Anna i inni: skąd się biorą imiona

SABINA JAKUBOWSKA, archeolożka, doula: Imię dziecku nadaje się przed świętem patrona. Dlatego Anny zaczynały się w czerwcu. A wysyp Marii odbywał się przed każdym świętem maryjnym. Potem nie należy tego robić, bo dziecko nie będzie się chować.

18.07.2022

Czyta się kilka minut

 / GRAŻYNA MAKARA
/ GRAŻYNA MAKARA

KATARZYNA KUBISIOWSKA: Nazwa Jadowniki pochodzi od słowa „jad”?

SABINA JAKUBOWSKA: Od zatrutych strzał. Stoimy teraz na Bocheńcu, 400 metrów n.p.m. – miejscu, w którym zaczęła się historia Jadownik. W IX, może X wieku powstało tu potężne grodzisko, otoczone potrójnym pierścieniem wałów. Z tej wysokości była możliwa obserwacja okolicy i reakcja na niebezpieczeństwo. Ludzie mieszkali w osadzie służebnej, należącej do księcia, potem króla. Ich obowiązkiem było dostarczanie daniny w postaci strzał zatrutych jadem żmij, stąd nazwa wsi.

A Bocheniec?

To moje źródło mocy. Babcia przyprowadzała mnie do stojącej tu kapliczki św. Anny Samotrzeciej. Od dziecka byłam pod wrażeniem św. Anny, jej ciepła i opiekuńczości. Trzyma na kolanach swojego wnuczka, małego Jezuska, przytulając jednocześnie jego mamę, niedoświadczoną Maryję.

Urodziłam się w dzień św. Anny i tak dostałam na drugie imię.

Obie Twoje babcie też były Anny.

Obie z Jadownik, i tak samo się nazywały: Czernecka. ­Prababki nie poznałam, zmarła w 1950 r. Była położną. Przypuszczam, że niejeden raz, kiedy źle się działo, przychodziła pokłonić się św. Annie. Na kościele widnieje napis: ,,Czyńmy św. ­Annie dzięki nieustanne”.

Do dwunastego roku życia z rodzicami mieszkaliśmy w Brzesku, potem dopiero przeprowadziliśmy się do Jadownik. Zanim to się stało, przyjeżdżałam do babci, która była synową położnej. Uwielbiałam oglądać jej chustki, niektóre eleganckie, przeznaczone na specjalne okazje, inne zwyczajne, noszone na głowie w dni powszednie, a także modlitewnik i obrazki, jakie księża zostawiali po kolędzie. Dzięki temu jako pięciolatka odróżniałam Matkę Boska Tuchowską od Ostrobramskiej i Częstochowskiej. Babcia snuła przeróżne historie, była cierpliwa, do momentu, kiedy przestawałam rozróżniać ludzi, o których opowiadała. W Jadownikach liczących pięć tysięcy mieszkańców imiona i nazwiska się powtarzają, więc są też przydomki.

Jakie?

Kiedy miałam lat osiem, jechałam autobusem z Brzeska do Jadownik. Jeszcze na przystanku jakaś babinka, która też jechała do Jadownik, zagadnęła mnie: „A dokąd ty jedziesz, dziewczynko?”. „Do babci”. „A ta babcia to która?”. „Z Jadownik”. „Aha, a jak się nazywa?”. „Anna Czernecka”. „Ale która Czernecka? U nas jest takich pięćset”. I przyjechałam do babci zmartwiona moją niewiedzą. Bo u nas w Jadownikach tradycyjne pytanie brzmiało: od kogo wyście są? I trzeba było wtedy szybko podać przodków.

Co babcia na to?

Rada babci brzmiała: „Trzeba zawsze mówić, że jesteś od Czerneckiej od Walkowej”. Bo dziadkowi było Walenty. Taki system sprawdzał się ćwierć wieku.

To są pierwsze inspiracje dla Twoich naukowych zainteresowań?

