Kłopotliwe pytania

Ostatnia praca amerykańskiego uczonego, podsumowująca jego przemyślenia, pozwala dotknąć jednego z najbardziej fascynujących odkryć humanistyki XX wieku - odkrycia przygodności pisma, albo inaczej, jego wyraźnej funkcji w cywilizacji.

08.12.2006

Czyta się kilka minut

Przypisywane Whiteheadowi powiedzenie, że dzieje filozofii są tak naprawdę przypisami do Platona, nie wszystkich zachwyca. Budzi wątpliwości zwłaszcza niektórych filologów klasycznych. Uważna lektura tekstów Platona wskazuje bowiem na pęknięcia, a nawet niweczy marzenia o rekonstrukcji sensownej całości.

Do owych filologów należy Eric A. Havelock, który podstawowy zestaw wątpliwości sformułował w 1963 r. w książce "Wstęp do Platona". Od tamtego czasu nie zaprzestał mnożenia kłopotliwych pytań, ku rosnącej irytacji tych, którzy "wiedzą, co Platon miał na myśli". Ostatnia książka amerykańskiego uczonego, "Muza uczy się pisać", opublikowana tuż przed jego śmiercią w 1986 r., podsumowuje jego przemyślenia, stanowiąc zarazem osobliwe pożegnanie kogoś, kto wie, że ma rację, i jednocześnie jest przekonany, że nikt mu nie wierzy. Może to zresztą przesada: kilku kolegów mu uwierzyło, a studenci z zaciekawieniem słuchali przez lata jego "heretyckich" poglądów.

Poglądy Havelocka można by w zasadzie streścić cytatami z samego Platona, który pierwszy wyraził dość zasadniczą wątpliwość pod adresem własnego "systemu filozoficznego". W Liście siódmym, rozważając problemy związane z poznaniem rzeczywistości, pisał: "Dlatego też żaden rozumny człowiek nie poważy się nigdy zamknąć w niej [mowie] tego, co pojął umysłem, i skazać do tego jeszcze na stężenie, któremu ulega, cokolwiek się utrwala w znakach pisanego słowa". Swoistym komentarzem do tego listu jest "Fajdros", gdzie zastrzeżenia pod adresem pisma zostały wyrażone wyjątkowo wyraziście: "Ono bowiem [pismo] sprowadzi na umysły tych, którzy się go nauczą, zapomnienie, gdyż zaniechają ćwiczenia pamięci, ponieważ zdając się na zapis będą przypominali sobie od zewnątrz pod wpływem obcych znaków, nie zaś od wewnątrz siebie samych pod wpływem własnych. Znalazłeś więc środek nie na pamięć, lecz na przypominanie. Uczniom zaś zapewniasz namiastkę mądrości, nie zaś mądrość prawdziwą. Stając się bowiem zbieraczami wielu wiadomości bez nauki, wydadzą ci się ludźmi o wielkiej wiedzy, choć na ogół staną się nieukami i trudnymi w obcowaniu. Zamiast mędrcami staną się mędrkami". To słowa króla egipskiego Tamuza skierowane do wynalazcy pisma Teuta. Skoro jednak Sokrates przywołał je jako ostrzeżenie, być może sam Platon miał wątpliwości, czy jego własny zapis jest najlepszą drogą do mądrości. Może więc i my możemy je żywić. Tak w każdym razie mniema Eric A. Havelock.

Jego książka pozwala dotknąć jednego z najbardziej fascynujących odkryć humanistyki XX wieku - odkrycia przygodności pisma, albo inaczej, jego wyraźnej funkcji w cywilizacji ludzkości. Havelock odegrał w tym odkryciu rolę pierwszorzędną, choć nie był jedyny. Sam zresztą składa podziękowanie Walterowi W. Ongowi, pisząc, że "mistrzowskie studium" Onga "Oralność i piśmienność" (1982) dostarczyło mu fundamentów pod dokonaną tu syntezę; "Ong podkreślał użyteczność moich prac dla rozważań nad oralnością w starożytnej Grecji, ja z kolei z wdzięcznością zaświadczam, jak wiele zawdzięczam jemu, jeśli chodzi o nowoczesność". Ong zresztą to inny samotnik - podziwiany, ale dość zgodnie przemilczany, zwłaszcza przez teologów, do których kierował swoje prace. Być może powodem są pytania, które stawia, dotykające podstaw nauki o Bogu.

