanowisko arcybiskupa metropolity krakowskiego została ogłoszona w uroczystość Najświętszego Serca Jezusa 2005 r. Przypadek? Zbieg okoliczności? ,,W planach Opatrzności nie ma prostych zbiegów okoliczności" - powiedział kiedyś Jan Paweł II. Abp Dziwisz, pierwszy świadek świętości zmarłego Papieża, wie o tym chyba najlepiej.

Było co robić

W latach 30. Raba Wyżna liczyła ok. dwóch tysięcy mieszkańców. Pod numerem 62, na granicy Raby i Rokicin, mieszkali Dziwiszowie: Stanisław, który pracował na kolei, jego żona Zofia, z domu Bielarczyk, i ich siedmioro dzieci - pięciu chłopców i dwie dziewczynki.

Najstarszy, Tadeusz, urodził się w roku 1929; najmłodszy, Antoni - w 1947. Staszek był piąty z kolei - przyszedł na świat 27 kwietnia 1939 r. Kilkanaście dni później, 14 maja, rodzice zanieśli go do chrztu do kościoła św. Stanisława Biskupa i Męczennika. Chrzestnymi byli bliscy krewni, a chrzcił go wikary, ks. Stanisław Kądziołka (ksiądz ten już wkrótce zostanie członkiem ruchu oporu, kapelanem Inspektoratu Nowotarskiego AK, więźniem obozu koncentracyjnego, wreszcie emigrantem...). Rodzice nadali chłopcu imię Stanisław, pewnie po tacie. Choć, z drugiej strony, Staszek miał dwóch starszych braci - i to oni w pierwszej kolejności powinni byli odziedziczyć imię ojca. Może więc na wybór imienia wpłynął raczej patron parafii w Rabie? Tego nie wiemy. Jednakże - jak mówi ks. Tomasz Chmura, przyjaciel i biograf ks. Dziwisza - ,,przyszłość miała pokazać, jak trafna, a nawet prorocza miała być ta decyzja": wybór Patrona, który był biskupem krakowskim.

Dziwiszowie utrzymywali się z pensji kolejarskiej ojca rodziny i z niewielkiego gospodarstwa - chowali krowę, kilka kur... Za darmo mieli mleko, ser, jajka. Nie było zatem najgorzej.

W pierwszych dniach wojny zginął dziadek, ojciec matki. Wyszedł paść krowy i zastrzelili go Niemcy. Wnuki do dziś pamiętają opowieść rodziców: że dziadek miał wtedy przy sobie różaniec...

Jakoś przeżyli tę wojnę, choć przecież - zwłaszcza w przypadku ojca-kolejarza - mogła ona dla rodziny skończyć się tragicznie. Tragedia wydarzyła się trzy lata po jej zakończeniu, w marcu 1948 r. Pomimo wiosennej pory panowała wówczas ostra zima: -Śnieg sięgał po kolana - wspomina siostra arcybiskupa, Maria Gonciarczyk. - Szalała zawierucha, pamiętam jak dziś: świata nie było widać.

19 marca, przy temperaturze minus 30 stopni, ojciec jak zwykle wyszedł rano do pracy. Sprawdzał szyny, czy nie popękały. W budce dróżnika usłyszał, że może śmiało iść torami, bo wszystkie pociągi już przejechały... No i poszedł: w stronę Chabówki. Niczego w porę nie dostrzegł ani nie usłyszał. Zginął uderzony przez parowóz.

Pani Maria pamięta chwilę, kiedy ciało ojca przywieziono do domu. Mieszkali blisko torów - pod dom podjechały dwie lokomotywy i zaczęły przeraźliwie gwizdać: - Dopiero jak ojca wniesiono do domu, ucichły i odjechały. Jeszcze długo potem, jak tylko gdzieś zapiszczał parowóz, zatykaliśmy sobie uszy, żeby tego nie słyszeć.

Brat Stanisława, Jan Dziwisz, w momencie śmierci ojca miał sześć lat. - To był wspaniały człowiek - wspomina. - Lubił żarty i lgnęły doń dzieci. Umiał wymyślać różne gry i zabawy.

