Końskie zdrowie

AGATA BRACHOWICZ: Kiedy konie spędzasz do stajni w burzę, mają cię… gdzieś. Ty się boisz, że piorun w nie trafi, a one robią sobie właśnie prysznic.

10.01.2022

Czyta się kilka minut

Agata i dwa fryzy: Dawdas i Franczeska (11 lat), styczeń 2022 r. / GRAŻYNA MAKARA
Agata i dwa fryzy: Dawdas i Franczeska (11 lat), styczeń 2022 r. / GRAŻYNA MAKARA

KATARZYNA KUBISIOWSKA: Z końmi też się podzieliłaś opłatkiem?

AGATA BRACHOWICZ: Z każdym z szesnastu. To członkowie rodziny. A dzielenie się opłatkiem to przecież akt pojednania i przebaczenia błędów – ich i moich.

Błędów koni?

Konie psocą jak dzieci. Kiedy wyczują słabszego jeźdźca, potrafią być cwane, trudne do opanowania przez niedoświadczoną osobę, dokuczliwe. Czasem też uciekają z pastwiska w poszukiwaniu lepszej trawki, uruchamiając zastępy radiowozów i strażaków.

Jak wybierasz konie?

Nie patrząc na paszport – na rodowód, na rasę, czy ma dziadków, pradziadków do piątego pokolenia, czy to haflinger, czy tinker. W moim ośrodku rzadko zdarzają się arystokraci, bo to drogie konie. Ważne jest, by koń lubił ludzi. A niektóre są przez ludzi krzywdzone i potem się ich boją. Koń, który był źle traktowany, broni się, chowa głowę i tuli uszy, odwraca się zadem lub ucieka, ponieważ jest przerażony tym, co go może czekać.

Co się wtedy robi?

Przede wszystkim nie wolno go zaskoczyć, najlepiej zwrócić się do niego po imieniu lub po prostu coś powiedzieć łagodnym tonem, by wiedział, że się do niego zbliżasz. Należy dać koniowi trochę czasu – musi przyzwyczaić się do nowego miejsca i zobaczyć, że nic złego się nie dzieje.

Sama zmieniasz im podkowy?

To robi kowal. Ale stan kopyt sprawdzam codziennie. Gdy wbije się w nie kamyk czy szkło, może zrobić krzywdę. Koń kuleje najczęściej dlatego, że nieokutego popędzi się po asfalcie lub – najgorzej – po kamienistej drodze. Ludzie niekiedy całymi latami nic nie robią z końskimi kopytami, ale w naszej stajni kowal jest co półtora miesiąca.

Higiena?

Wolontariusze śmieją się, że jak kupię kolejnego jasnego konia, to oni odejdą. Najgorzej jest z białymi, na których najbardziej widać brud. Jeśli jest zimno, to nie wolno ich myć, bo zawieje wiaterek i zaziębienie gotowe – katar, kaszel, temperatura. Koń brudzi się błyskawicznie – uwielbia tarzać się w błocie, najlepiej glince. Znajdzie kałużę, to się w niej wytapla. Im brudniejszy koń, tym szczęśliwszy. Latem robi sobie z zaschniętego błota panierkę, by go muchy nie gryzły, a zimą, gdy swędzi go sierść, rzuca się na ziemię, by się podrapać, potrafi to nawet zrobić pod siodłem. Potem, gdy go myjesz, on w końcu jest czysty, za to ty – brudna i zasmrodzona. I tak w kółko.

Czego jeszcze do szczęścia potrzebuje koń?

Stałego dostępu do wody. I podściółki – śpi na słomie, którą częściowo zjada. Potrzebny jest też dobry weterynarz, który postawi szybką diagnozę i wie, jak leczyć w razie choroby. Odrobaczanie – dwa razy w roku. Przy pierwszym w stajni wszystko fruwało pod sufit. Strzykawką trzeba głęboko sięgnąć w koński pysk... I powtórka po dwóch tygodniach. Kiedyś do odrobaczania potrzebne były trzy osoby, teraz robię to sama, bo konie wiedzą, co je czeka.

Przyzwyczaiły się?

