Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Dzwonek oznajmia koniec lekcji - godzina miłosierdzia. Jestem już w drzwiach szkoły, bo dziś czas goni mnie jeszcze bardziej niż zwykle. Zaraz kolęda.
Zdyszany wpadam do kuchni i szperam po garczkach w nadziei znalezienia czegoś, co nadawałoby się do zjedzenia. Nie mam siły i czasu, by cokolwiek odgrzewać - może gdyby była kuchenka mikrofalowa... Znowu więc pospiesznie zgarniam z talerza kawałki zimnego mięsa i suchych ziemniaków. Czy uda się jeszcze wypić kawę?
Gdy docieram wreszcie do swojego pokoju, mam niecały kwadrans, by złapać oddech. Padam na wersalkę i zamykam oczy. W bolącej głowie dudni, a ciało pogrąża się w błogim rozluźnieniu. Nie! Nie mogę sobie na to pozwolić. Już dochodzi czwarta - słyszę, jak ministranci hałasują na korytarzu. Wstaję z trudem, próbując opanować przekleństwo, które ciśnie się na usta. Spowodowane jest nawet nie tyle tym, co przeżyłem w czasie tych ośmiu godzin w szkole (a co też zasługiwałoby na wiązankę), ale przede wszystkim tym, co czeka mnie za chwilę: ponad dwadzieścia spotkań i rozmów "kolędowych". Czy można to w ogóle nazwać spotkaniem albo rozmową? Przecież już wiem, jak to będzie wyglądać. Od kilku do kilkunastu minut na dom. Nie można przedłużać - każda dodatkowa godzina kolędowania to coraz większe zdenerwowanie oczekujących i coraz większe zmęczenie - odczuwalne nie tylko dzisiaj, ale i nazajutrz.
Co do samej rozmowy, należy przygotować sobie kilka standardowych pytań i odzywek (mile widziane żarty). Tematy wciąż te same: praca, dzieci, wyjazdy za granicę, ewentualnie - nieczęsto - bieżące sprawy parafii. Wszystko tanie i pełne oczywistości, wszystko polane sosem nieznośnej, często fałszywej uprzejmości. Byle przytaknąć, utwierdzić w dobrym samopoczuciu - najczęściej tyle oczekują. Szczególny rodzaj pseudorozmowy, której celem nie jest komunikacja, ale podtrzymywanie wrażenia, że oto pasterz spotyka się ze swoją owczarnią.
Te myśli kołaczą się w mojej głowie jeszcze, gdy brnę przez zaspy do pierwszego domu na dzisiejszej trasie. Może by tak można było coś zmienić? Przede mną niewiele ponad dwadzieścia domów. W każdym jakaś rodzina lub człowiek ze swoimi obawami i nadziejami, kłopotami i radościami.
Wchodzę: "Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus… Jak tam żyjecie?".