„Widziałem raj. Czyli piekło”. Młody inżynier z Zachodu trafił 90 lat temu na sowiecką Ukrainę

O tym, co Jerry Berman zobaczył w krainie Wielkiego Głodu, mówią jego listy. Odnaleziono je – całkiem przypadkowo – dopiero niedawno.

06.12.2023

Czyta się kilka minut

Kolejka za chlebem w Charkowie, 1932 r. / Narodowe Archiwum Ukrainy / domena publiczna
Kolejka za chlebem w Charkowie, 1932 r. / Narodowe Archiwum Ukrainy / domena publiczna

Historia ta zaczyna się na strychu pewnego domu w brytyjskim mieście Manchester, w roku 2016. Alison Marshall, emerytowana ekonomistka, podczas porządków znajduje paczkę z listami. Głównie romantycznymi, adresowanymi do jej dziadka od jego przyszłej żony, babci Alison. Ale jest coś jeszcze: listy od niejakiego Jerry’ego Bermana. Był kolegą dziadka. Alison widzi na kopertach obco brzmiące nazwy: Stanitza, Novosvitlivka, Kharkov. 

– To nie był jeszcze moment, w którym krzyknęłabym „Eureka!”. Nie wiedziałam nic o Wielkim Głodzie. Po prostu byłam ciekawa rodzinnych historii – mówi mi Alison.

Pytanie brzmiało: dlaczego w ogóle kolega dziadka przebywał w latach 30. w Związku Sowieckim? Aby rozwiązać zagadkę, Alison odnalazła syna autora listów, Petera Bermana. Wraz z nim ustaliła brakujące elementy układanki. Zwróciła się też do Sary Nesteruk, badaczki z uniwersytetu w Huddersfield w Anglii. 

W ten sposób, krok po kroku, wspólnie zrozumieli, że listy Bermana stanowią nie tylko pamiątkę rodzinną: są świadectwem jednej z największych sowieckich zbrodni. 

Kusząca oferta

Cofnijmy się o ponad wiek. Jest rok 1903, gdy w małym żydowskim sztetlu Pikiele, 130 km od Kłajpedy, przychodzi na świat człowiek, który kilka dekad później będzie adresatem listów znalezionych na strychu. 

Jerry (to imię przyjmie później, ale używajmy go) Berman dorasta tam, aby w wieku 18 lat, tuż po I wojnie światowej, wraz z rodziną wyemigrować aż do Kapsztadu, wtedy w brytyjskim dominium Związku Południowej Afryki. Tam zdobywa tytuł inżyniera, po czym za pracą rusza do Nowego Jorku. Stąd wypędza go Wielki Kryzys, który wybuchł w USA w 1928 r. W tym momencie dostaje kuszącą ofertę ze Związku Sowieckiego. 

Pod koniec lat 20. Kreml na gwałt szuka inżynierów z Zachodu, którzy chcieliby zaangażować się w ambitny projekt forsownej industrializacji. Sowiecki plan pięcioletni (1928-32) ma doprowadzić do metamorfozy zacofanego dotąd rolniczego kraju w nowoczesną gospodarkę przemysłową. Aby pokonać kapitalistów, komuniści potrzebują ich wiedzy i technologii, ich maszyn. 

Związek Sowiecki żyje wtedy myślą o rozwoju technologicznym. „Rosja szaleje na punkcie techniki, inżynierii i nauki. Po prostu szaleje!” – pisze Berman w liście z Moskwy. Notuje, że wszystkie artykuły w prasie i książki w księgarniach poświęcone są przemysłowi. 

On sam jest pozytywnie nastawiony do komunistycznego eksperymentu, do tego zna rosyjski z młodości. Dlatego postanawia zostać jednym z wykonawców sowieckiego planu. 

Nie wie, za jaką cenę odbywa się ta przemiana.

Jerry Berman (data i miejsce zdjęcia nieznane) / archiwum Petera Bermana

Most nad Dońcem

Jest rok 1932, gdy 29-letni inżynier trafia do robotniczych baraków pod Ługańskiem. Konkretnie: do miejscowości Nowoswitliwka w Ukraińskiej Socjalistycznej Republice Sowieckiej (dziś to obwód ługański, okupowany przez Rosję). Ma zadanie: jak najszybciej zbudować most na rzece Doniec Siewierski. 

Wciąga go wir socjalistycznego wyścigu pracy. „Haruję jak szalony. 17 godzin dziennie!” – pisze w jednym z pierwszych listów. 