Koniom poczucie bezpieczeństwa dają rytuały, ustalony porządek. Mój teść dzień w dzień o szóstej rano serwuje koniom siano na śniadanie, ja o dziewiątej sypię owies i wypuszczam je na pastwisko. Konie pamiętają, kto i o której godzinie przychodzi. Jeśli zmienia się kolejność, to wiedzą, że coś jest nie tak – albo szykuje się odrobaczanie, albo któryś z koni opuszcza stajnię. Najlepiej, by ludzie nie spacerowali, kiedy koniom daje się jeść. Rozpraszają się, owies wysypują. Ktoś mi powiedział, że koń go ugryzł, bo wszedł, gdy właśnie była pora karmienia.

Jak z psem: nie wkłada się ręki do miski?

Konie między sobą rywalizują o jedzenie. Gdy Selenie, jednej z moich klaczy, sypię owies i tylko na sekundę stracimy kontakt wzrokowy, to słyszę strzał kopytem: dostała jedzenie i musi kopnąć w ścianę, by pokazać wszystkim obok, że to jest miska dla niej.

Sprytna.

Koń ma mały żołądek, nie może się najeść na zapas. Żeby był zdrowy, ma jeść regularnie trzy razy dziennie. Idealnie by było, gdyby konie mogły przebywać cały rok na pastwiskach. Z owsem nie można przedobrzyć.

Działa energetycznie?

Jak go koń zje za dużo, to rozpiera go energia, może być nieobliczalny – brykać i w rezultacie zrzucić jeźdźca. A koń z dzieckiem na grzbiecie musi iść powoli, właściwie to człapać.

Konie się uśmiechają?

Parskają, kiedy są szczęśliwe, zrelaksowane. Podnoszą chrapy, kiedy wyczuwają nowe zapachy. Natomiast rżenie to koński język – próba łapania kontaktu. Gdy część koni wypuszczę ze stajni, a część w niej zostanie – nawołują się rżeniem.

Koń najbliższy Twojemu sercu?

Płatek. On już stał w punkcie rzeźnym, czekała go śmierć. Wykupiłam go według wagi. Samochód, którym przyjechałam, miał wysoką rampę, obawiałam się, że tam nie wskoczy. A Płatek... Jezu, jak on chciał stamtąd uciekać – jak żaba wskoczył na rampę.

Płatek od początku był dziwny. Przez dziesięć minut nie mogłam na niego wsiąść, kręcił się w kółko, cofał, odmawiał współpracy. Gdy zaprzęgliśmy go przy pomocy kilku osób do bryczki, rozwalił ją w drobny mak – siedzenia fruwały po drodze i kilku wsiach, a z wozu została „armata” – dwa koła i dyszel.

Oswajałam go małymi kroczkami. W poniedziałek dał mi do wyczyszczenia dwie nogi, we wtorek trzy, ale w środę już sobie wymyślił, że nie da żadnej.

I?

Kopał w ścianę, w powietrze, nieraz mi się kolanem dostało... I czasem sobie oddawaliśmy, ja jemu, on mnie. Ech, jest powiedzenie, by nie kopać się z koniem...

Ludzie stają z dala od konia, obchodząc go dookoła, i sądzą, że w ten sposób zachowają bezpieczeństwo. A to działa odwrotnie – zwiększa się szansa, że strzeli cię kopytem. Stojąc tuż przy tułowiu, co najwyżej oberwiesz udem.

No a Płatek?

Kombinator – teraz ma 21 lat, a od dziesięciu lat miga się od roboty, jak tylko może. Dba o to, by się nie przemęczyć. Jednocześnie budzi zaufanie – nawet będąc w początkowej ciąży, jeździłam na nim, bo był stabilny, twardo stąpał po ziemi, jakby czuł, że ma odpowiedzialne zadanie.

Raz popełniłam błąd. Płatek nabroił do tego stopnia, że powiedziałam: „Koniec, sprzedaję cię, tylu ludzi pozrzucałeś, tracę klientów”. Przyjechał kupiec, podchodzi do Płatka, a ten głowę odwraca, nie patrzy na niego. Na całe szczęście facet nie miał przy sobie całej kasy, w ratach chciał płacić. Ja na to: „Jeszcze się zastanowię, do widzenia”. Potem czułam się winna, że chciałam Płatka sprzedać. Tym bardziej że ma tu żonę – Vanessę. Kochają się. Gdy Vanessa umrze, Płatek też pewnie szybko odejdzie.

Widziałam ich na wybiegu – nie odstępują się na krok.