Kiedy zaczęłam pisać doktorat, po głowie kołatała mi się myśl, że imiona są zwierciadłem kultury. Jakież było moje rozczarowanie, kiedy się okazało, że tę myśl sformułował już profesor Tadeusz Milewski, a przed nim Felix Solmsen! ­Studiując księgi, czułam, jak między moimi palcami przesiewają się kolejne pokolenia – ludzie rodzą się, za kilka stron pojawiają się w roli rodziców lub rodziców chrzestnych, a kilka kartek dalej są już dziadkami.

A potem znikają?

Ich nazwiska znajduję na cmentarzu, tam domykają się ich życia. 20 663 ochrzczone osoby to solidna baza danych jak na 222 lata historii Jadownik. Błogosławiłam cesarza Austrii Józefa II, który nakazał sporządzenie ksiąg metrykalnych w całej Galicji. Wszystko miało być robione z „ordnungiem”, według określonego wzorca, dzięki któremu księgi stały się czytelne. Przyglądałam się księgom, jakbym stale słuchała ,,Czterech pór roku”.

Wiosna, lato, jesień, zima mają wpływ na imiona?

Istotne były względy religijne – nadawanie imion na cześć patrona, którego dziecię „samo sobie wybrało”, ­przychodząc na świat w jego „imieniny”. Trzymano się jeszcze jednej zasady: imię dziecku nadaje się przed świętem patrona.

A po święcie?

Nie należy tego robić, bo dziecko nie będzie się chować, bo to już było, minęło i za bardzo by się dziecko do tyłu oglądało. Mogłoby nawet nie przeżyć.

Dlatego Anny zaczynały się w czerwcu, a kończyły 26 lipca. A wysyp Marii odbywał się przed Matką Boską Zielną i przed każdym świętem maryjnym. Potem we wrześniu szły Reginy i Michały, w listopadzie Andrzeje, Katarzyny, Franciszkowie, w grudniu Adamy i Ewy i tak dalej. Na początku stycznia już niektórzy Walentowie się rodzili, bo to był potężny patron przeciwko szaleństwu.

I cholerze.

Na cholerę to u nas jest św. Tekla. W Jadownikach ma najstarszą kapliczkę – okazałą, późnobarokową. Właściwie dzięki Tekli zainteresowałam się imionami. „Co to za święta?” – pytałam babci w drodze na procesję Bożego Ciała. „Święta Tekla”. „Ale jakie to imię?”. „No Tekla”.

Nurtowało mnie, dlaczego w ogóle ktoś dawał takie dziwne imię. I po latach, w trakcie swoich badań, po nitce do kłębka doszłam do tego, że dobrze było mieć apotropeicznego patrona chroniącego przed cholerą. To imię nadawano wówczas, gdy zbierały żniwo wszelkie choroby zakaźne. W Jadownikach ich fal było wiele.

Kiedy nadawano imię Prokopa, głównego patrona parafii?

Prokopów jest mało. Sądzę, że to nie jest kwestia pozornej obcości tego imienia. W momencie zmiany kulturowej uwarunkowanej chrystianizacją wszystkie imiona chrześcijańskie były tak samo obce. Tymczasem tutaj w Jadownikach, mimo parafii pod wezwaniem św. Prokopa istniejącej od średniowiecza, miano to było nadawane rzadko. Czuję, że prawdziwym autorytetem była druga patronka tej ­parafii, właśnie św. Anna, której kult istniał tu „od niepamiętnych czasów”, czyli od początku chrześcijaństwa w Jadownikach. Kult wzmocniony legendą o osobistej decyzji św. Anny, która wskazała, gdzie ma stanąć kościół, i do tego zaopatrzony w źródełko z cudowną wodą. Usytuowanie tego właśnie na Bocheńcu pozwala domyślać się, że postać św. Anny zastąpiła jakąś inną potężną przedchrześcijańską postać sakralną, może kobiecą. Święty Prokop jako autorytet nie miał z nią szans.

Nie miał szans z kobietą?

Zastanawia mnie też pierwszy znany z imienia mieszkaniec Jadownik – sołtys z 1357 r., Siestrzemił. Dawne słowiańskie imiona były zwykle życzące. To akurat znaczy „obyś był miły swej siostrze”. Pytanie: kim była jego siostra? I taki drobny ślad, jedno imię, pokazuje nam, że być może kobiety – w Jadownikach, w Polsce – znaczyły więcej, niż historia chce przyznać.

