Arka

Członek partii nazistowskiej, agent Abwehry skazany w 1938 r. za działalność szpiegowską przeciw Czechosłowacji, której był obywatelem, a przy tym hulaka i utracjusz ze skłonnością do podejrzanych interesów, kobieciarz notorycznie zdradzający żonę i alkoholik (choć - jak relacjonują świadkowie - odznaczający się wyjątkową odpornością na mocne trunki) - czy ktoś taki może zostać bohaterem? Paradoksy biografii Oskara Schindlera (urodzony w 1908 r. na Morawach w rodzinie Niemców sudeckich, zmarły w 1974 r. we Frankfurcie nad Menem, pochowany na własne życzenie na katolickim cmentarzu w Jerozolimie) nie przestają zadziwiać, a u niektórych budzą wręcz irytację; chętnie odarliby oni bohatera "Listy Schindlera" z wszelkich zasług. Książka Australijczyka Thomasa Kenneally'ego (1983), a potem oparty na niej film Stevena Spielberga, które uczyniły Schindlera jedną z emblematycznych, jasnych figur złowrogiego czasu Zagłady, sprowokowały zarazem głosy próbujące podważyć Schindlerowską legendę.

Z wieloma argumentami łatwo się zgodzić: owszem, ta legenda przesłoniła w masowej świadomości zasługi innych ludzi, którzy w okupowanej Polsce ratowali Żydów; owszem, pobudki działania Schindlera w pierwszych latach wojny nie do końca są jasne; owszem, piękna postać Emilie Schindler znalazła się niezbyt sprawiedliwie w cieniu męża. Można też wskazywać na nieścisłości wizji Spielberga, można dowodzić, że scena spisywania słynnej listy nigdy się w rzeczywistości nie rozegrała... Wszystko to jednak nie zmienia faktu podstawowego - jest nim blisko tysiąc stu ocalonych, z których większość przechowała pamięć o swoim wybawcy, przekazując ją potomkom.

Aleksander Skotnicki - znakomity hematolog, profesor Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego - postawił sobie za cel właśnie ocalanie pamięci. Ta pasja ma źródła osobiste. Jego babka, Anna Sokołowska, nauczycielka nowosądeckiego gimnazjum, zginęła w obozie Ravensbrück, dokąd trafiła za ukrywanie Żydów, i ma dziś drzewko w jerozolimskiej Alei Sprawiedliwych. Jego mistrzem naukowym był prof. Julian Aleksandrowicz, który z racji żydowskiego pochodzenia znalazł się podczas wojny w krakowskim getcie. Sam prof. Skotnicki od wielu lat zajmuje się dokumentowaniem międzywojennych i wojennych losów polskich, a przede wszystkim krakowskich Żydów.

"Ważnym wydarzeniem w moim życiu - pisze w przedmowie - było spotkanie z dwiema mieszkankami Krakowa pochodzenia żydowskiego, uratowanymi przez Oskara Schindlera... Głęboko przejęty ich niezwykłą historią oraz zbudowany ich niesłabnącym poczuciem wdzięczności wobec swego wybawiciela, postanowiłem nawiązać kontakt z innymi osobami, które przeżyły dzięki Schindlerowi". Dotarł do sześćdziesięciu "schindlerowców" albo ich rodzin. Czasem była to ostatnia sposobność do rozmowy - na przykład Moshe Bejski, po wojnie sędzia Sądu Najwyższego Izraela, który w 1962 r. przemawiał podczas bankietu zorganizowanego w Tel Awiwie na cześć Schindlera, zmarł w marcu 2007 r., nie doczekawszy wydania książki.

