Na zawsze zostanę amatorką

Kręcenie ,,Postrzyżyn" to była ciągła walka. Ograniczenia były nieznośne, a polegały m.in. na tym, że ujęcie można było powtarzać co najwyżej dwukrotnie, tak mało mieliśmy taśmy. Po każdym złym ujęciu Menzel wściekał się: “Nie będę z wami kręcił, niczego nie umiecie, odchodzę". Po pół godzinie wyjmowałam czekoladę i szłam do niego: “Panie reżyserze, mam tu dla pana coś słodkiego, niech pan wróci, spróbujmy jeszcze raz".
 /
/

Bogusław Zmudziński: - Jest Pani przedstawicielem Republiki Słowackiej w Polsce - nim jednak została Pani dyplomatą, zdobyła Pani w Polsce sławę rolą w “Postrzyżynach" Jiřiego Menzla, ekranizacji Hrabala.

Magda Vášáryová: - Jeszcze dzisiaj zdarza się, że jestem rozpoznawana na warszawskiej ulicy.

Jeśli zaś chodzi o moją karierę dyplomatyczną, to jestem dumna, że byłam pierwszym niekomunistycznym ambasadorem Czechosłowacji w Austrii. Funkcję tę pełniłam aż do “aksamitnego rozwodu" Czech ze Słowacją w początkach 1993 roku. Potem byłam przewodniczącą Stowarzyszenia Stosunków Międzynarodowych, zajmowałam się polityką zagraniczną, ale poza oficjalnymi strukturami. Za siedmioletnich rządów Vladimira Mečiara udało nam się sporo zdziałać dla umocnienia pozycji Słowacji w Europie Środkowej. Gościliśmy wielu przedstawicieli polskiej sceny politycznej, m. in. Władysława Bartoszewskiego, Bronisława Geremka, Tadeusza Mazowieckiego i Andrzeja Olechowskiego. Miało to spore znaczenie w czasach, kiedy Słowacja nie była zbyt dobrze postrzegana w Europie.

  • Socjologia po polsku

Polska to dla nas ważny kraj. Zamierzałam tu przyjechać w roku 1970 na studia socjologiczne, ale wejście wojsk Układu Warszawskiego do Czechosłowacji w 1968 r. oraz późniejsza “normalizacja" pokrzyżowały moje plany. Kiedy więc w 2000 r. zaproponowano mi, abym wyjechała na placówkę do Polski, bardzo chętnie się zgodziłam.

- Skąd zainteresowanie socjologią?

- To wynik przypadku. Początkowo myślałam o matematyce, ojciec chciał, bym została aktorką, tym bardziej, że już wówczas grałam w filmach, ale ja się do nauki zawodu filmowego nie garnęłam. Pewnego dnia ojciec powiedział mi, że powstaje nowy kierunek, o którym wie tylko tyle, że tam wymagają sporo wiedzy matematycznej. Tak znalazłam się na socjologii.

Byliśmy pierwszym rocznikiem, przed 1966 r. socjologii u nas po prostu nie było. W Polsce rozwinęła się wcześniej i dlatego korzystaliśmy z podręczników autorstwa Jana Szczepańskiego, Zygmunta Baumana i Jerzego Szackiego. Moim pierwszym egzaminem na studiach był egzamin z języka polskiego, chodziło o to, byśmy mogli studiować te nieprzetłumaczone dzieła.

  • Droga do filmu

- Jak trafiła Pani do filmu?

- Znaleziono mnie jeszcze w szkole. Filmowców zauroczyły moje wielkie oczy, długie blond włosy, gotycka twarz, po której spływały ogromne łzy, słowem: to, co potem znalazło się w “Markécie Lazarovej" Františka Vláčila. Najpierw jednak w 1963 r. zaprosił mnie Štefan Uher. Zobaczył mnie na zdjęciu szkolnym, zadzwonił do taty i powiedział, że chce zrobić film ze mną w roli głównej. Ojciec zgodził się, ale postawił warunek, że w trakcie zdjęć będzie przy mnie opiekunka. Kiedy stanęłam przed kamerą, miałam 15 lat, ale w kadrze wyglądałam najwyżej na 11. Uher krzyknął: “Rany Boskie, ta dziewczyna ma się zakochać w partyzancie, a wygląda jak dziecko!" - i przerwał zdjęcia. Film zrealizował dopiero w 1970 r., ale beze mnie.

Po realizacji “Markéty Lazarovej" - film ukończono w 1967 roku - przez rok nie chciałam nawet słyszeć o kolejnych propozycjach. Po długich namowach zgodziłam się wystąpić w “Łagodnej" Stanisława Barabaša według Dostojewskiego, która potem dostała nagrodę w Monte Carlo. Ale to było już w 1970 r. i nie wypuszczono mnie na festiwal.