Mama, zwłaszcza po roku 1948, nie miała już na to czasu. Wszystko było na jej głowie. A nie mieli wtedy ani wodociągu, ani prądu... Oczywiście, pomagały jej dzieci: - Trzeba było wody nanieść do domu i dla bydła, drzewa urąbać, sieczki narżnąć, młynek wziąć ręczny, dla świni umleć - opowiada Jan. - Było co robić.

Żyli dość ubogo. Na wszystko musiała wystarczyć renta po ojcu. W dodatku mieszkali w jednej izbie. Z pomocą przyszli im wtedy krewni z Sieniawy, Węglarczykowie. Właśnie umarł ich syn, Stanisław, i umyślili sobie, że wezmą do siebie jego imiennika - Stasia Dziwisza. Węglarczykowa była rodzoną siostrą Zofii Dziwiszowej. Maria Gonciarczyk pamięta, że ciocia przyjechała do nich, opowiadała o rozpaczy męża i prosiła: ,,Zosiu, daj nam Staszka, żeby choć imię było w domu".

Stanisław Dziwisz pojechał do Sieniawy - i został tam przez kilka lat. Zmienił wówczas podstawówkę - od trzeciej albo czwartej klasy aż do siódmej chodził do szkoły w Sieniawie. I prosto stamtąd poszedł do Liceum im. Seweryna Goszczyńskiego w Nowym Targu.

Kremówki nowotarskie

Wtedy przeprowadził się już z powrotem do Raby. Uczył się - i jeśli chodzi o pomoc w domu, matka wymagała od niego mniej niż od innych. Codziennie dojeżdżał do liceum - musiał zdążyć na pociąg o 5.45. - Najgorzej było w czwartki - wspomina Adam Sawina, młodszy kolega Dziwisza, tak jak i on dojeżdżający z Raby do Nowego Targu. - Wtedy bowiem był w mieście targ i czasem wielką trudność stanowiło samo wejście do wagonu.

Rano mieli zawsze godzinę do rozpoczęcia lekcji; często spędzali ją w świetlicy dworcowej. Dziwisz pomagał koledze w lekcjach. - Był ogromnie życzliwy, koleżeński i pomocny - opowiada Sawina. - Miał dar przekazywania wiedzy, dzielenia się swoimi umiejętnościami.

Staszek nauczył go też gry w szachy. “W życiu jest jak w szachach - mówił. - Trzeba być otwartym, myśleć i umieć decydować".

Wracali pociągiem o 15.45. W domu Stanisław odrabiał lekcje, czytał, uczył się języków, m.in. bardzo popularnego wówczas esperanto. Wiedział, czego chce. Miał silną wolę i - jak wspomina po pięćdziesięciu latach Adam Sawina - ,,stawiał naukę na pierwszym miejscu. Przewidywał chyba, że nie będzie przez całe życie zajmował się gospodarstwem".

Inny kolega (z jednej ławki), Jerzy Szatko, powie, że Stanisław był ,,bardzo sytematyczny, obowiązkowy. Imponowała nam jego koleżeńskość, zawsze był taki prawy, ułożony. Był dobrym uczniem, zwłaszcza z przedmiotów humanistycznych. Wydawało się, że pójdzie na uniwersytet".

Nowotarskie Liceum Goszczyńskiego to dobra szkoła - z tradycjami. Stanisław Dziwisz chodził do klasy A - jej wychowawcą był profesor Józef Niemczyk, doskonały matematyk, ,,osoba wyjątkowa, (...) imponująca uczniom prawością charakteru". ,,Nie znosił prostactwa. Bardzo wiele mu zawdzięczamy" - mówił o nim nowy metropolita krakowski, który w liście napisanym na stulecie Liceum wymienia jeszcze wielu świetnych pedagogów. Tak, to była dobra szkoła. I arcybiskup - jak sam przyznaje - zawdzięcza jej ,,otwarcie na szeroki świat i na kulturę".

Stanisław Dziwisz, tak jak Papież, też miał swoje kremówki - nowotarskie. ,,Pani Barbachenowa wystawiała je na korytarzu na wielkiej przerwie. (...) były dobre. Kosztowały, o ile pamiętam, dwa złote. W okresie letnim chętnie chodziliśmy również na dobre lody, o ile miało się parę złotych, o które nie zawsze było łatwo. Większość uczniów żyła biednie, musiała bardzo oszczędzać. Z tego samego powodu pójście na mecz hokejowy znakomitej drużyny nowotarskiej nie zawsze było możliwe".