Mamy więc zebrane przez autora relacje, zilustrowane obficie archiwalnymi i współczesnymi fotografiami - ale to tylko część pokaźnego tomu, który stanowi rodzaj silva rerum. Znalazł się tu życiorys Oskara Schindlera, historia okupowanego Krakowa ze szczególnym uwzględnieniem getta i obozu w Płaszowie oraz kronika dziejów Emalii, czyli fabryki na krakowskim Zabłociu, jesienią 1939 r. przejętej przez Schindlera, która miała się stać arką ocalenia dla tysiąca krakowskich Żydów. Są liczne fragmenty świadectw, opracowań historycznych i artykułów prasowych wcześniej drukowanych, włącznie z książką Kenneally'ego i tekstem Macieja Kozłowskiego, który już w 1984 r. zreferował jej zawartość czytelnikom "Tygodnika Powszechnego". Wśród autorów jest kanadyjski dziennikarz Herbert Steinhouse, który Schindlera i kilku przez niego ocalonych spotkał w 1949 r. w Paryżu, na długo przed Kenneallym - tyle że powstały wtedy artykuł ukazał się dopiero po czterdziestu latach; w kilka lat po wojnie nie chciano portretu "dobrego Niemca"...

Interesujący, a mało znany wątek tworzą wspomnienia polskich pracowników Emalii przy ul. Lipowej. Im także Schindler okazywał życzliwość i wsparcie: zatrudniał na przykład członków ich rodzin zagrożonych wywózką na roboty, pomagał finansowo, urządzał dla nich przyjęcia świąteczne i noworoczne. Miał uprzedzić policyjną akcję aresztowania członków zakonspirowanej w fabryce grupy akowców, zwalniając ich dwa dni wcześniej z pracy i sugerując, by nie pojawiali się więcej przy Lipowej. Janina Olszewska, bliska współpracownica Schindlera, wspominała w 1993 r., jak uratował on przed przejęciem przez Niemców należący do Heleny Hallerowej majątek w Mianocicach, gdzie ukrywał się przez jakiś czas... Jan Brzechwa, i jak w Emalii produkowano kotły do gotowania zupy, które (za wiedzą Schindlera!) trafić miały... do leśnych oddziałów AK.

Same zaś świadectwa "Żydów Schindlera" cytować można bez końca; zatrzymajmy się tylko przy epizodzie, dla którego zabrakło miejsca w filmie Spielberga. W styczniu 1945 r., gdy fabryka Schindlera od kilku już miesięcy znajdowała się w Brünnlitz (dziś Brněnec) na Morawach, na stację w pobliskim Zwittau (Svitavach), skądinąd miejscu urodzin Schindlera, przyjechał pociąg z żydowskimi więźniami z obozu w Goleszowie. Schindler, zawiadomiony przez kierownika stacji, zdecydował się przejąć transport - rzekomo "dla wzmocnienia produkcji". Oblodzone drzwi wagonów bydlęcych udało się otworzyć dopiero przy pomocy palników acetylenowych. Wtedy - jak pisze Nachum Manor (Monderer), jeden z krakowskich "schindlerowców", od 1947 r. w Izraelu - "ukazuje się straszliwy widok: ponad sto przemarzniętych ludzkich szkieletów!". Tych, którzy jeszcze żyli, przewieziono natychmiast do obozu i umieszczono w osobnej ogrzanej sali. "Emilie Schindler bierze ich pod swoją opiekę. Kupuje na czarnym rynku leki i różne grysiki i osobiście ich karmi". Większość się uratowała. A zmarli? "Schindler - czytamy dalej - zakupił w miejscowej gminie katolickiej działkę na cmentarzu i zarządził pochowanie tych męczenników według żydowskiego rytuału. Odbyło się to o północy z towarzyszeniem dziesięciu więźniów (minjan), z prawdziwym rabinem..." (oczywiście jednym z więźniów).

"Nawet dzisiaj jest dla wielu postacią kontrowersyjną - mówił Manor dwa lata temu nad grobem Schindlera w rocznicę jego śmierci. - Często słyszymy ironiczne uwagi: on nie był »święty«. Gdyby był, zapewne nie udałoby mu się osiągnąć tego, co uczynił. Lubił pieniądze i towarzystwo pięknych kobiet, ryzykowne przygody i emocje hazardu - a my byliśmy jego największą stawką. W głębi serca był on odważnym i uczciwym człowiekiem, który zdecydował się za wszelką cenę ocalić swoją własną Arkę Noego". Może to najlepsze podsumowanie historii Schindlera - i trzeba być wdzięcznym prof. Skotnickiemu, że możemy przeczytać te słowa. (Wydawnictwo AA, Kraków 2007, ss. 442.)

Lektor

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2007