- Jaką rolę w Pani karierze odegrał fakt, że w filmach występowała już Pani starsza siostra Emilia?

- Nasze drogi były zupełnie różne. Siostra również nie zamierzała być aktorką, ale jako dziecko inteligenckie nie dostała pozwolenia na studiowanie anglistyki na uniwersytecie. Wówczas jeden z przyjaciół ojca powiedział: “Masz piękną córkę, wyślij ją do szkoły aktorskiej, może potem uda się ją stamtąd przenieść na uniwersytet, wtedy zgoda partii nie jest już potrzebna". Już na pierwszym roku Emilię wzięto do filmu. Pamiętam jak dziś, miałam wówczas 12 lat; siostra wraca do domu i oznajmia, że nie cierpi pracy na planie, a jedyną satysfakcją są dla niej pieniądze. W inteligenckim domu, gdzie ich zawsze brakowało, był to silny argument. “Jeszcze tylko jeden film i koniec" - powtarza od 40 lat. Jest uznaną aktorką filmową i teatralną. Występowała głównie na Słowacji, podczas gdy ja grałam przede wszystkim w Czechach.

- A kim byli Pani rodzice?

- Ojciec był cenionym wykładowcą literatury słowackiej w Bańskiej Szczawnicy, w miejscowości znanej przede wszystkim z górnictwa i z Akademii Górniczej. W tym regionie mówi się do dziś dialektem powstałym pod sporym wpływem języka niemieckiego, co brzmi bardzo zabawnie dla pozostałych Słowaków; ojciec był znany z tego, że opowiadał dowcipy w bańskim dialekcie.

Zawdzięczam mu zainteresowanie polityką. W 5. roku życia, kiedy już próbowałam czytać, wpadł mi w ręce rysunek, na którym był wilk z wielkimi zębami i wywalonym jęzorem, z pyska ściekała mu krew, a podpis głosił: “Tito - krwawy wróg". Wiedziałam, co to jest “krwawy" i “wróg", ojca zapytałam o “Titę". Odpowiedział, że tak nazywa się człowiek, który nie chce iść razem z Rosjanami. Doskonale pamiętam, jak mi przekładał na dziecięcy język, że Stalin nie ma racji, ów jugosłowiański Tito ma jej więcej, ale to także komunista. Od tamtego czasu pilnie wysłuchiwałam opinii ojca na tematy polityczne...

Matka nie pochodziła z Bańskiej Szczawnicy, wywodziła się z mniejszości niemieckiej spod Żyliny. Po wojnie przez długie lata nie mogła znaleźć pracy, ale potem została cenioną nauczycielką języka niemieckiego.

  • “Markéta Lazarová"

- “Markéta Lazarová", ekranizacja wydanej w 1931 r. powieści-ballady Vladislava Vančury, znanej u nas pod tytułem “Małgorzata, córka Łazarza", to film o bardzo pogmatwanych losach. Przez 25 lat uważano go za zaginiony, w końcu odnaleziono kopię i zorganizowano ponowną premierę, a niedawno czescy i słowaccy krytycy uznali go za najwybitniejszy film w powojennej produkcji. W Polsce jest on niemal nieznany.

- Ten film w zasadzie nie był pokazywany, znają go tylko specjaliści. Ja od dawna czułam dużą satysfakcję, że wystąpiłam w filmie wybitnego reżysera. Vláčil jak każdy wielki artysta był na planie okropnym człowiekiem. Miał zresztą kłopoty ze sobą - był alkoholikiem.

Gdy kręciliśmy film, miałam lat 16, a on chyba 40. Na początku podchodził do mnie - młodziutkiej, niewinnej blondynki - tak, jakby się mnie bał. Przychodził wieczorami do hotelu sprawdzać, czy jestem już w łóżku. Traktował mnie jak dziecko. Siadał na krześle i opowiadał o średniowieczu, o XIII wieku, w którym toczy się akcja filmu. Mówił nie tyle o samej bohaterce, Markécie Lazarovej, ile o ludziach tamtego czasu i panujących między nimi stosunkach, o tym, co wówczas znaczyło być zakonnicą, że szło się do klasztoru, aby odpokutować za grzechy rodziny. Czynił to tak poruszająco, że doprowadzał mnie do płaczu. Po paru miesiącach, kiedy stałam na planie i czekałam na kolejne ujęcie, ktoś z ekipy powiedział: “Ona wygląda na 13 lat, ale to już jest kobieta, uważaj, co przy niej mówisz". Vláčil straszliwie się na to oburzył, ale urwały się wieczorne opowieści, na planie sucho wydawał mi polecenia. Potem nie widziałam go 25 lat. Kiedy odnaleziono kopię “Markéty Lazarovej" i zorganizowano ponowną premierę w Karlovych Varach, zapytałam mojego przełożonego, ówczesnego ministra spraw zagranicznych, czy mogę na nią pojechać. I tak - pierwszy i ostatni raz - staliśmy z Vláčilem obok siebie w świetle reflektorów, w burzy oklasków. Usłyszałam od niego wtedy wiele miłych słów. Wkrótce potem zmarł.

