Moc truchleje. Opowieść wigilijna

Język polski to jest jednak dziwny. O co chodzi w tej świątecznej pieśni? Moc Pana zamiera, gdy malutki Zbawiciel ogląda sobie ten świat.

20.12.2023

Czyta się kilka minut

Kasia Kozakiewicz dla „TP"
Kasia Kozakiewicz dla „TP"

Józef i Maria

Takie właśnie imiona zostaną zapisane w Księdze, gdy narodzi się ich syn. Bo czuła, że to będzie syn. Ale naprawdę miała na imię Lia. Rodzice i siostra mówili do niej Lili. I pierwszy mąż, w chwilach czułości. Józef miał dopiero zostać jej mężem. Obiecała mu to. Jeśli przeżyją.

Czy da się przeżyć w szopie, pod ostrzałem ciekawskich spojrzeń, nasłuchiwań? Kto z sąsiadów może wydać ich ze strachu? Kogo zmuszą torturami?

Jest zima. Jest śnieg. Tutaj ludzie znają kształty butów każdego w okolicy. Nie da się wyjść z tej szopy nawet za potrzebą. Ale czasem trzeba wyjść. Zmylić prześladowców. Skołować podglądaczy. Józef zbudował kilka bunkrów, tu i tam. On wie, kiedy przejść z jednego miejsca do drugiego. On tutejszy, ma przyjaciół. Na niego nie doniosą. Jego ślady nie budzą podejrzeń. Z jednej kryjówki do drugiej przenosił Lili na plecach. A może po prostu lubił czuć blisko jej ciało. Dopóki nie przeszkodził w tym jej wielki ciążowy brzuch.

Jak można mieć taki brzuch, będąc stale głodną?

Bóg się rodzi

Stara kobieta ciągle śpiewa kolędy. Robi to specjalnie. Chce ją nauczyć nowej wiary. Bez nowej wiary nie będzie nowego życia.

To matka Józefa. Nie pochwala ich mieszkania razem, we wspólnej szopie, we wspólnym bunkrze. Jej jedyny syn, taki dzielny, taki odważny, a jaki pracowity! Każda panna w okolicy by go chciała! Że też musiał wziąć Żydówkę. Lili słyszy myśli starej. Bombardują ją z nie mniejszą mocą, niż niemieckie bomby zrzucone na polskie domy.

 

Jeszcze nie rozmawiały ze sobą wcale, choć mija już wiele miesięcy życia w ukryciu. Nikt nie może usłyszeć ani słowa rozmowy. Stara kobieta ukrywa Żydówkę przed oczyma całego świata, na oczach całego świata, bo przecież ludzie wiedzą wszystko. Stara kobieta ryzykuje życiem, by ukryć swojego syna. Inaczej już dawno wzięliby go do przymusowej pracy, a może do obozu. Więc gada całymi dniami, niby do siebie. Jakby powariowała trochę w tej samotności. Gada do siebie, gdy krząta się wokół domu. Aby i oni coś niecoś usłyszeli z tych wszystkich nowin codziennych. Śpiewa nabożne pieśni.

Dziś jest Wigilia. Ich Wielkie Święto. Bóg im się rodzi.

Jak może się rodzić ciągle na nowo? Że mu się tak chce? Warto? Do tych ludzi? W czas wojny? Aby potem co roku umierać? Lili nic nie rozumie z tej religii. Nie rozumie tego ich Boga. Stara wiara jest prostsza. Jest odwieczny Pan. I jest Oczekiwanie. Bo dobrze jest na coś czekać.

Nieprawda. Stara wiara była prostsza. Dopóki Naród nie został wybrany na śmierć.

Oczekiwanie. Dziś jest mierzone skurczami. Są tak okropnie regularne. Bóle wwiercają się w kości krzyża. To są te najgorsze. Lili pamięta, jak rodził się jej pierworodny, Wilhelm. Wtedy nie było bóli krzyżowych. Dlaczego teraz? Bo rodzi się przyszły chrześcijanin?

Stara kobieta mówi, co ugotuje na wieczerzę wigilijną. Opowiada sobie, ale przecież im opowiada, że zięć jej przyniósł drzewko nieduże, więc postawi je w kącie i będzie świętować Wigilię sama, skoro syn daleko. Och, jak wyraźnie wymawia ostatnie słowo. Daleko. Bardzo daleko. Odejdźcie stąd wszyscy. Jego tu nie ma.