Kiedy go przywiozłam z punktu rzeźnego i wyprowadziłam z samochodu, zauważyłam, że cały się trzęsie, a oczy robią mu się wielkie... Na łące było pięć koni, a on dostrzegł tylko ją. Jakby czas im się zatrzymał – Vanessa na niego, on na Vanessę, dwa rasowe haflingery natychmiast się rozpoznały. Płatek zrobił głęboki wdech, znieruchomiał, stał jak zahipnotyzowany.

Miłość od pierwszego wejrzenia?

Vanessa jest starsza od Płatka o sześć lat. Najgrzeczniejszy koń, jakiego miałam – nigdy żadnego numeru nie wycięła, po prostu święta. Idealna do hipoterapii.

Vanessa z Płatkiem od dekady tworzą stały związek. I to on jest bardziej za nią niż ona za nim. Kiedy Płatka wyprowadzam na padok, to Vanessa stoi spokojnie. Ale jeśli ją wyprowadzam na jazdę i on zostanie w stajni, to nos ma przyklejony do szyby, nie spuszcza jej z oczu, cały czas rży. Kiedyś Vanessa pojechała na rajd, nocowała w innej stajni. Płatek wtedy nic nie jadł, chociaż jest łakomczuchem, i tak stał z nosem przy szybie...

Jeszcze inna para?

Montana i Aramis – nietypowa para. Bo Płatek i Vanessa przynajmniej wyglądem pasują. A w tym przypadku klacz jest szlachetna, szczupła, dwa razy wyższa, on – mały grubasek. To też haflinger, więc powinien kolegować się raczej z Vanessą i Płatkiem. A on właśnie wybrał Montanę.

Gdy wracam z Aramisem z przedszkola, gdzie robimy oprowadzanki na koniach dla dzieci, to Montana pasąca się na łące widzi i czuje go już z daleka, rży i nawołuje. On ma krótsze nóżki i jej nie dogania. Ona biega po łąkach jak szalona, a on pędzi za nią. Montana i Aramis, identycznie jak Vanessa i Płatek, mogą razem stać w boksie. Inne konie trzeba rozdzielać, by się nie kłóciły... Jest na przykład koń przewodnik, nazywam go szefem. Na początku dnia staje w wąskim przepędzie, którym konie wychodzą na padok, i musi komuś dokuczyć. Czeka na konia słabszego, którego albo ugryzie, albo kopnie, lub przynajmniej zmierzy złowrogim spojrzeniem. Pokazuje: ja tu rządzę.

Dobry moment, żeby zapytać o hipoterapię?

Każdy jest dobry... Niedaleko mojego rodzinnego domu była stajnia z szyldem: „Ośrodek Rancho – hipoterapia dla dzieci”. Prowadziło ją małżeństwo – Renata i Robert. „Mamo, ja bym chciała zobaczyć te konie” – prosiłam. Miałam 12 lat. Zaczęłam jeździć, na początku mi nie wychodziło, asekurowałam się.

Ze strachu?

Z rezerwy. Nie wobec koni, bo je kocham, ale do prędkości i do skoków – nie byłam typowym sportowcem. Aż pewnego dnia poproszono mnie: „Agata, jedź do sąsiedniej miejscowości na Eldorado, coś trzeba tam sprawdzić”. Eldorado to był koń, którego wcześniej dostawałam na jazdę i z którym zupełnie sobie nie radziłam, do ran miałam pozdzierane dłonie. I właśnie na Eldorado wyjechałam pierwszy raz poza ogrodzenie stajni. Galopuję, grzywa smaga mi twarz, czuję moc i siłę tego wspaniałego zwierzęcia i pierwszy raz w życiu taką dziką wolność. W punkcie, do którego dojechałam, stała waga do ważenia samochodów i przyczep. Wchodzę, zostawiam Eldorado, ludzie go szarpią, bardzo mi się to nie podoba. Wróciłam z koniem do stajni i zapytałam jego właściciela: „O co chodziło?”. A on na to, że chcieli go zważyć, by wiedzieć, ile za niego dostaną – miał iść na rzeź. Bo Eldorado nie należał do właścicieli stajni, tylko do człowieka, który go u nich hotelował. Wtedy miał problemy finansowe, chciał Eldorado podtuczyć i sprzedać. Eldorado śnił mi się po nocach – ślepy na jedno oko, brzydki i nieujarzmiony. I wtedy moi rodzice zachowali się wspaniałomyślnie: kupili Eldorado, by go ratować, a ja byłam szczęśliwa. I jednocześnie obawy, czy sobie z nim poradzę... To nie pies czy chomik, tylko półtonowy zwierz.