Jest patriotyczny klucz od imion?

W XVIII wieku wiejski naród nie zważał, do jakiego należy państwa. Wtenczas religia była dominantą. I struktury rodzinne: dzieciom nadawano imiona po dziadkach, po chrzestnych, po rodzicach. Chrzestnymi nie zawsze byli ludzie stricte spokrewnieni. Samo pójście w kumy, czyli zostanie chrzestnym, oznaczało dla drugiej osoby pokrewieństwo duchowe. Moja prababka jako akuszerka była chrzestną matką połowy Jadownik. Ale dzieci, które nie były jej chrześniakami, też zwracały się do niej „chrzestno matko” – na wszelki wypadek, by jej nie obrazić.

Ale co się dzieje z imionami, kiedy chłopstwo w XIX wieku powoli zyskuje narodową świadomość?

Moim zdaniem źródłem patriotyzmu był na wsi ruch ludowy. Kulminacja poczucia świadomości narodowej pojawia się w okolicy roku 1918, w czasie odzyskiwania niepodległości. Widać ją w częstym nadawaniu imion rodzimych, a także uważanych za typowo polskie, uwarunkowanych historią czy kulturą. Widać też wpływ autorytetów, w tym Józefa Piłsudskiego. W takich sytuacjach sfera imion jest komentarzem do rzeczywistości, pozwalającym zobaczyć, że prawdziwe autorytety przechowywane są w imionach, a narzucone upadają.

Przykład?

Historia Bolesława Bieruta, przez krótki czas nominalnie prezydenta Polski. Postanowił kontynuować tradycję chrześniaków prezydenta, zapoczątkowaną przez Ignacego Mościckiego, który nagradzał tak obywateli ratujących ojczyznę z zapaści demograficznej. Ustanowił prawo, że każdy siódmy syn katolickiej, bogobojnej, rdzennie polskiej rodziny będzie jego chrześniakiem. Takiemu chrześniakowi należały się liczne profity, w tym darmowe leczenie, edukacja, przejazdy kolejowe. Plus wyprawka pieniężna rosnąca na jego koncie bankowym. Chrześniak dostawał na imię Ignacy, a jeśli rodzina miała już w domu Ignacego, to dostawał takie drugie imię. Prezydent Mościcki stawał się nominalnym ojcem chrzestnym, ale faktycznie zastępował go jakiś lokalny celebryta. Chrześniaków prezydenta urodziło się kilkuset, może kilka tysięcy. Dokładnie nie wiadomo, bo II wojna światowa zniszczyła dokumentację.

Ale co z Bolesławem?

W księdze metrykalnej z roku 1947 przeczytałam, że został ochrzczony pewien mały Boluś, a nominalnym ojcem chrzestnym jest Bolesław Bierut. Jakim cudem – myślę – Bierut, ateista, komunista, figuruje w dokumentach kościelnych? Okazało się, że dziecię do chrztu trzymał starosta powiatowy, swoją drogą też komunista. Dotarłam do Bolusia, dziś pana po siedemdziesiątce. Opowiedział, jaka to dla niego była trauma, on się nawet żonie nie przyznał, kiedy się starał o jej względy, że jest chrześniakiem takiego prezydenta. Jako chłopiec z rodzicami pojechał do Warszawy z wizytą do Bieruta. I tak spuentował swoją opowieść: „A potem Bierut pojechał do Moskwy w futerku, a wrócił w kuferku i więcej chrzestnego nie widziałem”. Ostatni Bolek ochrzczony u nas we wsi. Mimo że był to prestiż, bo nie każdy jest chrześniakiem prezydenta, ale jednak społeczeństwo postawiło granice, dało komunikat: nie, tędy nie pójdziemy.

Było miejsce dla imion żon prezydentów?

Popularne stały się Ole na cześć Aleksandry Piłsudskiej i Michaliny na cześć żony Mościckiego. Nie tylko celebryci na skalę państwową mieli znaczenie, ale też ci lokalni. Poznałam kiedyś prawie stuletnią panią Matyldę. Powiedziała, że dostała imię na cześć żony sędziego z Brzeska.