Ale przecież jest. Leży skulony w szopie, tuż przy Lili. Oddycha ciężko. Dziś powalił go atak reumatyzmu. Od czasu ukrywania się w lodowatej rzece ma nawroty choroby. Nachodzi go czasem taki ból, taka złość, ciało zwija się w odrętwieniu, nic nie przynosi mu ulgi. Nie ma w szopie niczego, co mogłoby przynieść ulgę. Gryzie palce z bezsilności.

 

Lili także gryzie palce na skurczu. Bezradność jest najgorszym uczuciem na świecie. Dlaczego dziś? Bo Bóg się rodzi? Może lubi mieć towarzystwo w tym rodzeniu się? I w umieraniu. Bo to się nie może dobrze skończyć. Kobieta da radę urodzić w kompletnej ciszy. Ale jak zmusić do tej ciszy noworodka?

Przecież wiadomo, jak.

rys. Kasia Kozakiewicz dla „TP"

Moc truchleje

Język polski to jest jednak dziwny. O co chodzi w tej świątecznej pieśni? Truchleje znaczy zamiera. Moc Pana zamiera, gdy malutki Zbawiciel, w żłobie położony, ogląda sobie ten świat.

I jej się ciągle śnią truchła. Widziała ich tak strasznie dużo, i ciągle je widzi. Gdy tylko zasypia sama w ciemnym bunkrze. Jedynie ciepło Józefa, gdy owija ich wspólny barłóg, może odegnać koszmar. Ale często go nie ma. Wychodzi w nocy. Ogarnia sprawy. Partyzant Batalionów Chłopskich.

Te truchła. Tak się poznali.

To jest jednak bardzo dziwne, że każde z nich pamięta to zupełnie inaczej.

Dla niego to wielka romantyczna opowieść o tym, jak pokochał ją pośród trupów. Mówi, że od pierwszego wejrzenia w brzeskim getcie. On, prosty rolnik przymuszony przez okupantów do brudnej roboty, w stosie zmarłych przeznaczonych do wywózki zobaczył najpiękniejszą dziewczynę na świecie.

Niekiedy w jego pamięci ta historia nabiera dramatyzmu. Od pierwszego wejrzenia – na żydowskim cmentarzu. Tuż przed wrzuceniem do zbiorowej mogiły. Jej piękno, jej twarz, jej kształty. Długie czarne rzęsy. Nagłe spojrzenie ciemnych oczu, pełnych nieopisanego wyrazu. Grom z jasnego nieba. Miłość po grób.

I czekał do zmierzchu. Pozwolił jej czekać na siebie tam właśnie, struchlałej wśród trucheł, aż zapadnie zmrok, aż nikt nie zauważy drgnienia życia przenoszonego w jego silnych ramionach. Życia wiezionego furą aż na strych w Jadownikach.

Podobno był u nich doktor, aby opatrzyć jej przestrzelone płuco. Lili nic nie pamięta. Może miała gorączkę?

Czy to była prawda? Tak straszna, że aż wyrzucona poza nawias wspomnień?

Pan niebiosów obnażony

Dla niej wspomnienia o poznaniu Józefa to opowieść o obietnicy ocalenia.

Józef pojawił się w życiu Lili, gdy wydawało się, że najgorszy dramat ma już za sobą, a przed nią wyłącznie dni spokojne i smutne. Ot, jak to dwudziestodwuletnia wdowa w obcym mieście.

Wyszła za mąż tuż przed wojną. Bielszczanka z urodzenia, zamieszkała we Lwowie, gdzie jej mąż Henryk był komisarzem fabryki chemicznej. Starszy od niej o 20 lat, wiedeńczyk obyty w świecie.

 

Dwa tygodnie po wkroczeniu Niemców do miasta pojmało go gestapo. Kiedy go ostatni raz widziała, próbował się do niej uśmiechnąć, ale był to tylko cień skatowanego człowieka. Końcem września 1941 roku już nie żył.

Lili zabrała kilkumiesięcznego synka Wilhelma i ruszyła do siostry Sabiny, do Brzeska. Kurczowo ściskała łapki maluszka. Kompulsywnie sprawdzała, czy nie wypadły jej pozaszywane w ubraniach resztki pieniędzy. Wyzbyła się ich prawie do cna, płacąc łapówki za przekazywanie paczek z żywnością dla męża i za widzenia z nim. Ukraiński milicjant w gestapowskim więzieniu ryzykował wszystkim. Lili martwiła się, jak będzie umiała żyć z takim długiem wdzięczności wobec ukraińskiego milicjanta. Wtedy nie wiedziała, ile jeszcze osób zaryzykuje wszystkim – dla niej.

