In tenebris lux

Pociechy nie ma żadnej. Pomordowanych nie wskrzesimy. Faktu nie cofniemy.

23.03.2010

Czyta się kilka minut

Tekst Stefanii Skwarczyńskiej ukazał się w "TP" nr 32/46, już po oświadczeniu redakcji na temat zbrodni kieleckiej. Wywołał odzew czytelników, opisujących - zgodnie z apelem autorki - przypadki pomocy Żydom, ale formułujących także smutne konstatacje. "Antysemityzm nie skończył się wraz z Treblinką, Majdankiem, Oświęcimiem" - pisała E. Koënowa w liście do redakcji z nr 43/46. "Uratowałam się z całą rodziną (3 osoby dorosłe, 2 dzieci) na papierach »aryjskich«. Pomagała mi grupa, a raczej ogniwo osób, obejmujące wszystkie prawie warstwy społeczne - wtórowała Ewa Szmajdlerowa w tym samym numerze. - Tym niemniej nie miałabym odwagi ogłosić publicznie nazwisk ludzi, którzy mi dopomogli - aby nie wyrządzić im niedźwiedziej przysługi". "Gdzie stajemy oko w oko z problemem żydowskim (...) zdarza się, że owa atmosfera bezmiłości, atmosfera nieuchwytnego antysemityzmu - wprost przytłacza swym ciężarem sprawę katolicką" - odpowiadała Skwarczyńska tekstem "Ci, którzy przyszli z daleka" (również nr 43/46).

Mord kielecki wstrząsnął nami do dna. Tym bardziej - powiedzmy to sobie szczerze - że nas zaskoczył. Zaskoczył tym, że się to w ogóle mogło stać. Bo ostatecznie każdy wie, że nawet w najwyżej moralnie stojącym społeczeństwie mogą się trafić głupcy, szaleńcy czy zbrodniarze. Ale jak się ustosunkować do faktu, że na ludzi spokojnych, straszliwie dopiero co skrzywdzonych przez czasy, któreśmy przeżyli - rzuca się z rewolwerami i rurami od kaloryferów rozwścieczony tłum. Że rzecz rozgrywa się nie w jakimś kwadransie podniecenia, ale przez sześć godzin, a więc w czasie wystarczającym do opamiętania.

Po pierwszej chwili przerażenia, po drugiej oburzenia przychodzi trzecia: ta najgorsza, chwila - nie!! - chwile - godziny - dni: palącego wstydu. Zawsze, kiedy się przeżywa takie rzeczy, pierwszym człowieczym odruchem: pozbyć się jakoś odpowiedzialności. Jakoś to z siebie zrzucić. Móc sobie powiedzieć, że nie my winni, że winien kto inny. Zacieśnić krąg winowajców do grupy, od której można by się odżegnać. Więc rozglądamy się w przerażeniu za winowajcą. I tu zaczyna się tragedia. Tzw. ,,las"? Ależ przecież - o zgrozo - i milicja obywatelska. "Las" i milicja? Ale przecież i "szary człowiek", na co dzień spokojny ślusarz czy sklepikarz. Może po prostu niewyrobiony, ciemny człowiek? Tak, ale przecież w tych Kielcach była i inteligencja, która - milczała czy nie umiała zaważyć na sytuacji przez sześć godzin. Może mężczyźni o instynktach spaczonych przez wojnę? Ależ nie brakło głosu kobiecego, który podżegał do mordu. A więc? A więc nie ma przecięcia politycznego, społecznego, klasowego, kulturowego, które by zacieśniło winowajców do grupy jedynie odpowiedzialnej.

Bo przecież niewiele przyniesie nam ulgi teza, że działał tu obcy interes: czy zdrowe społeczeństwo da się wieść na pasku interesów wroga? Niewielką też pociechą, że to powojenna gangrena hitleryzmu, o jędrności organizmu nie świadczy dobrze podatność na zarazę.

Pociechy nie ma żadnej. Pomordowanych nie wskrzesimy. Faktu nie cofniemy. Odpowiedzialności nie zrzucimy z siebie. Przetrwać jednak tego, jak mysz pod miotłą, nie możemy. Wymiar sprawiedliwości zrobił swoje, tokiem sobie właściwym. Ale nie można na tym zlikwidować sprawy kieleckiej. Uczciwa diagnoza doprowadza do stwierdzenia początków choroby społecznej. Trzeba się wziąć do leczenia.