Rocznik Dziwisza zaczynał naukę licealną w latach stalinowskich, a maturę zdawał już po Październiku, w 1957 r. Wielu jego rówieśników wybrało seminarium duchowne. Zdaje się, że dyrektorka szkoły, pani Maria Geblowa, nauczycielka historii, musiała się z tego powodu tłumaczyć wobec władz. Taka liczba powołań była zasługą katechetów, takich jak ks. Stanisław Kudelski. On, bez wątpienia, wpłynął też (,,z wielką subtelnością") na decyzję Stanisława Dziwisza. Ale wpływ wywarła nań również rodzina (np. matka czytająca głośno Biblię) i parafia w Rabie z jej legendarnym proboszczem ks. Józefem Polońskim (proboszcz w latach 1927-1976!), u którego Staś był ministrantem. A także religijny klimat panujący na Podhalu: młodzież licealna rano ,,utrwalonym zwyczajem wstępowała do kościołów", żeby się pomodlić. A może decydujące okazały się rekolekcje w klasztorze kamedułów na krakowskich Bielanach, co (w rozmowie z dziennikarzami z ,,Przekroju") sugeruje ks. Jan Pałasz, kolega z liceum: ,,Po tamtych rekolekcjach (które głosił ks. Józef Dowsilas, późniejszy kapelan arcybiskupa Wojtyły!) nie mieliśmy już wątpliwości, że chcemy iść do seminarium".

Rocznik zdolny, ale zawadiacki

Po maturze Stanisław Dziwisz prawdę o wyborze studiów teologicznych wyjawił jedynie matce; rodzeństwo przez długi czas myślało, że brat poszedł do Krakowa ,,na biologię".

W seminarium Dziwisz był związany z kolegami z Nowego Targu - trzymali się razem. I - jak opowiada ks. Jakub Gil, obecnie proboszcz w Wadowicach - ci chłopcy ,,nie mieli żadnych kompleksów związanych z tym, że są góralami. W tamtych czasach nie mówiło się o »małych ojczyznach«, góralskość była poniżana. A oni mieli poczucie tego, że są ważni".

Ale była i druga grupa, do której lgnął kleryk Dziwisz. Należeli do niej alumni, którzy odegrają potem ważne role w Kościele - dodaje Gil. - Na przykład: Tadeusz Rakoczy (biskup bielsko-żywiecki), Jan Zając (sufragan krakowski) i Jan Dyduch (rektor PAT). Wspomina biskup Zając: “Papież powiedział kiedyś, że z tego rocznika mogłoby być nawet dziesięciu biskupów. Tośmy zażartowali: Nie ma na co czekać, Ojcze Święty" (,,Przekrój" nr 18/2005).

To był zresztą bardzo liczny rocznik, nic dziwnego - pierwszy po Październiku. Do egzaminu wstępnego przystąpiło ok. sześćdziesięciu kandydatów - sześć lat później święcenia przyjęło 35. Mieliśmy - opowiada ks. Jakub Gil - ,,opinię rocznika zdolnego, ale zawadiackiego i nie zawsze pokornego czy potulnego". Nic dziwnego, że przełożeni próbowali ich jak złoto w ogniu. Niektórzy klerycy musieli nawet opuścić seminarium. Rektor Kozłowski powiedział im raz na kazaniu, że są jak to ewangeliczne drzewo, które nie rodzi owocu i trzeba je wyciąć. A on jest ogrodnikiem, który obkłada to drzewo nawozem i ma nadzieję na owocowanie. “Jeszcze obłożę was miłością - mówił ksiądz rektor - i będę czekał...".

Jaki był kleryk Stanisław Dziwisz? Zdaniem starszego kolegi, ks. Bronisława Fidelusa, ,,był wzorowym seminarzystą, przełożeni mieli doń zaufanie". Przyszły metropolita - dopowiada ks. Gil - w seminarium kierował się ,,góralską" zasadą: swoje myśl, a rektorom się nie narażaj. Nic dziwnego, że przełożeni raczej go lubili, zwłaszcza ksiądz rektor Eugeniusz Florkowski, który był kiedyś wikariuszem w Rabie Wyżnej i znał jego ojca.