W Brzesku Żydzi żyli w niewyobrażalnej nędzy, ale ciągle dało się oddychać. Siostra Lili i jej synkowie korzystali z pomocy rolników. Józef często pojawiał się w domu Sabiny z żywnością. Patrzył w oczy Lili. Wiedziała, że widzi w niej kobietę. Takie rzeczy się wyczuwa.

Dwa miesiące później Lili i Sabinę wraz z dziećmi zamknięto w getcie. To brzeskie getto było bardzo duże, bo i w Brzesku trzy czwarte mieszkańców to byli Żydzi, a jeszcze zwożono tam wyłapanych po wioskach. Gęsto tu było od umierających z głodu, z chorób, ze strachu i zwątpienia w dalszy sens życia. Partyzanci z Jadownik, Okocimia, Brzeska i okolicy przemycali do getta żywność. Czasem też z getta wykradali. Ludzi.

Tak właśnie Józef wykradł Lili i Wilhelma.

Silny człowiek, ciepły. Nieustraszony. A może po prostu zakochany. Ukrył ją na strychu.

Ale nie da się ukryć ząbkującego w gorączce malucha. Jego płacz tak głośno niósł się wśród gęstej zabudowy starej, ludnej wsi, gdzie wszyscy dobrze wiedzą, co u kogo za miedzą. Lili słyszała ze strychu pytania sąsiadów. Matka Józefa kłamała na potęgę, ale bała się. A strach czuć z daleka. Przez zapach strachu to i psy głośniej szczekają, i ludzie desperują.

– Żydówkę macie z dzieckiem, Petronelo – tak mówili ludzie do starej kobiety. – Przez nią nasze dzieci na śmierć wywiozą, przez nią spalą całą wieś.

Ogień krzepnie, blask ciemnieje

Lili wiedziała, że nie ma na co czekać. Uparła się, by wrócić do getta. Po drodze, na śliskim stoku, złamała nogę. Józef, który ją odprowadzał, wziął na ręce jej synka i pomógł jej się dowlec do Brzeska. Obiecał wyszukać bezpieczne miejsce dla dziecka. Chodził po znajomych, od domu do domu, pytając, czy znajdzie się miejsce dla małego, ale wszyscy odmawiali – nawet gdy gwarantował na utrzymanie chłopca sumę piętnastu tysięcy przedwojennych złotych, własnym majątkiem. Bali się. Nie jest łatwo skazać swoich na śmierć, dla obcego dziecka.

Nie było miejsca dla ciebie w żadnej gospodzie.

Ze złamaną nogą Lili nie mogła opiekować się synkiem. Nie mogła nawet zejść do piwnic w razie nalotu. Była ciężarem dla siostry.

Sabina zapowiedziała, że nie zostawi Lili samej. Jeśli zacznie się nalot albo likwidacja getta, będą razem z dziećmi czekać na śmierć. Jak można kogoś postawić przed takim wyborem?

Wtedy właśnie Józef przekonał zapłakaną Lili, by pozwoliła siostrze i dzieciom ukryć się w piwnicy w getcie, a siebie – wykraść raz jeszcze. Obiecał, że po nich wróci, że załatwi im schron i papiery. Wyniósł ją z getta. Podniósł druty kolczaste i wydostał najpierw siebie, a potem ranną kobietę. I niósł ją na plecach do Jadownik. Ładnych kilka kilometrów. Prostą drogą, a potem pod górkę.

 

Następnego dnia wrócił po Sabinę i chłopców. Za późno. Likwidacja getta już trwała. Oni zginęli. Lili przeżyła. Po co?

Przeżyła, bo Józef tego chciał. Bo Józef jej chciał. Z jakiego innego powodu tak bardzo by się starał? Tak wiele ryzykował?

Można łatwo pomylić wdzięczność z miłością. Tak właśnie powstał ten jej wielki brzuch.

A jednak. W nim było życie. A życie było światłością ludzi. A światłość w ciemności świeci, i ciemność jej nie ogarnęła.

A potem nastała ciemność bunkrów. Józef, powołany przez okupanta do przymusowej pracy za granicą, ukrywa się razem z Lili. Zmieniają bunkier co kilka dni. Czasem co kilka godzin. Ledwo nachuchają i ogrzeją własnym ciałem, już trzeba iść do nowej zimnicy.

Żar Józefa stygnie. Czy nie żałuje swych wyborów? A może po prostu zimno bunkra go powala. Odnawia chorobę kości. Kiedy kilka miesięcy wcześniej szmuglował jedzenie do getta, jeszcze przed poznaniem Lili, umknął z zasadzki, w której zginął jego kolega. W czasie strzelaniny ukrywał się przez dwie godziny w nurtach lodowatej Uszwicy. Cudem przeżył i tę akcję, i późniejsze przeziębienie. Jego stara matka załamywała ręce, gdy wrócił do partyzantki i do getta kilka miesięcy potem. Aby poznać Lili, na swoje nieszczęście.

