Nieobecność

Niemal wszystko, co wiem o ojcu, to z opowieści mamy. Teraz to samo opowiadam moim dzieciom. Ale dla nich on przecież nie jest prawdziwym dziadkiem, tylko jakimś bohaterem z książki.

14.12.2020

Czyta się kilka minut

Brunon Drywa  z synem Romanem, Sierakowice, 1961 r. / STEFANIA DRYWA; ZBIORY RODZINY DRYWÓW / STEFANIA DRYWA; ZBIORY RODZINY DRYWÓW
Brunon Drywa z synem Romanem, Sierakowice, 1961 r. / STEFANIA DRYWA; ZBIORY RODZINY DRYWÓW / STEFANIA DRYWA; ZBIORY RODZINY DRYWÓW

W piątek, 12 grudnia 1970 r. władze PRL ogłosiły drastyczne podwyżki cen żywności i opału. W poniedziałek jako pierwsi zaprotestowali robotnicy gdańskiej stoczni; doszło do walk ulicznych. Następnego dnia I sekretarz KC PZPR Władysław Gomułka wydał zgodę na użycie broni palnej, padli pierwsi zabici. W środę wieczorem w telewizyjnym wystąpieniu wicepremier Stanisław Kociołek wezwał robotników do powrotu do pracy. Rankiem 17 grudnia gdyńscy portowcy i pracownicy Stoczni im. Komuny Paryskiej, spieszący do swoich zakładów, weszli wprost pod lufy milicjantów i żołnierzy.

Do 18 grudnia 1970 r. w Gdańsku, Gdyni, Szczecinie i Elblągu zginęło łącznie co najmniej 45 robotników, studentów, uczniów. Blisko 1200 osób było rannych od postrzałów, w wyniku pobicia przez milicję na ulicach i katowania w komisariatach. Sprawcy tych zbrodni nigdy nie zostali ukarani.

Każdy z zabitych pozostawił jakichś bliskich: rodziców, dzieci, ukochanych. To opowieść o nich.

Wanda i Staszek

Wanda Zabielska: – Jeśli miałabym panu opowiedzieć, na czym polega ta moja strata, tęsknota po Staszku, to chyba na bezustannym rozpamiętywaniu, jakby to nasze życie mogło wyglądać. Jakby było, ale nie stało się i nigdy nie stanie. Bo przecież na 15 stycznia już był ustalony ślub. Tu u nas, w kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa, za bulwarem. Wszystko opłacone, zaproszenia rozesłane. Świadkiem Staszka miał być kolega ze stoczni, moją świadkową koleżanka Marysia, krawcowa. Moja suknia, gotowa, wisiała w szafie. Błękitna, z wytłaczanymi jaśniejszymi kwiatuszkami, do tego bolerko. Oczywiście na cywilny, bo na kościelny miałam wypożyczyć białą. Staszek miał kupiony garnitur. Czarny, do tego cieniutki krawat, taka była wtedy moda. A wesele u mamy na Warszawskiej, bo tam były trzy pokoje. Ja z mamą miałyśmy ugotować potrawy. A potem miało być normalne wspólne życie, chcieliśmy mieć trójkę dzieci. To znaczy na początek on dalej mieszkałby w hotelu robotniczym, a ja z mamusią, ale ze Śląskiej na Warszawską jest blisko. Zaraz po ślubie Staszek miał się starać w pracy o mieszkanie. Był dobrym spawaczem, szanowanym, wtedy stoczniowcy szybko dostawali mieszkania, więc nie martwiliśmy się o to. O podróży poślubnej nie myśleliśmy, pod tym względem czasy były jednak ciężkie. A już zwłaszcza, jak w grudniu zaczęły się rozruchy.

Osiemnastu

Wczesnym rankiem w czwartek, 17 grudnia 1970 r., 26-letni spawacz Stanisław Lewandowski jak wielu innych wysiadł z kolejki na przystanku Gdynia Stocznia i dostał się pod kule. Uciekł, ale już przed południem, razem z 19-letnią narzeczoną Wandą i grupą przyjaciół byli „na mieście”. Była z nimi także Irena Nawrocka, siostra 24-letniego Zygmunta Polito, brygadzisty ze stoczni. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że brat nie żyje: tego ranka przed stocznią kula z pierwszej salwy trafiła go w tył głowy.


