Kuracjuszki

Dawne opozycjonistki internowane w Gołdapi i młode aktywistki: czy jedne mogą drugie nauczyć strategii oporu wobec rzeczywistości?

25.02.2019

Czyta się kilka minut

„Kuracjuszki z Interno”, reżyseria Justyna Lipko-Konieczna i Dorota Ogrodzka. Teatr Powszechny, Warszawa, grudzień 2018 r. / ALICJA SZULC / TEATR POWSZECHNY
„Kuracjuszki z Interno”, reżyseria Justyna Lipko-Konieczna i Dorota Ogrodzka. Teatr Powszechny, Warszawa, grudzień 2018 r. / ALICJA SZULC / TEATR POWSZECHNY

Kobiet jest 27. Dzielą się na dwie, prawie równe grupy.

Pierwsza: kobiety dojrzałe, z wydeptanymi ścieżkami zawodowymi. Niektóre jeszcze pracują, inne są już na emeryturze. Jak je nazwać? Opozycjonistki? Wszystkie siedziały w Ośrodku Odosobnienia dla Internowanych Kobiet w Gołdapi. Nie mówi to o nich wszystkiego, ale pasuje, więc na razie tak je nazwiemy.

W drugiej grupie najmłodsza z kobiet ma 20 lat, najstarsza może i pamięta stan wojenny, ale była wtedy dziewczynką. Aktorki. Animatorki. Aktywistki. Prawie każda z tych nazw pasuje do prawie każdej. Niech więc będzie: performerki.

W listopadzie 2018 r. obie grupy miały zasiąść przy wspólnym stole. Ale zanim to się stało, musiał pojawić się ktoś, kto je zebrał. Nazwijmy tego kogoś: reżyserki. Nazwiska za chwilę. Na razie słuchamy.

Najpierw opozycjonistki. Zanim usiądą w kręgu, witają się ze sobą, czasem od razu czule, czasem z chwilą rezerwy. Znają się wszystkie lub prawie wszystkie. Niektóre muszą się skupić, by przypomnieć sobie, patrząc na którąś z pozostałych: razem tam byłyśmy. Inne przyjaźnią się do dziś, twarz tej drugiej znają jak własną.

Ewa: – Zgodziłam się na to spotkanie, bo chcę się nauczyć mówić o tamtym miejscu.

Małgorzata: – Dziwi mnie projekt skoncentrowany akurat na tym doświadczeniu. To był strach, rozpacz rozłąki z najbliższymi, wymuszona bezczynność, nuda kiblowania. Czy akurat to ma być najciekawsze i najważniejsze?

Jolanta: – Mało pamiętam. Byłam tam cztery miesiące, a mam w głowie pojedyncze obrazy.

Anna: – Zanim tu przyjechałam, przejrzałam swoje pamiątki, listy i zapiski stamtąd. Chciałam odświeżyć pamięć, bo wszystkie złe wspomnienia schowałam do szuflady w mojej głowie i zamknęłam. W bieżącej pamięci trzymam tylko pozytywne obrazy: jak się tam nawzajem wspierałyśmy, jak śpiewałyśmy, jak obśmiewałyśmy ubeków.

Barbara: – Pomyślałam o ciągłości międzypokoleniowej: to takie wspaniałe, że młodym kobietom przyszło do głowy, by w naszym pokoleniu szukać czegoś ważnego, co przyda im się dzisiaj.

Teraz performerki. Siedzą na podłodze, w sali prób, w której od ponad miesiąca zagłębiają się w historię ośrodka w Gołdapi.

Iwona: – Chcę się dowiedzieć, jak każda z nich mierzyła się z konsekwencjami swoich działań.

Paulina: – Wiele razy byłam w Gołdapi na wakacjach i nigdy nie słyszałam, że był tam ośrodek internowania. Mam wrażenie, że mężczyźni więcej ugrali na historii.

Alicja: – Chcę zapytać o solidarność kobiet.

Helena: – Ja się na tę historię czuję za mała.

Kasia: – Początkowo też tak myślałam, ale teraz coraz bardziej zbliżam się do niej. Jestem tu, by poznać siłę kobiet. Na początku te historie wydawały mi się odległe. Onieśmielała mnie też nasza grupa – kobiet silnych i głośno mówiących, co myślą. Wydawałam się sobie za cicha. Jestem z małej miejscowości na Podkarpaciu, w moim domu nie mówiło się i nie myślało o oporze. Historia istniała dla mnie zawsze na kartkach podręcznika. A teraz w losach tych konkretnych kobiet łatwiej mi się przejrzeć. I wyobrazić sobie siebie w ich sytuacji.