Kasia Kozakiewicz dla „TP"

Ma granice, Nieskończony

Stara kobieta pragnęłaby podzielić się z ukochanym synem opłatkiem. Zamiast tego, tak jak co dzień, daje im jeść, udając przed światem, że karmi świnie. Także dziś, w Wigilię.

I pewnie myśli o Lili jak o świni, zwierzęciu nieczystym. Lili słyszy jej myśli.

Jej biblijne imię, Lea, znaczy Krowa. Żywicielka. Rzeka mleka. Lea była pierwszą z czterech żon praojca Jakuba, matką jego córki i sześciu z dwunastu synów. Czyli matką połowy Izraela.

Matką. Kiedy Lili myśli o swym synku Wilhelmie, łzy same płyną jej z oczu, a z suchych piersi zaczyna kapać pokarm. Znak nadchodzącego porodu. Jeszcze nie, jeszcze nie, jeszcze nie!

Ma granice? Nieskończony! Dla Boga nie ma nic niemożliwego! Lili bezgłośnie szepcze słowa swej prostej modlitwy. Jeszcze nie, jeszcze nie, jeszcze nie.

A właściwie dlaczego nie? Czy jutro będzie lepszy dzień, by umrzeć?

Stara kobieta opowiada sobie głośno o tym, że wojna wkrótce się skończy. Niemcy są na wykończeniu. Już się pakują. Zbierają skarby. Wysyłają do Rzeszy. Armia sojusznicza już nadchodzi. Tylko trzeba przetrwać te ostatnie naloty. Jeszcze parę dni, parę tygodni. Kto przeżyje, ten przeżyje. A na razie…

Trwożnie robi znak krzyża, rozgląda się. Może zbyt głośno to sobie opowiadała.

Znów słychać strzały. Seria strzałów. Gdzie? Do kogo strzelają tak bardzo?

Niemcy ćwiczą nową broń w lasku. Nie wiedzą o tym, że wśród drzew schowany jest jeden z bunkrów. Dziś akurat pusty. Parę dni temu, gdy po raz pierwszy strzelali w tym lasku, prawie nad głową uciekinierów, Lili mało nie umarła ze strachu. Dziecko w jej brzuchu rozrzucało rączki przestraszone. To właśnie wtedy zdecydowali z Józefem, że wracają do szopy. Na szczęście nie było ani śniegu, ani błota. Po ostatniej odwilży wszystko zamarzło. Twarde grudy, błogosławione grudy. Na nich lekka stopa nie zostawia śladów.

Dziś dla Lili odgłosy tych strzałów są wybawieniem. Lęk narasta w niej tak silny, że przeważa nawet bóle krzyżowe. Fala skurczy zamiera. Jej dziecko nie narodzi się w bunkrze w Wigilię. Jeszcze nie.

Wzgardzony, okryty chwałą, Śmiertelny Król nad wiekami

– Chwała Bogu, odchodzą! Niemcy odchodzą! Armia Czerwona nadchodzi ze wschodu! – mówi matka Józefa nabożnym szeptem.

Do Lili ledwie docierają te słowa. Nic teraz nie znaczą. 

Poród rozpoczęty w Wigilię uspokoił się, by zalać ją falą silnych odczuć kilka tygodni później. Kobieta dusi w sobie krzyk. Oddycha tak cicho, jak się da. Chce już dać wyjść temu dziecku, choćby trzeba było urodzić w bunkrze. Ale jest słaba. Przeźroczysta. W oczach, w których zakochał się Józef, nie ma już wiele życia. Może właśnie dlatego mężczyzna zaprzęga szkapę i kładzie Lili na wóz. Jego matka szybkim ruchem robi znak krzyża na jej czole i na brzuchu. Okrywają ją starym pledem. Siano kłuje i pachnie, pachnie i kłuje. Łagodzi wstrząsy drogi.

 

Niemcy odchodzą na zachód, cała droga jest ich. Gdzie mogą, niszczą za sobą słupy, wysadzają mosty. Jest ich jeszcze tak wielu.