Przy Eldorado nabrałaś odwagi?

I uwierzyłam w siebie. Spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu. Był bardzo pojętny. Ćwiczyłam z nim woltyżerkę – stałam na grzbiecie, wskakiwałam i zeskakiwałam w galopie. Coraz częściej jeździliśmy poza ogrodzenie stajni. Najpierw biegliśmy tam, gdzie on chciał – ja pędziłam, bo on pędził. Prosiłam przyjaciółkę: „Na końcu trasy zajedź mi drogę, bo nie zatrzymam tego pędziwiatra”. A ona nie dawała rady tego zrobić, nie była w stanie zajechać mu drogi, Eldorado był za szybki, nie mogła nas dogonić. Kiedyś zerwałam dla mamy bazie, dojeżdżam do stajni i widzę, że trzymam same kikuty, pęd powietrza powyrywał kuleczki. Ale nauczyliśmy się siebie. Potem pojechałam do Krakowa na studia, a on w tym czasie odszedł.

Co daje hipoterapia?

Zawsze dziwiłam się, że lekarze nie mogą postawić dziecka na nogi, a koń to zrobi. Nie mówię o cudach, dziecko nie zacznie od tego chodzić, ale może z czasem samodzielnie usiądzie i wzmocni napięcie mięśniowe w kończynach, to już ogromny postęp. Sporo się też zmienia w głowie dzieci, które są autystyczne czy nadpobudliwe. Wyciszają się, kiedy siadają na grzbiet konia. Dzieci z mutyzmem zaczynają mówić. Dzieci rzucające wulgaryzmami przestają kląć. Nie zdajemy sobie sprawy, jak wiele jest dzieci tak chorych i leczonych. W Broninie – ponad setka. W Pińczowie – ponad setka. Kazimierza Wielka – ponad setka. A to zaledwie jeden region.

Dziecko, które od zawsze korzysta z wózka inwalidzkiego, siada na konia i nagle to są jego nogi – czuje swobodę i przypływ mocy. Siedzi na oklep, bez siodła, więc ciało konia grzeje i masuje ciało dziecka. Z każdym ruchem konia jedne mięśnie napinają się, a inne rozluźniają. Dziecko nie może być zbyt spięte, bo po pięciu minutach mięśnie zaczynają się trząść. Więc tłumaczysz, by pogłaskało konia, by zajęło się czymś innym. Niektóre dzieci nawet głowy i tułowia nie trzymają samodzielnie bez podparcia... Wtedy siada się na konia razem z pacjentem, pełnisz funkcję gorsetu – przytrzymujesz jego ciało na swojej klatce piersiowej.

W jaki sposób stałaś się właścicielką stajni?

Przypadkiem. Studiowałam odnowę biologiczną, obroniłam pracę magisterską, a tydzień później w Anglii już zaczęłam pracę w restauracji. Z Erwinem, wówczas jeszcze narzeczonym, chcieliśmy zarobić na używanego peugeota 206 – kosztował 11 tysięcy, dla mnie w Polsce suma nieosiągalna. Na auto zarobiliśmy w krótkim czasie, do kraju wróciliśmy po pięciu latach. Oszczędności planowaliśmy włożyć we własny interes, myśleliśmy o spa.

A najpierw pobraliśmy się – do kościoła jechaliśmy powozem zaprzęgniętym w parę tarantowatych ogierów ze stadniny w Michałowie, przed nimi dumnie maszerowały dwie srokate klacze z zaprzyjaźnionego ośrodka Rancho na Wolicy. Miesiąc miodowy spędzaliśmy nad morzem. I tam dostałam telefon, że Renata i Robert, właściciele ośrodka Wolica, zginęli w wypadku samochodowym. Byłam zrozpaczona, to byli bardzo bliscy mi ludzie. Ich dom był moim drugim domem – tam spędziłam najlepsze chwile dzieciństwa. Pod znakiem zapytania stanęły losy koni w ich stajni.

Za zarobione w Anglii pieniądze kupiłam dwa konie, zaczęliśmy remontować stare gospodarstwo. Długo miałam siedem koni – kolejne wykupywałam z rzeźni.

Co na to rodzina?