Zdaje się, że ks. Florkowski mobilizował kleryka z Raby do pracy naukowej. Nie dotarłem, niestety, do pracy magisterskiej Stanisława Dziwisza. Ponoć dotyczyła mistyki świętego Jana od Krzyża.

Duszpasterz awaryjny

23 VI 1963 r. wikariusz kapitulny archidiecezji krakowskiej bp Karol Wojtyła udzielił Stanisławowi Dziwiszowi i 34 jego kolegom z seminarium święceń kapłańskich. Po Mszy prymicyjnej i krótkich wakacjach neoprezbiter Dziwisz objął swoją pierwszą placówkę duszpasterską: został wikariuszem parafii Przemienienia Pańskiego w Makowie Podhalańskim. Jej proboszcz, ks. Franciszek Dźwigoński, napisał potem w kronice parafialnej, że ks. Stanisław Dziwisz, “pracował ofiarnie dla ludzi i Kościoła", a jego praca była “na wzór miłości Serca Jezusowego".

Ta praca rzeczywiście wymagała z jego strony ofiarności. Maków to przecież ośrodek kultu maryjnego - zdaniem ks. Chmury, księża siedzieli tu w konfesjonałach dłużej (i częściej) niż gdzie indziej. Parafia miała kilka odległych (nawet do 11 km) punktów katechetycznych. Bardzo rozbudowane było też duszpasterstwo chorych. W Makowie Podhalańskim pracowało wówczas czterech wikarych - opowiada ks. Bronisław Fidelus. - Dziwisz był najmłodszy, ale to do niego Dźwigoński miał najwięcej zaufania.

W ,,Dzienniku Polskim" znalazłem anegdotkę o tym, jak młody wikary z Makowa został kiedyś zaatakowany przez sforę psów. Wdrapał się wtedy na wysoki krzyż, a potem powtarzał, że ,,krzyż zawsze człowieka uratuje".

Był na tej parafii zaledwie dwa lata, potem ściągnięto go do Krakowa, bowiem abp Wojtyła - za namową ks. Florkowskiego - chciał go posłać na studia zagraniczne. Ale pojawił się problem paszportu. Dziwisz cierpliwie nań czekał. Mieszkał wtedy w seminarium, bywał w kurii. Miał czas, jeździł więc do różnych parafii w całej diecezji i zastępował księży w sytuacjach ,,awaryjnych". Tak było na przykład w parafii Nowa Biała i Krempachy na Spiszu, gdzie mieszka ludność słowacka. Pojawiły się tam napięcia na tle narodowościowym między wiernymi a ich proboszczem, zmuszonym do opuszczenia parafii. Do załagodzenia sytuacji wyznaczono - może ze względu na coraz bardziej się ujawniający talent dyplomatyczny? - ks. Dziwisza.

- W seminarium, gdzie mieszkał, pracowała wówczas pani Janowa - wspomina ks. Fidelus. - I kiedy on jechał na te zastępstwa, ona bała się, że pozostanie tam na stałe. I modliła się, żeby wrócił. Dlaczego? Bo go lubiła.

Zresztą - konkluduje proboszcz Bazyliki Mariackiej - ,,wszyscy go lubili". - To przez całe życie była taka dusza jak teraz: Boża, kościelna, ludzka, dyskretna, inteligentna, bystra - dopowiada ks. Jan Bielański. - Wspaniały człowiek.

Zegarek, kalendarz i napięta uwaga

Nie wiadomo, kiedy po raz pierwszy ks. Dziwisz zetknął się z arcybiskupem Karolem Wojtyłą. Może słuchał jego wykładów w seminarium, zanim profesor Wojtyła został biskupem? Albo spotkał go już jako młodego sufragana? Bez względu na to, jak było, przyszły papież zrobił na nim ogromne wrażenie. Mówiło się w diecezji, że Staszek jeździ wszędzie za Wojtyłą, żeby go słuchać. Kiedyś specjalnie w tym celu wybrał się nawet do Warszawy.