Alicja: – Historię ciągle się pisze z męskiej perspektywy.

Kuracja

W chwili ogłoszenia stanu wojennego kilka tysięcy osób osadzano w ośrodkach odosobnienia. Spośród nich jeden przeznaczony był wyłącznie dla kobiet (kobiety przebywały też w „internacie” w Darłówku, osadzane tam razem z mężczyznami). Gołdapski „internat” zorganizowano w budynku ośrodka wczasowego Związku Zawodowego Pracowników Prasy, Książki, Radia i Telewizji. Ekskluzywny jak na tamte czasy, o hotelowym standardzie, położony 400 m od granicy polsko-radzieckiej, miał się stać pokazowym miejscem odosobnienia. I „kuracji”, mającej wyleczyć osadzone z zapędów opozycyjnych. Poddawano je regularnym przesłuchaniom i naciskom, apelowano o podjęcie na powrót roli matek i strażniczek ogniska domowego. Wiele byłych osadzonych wspomina, że podczas przesłuchań grożono, że ich dzieci zostaną oddane do sierocińca, sugerowano, że mąż nie będzie na nie czekał, zarzucano, że nie zajmują się schorowanymi rodzicami. Propagandowe media rozpisywały się, że to korzystające z wygód utracjuszki i awanturnice, które państwo wspaniałomyślnie postanowiło reedukować w luksusowych warunkach.

Pierwsze osadzone przyjechały 6 stycznia 1982 r. Przetrzymywane najpierw w aresztach, potem przewożone do „internatu”, najczęściej nie wiedziały, dokąd jadą. Wychowane na świeżej wciąż pamięci wywózek na Sybir – naprawdę się bały.

Anna Skrzeszewska: – Zapakowali nas do dwóch autokarów. Powiedzieli, że jedziemy gdzieś na północny wschód. Patrzyłyśmy przez okna, czujnie obserwowałyśmy drogę: po obu stronach lasy, na drzewach śnieżne czapy, jak w bajce. I coraz więcej biało-czerwonych słupków granicznych, aż wreszcie opuszczony szlaban biało-czerwony i budka strażnicza. Zatrzymaliśmy się. Do autokaru wszedł mężczyzna, cały okutany, widziałyśmy tylko jego oczy. Patrzył na nas w milczeniu i kiwał głową. Liczył. Zamarłyśmy. W końcu któraś nie wytrzymała i krzyknęła: „Głośno! Głośno licz!”. I on wtedy: „...osiem, dziewięć...”. Boże, co za ulga. Po polsku liczył, a nie „...wosiem, diewiat...”. Za chwilę szlaban się podniósł, autokar skręcił i w oddali zobaczyłyśmy światła wielkiego budynku.

Te autokary to był wyjątek; większość kobiet przewożono do Gołdapi w nieogrzewanych „sukach”.

Gra

Kiedy okazywało się, że kobiety z więziennych cel trafiają do hotelowych wnętrz, pojawiało się pytanie: w co gra władza. Szybko okazało się, że cokolwiek planowała, strzeliła sobie w kolano. Osadzone natychmiast zaczęły organizować życie w „internacie”.

Anna Skrzeszewska: – Myśmy się tam bardzo dużo śmiały, żartowały. To był nasz sposób na przeżycie w tych nienormalnych warunkach. Śpiewy, tańce, gimnastyka, joga, gra w brydża, nauka języków, wykłady w wielu dziedzinach, dyskusje, wieczory poetyckie... I ten niezapomniany wieczór w naszym pokoju, z monodramem w wykonaniu wielkiej aktorki, Haliny Mikołajskiej. To była nasza forma obrony.

Część kobiet wypracowało strategie oporu balansujące na granicy performansu, teatru, groteski. Przedrzeźniały otaczającą je rzeczywistość, obśmiewały ją, na każdym kroku pokazując: w tej grze mamy też własne zasady.

Opór przyjmował także formy masowych protestów. Jak wtedy, gdy zmarł syn jednej z osadzonych, a ona nie dostała przepustki na pogrzeb. Ogłosiły wtedy głodówkę. W końcu przepustkę wydano, ale kiedy kobieta nie miała już szansy dotrzeć na miejsce żadną publiczną komunikacją. Wtedy osadzone zrzuciły się na taksówkę dla niej.