CZYTAJ TAKŻE

GRUDNIOWE SALWY: 17 grudnia 1970 roku wczesnym rankiem babcia zbudziła moją mamę, najstarszą z rodzeństwa. „Strzelają, trzeba kupić chleba” – powiedziała >>>


Niedaleko pogotowia przy ul. Żwirki i Wigury Staszek zgubił się w tłumie. Wanda pamięta, jak znika jej sprzed oczu; krótki płaszcz w jodełkę, brązowe spodnie w kant. Potem nadleciały śmigłowce i padły strzały. Czekała na niego w domu. Wieczorem pielęgniarka ze szpitala miejskiego w Gdyni zadzwoniła i rzuciła: „Stwierdzono zgon”. Dostał strzał w pierś.

W tym samym czasie co Lewandowski z kolejki przy stoczni wysiadł 34-letni dźwigowy z gdyńskiego portu Brunon Drywa. Kula przeszyła mu śledzionę. Musiało się to stać chwilę po śmierci Polity. W tym czasie żona Drywy, Stefania, robiła pranie w ich nowym mieszkaniu na blokowisku w Chylonii. Po pralni w piwnicy bloku biegał ich 9-letni syn i dwie młodsze córeczki. Drywa zmarł następnego dnia w szpitalu w Gdyni-Redłowie.

Zapewne tą samą kolejką co Drywa jechał 33-letni malarz okrętowy Marian Wójcik. Nie zdołał opuścić peronu, gdy kula trafiła go w plecy. W Wejherowie jego żona Regina szykowała się do wyjścia do pracy, do zakładu fryzjerskiego. Ich trzyletni synek jeszcze spał.

18-letni sztauer portowy Zbigniew Godlewski został zastrzelony dwie godziny później. Jeszcze rankiem uniknął kul i razem z innymi robotnikami ruszył w pochodzie pod Komitet Miejski PZPR i z powrotem ku stoczni. Tam, niedaleko przystanku kolejki, kule trafiły go w głowę i pierś. Mieszkający w Elblągu rodzice i młodszy brat o śmierci Zbyszka dowiedzieli się następnego dnia z telegramu, który nadał kolega z portu.

Gdy ulicą Świętojańską robotnicy nieśli na drzwiach ciało Godlewskiego, z ukrycia pochód obserwował 15-letni Jurek Skonieczka, który zwiał z domu spod opieki matki. Gdy milicja zaczęła strzelać, chciał schronić się w swojej szkole. Biegł w kierunku podstawówki nr 32. Prawie u celu dostał w głowę. Mama Paulina i trzy młodsze siostry dowiedziały się o tym od zapłakanego kolegi, który zdołał wykrztusić: „Pani Skonieczkowo, ja przepraszam, ale Jerzyk ranny”. Agonia Jerzyka w redłowskim szpitalu trwała niemal trzy doby.

W ten czwartek w Gdyni od kul zginęło 18 młodych mężczyzn i chłopców.

Jedzie pani na pogrzeb

Bliscy długo szukali ciał. W szpitalach tłoczyły się setki rannych, w kostnicach i urzędach panował chaos. Gdy wreszcie mogli zacząć przygotowania do pogrzebów, spadł na nich kolejny cios.

– Polecenie, by ofiary chować nocą, wydał przebywający wówczas w Gdańsku sekretarz KC PZPR Zenon Kliszko, prawa ręka Gomułki – mówi dr Piotr Brzeziński, historyk z Oddziału IPN w Gdańsku, współautor książek o Grudniu (m.in. „Pogrzebani nocą” i właśnie wydanej „Zbrodni bez kary”). – Chodziło o to, by mogiły nie stały się miejscami pamięci. Grzebano ich więc na różnych cmentarzach, w asyście esbeków i wojskowych kapelanów. Nie sądzę, by Gomułka zastanawiał się, jaką wielką i dodatkową traumą będą dla rodzin zabitych te upokarzające pogrzeby. Robotnicy, do których kazał strzelać, byli dla niego kontrrewolucjonistami.