Chyba rzadkie wtedy imię?

W ogóle ciekawe jest, w jaki sposób do zamkniętego niegdyś kręgu imion używanych w niewielkiej społeczności ­trafiają nowe imiona. Na przykład imię Eleonora. Okazało się, że w Brzesku żona burmistrza Wincentego ­Dziembowskiego tak miała na imię. Dziembowscy zmarli w roku 1831 na cholerę. Burmistrz wizytował chorych, to należało do jego obowiązków, małżonkowie zarazili się, a po śmierci spoczęli we wspólnej mogile ze wszystkimi ofiarami cholery. Pani Dziembowska była chrzestną matką paru ­dziewczynek z Jadownik, którym nadano po niej imię, a potem one przekazały je dalej swoim chrześniaczkom czy wnuczkom.

Znikające imiona, oprócz tego Bolesława?

Imiona jednostek, których życie było trochę bardziej niestandardowe, w rezultacie oceniane negatywnie, stawały się antywzorami. Wówczas imię na jakiś czas znikało z obiegu. Dobrym przykładem jest Karol. Był taki moment, w którym nie nadawano tego imienia, bo mieszkał w Jadownikach pewien oryginał – niezwykły umysł i nietypowy charakter – który na tyle skupiał uwagę i wprawiał w konsternację, że ludzie nie chcieli tak dawać dziecku na imię. Dopiero intronizacja Wojtyły na tron papieski i jego późniejsze pielgrzymki do Polski spowodowały nowy wysyp Karolów.

Szukałaś ich?

Pojawiające się i znikające imiona to były poszukiwania wielokierunkowe, łączenie źródeł pisanych i ustnych. Na przykład kwestia Katarzyny. Zacznę od tego, że w Jadownikach była prowadzona kronika parafii, którą pisali proboszczowie od roku 1824 do końca XX wieku. Jeden proboszcz był bardziej wytrwały w pisaniu, drugi mniej – jako człowiek czynu, budujący kościół. Część zapisków jest po łacinie, inne po polsku. Niektóre wpisy są bardzo gospodarcze: „kopałem studnię”, „posadziłem jabłonkę”, inne dotyczą przemarszów wojsk, które szkodziły mieszkańcom, stąd komentarz: „Boże nas chroń od takich przyjaciół”. Z takich drobiazgów można było się dowiedzieć o ważnych wydarzeniach w ­Jadownikach: pożarach, powodziach, gradobiciach, wizytacjach biskupów, przelotach komet. Są też subiektywne osądy. To właśnie dzięki kronice parafii natknęłam się na historię Kaśki Niedźwiedzionki, którą opisałam potem w ­mojej ­powieści ,,Akuszerki”. Nie mogłam sobie psychicznie ­poradzić z tym, że ta kobieta została jednoznacznie osądzona przez mężczyzn i nikt jej nie pozwolił nawet powiedzieć, dlaczego ona zdenerwowała się do tego stopnia, że z sierpem rzuciła się na ekonoma. „Wszeteczna dziewka. Bez nijakiego powodu się rzuciła”. Czy aby na pewno? Posądzono ją potem o spowodowanie we wsi pożaru, ale czy rzeczywiście podpaliła księżą stodołę? Została ze wsi wygnana, ale na starość znalazła tu jednak schronienie. Jej reputacja „czarownicy” ­przetrwała ponad sto lat, powodując unikanie imienia Katarzyna.

Istnieje literacki klucz do imion?

Klucz w ogóle jest związany ze sztuką. Na imiona nadawane w XIX, XX i XXI wieku miały wpływ wzory kultury. Ludzi inspirowały dzieła literackie, a później filmowe. Dzięki Mickiewiczowi pojawiły się Grażyny, a Oleńki i Basie dzięki Sienkiewiczowi. Popularność imienia Adolf i Eugeniusz w latach międzywojennych to przecież obecność na dużym ekranie Dymszy i Bodo. A im bliżej współczesności, tym większa obfitość wzorów, mód imienniczych. Internet jest dziś nieprzebranym oceanem pomysłów.