Między pokojami można było się przemieszczać. Można było patrzeć przez okna na drzewa – najpierw białe od śniegu, potem coraz bardziej zielone. Nie wolno było jednak wyjść poza budynek, dotknąć stopami ziemi.

Anna Skrzeszewska: – Jak siedziałyśmy w więzieniu, wszystko było jasne: kraty w oknach, drzwi na zasuwkę. A tam: wielkie okna, piękny las. Tylko że nie możesz do niego wyjść, tygodniami, miesiącami chodzisz po betonie.

Wytłumacz panom, że nic nie zrobiłaś

Ewa Nowak w ośrodku spędziła pięć miesięcy. Do dziś nie lubi o tym mówić: – Mam wrażenie, że wszyscy oczekują wzniosłości, a tam się działy zwykłe sprawy. Zwykłe sprawy plus strach. Budzisz się rano, robisz kawę, rozmawiasz z koleżankami. Tylko boisz się, że to się nigdy nie skończy.

Jolanta Wasiuk poznała Ewę Nowak jeszcze przed internowaniem. Wciąż się przyjaźnią. – Na początku wydawało mi się, że tak świetnie to zniosłam, że byłam twardzielką – umiałam się kimś zająć, coś załatwić. Myślałam: „Gołdap nie zostawiła we mnie śladu”. A jest inaczej. Ewa, która była tam ze mną, o wielu rzeczach mi przypomina. Np. że wyprowadziła się z naszego pokoju, bo się pokłóciłyśmy. Nie pamiętam tego. Uważam, że internowanie było gorsze od więzienia. W więzieniu byłam zwarta, zdyscyplinowana. W Gołdapi byłam jak żółw bez skorupy.

Internowane miały własne sposoby radzenia sobie z tęsknotą (wiele zostawiło na wolności małe dzieci lub wymagających opieki rodziców) czy ze stresem przed przesłuchaniami. Każda miała przypisanego „wychowawcę”, który na regularnych spotkaniach w cztery oczy miał nakłonić je do podpisania „lojalki”. Nie stosowali przemocy fizycznej, ale podejmowali grę na emocjach; żadna się nie złamała. Choć funkcjonariusze wiedzieli, w jakie czułe punkty uderzać – zdarzało się, że jadących na widzenie przez Polskę bliskich trzymali cały dzień przed ośrodkiem i nie dopuszczali do spotkania. Albo zakazywali przekazywania paczek.

Wiele kobiet opisujących gołdapskie doświadczenia podkreśla: każda przeżywała to na swój sposób.

Ewa Nowak: – Było mi może łatwiej niż innym kobietom, bo nie miałam dzieci, a o rodziców się nie martwiłam. To jednak było bardzo egoistyczne, gdy myślałam, że radzili sobie beze mnie. Ale nie byli, zwłaszcza tata, zachwyceni moimi wyborami. Pisał do mnie: „Wytłumacz panom, że nic złego nie zrobiłaś”. On był w partii, funkcjonował w systemie, nie wyobrażał sobie, jak można wystąpić przeciwko przełożonym, władzy, państwu. Dopiero po latach dowiedziałam się, że gdy mnie zamknęli, podarł książeczkę partyjną.

Ostatnie internowane zostały zwolnione 24 lipca 1982 r. Łącznie siedziały tu 392 kobiety. Intelektualistki i robotnice, naukowczynie, artystki, studentki, bibliotekarki, księgowe. Działaczki Solidarności, Komitetu Obrony Robotników, Wolnych Związków Zawodowych. Niektóre z pierwszej linii opozycyjnego frontu, inne zaangażowane na skalę lokalną.

Barbara Malak-Minkiewicz: – Różniłyśmy się wiekiem, pochodzeniem, doświadczeniem, ale nie było między nami podziału klasowego czy ze względu na wiek. Każda miała swoją, równoważną mądrość, szanowałyśmy to.

Wiele mówiło potem: wyszłyśmy stamtąd utwierdzone w naszych wyborach, spotkałyśmy doświadczone opozycjonistki. Gołdap była naszą szkołą oporu.