Pisuje wtedy głównie do brata, Izraela Bermana. Listy przetrwają dzięki oryginalnemu sposobowi kolportażu informacji w tamtych czasach: brat przepisuje je na maszynie i rozsyła dalej do osób zainteresowanych życiem w dalekich krajach. Również do dziadka Alison. 

– To niezwykłe, jak prywatna historia przez przypadek połączyła się z wielkimi wydarzeniami dziejowymi XX wieku – mówi dziś odkrywczyni listów. 

Widać z nich, że Jerry Berman szybko dostrzega trudy pracy pod Ługańskiem. Na stepach panuje mroźna zima. Robotnicy są przemęczeni. Południowoafrykański inżynier jest zmuszony docierać na budowę pieszo, po kolana w śniegu. Stwierdza: „Cóż za kolosalną pomyłką jest cała moja przygoda!... Piekło…”. 

Ani ziarenka zboża

Jerry cierpi chłód, głód i tęskni za domem. Pisze o tragediach i paradoksach sowieckiej pięciolatki: o braku węgla w górniczym Donbasie, o „bezrobociu w raju robotników”, o chłopach, którzy porzucają gospodarstwa niezadowoleni kolektywizacją, o mostach zbudowanych w ciągu roku i fabrykach, które po zbudowaniu nie mogą zostać uruchomione.

Przede wszystkim zwraca uwagę na tragiczny poziom zaopatrzenia w Ukrainie, tym przecież spichlerzu Europy. Jedzenie, kartki na żywność: to refren kolejnych listów z zimy i wiosny 1932 r. Stołówkę swojej brygady porównuje do stajni, warunki żywienia uznaje za gorsze niż w Afryce. Pisze, że pokazanie się na ulicy z kromką białego chleba grozi publicznym linczem. „Tragedia i płacz. Mężczyźni odchodzą od zmysłów. To zrozumiałem: chleb to wszystko, czego potrzebują ludzie – i jego właśnie brakuje. Czarnego, kwaśnego, źle wypieczonego”.

W Boże Narodzenie 1932 r. pisze: „Mogę głodować z innymi. Od czterech dni nie widzieliśmy ziarenka zboża. Ani jednego. Widzisz, jakie szczęście nas spotkało??? Jestem zupełnie głodny”.

Widziałem wystarczająco dużo

Obserwuje swoich robotników, jak walczą o resztki z kuchni: „Boże! Gdybym mógł opowiedzieć Wam o nocnych scenach, których byłem świadkiem! Zadrżelibyście z przerażenia! Nikt z Was nie będzie w stanie sobie wyobrazić widoku sterty śmieci po obiedzie, obierków po ziemniakach zmieszanych ze śniegiem. Żebyście mogli to zrozumieć, musiałbym spróbować opisać cały ten obraz z jego smrodem, jednak uchronię Was przed tym. Ale wyobraźcie sobie czterech robotników, których złapałem o trzeciej w nocy, klęczących w śmieciach w poszukiwaniu choć skrawka ziemniaczanego obierka, którym chcieli nakarmić swoje kobiety i dzieci. Czy ludzka istota, Rosjanin [Berman określa tak wszystkich obywateli sowieckich – red.], czy ktoś inny, może wykarmić siebie i swoją rodzinę 800 gramami czarnego chleba i niczym więcej?”. 

Fragmenty jego listu, pisanego w zupełnie pragmatycznym stylu (o cenach chleba, czasie pracy), brzmią jak wiersz biały poety modernisty. Interpunkcja i wersyfikacja oryginalna: 

I saw this paradise.

I saw it here and there. I saw it by day and by night.

I have seen enough

W tłumaczeniu:

Widziałem ten raj.

Widziałem to tu i tam. Widziałem to w dzień i w nocy.

Widziałem wystarczająco dużo

Tak nieświadomy przybysz z południowej Afryki rejestruje zjawisko, które historycy później określą mianem Hołodomoru, Wielkiego Głodu. W latach 1932-33 w ludobójstwie sprokurowanym przez Kreml zginęło kilka milionów mieszkańców sowieckiej Ukrainy. W tym co najmniej 101 osób ze Stanicy Ługańskiej, w okolicach której pracował Berman.

Każdy żyje dla siebie

Inżynier obserwuje drobny wycinek tej zbrodni. Warunki życia robotników, z którymi ma styczność, to wierzchołek góry lodowej, jaka miażdży ukraińską prowincję. Robotnicy muszą być jakoś karmieni, by mogli iść do pracy. Gorzej z ich rodzinami: władze nie wydają dodatkowego przydziału chleba dla mężczyzn, którzy mają na utrzymaniu kobiety i dzieci.

