Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ponieważ od 1954 r. do śmierci prof. Kieniewicza pracowałam pod jego kierunkiem, uważam się za uprawnioną do wypowiedzenia się na temat rzekomych fałszerstw w 25-tomowym wydawnictwie "Powstanie Styczniowe. Materiały i Dokumenty", bo o nie zapewne chodzi. Ta ogromna edycja stała się możliwa w okresie "odwilży" Chruszczowowskiej, kiedy to w Sowietach otwarto archiwa, a nawet udostępniano - na krótko - inwentarze. Dzięki umowie o współpracy między PAN i Akademią Nauk ZSRR można było zawrzeć kolejną umowę: między Instytutem Historii PAN a Instytutem Słowianoznawstwa AN ZSRR, dotyczącą wydania kilkunastu tomów dokumentów z archiwów polskich i sowieckich dla uczczenia stulecia powstania. Przeprowadzono kolosalną kwerendę (z jej wynikami można się zapoznać w IH PAN, ponieważ otrzymaliśmy w darze kartotekę utworzoną w latach 1956--86; posiadamy też wyniki własnych poszukiwań), a następnie wydano pięć tomów w Moskwie, dwa w Kijowie, pozostałe w Warszawie. Zawartość wszystkich tomów była omawiana na posiedzeniach komisji mieszanej.
Śmiem twierdzić, że w żadnym z tomów nie dokonywano żadnych "poprawek" w dokumentach; można polemizować z pewnymi stwierdzeniami zawartymi w przedmowach, ale to zupełnie co innego. Mimo kilku wprowadzanych do przedmowy zdań, mających "usprawiedliwić" edycję dokumentów o wyraźnie antyrosyjskiej wymowie (np. w tomach "Prasy tajnej 1861-1864"), same dokumenty nigdy nie były poprawiane, czyli, jak wyjaśnia pan Gontarczyk, fałszowane. Nie wyrywano dokumentów z zespołu stanowiącego całość, a jedyna opustka w korespondencji namiestników została zaznaczona [...] i objaśniona, czego dotyczy. Praca pod kierunkiem Stefana Kieniewicza była kolosalną nauką szacunku dla dokumentów oraz - rzecz godna podkreślenia - pieniędzy publicznych. Profesor doskonale wiedział, że kolejne pokolenia będą z nim polemizować i uważał to za rzecz naturalną. Polemika winna jednak dotyczyć meritum, a nie ograniczać się do wyssanych z palca oszczerstw.
Pojawiło się u nas pokolenie trafnie nazwane przez Tomasza Łubieńskiego "młodymi, pryszczatymi wilkami", które stawia sobie za cel obalanie autorytetów wszelkimi środkami: pomawianiem, nazywaniem bez dowodów "agentami", "kolaborantami" itp. Polecam im jeszcze kilku naszych wybitnych humanistów: Tadeusza Kotarbińskiego, wolnomyśliciela, prezesa stalinowskiego tworu: Polskiej Akademii Nauk, a także prof. Tadeusza Manteuffla, który za PRL-u, także w czasach stalinowskich, odbudowywał Uniwersytet Warszawski, a następnie stworzył filię stalinowskiej Akademii Nauk - Instytut Historii PAN, któremu do śmierci dyrektorował.
W moim najgłębszym przekonaniu rzecz nie w tym, że opluskwianiem zajmują się w dobrej wierze ludzie młodzi, nierozumiejący ówczesnych czasów. Ci, o których mówię, wszystko doskonale wiedzą, po prostu są świadomi, w jaki sposób można dziś zrobić szybką karierę, skłania ich ku temu określony typ charakteru, brak elementarnego wstydu i tego, co ongiś nazywano honorem. Opluwanie sprawia im w dodatku wyraźnie przyjemność. Mają w ten sposób poczucie, że są lepsi od opluwanych. Co za ulga, że się jest kimś odnawiającym historię, piszącym ją na nowo po takim Kieniewiczu-fałszerzu dokumentów i innych jeszcze gorszych!
Prof. WIKTORIA ŚLIWOWSKA jest pracownikiem Instytutu Historii PAN. Ostatnio wydała książkę "Pan Puchatek. Rzecz o Wacławie Józefie Zawadzkim" (2006).