Co i kto stoi za imionami Twoich dzieci – Eleonory i Jana?

Eleonora znaczy „Bóg jest moim światłem”, a Jan – „Bóg jest łaskawy”. To są imiona z kręgu kultury semickiej, jedno pochodzi z języka aramejskiego, drugie z hebrajskiego. Miałam też pozytywne skojarzenia literackie z tymi imionami. Charyzmatyczny, odważny Jan Chrzciciel. I trochę mniej święta Alienor z Akwitanii, silna postać średniowiecza, kobieta wykształcona, nieprzeciętna, decyzyjna, królowa Francji i Anglii. Byłam pod wrażeniem jej życiorysu, i samej melodii tego imienia. Gdy miałam 12 lat, poznałam w Jadownikach panią Eleonorę, która nauczyła mnie, jak się w żniwa plecie powrósła. To tam zaznawałam wsi sensualnie – dłońmi dotykając zboża, czując kłujące w stopy ściernisko i sycąc się zapachem pól rozgrzanych upałem. A przy okazji zrozumiałam słuchając pani Eleonory, że mądrość można uzyskać w drodze doświadczania życia, nie tylko przy pomocy wykształcenia. Podążanie śladami starych kobiet może człowieka wiele nauczyć.

A obecność Twojej prababki w księgach metrykalnych? Jej nazwisko pojawia się tam 2132 razy.

Wtenczas proboszcz miał za zadanie odnotować, kto przyjął poród. Pisał: ,,obstetrix Anna Czernecka”. ­Obsterix znaczy akuszerka. Wiem z innych źródeł, że moja prababka przyjmowała też porody kobiet żydowskich, których w tych księgach oczywiście nie znajdziemy, jak również porody w innych miejscowościach – wożono ją tam furmanką. Więc tych porodów musiało być o wiele więcej. Podążałam śladami Anny Czerneckiej, zastanawiając się, jak ona się czuła idąc do porodu, skoro sama za dwa, trzy dni urodziła swoje dziecko. Nie było się jej łatwo schylić z ciążowym brzuchem. Po własnym porodzie Anna Czernecka szybko wracała do pracy, do pomocy innym kobietom. Dalej myślałam: jak ona to zrobiła, skoro w domu był noworodek? Może brała go ze sobą? Prababka straciła też szóstkę swoich dzieci, tylko dwoje dożyło dorosłości. Kolejna więc kwestia: jak ona była w stanie odsunąć swoją żałobę i pójść do ludzi? A może właśnie mogła to czynić dzięki temu, że poszła do ludzi, a nie żyła swoją żałobą? Zastanawiałam się, jak to zrobiła, że szła do porodów w czasie, gdy Jadowniki czekały w roku 1914, co się wydarzy na froncie, który stał pięć kilometrów dalej. Czy było łatwo wtedy wyjść z domu? Wątpię, by to były proste decyzje: porzucę moje bezpieczne miejsce, pójdę gdzieś i nie wiem, czy będzie do czego wrócić. Dostałam też jeszcze jeden prezent od losu, bo na kartach ksiąg metrykalnych zobaczyłam parę razy nazwisko Rozalii Jakubowskiej, która też była akuszerką i moją praprababką ze strony ojcowskiej.

Istnieje jeszcze jeden dokument: zeszyt założony w roku 1886 przez Annę Czernecką, uczącą się w Cesarsko-Królewskiej Szkole Położnych w Krakowie.

Prababka została dyplomowaną położną, nauki pobierała m.in. u profesora Henryka Jordana. Zapisywała, co usłyszała na wykładach, ze specyficzną ortografią i interpunkcją. Analizowałam te treści nie tylko pod kątem wiedzy położniczej, ale też językowym. Daje do myślenia, jeżeli pisze dużą literą „Panie Uczennice”. Jak musiała się czuć, kiedy pierwszy raz ktoś ją nazwał „panią”. U nas we wsi mówiło się do kobiet zamężnych ,,wy”: „Czernecko pódźcie”. Tyle z tytulatury. W zeszycie były wielką literą pisane wszelkie tytuły: Pan Profesor, Pan Asystent, Pani Nadpołożna.