Transfer

Iza Gawęcka jest anarchistką. Trochę jej zajęło, by nauczyć się mówić o tym bez owijania w bawełnę. Uważa, że warto odczarowywać to słowo, bo jest zbiorem bliskich jej postaw i politycznej formy oporu. Pochodzi z domu, gdzie nikt się nie buntował. Trafiła na środowisko, gdzie jej bunt mógł się skrystalizować. – Czekam na spotkanie z byłymi internowanymi. Wiem, że z ich doświadczeń da się wyciągnąć strategie, które jeden do jednego mogę przełożyć na dzisiejsze realia. Kiedy słyszę: dzisiaj nie ma się przeciwko czemu buntować, to szlag mnie trafia. Naprawdę? Rozglądasz się dookoła i nie ma absolutnie niczego, co budzi twój sprzeciw? A kamienicznik, który wyrzuca z domu twojego sąsiada i sprzedaje działkę pod centrum handlowe? A rosnące ceny? A to, że ktoś czyta twoje maile i esemesy? Wiem, tłumy wychodzą na ulicę, gdy słyszą „Konstytucja”, „Wolne sądy”, „Stop zakazowi aborcji”. To ważne, ale powodów, by się sprzeciwiać, jest więcej. Trzeba o nich krzyczeć. I dlatego nie przekonuje mnie, jak słyszę, że „za Solidarności był jakiś wspólny wróg”. Dla mnie tym wrogiem jest opresyjny system. I od opozycjonistek, z którymi się spotkam, chcę usłyszeć, jakie miały strategie, by walczyć z ówczesnym systemem. Zarówno w Gołdapi, jak i poza nią.

Justyna Lipko-Konieczna: – Pozornie wydaje się, że dziś nie musimy już podejmować tak radykalnych wyborów jak kiedyś, a przecież to w sytuacji ich dokonywania kształtuje się świadomość. Zatraciliśmy jako społeczeństwo umiejętność świadomego przetwarzania rzeczywistości. Jesteśmy jej odbiorcami. Nie odpowiadają ci treści? Przełączasz je.

Justyna trafiła na historię Gołdapi, kiedy pracowała nad doktoratem: – Interesowało mnie przecięcie pomiędzy teatrem społecznym a społeczeństwem. Uderzyła mnie ta dwuznaczność, kontekst, w jakim zostały osadzone: „kuracjuszki”, które trzeba „wyleczyć” z głupich i „niekobiecych” pomysłów na działalność opozycyjną. Interesował mnie ich głos – kobiet, które walczyły o prawa pracownicze, były odpowiedzialne za komunikację, były blisko ludzi i ich problemów. Nie wysuwały się na pierwszy plan. To ich doświadczenie jest dziś prawie nieobecne w przekazach. Wierzę, że my – pokolenie 20- i 30-latków – możemy z niego wiele dla siebie wziąć.

Ciężka Polska

Helena Urbańska jest najmłodsza w tej grupie. Ma 20 lat, studiuje na Akademii Teatralnej w Warszawie: – W moim domu od zawsze mówi się o buncie. Rodzice działali w opozycji, poznali się na demonstracji. Mama miała 19 lat, jak siedziała w więzieniu. Od dziecka słyszę opowieści o oporze, a jednocześnie jestem wychowywana tak, że nie mam po co się buntować. Nie znam innej Polski niż wolna, demokratyczna, taka, z której mogę w każdej chwili wyjechać i wrócić. A ja łapię się na tym, że nie umiem o tej Polsce mówić. Pomimo wychowania. A może właśnie przez nie. Czuję się za mała na słowo „Polska”. A raczej – ono ma dla mnie za duży ciężar. Wokół słyszę za dużo takich „ciężkich” słów. I mimo to, słuchając o Gołdapi, natychmiast oczami wyobraźni widzę siebie w roli buntowniczki. Że ja też bym tak walczyła. Tam, wtedy. A co dziś i teraz – z tym miewam duży kłopot.

Iza Gawęcka uważa, że obecne systemy represyjne opierają się na innym systemie inwigilacji, ale podstawowe zasady relacji władza–obywatele są takie same, jak kiedyś: – Dziś zatrzymuje się aktywistów przed akcjami, wyciąga się ludzi ze środka demonstracji. Zatrzymaniu zawsze towarzyszy ogromny stres. Sytuacja na demonstracji jest wspólnotowa. Nieważne, kogo zatrzymują, wściekłość jest taka sama, jakby zatrzymali ciebie. I strach, bo nie wiesz, co się może z tą osobą stać. Zatrzymanych się nie zostawia, tylko jedzie na komendę i tam na nich czeka. To hasło solidarności, wspólnotowości funkcjonowało też w Gołdapi.