Powiedzmy sobie szczerze, że dwie rzeczywistości ideowe o nierównomiernym - niewątpliwie - zasięgu i o nierównomiernej wadze - doznały w tej sprawie straszliwej porażki. Ta, dziś u steru, z wypisanym na sztandarze hasłem Wielkiej Rewolucji o wolności, równości i braterstwie człowieka bez zróżnicowań na cienie i odcienie rasy, klasy i posiadania. I ta, o metryce wiele starszej, która głosi miłość człowieka do człowieka, legitymując się słowami Chrystusa. Jedna i druga ból i wstyd przeżywa ze specjalną intensywnością. Toteż rozgrywka o odpowiedzialność między nimi jest bezgłośna, ale wyraźna. Druga mówi do pierwszej: oto rezultaty waszych rządów.

Pierwsza do drugiej: oto rezultaty długich wieków chrześcijańskiej kultury, oto owoc katolicyzmu.

Gorycz wzajemnych wyrzutów jest usprawiedliwiona. Toteż w konsekwencji obie rzeczywistości ideowe muszą się wziąć do pracy nad społeczeństwem, i obie muszą rzecz postawić zarówno u nas, w Polsce, jak i na forum zagranicznym. Nie wątpimy, że rzeczywistość spod znaku Deklaracji praw człowieka nie zaśpi gruszek w popiele.

Ale jak się weźmie do rzeczy rzeczywistość druga? Katolicyzm, który się istotnie poczuwa do rządu dusz w Polsce? Który ma prawo i obowiązek zająć wobec tragicznego symptomatu stanowisko wyraźne i aktywne, który ma prawo i obowiązek leczyć, prawo i obowiązek oświetlić sytuację na wewnątrz i na zewnątrz.

Słowa potępienia i oburzenia są konieczne, ale niewystarczające. Trzeba w imię Chrystusa rozpocząć regularną misję. Ogromną rolą miałaby tu do spełnienia prasa katolicka. Trzeba także ujawnić światu stanowisko polskiego katolicyzmu w tej sprawie, które można poprzeć, na szczęście, wymową historycznych faktów.

Jednocześnie w świadomości polskiego społeczeństwa zakotwiczyć to stanowisko i podkreślić je jako punkt wyjścia polityczno-społecznego programu, żądając bezwzględnie konsekwentnej linii w stosunku do raz uzyskanych osiągnięć.

Trzeba powiedzieć rzecz dotąd, może przez skromność, niedopowiedzianą. Rzecz, która choć w części będzie naszą obroną, ale i naszym programem zarazem.

Niemcy wymordowali w Polsce kilka milionów Żydów; zostało ich najwyżej kilkaset tysięcy. Z tych kilkuset tysięcy zaledwie drobny odsetek wyratował się od zbiorowego mordu na własną rękę czy przypadkiem (np. po obozach).

Większość uratowali Polacy - chrześcijanie, katolicy. Wspomagali tych, co się ukryli po lasach. Ale większość uratowali bezpośrednio, kryjąc ich po swoich piwnicach i mieszkaniach. Po swoich szafach, windach i ciemnych zakamarkach. Niekiedy - nie przeczę - mieli z tego korzyść materialną, ale najczęściej tak postępowali, bo tak trzeba. Bo tak nakazywał głos sumienia, prosta postawa człowiecza, urobiona przez wieki kultury chrześcijańskiej. A nie zapominajmy, że taka postawa zasługiwała na miano bohaterskiej. Przechowywanie Żyda groziło śmiercią. Ukrywano Żydów w domach, na których rozlepione były afisze, że za przechowywanie Żydów śmierć doraźna. Każdy z nas (tak, każdy z nas) ratując życie Żyda, nie dawał mu okruchu, który spada ze stołu bogacza, ale kładł za niego - siebie samego. Kupował jego życie - swoim życiem. Zdobywając dla niego "aryjskie" papiery, ryzykował wszystko od strony zdrady czy niedyskrecji. A przecież jakżeż niewielu jest w Polsce ludzi, którzy nie ponieśli całego ryzyka, którzy się zawahali przed tym, co określamy po prostu jako obowiązek, i którzy swego heroizmu uprawianego latami, a więc nie w jakimś jednorazowym porywie, nie sygnowali dumnym i spokojnym słowem Żeromskiego: "...takie są moje obyczaje".

To była postawa niemal powszechna; nie można jej zapisać na bene jakiejś jednej warstwy społecznej; przechowywały prześladowanych dwory ziemiańskie, przechowywała inteligencja miejska, przechowywali drobni właściciele domków na przedmieściu, przechowywali robotnicy, rzemieślnicy i chłopi, którzy nie wahali się (znam takie wypadki z okolic Lwowa) zbiorowo donosić żywność Żydom ukrywającym się w pobliskim lesie.

