Legenda o legendzie

Obalenie muru berlińskiego jest symbolem zniesienia systemu komunistycznego w Europie. Ale obalenie muru to tylko zakończenie procesu, w którym najważniejszą rolę odegrała Solidarność. Żmudne działania S nie zakończyły się jednak spektakularnym wydarzeniem; nie były nim obrady Okrągłego Stołu, wybory w czerwcu 1989 r. ani powstanie rządu Tadeusza Mazowieckiego.

04.09.2005

Czyta się kilka minut

Polskie etapowe “wymywanie" komunizmu ustąpiło miejsca efektownemu wydarzeniu, jakim było wejście tysięcy młodych ludzi na nienawistny mur, a następnie tegoż muru rozbijanie. Polska z kraju o wyjątkowym charakterze stała się jednym z wielu budujących demokrację.

Rok później obserwatorzy zostali zaskoczeni gwałtownością argumentów rzucanych podczas “wojny na górze". Mit “S" rozmył się w walce na epitety.

Dopiero dziś, po 25 latach od powstania “S", mamy szansę przypomnieć światu wyjątkowość tego ruchu. Cóż, kiedy mamy świadomość, że tej wyjątkowości nie potrafiliśmy wykorzystać. Co więcej, przegraliśmy bitwę o pamięć. Od początku byliśmy nadmiernie powściągliwi. Natrętny strach przed kombatanctwem spowodował, że młode pokolenie nie otrzymało pozytywnego wzoru. Wręcz przeciwnie, zarówno w literaturze, jak w filmie obowiązywało obalanie legendy. Symboliczną dla tego sposobu myślenia była scena w filmie Władysława Pasikowskiego pt. “Psy", w której rozochoceni byli ubecy, niosąc na ramionach pijanego kolegę, śpiewali pieśń symboliczną dla robotniczego buntu. Na tym obrazie budują historiozofię politycy ze skrajnej prawicy i domorośli historycy.

“S" nigdy nie była jednolita. Składały się na nią różnorodne nurty polityczne, często skłócone i siebie zwalczające. Byli radykałowie i umiarkowani. I nic dziwnego. Była “S" rodzącą się polską demokracją. Jednak nie spory polityczne i taktyczno-strategiczne decydowały o jej kształcie i wielkości.

Na początku września 1980 r. pojechałem do Wałbrzycha tuż po wyjściu z więzienia, po dwóch tygodniach przewożenia z aresztu do aresztu. Była to jedna z najlepszych decyzji mojego życia. Zamiast przebywania w jednym z centrów i toczenia dyskusji na najwyższym szczeblu, mogłem uczestniczyć w stawaniu się “S" tam, gdzie się rodziła. Zebrania MKZ-u [Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego “Solidarności" - red.] zamieniły się w burzliwe posiedzenia, podczas których ludzie uczyli się dochodzić do wspólnego stanowiska, uczyli się rozmawiać ze sobą i rozumieć się. Ja również uczyłem się ludzi: rozumieć ich nadzieje i sposób myślenia. Ściągałem z Warszawy prelegentów i artystów.

Pierwsze “schody" zaczęły się po powrocie górników z Jastrzębia. Nastawieni przez kierownictwo tamtejszego MKS [Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego - red.], sterowane przez śląski Komitet Wojewódzki, rozpoczęli akcje przeciwko Politykom z KOR-u i ich zwolennikom, czyli głównie przeciwko sekretarzowi MKZ Jackowi Pilichowskiemu, który w latach 70. kolportował “Robotnika" i był członkiem jego redakcji. Mnie o dziwo zostawili w spokoju, pewnie dlatego, że przed wyjazdem do Jastrzębia odbyłem z nimi kilka towarzyskich spotkań i uznali mnie za kolegę. Większość z górniczych działaczy to byli członkowie PZPR, dość nieźle ustawieni w hierarchii górniczej. Po miesiącu nastąpił podział. Najbardziej zaciekli “związkowcy" założyli odnogę jastrzębskiego “Gwarka", pozostali zostali w “Solidarności" i stopniowo zaczęli wychodzić z PZPR. Sytuacja wróciła do normy. Oczywiście normy “Solidarności".

Lecz nie spory były najważniejsze. I nie debaty w budynku MKZ-u.

W połowie września, już jako przedstawiciel MKZ-u, pojechałem na strajk w chłodni. Strajk właśnie się kończył. Pozostało do załatwienia kilka postulatów. Siedziałem między dyrektorem a szefem komitetu strajkowego. Dyrektor udziela ludziom głosu przerywając im co chwila, zwracając się po nazwisku bądź per “ty". “Niech no sobie Kwiatkowska nie myśli - zwracał się do przemawiającej robotnicy w fartuchu - że wie, jak należy kierować »zakładem«". Jednocześnie poszukiwał sprzymierzeńca we mnie, wierząc, że w przedstawicielu “z góry" znajdzie jak zawsze poparcie. Jednak to, co działało jeszcze przed kilkoma dniami, zawiodło. Nastąpiło przełamanie strachu. Przykład gdański i wspólne doświadczenie strajkowe spowodowały, że robotnice odnalazły swój język. Opisywały warunki pracy, stosunki w halach fabrycznych. Rodziło się poczucie godności. Czułem, że tego uczucia już nikt im nie odbierze. I to była istota “S".

Na spotkaniach w zakładach pracy spotykałem ludzi “S"- robotników, inżynierów, nauczycieli. Zawdzięczam im trwałe przyjaźnie i wiele wspólnych przeżyć. To oni przenieśli “S" przez stan wojenny. Część wyjechała, niektórzy rozczarowani po obozach i więzieniach zrezygnowali. Jednak pozostała więź z tamtych lat. Spotkaliśmy się po wyjściu z podziemia. Potem przyszło zwycięstwo. Nie takie, jakiego oczekiwaliśmy. I rzeczywistość jest nie taka, o jakiej marzyliśmy. Nie ma już Mietka Tarnowskiego, górnika, który ze Szwajcarii po wybuchu stanu wojennego wrócił do kraju niemal prosto do więzienia. Nie ma Marty Gąsiorowskiej, polonistki z legendarnego I Liceum, która zbudowała nauczycielską “S", a następnie po internowaniu została bez pracy; nie ma Jadwigi Kowalskiej, organizatorki podziemnej “S" w Świdnicy. Spotykamy się rzadko, jakby ze smutkiem.

I ludziom pierwszej “S" poświęcam ten tekst.

Jan Lityński (ur. 1946), z wykształcenia matematyk, był w czasach PRL działaczem opozycji demokratycznej. Po raz pierwszy uwięziony w marcu 1968 r., po r. 1976 redaktor drugoobiegowego “Biuletynu Informacyjnego" i członek KSS KOR. Ekspert “Solidarności", w stanie wojennym internowany. W latach 1989-2001 poseł na Sejm, obecnie działacz Partii Demokratycznej demokraci.pl.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2005