To był teatr

Justyna Lipko szybko zrozumiała, że historia Gołdapi to temat idealny dla teatru społecznego: – Powstała już kiedyś sztuka o Gołdapi, napisała ją była osadzona, Grażyna Wendt-Przybylska. I ona na pytanie o to, czemu teatr ma o tym doświadczeniu opowiadać, mówiła: „Bo Gołdap to był teatr! Tam były aktorki i one nam pokazywały, jak stawiać opór”. Wierzę, że z tych doświadczeń może czerpać nowe pokolenie dziewczyn.

Tak narodził się projekt „Kuracjuszki z Interno”. Obok Justyny Lipko-Koniecznej jego autorką, współscenarzystką i współreżyserką jest Dorota Ogrodzka. Znają się od lat i współpracują, m.in. w Stowarzyszeniu Pedagogów Teatru. Do projektu zaprosiły 13 młodych kobiet – animatorek, aktywistek, działaczek kulturalnych, aktorek. Zamiast gotowego scenariusza – dały im dostęp do archiwów, nagrań, relacji, artykułów o Gołdapi. Zaproszenie przyjęło także 14 byłych internowanych.

W listopadzie te dwie grupy kobiet – byłe internowane i młode performerki – spotkały się po raz pierwszy i spędziły ze sobą dwa dni, w międzypokoleniowych parach. Rozmawiały. Te rozmowy stały się dopełnieniem scenariusza „Kuracjuszek z Interno” – opowieści o doświadczeniu i strategiach oporu kobiet.

Małgorzata Łukasiewicz, była internowana: – Usłyszałam, że celem projektu jest przygotowanie „opowieści o oporze, aktywizmie, tworzeniu społeczności i walce”. I to wszystko ma się wiązać z okresem internowania w Gołdapi. Tam przebywały kobiety, które przedtem – a też i potem – robiły mnóstwo ciekawych i ważnych rzeczy. Angażowały się w działania opozycyjne, w KOR-ze, w Solidarności, w rozmaitych inicjatywach. Jeżeli gdzieś szukać aktywizmu i walki, to chyba nie w Gołdapi. Czy to dobrze tak od razu szermować gotowcami, podsuwać pojęcia-klucze? „Opór”, „walka” itd.? Jeśli z góry zakłada się, że to właśnie było istotą doświadczeń internowanych kobiet, to po co właściwie cały projekt? Skoro diagnoza jest już na wstępie gotowa?

Dorota Ogrodzka: – Gołdap to złożony temat, który mieści w sobie zarówno trudne, bolesne doświadczenia, jak i te dające siłę, poczucie przynależności i wspólnoty. Nie chcemy nikomu stawiać pomnika, nie mamy gotowych tez. Praca teatralna opiera się dla nas zawsze na wspólnym dochodzeniu do sensów i zderzaniu myśli, doświadczeń, spojrzeń. Tak konstruujemy osobiste opowieści. Pewnie będzie w nich miejsce i na ironię, śmiech, dystans, i na wzruszenie, a może nawet tragizm. W teatrze one funkcjonują jak awers i rewers ludzkiej egzystencji, dopełniają się.

Pokaz efektów dwumiesięcznej pracy zespołu „Kuracjuszek” odbył się 12 i 13 grudnia w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Na widowni zasiadły byłe internowane.

Po pokazie, kilka z nich, razem z reżyserkami i aktorkami, dzieliło się wrażeniami z publicznością. Jedna z nich opowiadała: – Pamiętam nasze pierwsze spotkanie. Jedna z młodych aktorej przedstawiła się: „Jestem anarchistką”, wtedy pomyślałam: „Tylko nie ona!”. Zaraz okazało się, że owszem, jesteśmy razem w parze, a później, kiedy już się dobrze poznałyśmy, Iza przyznała, że pomyślała to samo, co ja. Pozornie wszystko nas dzieliło: wiek, doświadczenie, światopogląd. A potem zaczęłyśmy rozmawiać. I okazało się, że łączą nas głębokie, bardzo ważne rzeczy. Inna wspomina: – Bałam się, czy coś pamiętam, czy będę potrafiła dobrze przekazać swoją opowieść. Po tym, co zobaczyłam na scenie, pomyślałam: to było prawdziwe. Taka była Gołdap.

Obecnie autorki starają się o środki do rozpoczęcia pracy nad spektaklem. Będzie to opowieść o spotkaniu. I o tym, czy transfer doświadczenia oporu jest możliwy. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 9/2019