Nic dziwnego, że gdy zachorował dotychczasowy kapelan arcybiskupa, ks. Józef Dowsilas, zaproponował ks. Dziwiszowi zastępstwo. Ponoć żartował przy tym, że jest już za stary i za gruby na tłuczenie się po bezdrożach, niech teraz pomęczy się młodszy.

W roku 1966 ks. Dziwisz został oficjalnie mianowany kapelanem arcybiskupa metropolity krakowskiego. “Odtąd - pisze ks. Chmura - narzędziem jego pracy miały się stać: zegarek, kalendarz i napięta uwaga". Do obowiązków kapelana należało bowiem ,,czuwać nad czasem i kolejnością prac duszpasterskich Arcybiskupa, a także nad przepływem ludzi, którzy przychodzili na Franciszkańską". Dziwisz był dla Wojtyły prawdziwym skarbem. - Milczący, stojący na uboczu, miał to, czego zupełnie nie posiadał Kardynał: zmysł czasu i praktyczne podejście do życia - opowiada bp Tadeusz Pieronek. - To dzięki niemu wizytacje odbywały się punktualnie. Karol Wojtyła był na bakier z zegarkiem.

- Był dobrym duchem Kardynała - mówi ks. Jakub Gil. - Słuchał, co mówią księża. I tak np. sygnalizował mu, że księża skarżą się, iż Kardynał więcej słucha świeckich, a ma mało czasu dla nich. To, jak sądzę, dzięki ks. Dziwiszowi zapanowała zasada, że każdy ksiądz musiał przynajmniej raz w roku spotkać się z kardynałem Wojtyłą, żeby porozmawiać o swoich sprawach.

Ks. Dziwisz towarzyszył Kardynałowi wszędzie. Jeździł z nim po całej diecezji, Polsce, po całym świecie. ,,Zdarzało się - pisze ks. Chmura - że na dworzec czy na lotnisko Ksiądz Kardynał jechał wprost z parafii, którą jeszcze w tym dniu wizytował. Wiedział bowiem, że o dokumenty i inne potrzebne rzeczy zatroszczył się kapelan. I nigdy się nie zawiódł".

Kardynał zabierał też kapelana na górskie wędrówki: te letnie i te zimowe, narciarskie. Bo abp Dziwisz to prawdziwy góral: piechur i narciarz. - On lubi aktywny wypoczynek - mówi ks. Fidelus. - Wypoczynek związany z naturą. Nie taki, jaki niesie dzisiejsza komercyjna turystyka.

Jeździli również nad morze. Na przykład do Dębek. Bo ks. Dziwisz lubi też pływać. Kiedyś Służba Bezpieczeństwa zrobiła mu zdjęcie podczas kąpieli w Rabie. Na fotografii widać jakąś opalającą się kobietę. SB próbowała potem znaleźć tę panią - żeby mieć ,,haka" na Dziwisza.

Kardynał nie chciał, aby ks. Stanisław ograniczał się tylko do bycia jego kapelanem. Dlatego powoływał go do różnych gremiów, na przykład do Rady Kapłańskiej czy synodalnej Komisji ds. Kultu Bożego. Dziwisz aktywnie uczestniczył w Duszpasterskim Synodzie Archidiecezji Krakowskiej i współredagował kilka dokumentów. Jednocześnie starał się kontynuować pracę naukową: pod kierunkiem ks. prof. Wacława Schenka napisał i obronił licencjat z liturgiki (jednym z jego recenzentów był ks. dr Franciszek Macharski). Potem został wykładowcą w Wyższym Instytucie Katechetycznym w Krakowie. Zaczął też przygotowywać doktorat poświęcony ,,kultowi świętego Stanisława biskupa w diecezji krakowskiej do Soboru Trydenckiego".

Don Stanislao

W 1978 roku ks. Stanisław Dziwisz towarzyszył kardynałowi Wojtyle w drodze do Rzymu na oba konklawe. 16 października przeżył szok. Brat Marian Markiewicz, pracownik Kolegium Polskiego w Rzymie, pamięta, że tuż po wyborze Papieża szukano księdza Dziwisza przez głośniki na Placu Św. Piotra - był potrzebny Janowi Pawłowi II.