Ale w tej akcji ratowania człowieka przodowali "reprezentatywni" katolicy. Zakony, duchowieństwo. Czyż jest klasztor w Polsce, który by nie miał w swojej najnowszej historii listy, sięgającej nieraz setki nazwisk, ludzi przez siebie uratowanych? W celach, nieraz w przebraniu zakonnym, przetrwali ludzie ścigani z tytułu "paragrafu aryjskiego". Czyż nie do probostw schroniło się w najgorszej chwili wielu ludzi pochodzenia żydowskiego i czy nie z ręki katolickiego księdza, przecież specjalnie obserwowanego z racji swej sutanny, otrzymało pierwszą, konieczną pomoc?

Nie pisało się o tych rzeczach. Może dlatego, że głupio chwalić się czymś oczywistym. Że nieprzyjemnie obcinać kupony z kapitału, który nie jest z tego świata. Nikt, zdaje się, nie zbiera dotąd materiałów historycznych do tej sprawy. I - sądzę - nikt nie miałby nic przeciw temu, aby to zostało zapomniane przez wszystkich prócz Boga. Ale przychodzą takie dziwne czasy, że trzeba w oczach zagranicy stanąć jednak z oświetleniem polskiej kultury katolickiej, że trzeba palcem wskazać na fundamenty, na których chcemy budować życie w Polsce. Słowo o prawdzie staje się obowiązkiem. Ale czyim? Myślę, że nie tych, którzy wtedy w każdej sekundzie dawali swoje życie za brata swojego. Ale, że jest to obowiązkiem tego brata. Wiem, że jest to trudne; do głosu powołani są nie tylko ci, w których papierach oficjalnie wypisana jest narodowość żydowska. Ale i ci, pochodzenia żydowskiego, którzy byli i są Polakami, tak jak każdy z nas. I ci wreszcie, którzy przez chrzest tak się z nami zlali, że sami nie wyczuwali i nie wyczuwają swojej odmienności, jak my jej nie wyczuwamy, ale których odmienność wykopał spod ziemi okupant. Powiedzcie sobie tak, jak myśmy sobie niegdyś powiedzieli wobec wam grożącego nieszczęścia: tak trzeba. Oddajcie nam w momencie odwagi cywilnej dług zaciągnięty u naszej odwagi żołnierskiej, niebacznej na ryzyko śmierci.

Z faktu, że większość dzisiejszych ludzi narodowości żydowskiej czy pochodzenia żydowskiego zawdzięcza swoje życie kulturze chrześcijańskiej polskiego społeczeństwa, wynikają dwie rzeczy: jedna pro foro externo, druga pro foro interno.

Pro foro externo: nie jest najgorzej z kulturą chrześcijańską w katolickiej Polsce, skoro niedawno zdała egzamin dziejowy w najtrudniejszych warunkach. Konkretne fakty niech ujawnią naszą postawę, a ich świadomość niech nam pozwoli dźwignąć się z prostracji wstydu, w którą nas powalił mord kielecki.

Pro foro interno: Żydzi w Polsce uratowani przez heroiczną postawę polskiego społeczeństwa są kupieni polskim sercem; są i nadal pod opieką naszej chrześcijańskiej i polskiej kultury. Wara od nich obcym, złym siłom, wara naciskowi głupoty i zbrodni. To trzeba uświadomić u nas jak najszerzej. I głosić, że to obowiązuje jako program, wytyczna i kamień węgielny polskiej rzeczywistości, która chce być rzeczywistością z ducha katolicką.

Reasumuję: ujawnijmy fakty. W ten sposób powiemy zagranicy, jakie jest istotne, niedawno czynem wypowiedziane stanowisko polskiej kultury katolickiej. W ten sposób zyskamy i u nas, dla naszej misji wewnętrznej, twarde oparcie o rzeczywistość, w imię Chrystusa nie pozwolimy nikomu w naszym społeczeństwie traktować niedawnej przeszłości jako do niczego niezobowiązującego, niewymagającego konsekwencji, bez wagi historycznej - heroicznego kaprysu.

Stefania Skwarczyńska (1902-1988) była teoretykiem i historykiem literatury, teatrologiem, profesorem Uniwersytetu Łódzkiego. W czasie II wojny światowej na zesłaniu w Kazachstanie, skąd wróciła do Lwowa dzięki interwencji prof. Juliusza Kleinera i prof. Rudolfa Weigla, który zatrudnił ją w Instytucie Badań nad Tyfusem Plamistym; członek AK.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]