– Było już po północy, a więc niedziela, gdy zapukali do drzwi: „Proszę się ubierać, jedzie pani na pogrzeb męża” – opowiada Roman Drywa, syn Brunona. – Jechaliśmy nieoznakowaną nysą na cmentarz Witomiński. Mama była odrętwiała, całą drogę płakała. Po drodze zatrzymał nas patrol, mama zwyzywała milicjantów od morderców i bandytów. Na cmentarzu czekaliśmy, aż skończy się wcześniejszy pogrzeb. W kaplicy stały poopierane o ściany dekle od trumien. Wnieśli tatę w trumnie. Był w szpitalnej pidżamie, pasiastej, bluza i spodnie nie od kompletu, bosy. Nawet strużki krwi z ust nie zmyli. Mama rozpięła mu bluzę, śladu po kuli nie było, tylko szwy. Szybko zabili trumnę. Dół wykopany był jak najdalej od wejścia na cmentarz. Tam czekał ksiądz. Zapewnił, że jest prawdziwym księdzem. Zmówił krótką modlitwę. Mama omdlewała, o mało nie wpadła do grobu. Potem okazało się, że ona z tego pogrzebu nie pamięta nic.

– Brata pochowali jak psa, nocą – mówi Małgorzata Boyke, siostra Jerzego Skonieczki. – Byłyśmy trzy siostry i mamusia. Trumna zabita, ale mama narobiła krzyku, złapała się tej trumny, że musi zobaczyć syna. Otworzyli, leżał praktycznie nagi, głowa ogolona. Jakaś kobieta się pojawiła z prześcieradłem i okrytego tym prześcieradłem pochowaliśmy Jerzyka. Ksiądz był zdziwiony, że przyprowadzili go do pogrzebu stoczniowca, a on dziecko chowa.

Wiesław Godlewski, młodszy brat Zbyszka, pamięta oczekiwanie przed kaplicą: – Dojechaliśmy przed północą, cały cmentarz w Oliwie otoczony był wojskiem i milicją. Obok stoi kilka parterowych prywatnych domów i wszystkie okna wychodzące na cmentarz były zabite płytami paździerzowymi. Czekaliśmy na swoją kolej, nagle otworzyły się drzwi kaplicy i wyszła kobieta, drobna, obok niej trójka albo czwórka małych dzieci. Ta kobieta strasznie płakała. A dzieci, trzy-cztery latka, chyba nie rozumiały, co się dzieje.

Rodzina Stanisława Lewandowskiego nie uczestniczyła w pogrzebie: rodzice i rodzeństwo mieszkali we wsi Skępe pod Lipnem i zanim dotarli do Trójmiasta, Staszek został już pogrzebany na Gdańskim cmentarzu Emaus.

– Tabliczki nie było, tylko grabarz zapewnił, że tu leży Staś – opowiada jego siostrzenica Grażyna Paśniewska. – Dziadek z ciocią pojechali nocą na cmentarz i rozkopali grób, żeby sprawdzić, czy tam jest trumna. Była, ale nie odważyli się jej otworzyć, zresztą w dole stała woda. A kiedy w lutym pozwolili przenieść ciało na nasz cmentarz w Lipnie, to drewniana trumna była włożona w większą metalową i zaspawana. Do dziś nie mamy pewności, czy tam leży Staś. Babcia powtarzała: ja opiekuję się tym grobem, a ktoś tam dba o mojego Stasia. Dopiero na ten drugi pogrzeb esbecy przywieźli z Gdyni Wandzię. Zaraz po pogrzebie zabrali ją z powrotem.

Butelki zwrotne

Na nagrobku Stanisława umieścili napis: „Zastrzelony w Gdyni 17 XII 1970 r.”.