Akceptuje ten fakt, ale z rezerwą. Rekreacja jest w miarę bezpieczna, choć wypadki muszą się zdarzać – wsiadając na konia musisz wiedzieć, że możesz z niego spaść. Może się poślizgnąć, przestraszyć, gwałtownie zatrzymać, nagle popędzić. Koń w naturze był zwierzęciem płochliwym – najpierw uciekał, a dopiero potem patrzył, co się dzieje.

Mój tata, który jest ortopedą, dwukrotnie uczestniczył w składaniu mojego barku, pechowo złamanego w tym samym miejscu. Zaliczyłam dwie wywrotki, młody koń stracił równowagę. Koń waży około 600 kilogramów – wyobraź sobie: najpierw ty robisz fikołka i spadasz na ziemię, a na koniec on jeszcze roluje się z tobą. Więc mój tata świetnie wie, jakie pozostały zniszczenia, że moja ręka jest o wiele mniej sprawna. I chyba też by nie chciał, żeby moje dzieci przejęły po mnie pasję.

Jesteś czasem bezradna?

Kiedy w burzę spędzasz konie do stajni, one mają cię gdzieś. Ty je ratujesz, boisz się, że piorun w nie trafi, jesteś przemoczona do suchej nitki, biegasz po pastwisku, nic nie widzisz w strugach ulewnego deszczu, a one odwracają się tyłem do wiatru lub wesoło hasają we wszystkich kierunkach, bo robią sobie właśnie prysznic.

Da się je w ogóle ułożyć?

To wielka satysfakcja. Dostajesz konia, który nie wie, czego ty od niego chcesz. Jeśli robisz to powoli, nie spieszysz się, trwa to przeważnie dwa do trzech miesięcy. Koń trudny wymaga więcej czasu: pewnie z rok nie wsiądzie na niego laik, tylko zaawansowani jeźdźcy, ale i tak z duszą na ramieniu.

Jakie są Twoje metody?

Delikatne. Pierwszego dnia mówimy sobie dzień dobry, koń zaznajamia się z otoczeniem, by zobaczyć, że nie dzieje się mu krzywda w nowym miejscu, jest bezpieczny, są inne konie, dobrzy ludzie. Drugiego dnia pokazuję mu siodło, daję mu do obwąchania, przykrywam go czaprakiem... Jeśli widzę w koniu niepokój, cofam się. Zdarzają się bardzo ufne konie – w jeden dzień go dosiadam i jadę w teren. Albo takie, że przez tydzień muszę lonżować i on się pomału przyzwyczaja. Opuszczasz z siodła strzemiona, które dyndają, lekko odbijają od jego boków, koń zaczyna się zaznajamiać z nowymi bodźcami. Ale trafiają się też jednostki wyjątkowo oporne – koń potrafi stać nieruchomo, jak skała, nie reagować na nic, by za chwilę ruszyć z kopyta i w sekundzie lądujesz w błocie. No to jeszcze raz i jeszcze raz, popręgi czasem pękają – różnie bywa. Ułożyliśmy w sumie przez 25 lat ponad 40 koni.

Konia trzeba przede wszystkim próbować zrozumieć – zastanowić się, dlaczego nie chce zaakceptować tego, co jest mu nieznane.

Dlaczego?

Mimo że konie mają największe ze zwierząt lądowych oczy i widzą prawie wszystko wokół siebie, to obraz nie jest jednakowo ostry. Nagle koń spostrzega, że coś mu siedzi na grzbiecie. Może chce mnie napaść? Kiedy siadasz na jego grzbiecie, to myśli, że trzeba uciekać albo się tego pozbyć – do wyboru.

Dobrze jest układać konia, który zaprzyjaźnił się z innym koniem. Ktoś jedzie na zaufanym koniu przed nami, a koń, którego uczę, praktycznie z nosem na zadzie tego pierwszego, idzie za nim, czuje się bezpieczniej i nie zwraca tak bardzo na mnie uwagi, tylko chce dogonić kumpla.

I go powąchać?

I powąchać. W ogóle to chrapy, czyli nosek, jest najprzyjemniejszą częścią końskiego ciała. Mięciutki, aksamitny, delikatny – można całować bez przerwy. ©

AGATA BRACHOWICZ prowadzi od 11 lat wraz z mężem Erwinem Ośrodek Jazdy Konnej i Hipoterapii „Hipoland” w Zbludowicach koło Buska-Zdroju.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 3/2022