Dwadzieścia pięć, plus dwie ciąże

Coraz więcej Syryjczyków ucieka z ogarniętego wojną kraju. Ci, którzy przez zieloną granicę trafiają do Libanu, wpadają między tutejsze zwaśnione „obozy” religijno-polityczne. Dlatego rząd Libanu boi się uchodźców i udaje, że ich nie dostrzega.

27.03.2012

Czyta się kilka minut

Halba, północny Liban, 9 marca 2012 r. / fot. Magda Qandil
Halba, północny Liban, 9 marca 2012 r. / fot. Magda Qandil

Autobus z Bejrutu bierze kolejne zakręty. Kierowcy się spieszy: wyprzedza, trąbi, przesyła pocałunki i cały się rozpromienia, gdy tylko widzi znajomego za kierownicą wymijanego pojazdu. Za oknem piękne, śródziemnomorskie wybrzeże po lewej, i przypadkowa zabudowa po prawej – często stylizowana na amerykańskie przydrożne bary i zajazdy.

Tansiqiye

Proszę kierowcę, żeby wysadził mnie na głównym placu w libańskim Trypolisie. – Na którym? – dopytuje się. Nie mogę przypomnieć sobie nazwy. Pamiętam, że pośrodku jest tam ogromny napis „Allah”, „Bóg”. – Na placu Boga... – mówię. Kierowca rzuca mi spojrzenia spode łba. Słowa „Bóg” lepiej z byle powodu nie wymieniać. Co innego, gdybym powiedziała mu: „Niech Bóg cię zachowa”, albo: „Niech Bóg da ci zdrowie”, okazując tym samym, że doceniam jego pracę i sugerując, że Bóg też ją na pewno docenia.

Na „placu Boga” pełno ludzi, samochodów, sklepów. Szukam małego białego busika, którym pojadę dalej, na północ od Trypolisu. Ruszamy. Po drodze niska i biedna zabudowa – i kilka punktów kontrolnych libańskiej armii. Żołnierze mierzą busa bacznymi spojrzeniami, ale przepuszczają bez przeszukiwania.

Halba, mała mieścina niedaleko od granicy z Syrią, pełna jest niskich budyneczków (najwyżej dwupiętrowych i biednie wyglądających). Pełna jest też syryjskich uchodźców: to jedna z ich lokalnych oaz. – Z dnia na dzień nas przybywa – mówi Abu Muhammad. Przyjechał tu już jakiś czas temu z Baba Amru. Czyli tej dzielnicy miasta Homs, „stolicy” rewolucji w Syrii, na której w ostatnich tygodniach skupiała się inwazja syryjskiej armii.

Dziś Abu Muhammad nosi garnitur – chce godnie reprezentować Lokalny Komitet Koordynujący Uchodźców Syryjskich w Libanie, z ramienia którego działa. To na takich komitetach została zbudowana rewolucja w Syrii: oddolnych, samoorganizujących się grupach zadaniowych, tak zwanych tansiqiyat.

Dziś w Syrii niemal każda miejscowość, czasem dzielnica czy ulica, ma swoją tansiqiye (dosłownie: koordynacja). Mają ją też uchodźcy w Libanie.

Polityka

– Ludzie przedostają się tędy do położonego blisko granicy Arselu – Abu Muhammad i dwaj obecni z nim mężczyźni pokazują mi mapę, studiują ją uważnie.

Arsel jest sunnicką enklawą w zamieszkanej głównie przez szyitów prowincji Bikaa. – Nie mogą przyjechać prosto do nas, muszą naokoło, najpierw na dół, a potem do Bejrutu, a dopiero potem tu na północ – opowiadają.

Dlaczego? Mężczyźni wymieniają spojrzenia. – Pośrodku mieszkają szyici, nie można ich drażnić – ucinają temat. – Jesteśmy wdzięczni, że nas tu przyjęto – dodają.

Czego Abu Muhammad nie chce powiedzieć wprost: na sytuacji syryjskich uchodźców w Libanie odbijają się libańskie podziały wewnętrzne. W kraju ścierają się bowiem dwa libańskie „obozy władzy”: jeden to popierany przez Iran szyicki Hezbollah, drugi to wspomagany przez Arabię Saudyjską obóz sunnitów z Saadem Haririm na czele. Zabójstwo w 2005 r. jego ojca, byłego premiera Libanu Rafika Haririego, utrwaliło tylko i tak już głębokie podziały w libańskim społeczeństwie (o mord ten powszechnie podejrzewano Syrię).