Takich nawiązań jest u Havelocka jeszcze kilka - autor "Galaktyki Gutenberga" Marshall McLuhan, antropolog Jack Goo­dy, no i sami Grecy z Homerem na czele. McLuhan nauczył nas łączyć przekaz z formą przekazu, ale tak naprawdę to właśnie Havelock pokazał, jak głęboko ludzkość została dotknięta przez nabycie i przyswojenie umiejętności zapisywania własnych dziejów. Co ważniejsze, nie tylko pokazał, ale postawił pytania na temat konsekwencji tego faktu dla samej kultury. "Celem tej książki - tłumaczy w "Muzie..." - jest przedstawienie jednolitego obrazu kryzysu, jaki nastąpił w historii komunikacji ludzkiej, gdy grecka oralność przekształciła się w grecką piśmienność. Rezultaty badań nad rozmaitymi aspektami tego problemu, jakie przeprowadziłem w ciągu trzydziestu trzech lat, rozproszone są w trzech książkach i licznych artykułach".

Jeden z tych artykułów, "Ustność i pisemność Platona: kilka refleksji nad historycznymi źródłami filozofii moralnej w Europie" z 1984 r., opublikowano po polsku w "Studiach Antycznych i Mediewistycznych". Oto fragment pozwalający dotknąć niejako na żywym materiale językowym metody badawczej Havelocka:

"Autentyczna dialektyka Sokratejska wykorzystywała termin phrontis, »myśl«, jako wytwór psyche. Bardzo możliwe, że posługiwała się metaforą narodzin, będących rezultatem stosunku seksualnego. Myśli to dzieci wytworzone wspólnym wysiłkiem obu partnerów w procesie dialektycznym, gdyż proces pytania wymagał obecności partnera. Czasownik phrontizein oznaczał płodzenie myśli; rzeczownik phronesis oznaczał cały rezultat »myślenia«. (...) Platon obniżył rangę phrontis i phrontizein. Na określenie działalności umysłowej chętniej używał czasownika epistasthai i rzeczownika episteme, a także czasownika noein i pochodnych oraz rzeczownika nous i neosis wraz z ich pochodnymi. Co za tym idzie, nastąpiło przesunięcie zainteresowania z czystego procesu działania umysłu, odkrytego przez dialektykę Sokratesa, na problem: jakie przedmioty mogę sobie »uświadomić«, »sięgnąć« do nich. W tym momencie na plan pierwszy wysuwa się teoria idei".

Następują drobiazgowe analizy językowe pozwalające uświadomić sobie rewolucyjne konsekwencje alfabetyzacji myśli greckiej, które dotykają przecież i nas samych. To już nie spotkanie, dialog i spór dwojga, ale samotny myśliciel staje się autorem suwerennym. Konsekwencje tego przesunięcia są łatwe do przewidzenia. Brak korekty ze strony partnera umożliwia nieograniczone i niekontrolowane właściwie loty myśli. Krótko mówiąc: bez odkrycia alfabetu nie bylibyśmy tym, kim jesteśmy - uwikłani w pojęcia i teorie, które są nam narzucane z zewnątrz (w procesie czytania) tak bardzo, że utraciliśmy świadomość, iż mają one źródło w nas samych.

Co tak naprawdę dokonało się w przejściu z etapu oralności, a więc dialogiczności, do piśmienności, a więc samotności w kulturze europejskiej za sprawą Sokratesa, a właściwie Platona? Otóż stworzenie teorii form i teorii duszy jako formy stało się warunkiem koniecznym sformułowania filozofii moralnej jako europejskiej dyscypliny intelektualnej. Podobnie inne dyscypliny, jak etyka, epistemologia, psychologia, metafizyka, nabierają kształtów już w obrębie Platońskiego tekstu, ściśle się ze sobą łącząc. Wszystko to stało się możliwe dzięki pismu; bez niego cała intelektualna przygoda Europy wyglądałaby inaczej. Jak? To już osobne zagadnienie.

"Z punktu widzenia tradycyjnych nauk o starożytności moje tezy brzmią, jak sądzę, rewizjonistycznie, kontrowersyjnie, może nawet nie do przyjęcia" - pisze Havelock w rozważaniach zamykających pierwszy rozdział "Muzy...". I dodaje: "zwlekałem z opublikowaniem wszystkich swoich przemyśleń aż do teraz, gdy mam osiemdziesiąt trzy lata. Sądząc po tym, co powiedziano w recenzjach moich poprzednich publikacji, i biorąc pod uwagę wyraźną nadzieję wielu uczonych, że moje tezy zostaną całkiem zignorowane - ostrożność była uzasadniona".