Musiał wtedy podjąć decyzję, co dalej: zostać w Rzymie, czy wracać do Krakowa? Przeważyła miłość do Ojca. Bo przecież zdawał sobie sprawę, co wybiera. ,,Watykan - mówi bp Pieronek - to złota klatka. Dzień i noc trzeba być na miejscu, każdy ruch jest notowany, a twarz znana".

W Rzymie mówiono o nim ,,don Stanislao". Małomówny, dyskretny, zawsze w cieniu. Był okiem i uchem Papieża. Jego pamięcią (zdarzało się, że Jan Paweł II zapomniał o czymś - wtedy pojawiał się czujny sekretarz). I wsparciem, co czasem wywoływało irytację Jana Pawła, jak wtedy na trapie samolotu, gdy abp Dziwisz chciał go podtrzymać, a Papież bardzo zdecydowanie odsunął jego rękę.

- Podczas audiencji szeptał Ojcu Świętemu do ucha, kto podchodzi, przedstawiał, jeśli tylko znał tę osobę - opowiada bp Tadeusz Pieronek. - Przygotowywał papieskie spotkania z ludźmi, tak by rozmowa była z jednej strony owocna, a z drugiej - krótka. Jeśli chodzi o jego obecność przy papieskim stole, to w miarę upływu czasu coraz bardziej stawał się reżyserem. Wydaje mi się, że to też wynikało z jego roli - nikomu np. nie pozwalał zmonopolizować rozmowy z Papieżem. Troszczył się o to, żeby każdy miał możliwość porozmawiania z Ojcem Świętym. Kogoś, kto był skrępowany, Stasiu wprost pytał: “A ty, co powiesz? Co robisz, czym się zajmujesz, z czym przychodzisz?". To było bardzo ważne i miłe.

W tej roli był naprawdę niezwykły. Biograf Jana Pawła Andreas Englisch zauważył na przykład, że ks. Dziwisz ,,więcej uwagi poświęcał mniej ważnym gościom Papieża niż tym najważniejszym. Kiedy z wizytą do Watykanu przybywał prezydent USA, don Stanislao dbał o to, żeby jego sekretarka zdążyła ustawić się do pamiątkowej fotografii".

Przez blisko 27 lat Stanisław Dziwisz służył najlepiej jak umiał następcy świętego Piotra. To była ciężka praca. A on uczył się przy tym języków i robił doktorat z teologii (promocja odbyła się w Krakowie 8 maja 1981, w uroczystość św. Stanisława).

Komentując herb biskupa Dziwisza, ordynariusz bielsko-żywiecki bp Tadeusz Rakoczy powiedział, że powinien znaleźć się na nim ,,fartuch albo ręcznik, którym przepasał się Chrystus w Wieczerniku, kiedy umywał nogi apostołom". I dalej: ,,Twoim herbem pozostanie na zawsze ta ikona, ta szczególna dwudziestowieczna »Pieta« (...) z 13 maja 1981 r.".

Rzeczywiście, ten jeden dzień zapewnił ks. Dziwiszowi trwałe miejsce w historii Kościoła. Gdyby nie on - i jego przytomność umysłu (to Dziwisz polecił natychmiast jechać do polikliniki Gemelli), ten pontyfikat byłby krótszy o dwadzieścia kilka lat.

Biografię ks. Stanisława Dziwisza pomiędzy 16 października 1978 a 2 kwietnia 2005 roku można by opisać jako życiorys ,,cienia Jego Świątobliwości". Te same podróże, te same wydarzenia - skrupulatnie opisywane w dzienniku. A przy tym zero własnych komentarzy - zabieranie głosu i zajmowanie stanowiska nie należało bowiem do jego funkcji (z małymi wyjątkami, kiedy - jak można się domyślać - prosił go o to Papież).

Jednak ludzie mniej przychylni ks. Dziwiszowi woleliby pewnie mówić o ,,szarej eminencji". Bo don Stanislao miał nieograniczony dostęp do Papieża, a to budziło emocje. I rodziło podejrzenia - niektórzy posuwali się wręcz do oskarżeń, że - zwłaszcza pod koniec życia Papieża - sekretarz nie mówi wszystkiego Ojcu Świętemu i nie dopuszcza doń niektórych jego współpracowników. I jak to dementować?!

