Bunt autorytetu

Herezje przyczyniają się do rozwoju doktryny chrześcijańskiej, ale same w sobie nie są niczym dobrym i muszą budzić ostry sprzeciw Kościoła.

19.02.2008

Czyta się kilka minut

Stanowczo nie zgadzam się z tezami Krzysztofa Bielawskiego ("Ryzykanci", "TP" nr 5/2008). Nie mogę dać przyzwolenia na lekceważenie heretyków. Autorowi zdaje się zapewne, że oddaje im sprawiedliwość, a w rzeczywistości ośmiesza ich, czyniąc z nich dobrotliwych, dialogicznie nastawionych uczestników jakiegoś panelu, który - poza wzniesieniem toastu - nie kończy się żadną konkluzją.

Kościół patrzy na heretyków zupełnie inaczej. Widzi w nich potężnych przeciwników, z którymi potyczka nie przypomina panelu, ale zwarcie, z którego tylko jeden wyjdzie zwycięzcą. Soborowych anathema sit nie należy interpretować tak, jak to czyni Bielawski, jako pewnego rodzaju ustawienia sobie kogoś do bicia, by dzięki temu podtrzymywać swoją tożsamość. Poza rzadkimi sytuacjami potępiania jawnych absurdów, anatemy zostały skierowane przeciwko poglądom, za którymi stoi poważna argumentacja, której obalenie domaga się intelektualnej rzetelności wysokiego lotu. Bielawski pisze o tym, ale jakby nie widzi konsekwencji. Gdy ścierają się dwaj wielcy generałowie, obaj wiedzą, że zlekceważenie przeciwnika to początek klęski. Dlatego starają się wmyślić w siebie, przewidywać swoje posunięcia. Może rozdrażnić Bielawskiego ta militarna metaforyka, ale myślę, właśnie dlatego, że nie docenia heretyków. Dlaczego zatem uważam, że ich lekceważy?

Z etymologii słowa "herezja" Bielawski wyciąga wniosek, że heretyk był uważany w Kościele za kogoś, kto dokonuje wyboru "przeciwko" Kościołowi. To prawda, ale źródłowy sens pojęcia był rozumiany inaczej. Ojcowie Kościoła i teologowie średniowieczni "wybór" heretyków odnosili do wydobywania przez nich pewnej prawdy kosztem całości i wprowadzania dysharmonii w wewnętrzną spójność wyznania wiary. To mogło prowadzić do zawalenia się całego jej gmachu. Heretycy z reguły wybierali jakąś część Credo, często odpowiadając na współczesne im kulturowe prądy żywe we wspólnocie wierzących. Jak pisał kard. John H. Newmann, jeśli umysł odrzuca jakąś część doktryny chrześcijańskiej, to jest to dowodem, że nie rozumie poprawnie tej części doktryny, którą chce zachować.

Głowa pod topór

"Wybór" heretyków oznaczał więc głoszenie zasadniczej nowości w stosunku do depositum fidei. Heretycy bywali "nowinkarzami", tak myślał o nich św. Augustyn i św. Tomasz. Jednak to było spojrzenie Kościoła, którego heretycy nie podzielali. Znakomicie dostrzegł to Gilbert Chesterton: "W dawnych czasach heretyk szczyci się, że nie jest heretykiem. To królestwa tego świata były heretyckie, ze swymi policjantami i sędziami; ale nie on. On był ortodoksyjny. Nie uważał się wcale za buntownika przeciwko autorytetom. To autorytety zbuntowały się przeciw niemu". Heretycy uznawali się zatem za najczystszych przedstawicieli ortodoksji. I w tym właśnie miejscu Bielawski ich lekceważy. Ambicje heretyków sięgały całego Kościoła. Bielawski pisze, że "w nowym odczytaniu zarówno Objawienia, jak i Tradycji odnaleziono miejsce na pluralizm teologiczny, w którym teologia przyrównana do muzyki tworzy wielogłosową symfonię zamiast monofonicznego chorału". Problem w tym, że żaden heretyk nie chciałby być częścią takiej symfonii, gdyż uważał się za ucieleśnienie monodii chorału.

W artykule "Ryzykanci" obraz heretyka nie odbiega wiele od mitu zbuntowanego teologa. Jednak, co podkreślić trzeba mocno, heretyk miał dużo większą od nas świadomość różnicy między ortodoksją a herezją. Ortodoksja to on, a heretykami są jego wrogowie. Godził się na tego konsekwencje: groził śmiercią wrogom i dawał głowę pod topór, gdy go pokonali. Bielawski lekceważy to charakterystyczne dla heretyka jasne odróżnianie prawdy i nieprawdy i całe zagadnienie polewa sosem mdłego irenizmu. Zdaje mi się, że wielcy heretycy dużo lepiej od Bielawskiego rozumieli zbawczą wartość prawdy. Zresztą już tytułowe określenie heretyków ryzykantami przywodzi na myśl romantycznego bohatera, który walczy sam przeciwko wszystkim. Duża część heretyków poczułaby się urażona. Byli to ludzie bardzo świadomi swoich celów, wykorzystujący często aparat państwowy do wypędzania prawowiernych biskupów. Opanowywali dwory cesarzy i biskupstwa, nie wahali się grozić śmiercią swoim przeciwnikom. Przekonali się o tym św. Atanazy, Maksym Wyznawca i wielu innych.