- Co było przyczyną zatrzymania “Markéty Lazarovej"?

- Autor scenariusza František Pavliček wyemigrował tuż po wejściu wojsk Układu Warszawskiego, a potem za granicą bardzo krytycznie wypowiadał się o nowym reżimie i tzw. normalizacji. Ale film jest przepełniony klimatem wolności charakterystycznym dla “praskiej wiosny", co także mogło się nie podobać władzom. No i jest bardzo religijny, przeniknięty dialogiem z Bogiem.

- W Czechosłowacji zatrzymano o wiele więcej filmów niż w Polsce.

- Tylko spośród filmów, w których sama grałam, nie pokazano ośmiu, może nawet dziewięciu. Wstrzymano np. film Juraja Jakubiski “Ptaszki, sieroty i błazny", za który wyrzucono mnie z uniwersytetu.

  • Sława przeszła obok...

- W pamięci polskiego widza zapisała się Pani rolą w “Postrzyżynach" Jiřiego Menzla. To wspaniała komedia; mówi się jednak, że Menzel zapłacił ogromną cenę za możliwość kręcenia filmów po 1968 r.

- Kręcenie ,,Postrzyżyn" to była ciągła walka. Ograniczenia były nieznośne, a polegały m.in. na tym, że ujęcie można było powtarzać co najwyżej dwukrotnie, tak mało mieliśmy taśmy. Po każdym złym ujęciu Menzel wściekał się: “Nie będę z wami kręcił, niczego nie umiecie, odchodzę". I wychodził z atelier, zostawiając nas kompletnie struchlałych. Po pół godzinie wyjmowałam czekoladę i szłam do niego: “Panie reżyserze, mam tu dla pana coś słodkiego, niech pan wróci, spróbujmy jeszcze raz".

- Mówi się o Menzlu, że potrafi zachować się bardzo ostro.

- Zawsze jak najgorsze zdanie miałam o tych, którzy mało ode mnie wymagali. Wtedy wiedziałam, że kręcimy słaby film. Ale gdy pojawiały się kłopoty, konflikty z reżyserem, kiedy kłóciliśmy się z odtwórcami, z ekipą, operatorem - wiedziałam, że rzecz idzie w dobrym kierunku. Nie ufam miłym, łagodnym reżyserom, może poza jednym - autorem “Intrygantek" Ewaldem Schormem.

- Menzel odkrył komediowy wymiar Pani talentu...

- To było bardzo zabawne. Z przyjacielem-karykaturzystą spacerowałam w Pradze po Placu Wacława i do łez zaśmiewaliśmy się nie pamiętam już z czego, a tu nagle pojawił się Menzel. “Z czego się tak śmiejecie?" “Z niczego". “Dokąd idziecie?" “Na kawę, zapraszamy". I przy tej kawie dalej się śmialiśmy.

W końcu Menzel mówi: “Jak to miło, że się wreszcie spotkaliśmy, dawno pani nie widziałem, czy mogę pani przysłać scenariusz?". W studio na Barrandovie nie mogli się nadziwić: “Magda? Ta ponura, co płacze i jest we wszystkich filmach ofiarą?". Menzel musiał przełamać podwójny opór wobec mojej osoby, po pierwsze - jako Słowaczki, po drugie - tej, która ma opinię zawsze smutnej.

- Po ,,Postrzyżynach" otrzymała Pani serię komediowych ról w teatrze.

- Owszem, ale występowanie w komedii teatralnej jest o wiele trudniejsze. Wycisnąć łzy z widowni kinowej jest łatwiej. A co zrobić, aby wywołać serdeczny śmiech u publiczności każdego wieczora? Wtedy zrozumiałam, że to, czy zostanę prawdziwą aktorką, zależy od tego, czy potrafię zagrać komedię. Że od tego zależy również moje artystyczne życie, jego jakość i... długość. To znana prawda, że aktorki komediowe grywają i do osiemdziesiątki. Jeśli więc pytają mnie dzisiaj, czy będę jeszcze grać, odpowiadam, że jeśli dożyję siedemdziesięciu paru lat, to zagram w komedii.

- Czy nie kusi Panią powrót na scenę lub plan filmowy?