Nie ma cienia, jest świadek

Rozmaity bywa los sekretarzy zmarłych papieży. Jan Paweł II dobrze o tym wiedział i - okazując ks. Stanisławowi swą wdzięczność - jednocześnie zapewniał mu jakoś przyszłość. Najpierw były więc tytuły: prałata i infułata (oraz, niezależnie od Papieża, nominacje na kanonika kapituły katedralnej: krakowskiej i lwowskiej). W 1998 r. Jan Paweł II mianował go biskupem i wysokim urzędnikiem watykańskim (drugi prefekt Domu Papieskiego) - i osobiście udzielił mu święceń biskupich. To było 19 marca - tego dnia przypadała 50. rocznica śmierci ojca i 28. rocznica pogrzebu matki ks. Dziwisza. Wreszcie, w 2003 r., Papież nadał mu godność arcybiskupa (niektórzy podejrzewali wtedy, że to on jest kardynałem mianowanym in pectore, tzn. w tajemnicy).

Kolejną ważną datę w biografii ,,cienia Jego Świątobliwości" stanowi rok 2005: choroba i śmierć Jana Pawła II, pogrzeb i decyzja papieża Benedykta XVI o natychmiastowym wszczęciu jego procesu beatyfikacyjnego. Wspaniałe dopełnienie trwającej przez czterdzieści lat służby: umierający Papież, trzymający za rękę swojego sekretarza. I prośba zawarta w testamencie: ,,Proszę, ażeby nad tymi sprawami czuwał Ksiądz Stanisław, któremu dziękuję za tyloletnią współpracę i pomoc". I zwolnienie ze ,,ślubu milczenia", dzięki czemu arcybiskup Dziwisz może otwarcie już mówić o cudach, których był świadkiem i uczestnikiem.

Tamto skończyło się. Nie ma już ,,cienia" - jest świadek. I następca biskupów krakowskich.

Mówi Andrea Tornielli, watykanista dziennika ,,Il Giornale": - Te lata spędzone u boku Karola Wojtyły były fenomenalną szkołą dla Stanisława Dziwisza. Jeśli potrafi wprowadzić to wszystko w życie - będzie świetnym biskupem. Ma ku temu wszelkie predyspozycje...

Stanisław Dziwisz jest uczniem Papieża. Wie, co jest najważniejsze. Kilka dni temu, próbując opisać, kim był Jan Paweł II, opowiedział o rozmowie z pilotem papieskiego helikoptera, który poprosił go: ,,Niech Ksiądz Arcybiskup popatrzy na mnie tak, jak patrzył Ojciec Święty".

Kiedy słyszy się takie prośby, trzeba próbować. A jeśli przy tym ma się wiarę w Ducha i w świętych obcowanie (,,Czuję rękę Ojca Świętego, czuję, że pójdzie ze mną i mnie poprowadzi") - to nie może się nie udać.

Zresztą abp Dziwisz wielu rzeczy już się od Papieża nauczył - np. pamięci: o ludziach i środowiskach. Mówi Adam Sawina, jego kolega z klasy: - Nie znam drugiej takiej osoby, która - tak jak on - zawsze pamięta o odpowiedzi na złożone kiedyś życzenia, o odpisaniu na listy...

Długa byłaby lista darów przekazanych przez niego np. do Raby Wyżnej. To on był głównym sponsorem Domu Opieki im. św. Faustyny (przez kilka lat wpłacał na ten cel swoje uposażenie). To dzięki niemu w miejscowym gimnazjum powstała pracownia multimedialna z 50 komputerami. To on ufundował marmuową posadzkę dla kościoła w Bielance. To dzięki niemu...

Nie mam pojęcia, jak powinno się kończyć takie teksty. Jedyne, co mi przychodzi do głowy, to okrzyk nadziei: ,,Sursum corda!". ,,W górę serca!".

Współpraca: Aleksandra Bajka, Katarzyna Wiśniewska, Bartek Dobroch, Michał Kuźmiński i Marek Zając

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2005