Grażyna Paśniewska: – Od razu zaczęły się wezwania na milicję, straszenie. Ale czym oni mogli zastraszyć? Babcia, mama Stasia, jak dowiedziała się o zabójstwie syna, to posiwiała w jedną noc. Dziadek, jak tylko coś usłyszał o Grudniu w telewizji albo gazetach, zaraz pisał do Gierka, do „Trybunu Ludu”, że kłamią. Nigdy nie odpowiedzieli. Moją mamę też straszyli, bo w pracy roznosiła piosenki o Grudniu. W końcu obiecali jej mieszkanie komunalne, jak zmienimy napis na grobie. Odmówiła. Nie żyją już dziadkowie i piątka rodzeństwa Stasia. Zostałyśmy same z Wandą, ona już chora.

Wanda ostatni raz była na grobie narzeczonego dwa lata temu. Potem poszły razem na lody. Grażyna odwiedziła ją w Gdyni tego lata, poszły nad morze.

Wanda: – Wtedy po śmierci Staszka miesiąc przeleżałam w łóżku jak nieżywa, nie chciało mi się żyć, bo po co? Pamiętam urywki, jakieś kobiety z kościoła przyszły oddać pieniądze za ślub. Po paru latach wyszłam za mąż. Ireneusz był kierowcą w PKS, dobry człowiek, znosił moje kryzysy, ale ciężko żyło mu się z moimi wspomnieniami o Staszku. Więc modliłam się po cichu, on nie musiał wiedzieć. Mąż zmarł dziewięć lat temu. Długo umierał, na raka. Jak się nim opiekowałam, to tamte wspomnienia z Grudnia wracały. Mam tylko Grażynę w Skępem, oni zawsze byli dla mnie jak rodzina. Ale nie mam marzeń, nie mam dzieci, zostało piętno. Żyję bo żyję, wspomnieniami.

Stefania, żona Brunona Drywy, przeżyła załamanie nerwowe. Szpitale, psychiatrzy, dzieci często mieszkały u rodziny męża: syn u wuja, córeczki u ciotek. W końcu dostała grupę inwalidzką i rentę. Żyli w biedzie. Zbierali butelki i sprzedawali w skupie, żeby zarobić na jedzenie.

Roman Drywa: – Z pierwszych lat po śmierci taty pamiętam płacz matki, jej zasłabnięcia, lekarzy, sanatoria, leki. Była taka bieda, że dzieciaki w szkole przezywały nas: „żebracy, sieroty”. Z tego wszystkiego wyparłem śmierć ojca. Godzinami jeździłem kolejką i wypatrywałem taty. Może się ukrywa, nie może się ujawnić? A może zaraz przyjdzie do domu i powie, że to wszystko był żart? On przecież taki był wesoły, lubił żartować. Potem postanowiłem, że odnajdę zabójcę. W portfelu taty, który miał przy sobie 17 grudnia, napisałem tuszem: „pomszczę”. Trenowałem sztuki walki, uczyłem się rzucać nożem, chciałem iść do wojska, żeby zdobyć broń. Esbecja musiała się o tych pogróżkach nastolatka dowiedzieć, bo jak wzięli mnie na komisję wojskową, to chociaż byłem zdrowy jak koń, stwierdzili, że jestem niezdolny do służby wojskowej. Ten gniew minął dopiero, kiedy poznałem przyszłą żonę. Mamie nie minęło nigdy.

Wszystkie dzieci Brunona Drywy skończyły studia. Roman jest głównym specjalistą w biurze zarządu Stoczni Nauta.

W biedę popadła też rodzina Jerzego Skonieczki. – Mama żyła z renty, do końca życia dorabiała robieniem na drutach, za pomnik na jego grobie płaciłyśmy kamieniarzowi w ratach – mówi Małgorzata Boyke. – Jerzyk był całą naszą nadzieją na przyszłość. Takie były czasy, że to mężczyźni utrzymywali rodziny. Jerzyk miał po szkole pójść do pracy, zarabiać, a my, dziewczyny, miałyśmy się uczyć. Jak zginął, trzeba było szybko szukać roboty. Razem z siostrą skończyłyśmy zawodówki kolejowe, przed emeryturą doszłam do stanowiska kierownika pociągu. Było ciężko. Nie pamiętam, żebym kiedyś na urlop wyjechała z Gdyni.

Pokolenia

Zaskakujące jest, jak niewiele materialnych pamiątek zachowało się po zabitych w Grudniu ’70.