- Byłam i pozostanę amatorką. O moich dokonaniach zawsze mówiono już po wszystkim; w trakcie pracy często narzekano, że sprawiam kłopoty, mam zachcianki, żądam zmian w scenariuszu itp. Grając nie czułam promieniowania, które poprzez kamerę przenika do widzów, raczej odbierałam siebie jako osobę okropną.

Mój wewnętrzny problem polega chyba na tym, że jestem kobietą wykształconą, czuję się intelektualistką, a odtwarzałam ciągle ofiary, którymi w życiu nigdy nie byłam; w wieku 19 lat złamałam rękę pijanemu facetowi, kiedy chciał mnie objąć. Jestem w życiu kimś zupełnie innym aniżeli w rolach, zwłaszcza filmowych. Kiedy pytano mnie, która z odtwarzanych postaci jest mi najbliższa, odpowiadałam: “To są martwe istoty, a ja przecież tkwię w realnym świecie".

- Jakie znaczenie miał dla Pani sukces “Postrzyżyn"?

- Ja nawet nie zdążyłam wtedy oglądnąć tego filmu, nawiasem mówiąc w ogóle rzadko oglądałam filmy, w których występowałam. W ostatniej fazie zdjęć byłam już w ciąży. Wkrótce potem urodziłam drugą córkę i przez 3 lata siedziałam w domu, cała sława przeszła obok. Nie byłam na premierze; symbol erotyzmu nie mógł przecież pojawić się publicznie z brzuchem...

Parę lat temu zaproszono mnie na wielki przegląd filmów czechosłowackich w Waszyngtonie. Na imprezie pojawił się też Miloš Forman. “Co słychać, Magdo? No, wreszcie mam okazję zobaczyć twoje »Postrzyżyny«. Musisz koniecznie pójść ze mną". I... poszłam. Obejrzałam po raz pierwszy cały film i odniosłam raczej dobre wrażenie. Po projekcji zaś Miloš, który cały czas trzymał mnie za rękę, a chwilami może nawet za kolano, powiedział: “To świetny film Magdo, im starszy, tym lepszy".

- Co spowodowało, że wycofała się Pani z aktorstwa?

- To był długotrwały proces. W ciężkich latach 70. należałam do bardzo aktywnego zespołu teatralnego, przez 10 lat grałam po 25 przedstawień w miesiącu. Kiedy już miałam dzieci, zdarzały mi się w czasie występów takie sekundowe błyski: “Co ty tu robisz? W domu czekają dzieci, a ty odgrywasz postać nie z tej ziemi!". Wiele mnie kosztowało, żeby widzowie tego nie odczuli. A na dodatek zawsze bałam się widowni i nigdy się tego strachu nie wyzbyłam. Krytykowano mnie w zespole, że na premierze gram inaczej niż na próbach. Z drugiej strony miałam świadomość, że potrafię manipulować publicznością, że zapłacze się lub zaśmieje, kiedy tego zechcę. Chwilami odnosiłam wrażenie, że ten tłum z widowni kiedyś podniesie się i wymierzy mi karę za to, co robię...

Może gdybym w roku 1980 wygrała konkurs na rolę w “Wyborze Zofii", moje życie potoczyłoby się inaczej. Kiedy jeszcze kręciłam “Postrzyżyny", na planie zjawił się amerykański reżyser Alan Pakula. Opowiadał, że chce zrobić film na podstawie książki Styrona, której bohaterka jest Polką, i szuka słowiańskiej twarzy. Po jakimś czasie zaproszono mnie na zdjęcia próbne do USA. Wzięłam w nich udział, ale potem - może dlatego, że nie znałam specyficznych amerykańskich uwarunkowań - nie zabiegałam zbytnio o tę rolę. W ostatniej fazie castingu konkurowałam już tylko z Meryl Streep, której bardzo na roli Zofii zależało. Wygrała i dostała Oscara.

- Nie żal Pani utraconej szansy?

- Cóż, zawsze miałam dwie możliwości w życiu i obie były równie ciekawe i pociągające. Nie wiem, czy bym podołała amerykańskiej presji sukcesu. Miałam przecież męża, dzieci, a to jest wartość i odpowiedzialność. Poszłam inną drogą i nie żałuję tego. Moje córki, które studiują w Wiedniu, nie oglądały nigdy żadnego z moich filmów, nie były także na spektaklach teatralnych z moim udziałem. U nas nigdy nie mówiło się w domu, że dzisiaj w telewizji będzie mama. Klimat był raczej taki, że gdy ktoś chciał oglądać telewizję, padało pytanie: czy naprawdę nie masz nic lepszego do roboty? Jeśli zaś chodzi o sławę, światła reflektorów, błyski fleszów, las mikrofonów - to miałam je i nadal mam; wszak Pan teraz ze mną rozmawia...

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2003