Proirański „obóz szyicki” trzyma z syryjskim reżimem, ci drudzy – z syryjską opozycją.

– Nic nam do polityki, zajmujemy się pomocą humanitarną – podkreśla Abu Muhammad. I znów powtarza, że są Libanowi wdzięczni.

Większość uciekających z Syrii to sunnici. Na zamieszkanej przez libańskich sunnitów północy, to znaczy w okolicach Trypolisu, jest im łatwiej. Wielu Syryjczyków pozostaje nadal w prowincji Bikaa – zarówno w sunnickiej enklawie Arsel, jak i na reszcie terytorium zamieszkanego przez szyitów. Może zwyczajnie nie wiedzą, w jaki sposób przedostać się dalej, może nie mają za co, a może po prostu zdają sobie sprawę, że na północy też jest już niemało Syryjczyków. Trasę objazdową na północ zdrowa osoba może pokonać w kilka, może kilkanaście godzin, zmieniając lokalne autobusy.

Rannych wiezie się nawet kilka dni. Jak na razie, przyjmują ich tylko szpitale na północy.

Rudy

W szpitalu w Halbie wszyscy znają Abu Muhammada. Regularnie odwiedza rannych. Idzie z piętra na piętro, z pokoju do pokoju, od jednego rannego do kolejnego.

Rudowłosy chłopak nie wie, jak się tu dostał, musieli go przywieźć, gdy był nieprzytomny. Miał operację jamy brzusznej i oczu – prawym już widzi, z lewym nie wiadomo, co będzie. Na prawej ręce ma ślady po odłamkach pocisku, który spadł tuż obok niego, gdy przemykał się ulicą w rodzinnym Homs.

Chłopak patrzy na Abu Muhammada. Spojrzenie pełne jest oczekiwania jakiejkolwiek dobrej wiadomości, której można by się uchwycić. Nie wie, co się stało z jego rodziną, czy żyją. Nie ma z nią kontaktu. Gdy armia syryjska wkraczała do Homs, po trwającym ponad miesiąc ostrzale przygotowującym szturm, on leżał już tutaj, nieprzytomny. Rudowłosy i tak ma szczęście, że go wywieziono. W szpitalach polowych w Homs nie byliby w stanie mu pomóc. Emanujący z niego bezbrzeżny smutek jakby przenikał szpitalną salę.

Kolejne piętro, kolejny ranny jęczy w bólu, kolejny smutek.

Mały, czysty szpital na północy Libanu musi pomieścić w sobie ogrom syryjskiego nieszczęścia. Jego nowoczesna aparatura ratuje wywiezionych z Baba Amru, Tel Kalach i innych miejsc atakowanych przez armię Baszara al-Asada.

– Szpitale nie mogą przyjąć wszystkich. Biorą tych w stanie krytycznym. Ci, którzy nie są bliscy śmierci, muszą sobie jakoś radzić – mówi Abu Muhammad. Za pomoc tym ostatnim, jak twierdzi, muszą płacić sami. Wylicza idące w tysiące dolarów koszty operacji. Skąd wzięli pieniądze? – Ze zbiórki, od Syryjczyków z zagranicy.

Kanarki

Z tej samej zbiórki idą pieniądze na wynajem mieszkań dla uchodźców. Tych, którzy z Syrii wydostali się, zanim spadły im na głowę pociski – w miarę zdrowi, z rodzinami w miarę kompletnymi.

Fatima jest tu już od dwóch miesięcy. Jak długo zostanie? Aż upadnie reżim. Ma ze sobą dwoje dzieci, chorego męża i dwa kanarki w klatce. – Nie mogłam ich zostawić na śmierć. Spadłyby na nie bomby Asada – tłumaczy.

Fatima jest pewna siebie, rezolutna, nadzwyczajnie pogodna jak na te okoliczności.