To widzi i nad tym rozpacza Berman. Nie jest jednak świadomy tragedii rolników, dla których 800 gramów robotniczego chleba byłoby luksusem. Słyszy tylko, co się dzieje na wsi. Pisze w liście: „Trudności są olbrzymie. Kołchoźnicy nie otrzymują mąki ani chleba przez ostatnie dwa czy trzy miesiące, ze względu na to, że nie wykonali planu”. 

Będąc w Charkowie, widzi czekających na chleb. Pisze: „Widziałem tu wiele kolejek, ale takiej – nigdy. Ciągnęła się po ulicy Engelsa przez cztery kwartały! Na całej długości ochraniali ją milicjanci. Ludzie zajęli swoje miejsca dzień wcześniej i stali cierpliwie cały ranek jak sardynki w puszce. Ciekawe typy: kobiety z niemowlętami, napięte twarze. (...) Milicjanci starali się trzymać porządek, bili pałkami tych, którzy wpychali się bez kolejki. (...) Ponad połowa kolejki to wieśniacy, bo tam deficyt chleba jest większy niż w miastach”.

Berman jest dobrym obserwatorem: widzi też zjawiska będące skutkiem głodu, jak zerwanie więzi społecznych: „Wielki kryzys, który tu panuje, doprowadził do tego, że ludzie nie bawią się, nie spotykają w kawiarniach, nie płacą za siebie nawzajem, nie zapraszają się do domu; każdy żyje dla siebie, walczy o swoją kromkę chleba i kubek herbaty”. 

Listy Jerry'ego Bermana ze zbiorów Muzeum Holodomoru w Kijowie / materiały prasowe

To ma być równość?

Jerry Berman ma szczęście: nie dojada tylko na początku swojej pracy w Związku Sowieckim. Później jego sytuacja ulega poprawie, jako zagraniczny inżynier jest dopieszczany przez partię. W Stanicy Ługańskiej otrzymuje bardzo wysoką pensję (pięciokrotnie więcej niż robotnicy). Pisze o sobie, że należy do „rosyjskiej arystokracji”, i że jest ubrany zgodnie z paryską modą.

„Przepuście go – on jest jeden, a roboli masa!” – słyszy w kolejce po posiłek. Jest dla industrializacji zbyt cenny, by miał głodować. 

Zauważa, że w teoretycznie równościowym państwie sowieckim człowiek jest klasyfikowany ze względu na ubiór i tylko dobrze prezentujący się obywatel wejdzie do urzędów, łatwiej mu załatwić sprawę czy ominąć kolejkę. Pisze: „Jestem uprzywilejowany – dostaję obiad bez kolejki: zupa z ogórków kiszonych i drugie: purée z ziemniaków z niewielkim kawałeczkiem mięsa. To niesłychany przywilej, bo inni nie dostają mięsa”. 

Cóż za rozczarowanie...

Nie jest mu jednak łatwo. Żyje w obawie przed zagrożeniem, którego nie nazywa po imieniu. Rodzina namawia go do powrotu, on na to nie reaguje. W liście zwraca tylko uwagę na opisywaną w sowieckich gazetach sprawę inżynierów firmy Metro-Vickers, których aresztowano w Moskwie i oskarżono o szpiegostwo. Choć tego nie artykułuje, widać, że czuje na plecach oddech bezpieki. Czyżby bał się sfabrykowanych oskarżenia o sabotaż? W marcu pisze: „Nie trafiłem do więzienia tylko dzięki późnemu przyjściu wiosny i odwilży”. 

Pragnie przenieść się z Ukrainy do Rosji (tam jest „lepsza sytuacja żywnościowa”). Wreszcie, późną wiosną 1933 r., wyrywa się, jedzie przez Moskwę (uwielbia jej „teatry, kina, maniery”) do Niżnego Nowogrodu, gdzie czuje się bezpieczniej. 

Równocześnie, po paru miesiącach pobytu w Związku Sowieckim, żegna się ze swoim wyobrażeniem socjalizmu. Pisze do brata: „Czy rozumiesz, Izraelu, jak strasznie podeptane zostały moje ideały polityczne, jak tragicznie rozczarowany, zraniony i zły jestem!”.

Berman nie ma wątpliwości, że sytuacja ekonomiczna nie wynika z naturalnych przyczyn, lecz z polityki władz. „Stalin wszystko widział” – pisze. Notuje, że na wsi żyło się dostatnio, póki nie zaczęła się kolektywizacja, a industrializacja odbywa się „kosztem głodujących robotników. Ceną krwi i potu niedożywionych ludzi. Dzięki pracy osób wolnych i aresztantów, pracowników przymusowych i żołnierzy”. 