Koniecznie trzeba dodać, że autor "Ryzykantów" opacznie interpretuje również podejście Kościoła do pluralizmu w teologii. Pluralizm nie oznacza możliwości niezgody teologów katolickich co do prawd wiary jasno przez Kościół wyrażonych; różnice są w pełni uprawnione, ale w granicach ortodoksji. Pomiędzy św. Augustynem a św. Tomaszem istnieją spore odmienności w interpretacji pewnych zagadnień teologicznych. Nie zmienia to faktu, że obaj są trwałą częścią prawowierności. Ortodoksja pozwala na zadziwiającą czasem różnorodność.

Doktryna i penicylina

Bielawski uznaje herezje za "motor" i "paliwo" rozwoju teologii. Jest to bezdyskusyjne, jednak wysnuty z tego wniosek jest fałszywy. Otóż autor próbuje nas przekonać, że w związku z tym powinniśmy okazywać heretykom dużo ciepła: są oni wszak cichymi pomocnikami w kształtowaniu doktryny Kościoła. Rozumowanie to można sprowadzić do takiego przykładu: "powinniśmy być wdzięczni za istnienie bakterii, bo dzięki nim mamy penicylinę". Można iść dalej: "nie przesadzajmy z atakowaniem bakterii, wszak tak aktywnie przyczyniły się do wynalezienia penicyliny". I jeszcze dalej. "Jak to dobrze jest być bakterią, dzięki mnie penicylina jest coraz doskonalsza".

Herezje przyczyniają się do rozwoju doktryny chrześcijańskiej, ale same w sobie nie są niczym dobrym i muszą budzić ostry sprzeciw Kościoła. Św. Tomasz z Akwinu napisał: "Korzyść wypływająca z herezji nie jest przez heretyków zamierzona, a jest nią, według Apostoła, wypróbowanie stałości wiernych, oraz, co podaje Augustyn: »Abyśmy otrząsnąwszy się z lenistwa, zabrali się skrzętnie do badania Pisma Świętego«".

Tekst Bielawskiego mógł powstać tylko w atmosferze osłabienia świadomości, że od prawdziwego poznania Boga zależy nasze zbawienie. Z tego doskonale zdawali sobie sprawę heretycy, dlatego byli tak bezkompromisowi w obronie swoich zasad. Ze zdziwieniem czytaliby tekst Bielawskiego, który ich ubezwłasnowolnia i sprowadza do roli nieświadomych pomocników w kształtowaniu doktryny Kościoła. Oto jeden ze znakomitych apoftegmatów Ojców Pustyni:

"Opowiadano o abba Agatonie, że przyszli do niego jacyś goście, którzy słyszeli o jego wielkiej rozwadze, a chcieli go wypróbować, czy też się rozgniewa. I powiedzieli mu: »To ty jesteś Agaton? Słyszeliśmy o tobie, że jesteś rozpustnik i pyszałek«. Odrzekł: »Tak, słusznie«. Oni mówili dalej: »To ty jesteś Agaton, ten plotkarz i oszczerca? «. Odrzekł im: »To ja«. A oni znowu: »To ty jesteś Agaton, ten heretyk?«. Odpowiedział: »Heretykiem nie jestem«. Wtedy zaczęli go prosić: »Powiedz nam, dlaczego, kiedy ci tamto wszystko zarzucaliśmy, przyjmowałeś spokojnie, a tego jednego zarzutu nie zniosłeś?«. Odpowiedział im: »Tamte pierwsze zarzuty ja sam sobie stawiam, bo to przynosi korzyść mojej duszy; ale być heretykiem to oddalić się od Boga, a ja nie chcę od Boga się oddalać«".

Agaton niezwykle precyzyjnie opisał istotę herezji. Bielawski troszczy się o tolerancję dla poglądów heretyków, dla Kościoła jednak najważniejsze jest ich zbawienie.

Negacja potrzebna

Jak się wydaje, jednym z najważniejszych powodów powstania artykułu "Ryzykanci" była chęć zwrócenia uwagi na niebezpieczeństwo opierania tożsamości na szukaniu i atakowaniu wroga. Zgoda, jest to niebezpieczne i krótkowzroczne. Owszem, budowanie tożsamości przez wyszukiwanie wrogów i ich piętnowanie jest niezdrowe, jednak nie sposób nie zauważyć, że w każdym człowieku o utwierdzonej tożsamości sprzeciw odgrywa ważną rolę. Sprzeciw wobec tego, co zagraża jego fundamentalnym celom i wybranym wartościom. Bez tego nie ma dojrzałości, jest za to rozmyta osobowość, z której nie wydobędzie się żadnego zdania twierdzącego. Czy sprzeciw Chrystusa wobec faryzeuszy i saduceuszy jest budowaniem negatywnie zorientowanej tożsamości? Czy wreszcie "tożsamość otwarta" Bielawskiego nie kształtuje się w opozycji do "tożsamości zamkniętej"? "Niech wasza mowa będzie: Tak tak; nie nie".

Napisałem te kilka słów, by zaprotestować przeciw niepoważnemu traktowaniu heretyków pod pozorem dowartościowania ich roli. Choć nie chciałbym nigdy znaleźć się w ich sytuacji, to jednak nie mogę nie zauważyć, że pomagają zrozumieć głęboki sens ortodoksji. W naszych czasach, gdy prawowierni czują się jak ryzykanci, heretycy przypominają o tym, że kształt ortodoksji nie jest przypadkowy i nie jest obojętne, w co się wierzy.

Mateusz Przanowski OP (ur. 1974) jest doktorem teologii, wykładowcą Kolegium Filozoficzno-Teologicznego Dominikanów w Krakowie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2008