Dla podkreślenia autorytetu?

Z szacunku i respektu. Ale pisała też dużą literą: „Środki Antiseptyczne” – widać, że to nowe nazewnictwo dla Anny jest egzotyczne, dziwne, trochę zatrważające. Prawo cesarsko-królewskie dokładnie ustalało różne zasady, regulaminy, co wolno położnej, a czego nie, jakie ma być wyposażenie kuferka. Akuszerki musiały poddawać się kontroli co jakiś czas przed lekarzem powiatowym. Pokazywały, że środki, których używają, nie są przeterminowane i że mają w posiadaniu odpowiednią ich ilość. W tym zeszycie też było zapisane, w jaki sposób ma postępować położna w określonych sytuacjach ginekologicznych, porodowych, połogowych, w tym poruszona była kwestia laktacji czy dokarmiania noworodka. Sporo kobiet wtedy miało z karmieniem piersią problemy – nie były zbyt dobrze odżywione, nie miały pokarmu w wystarczających ilościach, bo nie mogły spędzić z dzieckiem tyle czasu, by ono ssaniem rozkręciło laktację. Od dziecka odrywała je ciężka praca na roli albo bieganie z jajkami i ze śmietaną na targ do Brzeska.

Co jeszcze musiały wiedzieć?

Zdarzało się, że te kobiety umierały w połogu i trzeba było wiedzieć, jak dziecko utrzymać przy życiu. Istniały przepisy, w jaki sposób akuszerki mają sporządzić zastępcze mleko – ile do mleka krowiego dodaje się wody, a ile laktozy – cukru kupowanego w aptece. Akuszerki uczono też, w jaki sposób mają ochrzcić dziecię w sytuacji awaryjnej, gdyby widziały, że ono może umrzeć. Normą było w tamtych czasach, że dzieci były chrzczone w dniu urodzenia lub na drugi dzień. Zważywszy na rozmaitą pogodę i kiepskie możliwości przetransportowania dziecka do kościoła, mimo wszystko decydowano się na to, bardzo często wierząc, że albo mu to pomoże przeżyć, albo że jeśli odejdzie, to przynajmniej po chrześcijańsku i nie będzie straszyło.

Od dziesięciu lat sama jesteś doulą, osobą wspierającą młode matki.

Wspierałam dziesiątki, a może setki kobiet w okresie ciąży czy w połogu albo w stracie. Towarzyszyłam w trzydziestu dwóch porodach. Od razu widzi się, co jest w życiu najważniejsze.

Co?

Życie. W czasie porodu centrum świata stanowi kobieta i jej odczucia. Potem ciało kobiety otwiera się i zaczyna być widoczna główka. Wtedy rzeczywistość na moment zastyga. Pojawia się nowy człowiek – gotowy, z duszą, z imieniem, które za chwilę otrzyma. A w kobiecie rodzi się matka.

Z doulowania, pracy naukowej, zacięcia humanistycznego, zrodziła się pisarka.

W „Akuszerkach” oddaję hołd kobietom przyjmującym porody od wieku XIX do lat 50. wieku XX. Fikcja literacka, gdzie losy bohaterek wykreowanych przeplatają się z życiem prawdziwych położnych, a wszystko to w Jadownikach, Brzesku i Krakowie. Poród jest moim żywiołem. Przypuszczam, że gen prababek swoje tu zrobił. Widzę znaczenie dobrego porodu dla każdego człowieka. Widzę nawet jego ślad w imionach. W opowieściach przekazuję piękno rodzenia się człowieka i jego mocy. W każdym człowieku i w każdym imieniu widzę opowieść. ©

SABINA JAKUBOWSKA od lat jako doula towarzyszy kobietom przy porodach. Z wykształcenia jest archeolożką. Fascynuje ją historia lokalna, której poświęciła doktorat dotyczący zmienności imiennictwa na przykładzie parafii Jadowniki w latach 1784-2005. Za „Dom na Wschodniej”, debiutancką powieść dla młodzieży, otrzymała Nagrodę Główną w konkursie Promotorzy Debiutów. Właśnie wydała powieść „Akuszerki”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 30/2022