Pozostaje tam jeszcze dwa lata. – To, że wrócił w 1935 r., pewnie uratowało mu życie. Wykształcony inżynier nie przeżyłby pewnie czystek roku 1937 – zauważa Alison Marshall.

Jerry Berman pracował potem w RPA; zmarł w 1979 r.

Spojrzenie z zewnątrz

O Hołodomorze najwięcej opowiedzieli nam po latach jego bezpośredni świadkowie, mieszkańcy ukraińskiej wsi. Naukowcy zaczęli pracować z nimi jednak dopiero od lat 80. i 90. XX w. Wcześniejsze relacje, zapisywane na bieżąco, możemy policzyć na palcach jednej ręki. To choćby dzienniki nauczycielki Ołeksandry Radczenko czy rolnika Nestora Biłousa, uratowane paradoksalnie przez bezpiekę, która skonfiskowała je i ukryła w archiwach. 

Jednak również relacje przybyszów z zagranicy są cenne dziś dla Ukraińców. Dzieje się tak dlatego, że stanowią dowód osób bezstronnych, podważając twierdzenia obecnej rosyjskiej propagandy, jakoby Hołodomor był wymysłem ukraińskich nacjonalistów.

Alison Marshall: – Spojrzenie Bermana jest wyzute z emocji, a przez to bardziej obiektywne. Był inżynierem, pisał beznamiętnie o cenach, liczbach, warunkach życia. 

Dotąd najbardziej ceniono reportera Garetha Jonesa, autora korespondencji o Wielkim Głodzie dla brytyjskich gazet (jego losy stały się kanwą dwóch filmów fabularnych i szeregu książek) czy Alexandra Wienerbergera, autora ikonicznych zdjęć (do jednego z nich nawiązuje symbol Hołodomoru stosowany na pomnikach: postać wychudzonej dziewczynki). 

Teraz do ich grona dołącza Jerry Berman. 

Czołgi na moście

Na ukraińskie wsie i miasteczka, które odwiedził Berman, przez dekady nikt nie zwraca specjalnej uwagi. Omija je wielka historia. Aż do roku 2014, gdy rozpętana przez Rosję w Donbasie wojna przynosi także na Ługańszczyznę chaos i śmierć. 

W nielubianym przez Bermana osiedlu Nowoswitliwka prorosyjscy kolaboranci strzelają do kolumny uchodźców: ginie 17 osób. Na rzece Doniec Siewierski, w miejscu, gdzie pracował Berman, front zatrzyma się na kolejne siedem lat. 

W 2020 r. tamtejszy most zostaje poddany remontowi. Funkcjonuje jako quasi-przejście graniczne do lutego 2022 r., gdy przejeżdżają przez niego rosyjskie czołgi. Dziś niemal cała Ługańszczyzna jest okupowana przez Rosjan.

Gdy skończy się wojna

Kijów, sierpień 2021 r. Do historyczki Jany Hrynko z Muzeum Hołodomoru docierają wieści o niezwykłej korespondencji Bermana. 

– To była niezwykła radość dla muzealnika. Wielkie wydarzenie. Takie listy to unikaty dla naszej kolekcji, bo pokazują tamten tragiczny czas z nowej perspektywy – mówi mi dzisiaj Jana Hrynko. – Berman poświęca wiele uwagi warunkom, w których żył i pracował, a to wszystko przyczynia się do obalenia sowieckiego mitu industrializacji pod rządami Stalina jako skutecznego menedżera.

Listy zostają oficjalnie przekazane kijowskiemu muzeum w 2021 r. Tamtejsi kuratorzy przygotowują na ich podstawie wystawę, digitalizują ją i udostępniają w internecie. Pomaga im w tym Alison Marshall, która coraz bardziej interesuje się Ukrainą: najpierw jeździ do muzeum z listami po 24 lutego 2022 r., gotuje we Lwowie posiłki dla uchodźców i udziela gościnnych wykładów na Kyiv School of Economics. 

Jana Hrynko mówi, że listy Bermana staną się częścią kolekcji przyszłej wystawy stałej Muzeum Hołodomoru. Ma ona powstać, gdy skończy się wojna. 

Wojna o istnienie Ukrainy trwa: mimo ofiar i zniszczeń, ukraińska armia i społeczeństwo stawiają opór Rosji. Jakie mają szanse? Co będzie dalej?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 50/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Widziałem raj. Czyli piekło