Cóż takiego w tezach Havelocka rewolucyjnego, że budziły i budzą tak zdecydowany sprzeciw tradycyjnej nauki uniwersyteckiej? Niełatwo odpowiedzieć na to skądinąd oczywiste pytanie, lepiej przeczytać całą książkę, uwzględniając kontekst, w jakim powstała. Zwłaszcza że amerykańskiemu uczonemu udała się rzadka sztuka - przełożył na język zrozumiały dla niewtajemniczonych nader skomplikowane problemy humanistyki, a zwłaszcza filologii klasycznej.

Lekturę radziłbym zacząć od rozdziału ostatniego - "Sąd nad szczególnymi teoriami". Autor formułuje w nim szereg kłopotliwych tez, z których wynikają równie kłopotliwe pytania. Jeśli cała wiedza związana jest z pismem, a więc z historycznie uchwytnym i poniekąd przypadkowym momentem w rozwoju cywilizacji, czy oznacza to, że również pojęcia religijne są czymś czasowo uchwytnym i przypadkowym? A jeśli tak, to czy moglibyśmy się bez nich obejść? Czy należy tak bardzo bronić pisemnych sformułowań przekonań religijnych? Te pytania można zadać tylko dlatego, że zdaliśmy sobie sprawę, iż przed pismem człowiek radził sobie równie dobrze ze sobą, jak i ze światem, tylko na sposób całkowicie odmienny, niż to się dzieje dzisiaj. Tak przynajmniej zdaje się sugerować Havelock.

Nie są to pytania retoryczne. Havelock wie, że burzy nimi zastany porządek wiedzy narzuconej poniekąd ludzkości przez uczonych filologów niemieckich: "Już niemiecka tradycja idealistyczna, pochodząca od Kanta i rozwinięta w mnogości form, nie byłaby w stanie pogodzić się z propozycją, zgodnie z którą ludzki intelekt jako swoista właściwość, odrębna od innych cech psychiki, został »odkryty« lub w najlepszym razie w pełni zrealizowany jako samoistny byt pod koniec V wieku p.n.e., i to w wyniku zjawisk lingwistycznych. Co się wtedy dzieje z metafizyką umysłu, dzierżącą kosmiczną supremację nad materią, historią ludzką i naszymi wrażeniami? Czy szczególna teoria piśmienności ma do zaoferowania tylko kostyczny behawioryzm jako wyjaśnienie ludzkiego odczucia wieczności?". Havelock drąży bez litości: "I dalej, czy filozofia moralna może znaleźć wsparcie w teorii historycznej, zakładającej, że język etyki, język zasad moralnych, ideałów życiowych - jest wytworem greckiej piśmienności?".

Te pytania padają nie po raz pierwszy. Zadawał je już, w formie o wiele gwałtowniejszej, Friedrich Nietzsche, zmagał się z nimi Martin Heidegger. We Włoszech nie tak dawno stawiał je Giorgio Colli, również filolog klasyczny, w swych ważnych, udostępnionych już czytelnikowi polskiemu książkach "Narodziny filozofii" i "Filozofia ekspresji". Publikacja książki Havelocka jest znakomitą okazją, by do nich wrócić.

Jej lektura powinna być obowiązkowa dla każdego, kto interesuje się przełomowymi momentami w dziejach ludzkości. Będzie więc również pomocna w rozumieniu obecnej chwili dziejowej poddanej daleko idącym modyfikacjom, tym razem już nie pod wpływem pisma, ale rewolucji informatycznej. Czy będzie to przełom równie brzemienny w skutkach, trudno powiedzieć - nasz czas czeka na swojego Havelocka... W każdym razie powiedzenie Whiteheada trzeba będzie zmodyfikować i uważniej wczytywać się w przypisy, a główny tekst poddać daleko idącej reinterpretacji.

Eric A. Havelock, "Muza uczy się pisać. Rozważania o oralności i piśmienności w kulturze Zachodu", przekład i wstęp do wydania polskiego Paweł Majewski, Warszawa 2006, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (50/2006)