– Niewiele dokumentów, pojedyncze przedmioty osobiste, kilkadziesiąt amatorskich zdjęć. Żadnych odręcznych listów czy dzienników – potwierdza dr Marcin Szerle, kierownik działu historycznego Muzeum Miasta Gdyni. – Instytucje nie gromadziły pamiątek, przecież o Grudniu przez tyle lat nie można było otwarcie mówić. Inna sprawa, że przedmiotów było niewiele już w 1970 r., kiedy żyło się inaczej, skromniej. Pierwszymi strażnikami pamięci byli rodzice. Gdy ich zabrakło, fizyczne ślady obecności przejęło rodzeństwo, rozproszyły się po rodzinach, pozostały w domach wdów, dorosłych lub dorastających dzieci, później – nigdy niepoznanych – wnuków. Z dekady na dekadę ślady się zacierały, ale pozostawała pamięć.

Wiesław Godlewski: – Po pogrzebie ojciec dostał worek z zakrwawionymi ubraniami Zbyszka, ale zaraz go spalił, żeby mama nad nimi nie rozpaczała. Otrząsnęła się, jak poszła do pracy, choć już zawsze każde święta były jak żałoba. Rodzice, zwłaszcza matka, zaczęli żyć Grudniem. Zbierać informacje, wycinki. Zwłaszcza po 1980 r., gdy okazało się, że na tym słynnym zdjęciu robotnicy niosą na drzwiach Zbyszka, gdy wszyscy usłyszeli „Balladę o Janku Wiśniewskim”. Przez dom zaczęli przelewać się dziennikarze, opozycja, księża, była mama księdza Popiełuszki, potem też politycy, nawet Jarosław Kaczyński był. W grudniu telefony się urywały. Po 1989 r. rodzice byli pewni, że sprawcy zostaną ukarani, ale szybko przekonali się, że to płonne nadzieje. Pierwszy odszedł tata, mama zmarła przed rokiem. Na jednej z rozpraw w Warszawie tata jeszcze zdążył powiedzieć Jaruzelskiemu [Wojciech Jaruzelski był wówczas ministrem obrony – red.] prosto w oczy: „Jest pan mordercą”. Taka była cała jego satysfakcja.

Również Regina Wójcik do śmierci nie wybaczyła zabójcom męża. – Na pomniku umieściła napis: „Zamordowany w Gdyni” – opowiada Dariusz, syn Mariana. – Niszczyli ten napis, a mama go odnawiała, choć było biednie, bo ona była fryzjerką. Robiła te trwałe, ręce całe wyżarte od chemikaliów, śmierdzące kwasem. Ale pisała tymi rękoma do Kiszczaka [w 1970 r. zastępca szefa WSW, potem szef MSW – red.], do Jaruzelskiego. Milicji nienawidziła. Kiedyś na ulicy zatrzymał się obok milicjant, a ja wypaliłem: „Mama, to ten pan zabił naszego tatę”. Nawet mi odpowiedział: „Nie, synku, ja ci go nie zabiłem”.

Dariusz: – Mam żal, że właściwie nie znałem ojca. Miałem trzy latka. Pamiętam, jak przychodzi z pracy, mama z babcią stawiają obiad na stole. Potem, gdy wołały mnie na obiad, pytałem: „A gdzie tata, poczekajmy na tatę!”. One w płacz. Wszystko, co wiem o ojcu, to z opowieści mamy. Teraz to samo opowiadam swoim dzieciom. Zawsze 17 grudnia idziemy pod pomnik, na apel poległych o szóstej rano. Ale dla moich dzieci Marian Wójcik nie jest przecież prawdziwym dziadkiem, tylko jakimś bohaterem z książki. ©

Tekst powstał w ramach projektu Muzeum Miasta Gdyni pt. „Grudzień ʼ70. Nieobecność”, upamiętniającego 50. rocznicę wydarzeń na Wybrzeżu (więcej materiałów dostępnych jest na stronie: www.muzeumgdynia.pl). Korzystałem ze zbiorów tego muzeum, a także z książek: J. Eisler „Grudzień 1970”, P. Brzeziński, R. Chrzanowski, T. Słomczyński „Pogrzebani nocą”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51-52/2020