Na niewielkiej przestrzeni, prócz Fatimy, jej męża, dzieci i kanarków mieszka też starsza kobieta z ósemką dzieci, kobieta w długim czerwonym płaszczu, jej mąż i czwórka dzieci, z których najmłodsze urodziło się tydzień temu, młoda kobieta w ciąży i jej mąż, kolejna kobieta w ciąży, jej mąż i dwoje dzieci.

Dwadzieścia pięć, plus dwie ciąże.

– Niedługo ma dojechać jeszcze pięcioro z Homs – mówi Fatima.

Pod ścianą piętrzą się materace z lichej gąbki i koce. – Kobiety i dzieci śpią w jednym pokoju, mężczyźni w drugim – tłumaczy Fatima. Ewidentnie przewodzi grupie; najwięcej mówi, zadaje pytania. Uzupełniają inne kobiety.

Mężczyźni są niemal niewidoczni: męża starszej kobiety „nie ma”, męża kobiety w ciąży nie ma w tej chwili „w domu” (tak mówią). Mąż Fatimy leży w rogu pokoju na materacach, ma drgawki. – Choroba psychiczna – mówi Fatima.

Dwaj obecni „w domu” mężczyźni w ogóle się nie odzywają. Ani oni, ani ten, który na chwilę wyszedł, nie mają pracy. – Żywność dostajemy od ONZ i organizacji dobrej woli. Ryż, fasolę, soczewicę, oliwę, masło... Nie, nie jesteśmy głodni. Ale w tych warunkach długo nie wytrzymamy – to znów mówi Fatima. Ostatnie zdanie kieruje do Abu Muhammada, który obiecał znaleźć im coś większego. Choćby z łazienką i kuchnią.

Tu, gdzie są teraz, jest tylko butla z gazem i palnikiem oraz sterta naczyń w rogu pierwszego pokoju. A po drugiej stronie pomieszczenia – oddzielna toaleta z malutką umywalką.

– Nie ma jak się wykąpać, naczynia myjemy na dachu – mówi Fatima. – Boję się, że stracimy lodówkę. Ten, kto ją nam pożyczył, sam jej teraz potrzebuje.

Za te dwa nieumeblowane pokoje płacą 200 dolarów plus kolejne 70 za prąd. Za pierwszy miesiąc zapłacili olejem opałowym, który, jak mówią, dostali od ONZ. Właściciel na to przystał. Za kolejny miesiąc z pomocą Abu Muhammada i jego komitetu.

Strach

– Na wschodzie, w prowincji Bikaa, sytuacja jest jeszcze trudniejsza niż na północy Libanu – mówi Rafał Hechmann z Polskiej Akcji Humanitarnej, która niedawno dostarczyła żywność trzystu rodzinom w Bikaa.

Trudniejsza nie tylko dlatego, że na górzystym terenie leży wciąż śnieg. Dotąd pomoc docierała głównie na północ Libanu, dokąd kierowała się większość uciekających. W Bikaa może obecnie przebywać, według ostrożnych szacunków, pięć tysięcy osób. Natomiast liczba Syryjczyków przebywających na północy Libanu – zarejestrowanych przez rząd Libanu z pomocą Biura Wysokiego Komisarza NZ ds. Uchodźców (UNHCR) – to blisko osiem tysięcy.

Ale na północy uchodźców może być znacznie więcej. – Rząd Libanu podchodzi do kwestii uchodźców nadzwyczaj pasywnie, w wielu przypadkach odmawiając nawet ich rejestracji. Część nie rejestruje się także ze strachu, że ich nazwiska będą przekazane władzom syryjskim lub że zostaną z Libanu siłą wydaleni – mówi Hechmann.

Syryjscy aktywiści z Lokalnego Komitetu Koordynującego twierdzą, że w całym Libanie jest co najmniej 20 tys. uchodźców (ocenia się, że łącznie z Syrii uciekło już 100 tys. ludzi).

Liban – w przeciwieństwie do Turcji i Jordanii – nie zezwolił dotąd na otwarcie dla nich obozów. Nowo przybyli dołączają więc do skupisk takich jak „mieszkanie” Fatimy. Albo zamieszkują w barakach, pustostanach, czasem w komórkach na podwórkach libańskich gospodarstw. Lepsze to niż brak dachu nad głową.

A uchodźców z Syrii przybywa, z dnia na dzień.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2012