Józef prowadzi wóz inną drogą, prosto do szpitala. Doktor Brzeski wita Lili jako jego żonę, i zapisuje pod jego nazwiskiem. Doskonale wie, że fałszuje teraz dane pacjentki. Dobrze ją zna. Pomagał jej niejeden raz. Opatrywał jej nogę, leczył przeziębienie, hamował krwotok. Być może nawet zwiedził wszystkie bunkry. Lili zapamięta na zawsze jego spokój, dobroć i nieugięty hart ducha. Doktor Jan Wiktor Brzeski nie przyjmuje pieniędzy za pomoc. Nie potrzebuje podziękowań. A przecież był już przesłuchiwany przez gestapo, więziony w Tarnowie za samo podejrzenie niesienia pomocy Żydom. Niepomny losu swojego ojca, starego doktora Jana Władysława Brzeskiego, który zakończył życie w KL Auschwitz. Znów ryzykuje wszystkim. Dla niej.

Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnieście uczynili.

A słowo ciałem się stało

Doktor Brzeski wraz z akuszerką Genowefą Tykową pomagają przy porodzie. Niemcy odchodzą, Sowieci nadchodzą, Lili rodzi syna. Kazimierza.

Ta świeża wolność jest taka niepewna. Pielęgniarki przynoszą matkom dzieci do karmienia.

Lili jest teraz Marią. Tak ją zapisał doktor Brzeski, tak się do niej zwracają. Przyjmuje tę zmianę spokojnie. Myśli o swojej matce, której było na imię Miriam.

Czyta uważnie katechizm. Połowy rzeczy nie rozumie, a z pozostałymi rzadko się zgadza. Ale Józef nalega na ślub, a wcześniej na chrzest – Lili i syna. Inaczej jego matka nie wpuści ich do domu. Matce też się należy wdzięczność i szacunek od ludzi.

Lili tęskni za Wilhelmem. Karmi Kazimierza.

Myśli o Miriam, prorokini, siostrze Aarona i Mojżesza, której zadaniem było dopilnować, aby skazane na śmierć dziecko przetrwało prześladowania, choćby i zmieniając się w Egipcjanina.

I mieszkało między nami

Wiosną proboszcz egzaminuje Lili z katechizmu. W sobotę 21 kwietnia 1945 kobieta przyjmuje chrzest w wierze katolickiej i otrzymuje imię Maria. Jej chrzestnymi rodzicami zostają zaufany sąsiad, który pomagał Józefowi kopać bunkry, i siostra Józefa. To właśnie ona czasami zajmowała się małym Wilhelmem w czasie okupacji. Lili zgadza się na ten wybór. Tego samego dnia ochrzczony zostanie Kazimierz.

Na ślub rodzice Kazimierza poczekają jeszcze pół roku.

Na rozstanie – kilka lat.

Józef zgorzknieje w oczekiwaniu na dzień, w którym wdzięczność zamieni się w miłość.

Jego matka umrze w poczuciu, że przynajmniej dwie dusze zostały ochrzczone.

Maria po śmierci teściowej nie stanie się doświadczoną rolniczką i gospodynią jak inne kobiety z babki prababki w Jadownikach.

Kazimierz wyjedzie wraz z matką do Izraela.

Józef Topolski umrze w wieku 50 lat, zmęczony ciężkimi chorobami i własnym nieudanym życiem.

Lili odejdzie z tego świata w wieku 84 lat, otoczona gronem kochających dzieci i wnuków, na innym kontynencie.

Doktor Jan Wiktor Brzeski odznaczony zostanie medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata.

Niżej podpisani Żydzi z Brzeska zaświadczają, że „dr Jan Brzeski z Brzeska w okresie okupacji szedł z pomocą lekarską ludności żydowskiej z całą gotowością i to tak w pierwszym okresie jak i w najcięższych czasach ukrywania się i pogromu”. Chaskel Blonder, Józef Glassner, Szymon Goldberg, Helena Taub, Stefania Liban, Bronisława Malawer, Lili Matzner, Naftali Schiff, Herman Sperber, Regina Sperber, Maurycy Zuckerman.

 

Dr Sabina Jakubowska jest pisarką, badaczką historii lokalnej, doulą, archeolożką i nauczycielką. W 2022 r. wydała bestsellerowe „Akuszerki” (nominacje do Nagrody Nike, Nagrody Literackiej im. Witolda Gombrowicza i Nagrody Literackiej Unii Europejskiej) – powieść o kobietach przyjmujących porody w XIX-wiecznej i XX-wiecznej Małopolsce. Wcześniej ukazał się „Dom na Wschodniej”.

Autorka dziękuję dr Annie Brzyskiej ze Stowarzyszenia „Pamięć i Dialog. Wspólna historia” za pomoc w dotarciu do źródeł, z których część została opublikowana na stronie https://brzesko-briegel.pl/

 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 52-53/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Moc truchleje