Ziemia nieobiecana

Agata Zysiak i Marta Madejska ze Stowarzyszenia Topografie: Opowieści o XIX-wiecznej Łodzi przypominają świadectwa z Afryki, tylko zamiast dżungli mamy las kominów. Wiele zmieniło się od tamtego czasu.

07.08.2017

Czyta się kilka minut

Strajk w Zakładach Przemysłu Bawełnianego im. Juliana Marchlewskiego w Łodzi, luty 1971 r. / WITOLD ROZMYSŁOWICZ / PAP
Strajk w Zakładach Przemysłu Bawełnianego im. Juliana Marchlewskiego w Łodzi, luty 1971 r. / WITOLD ROZMYSŁOWICZ / PAP

Bartosz Józefiak: Czy Łódź jest miastem meneli?

Agata Zysiak: Zależy, kto je opisuje.

Bogusław Linda tak je opisał.

AZ: To ciekawy przypadek: jego wypowiedź została przewrotnie przechwycona jako element lokalnej tożsamości. Mieszkańcy z dumą prezentowali koszulki „Jestem z miasta meneli”. Wizja brutalnego, niełatwego miasta może zostać przekuta w coś pozytywnego.

Może jednak Linda ma rację? Łódź ma największe bezrobocie z dużych miast. Najszybciej się wyludnia. Studenci nie chcą się tu uczyć. Turystów tylu, co kot napłakał. Nie pokazują jej na mapach pogody w TV. Miasto wyklęte.

AZ: Nie różnimy się od innych przemysłowych miast, jeśli spojrzymy np. na przestępczość czy alkoholizm. Różnica leży w wizerunku. U mnie w domu było powiedzenie „Kto z Łodzi pochodzi, ten sam sobie szkodzi”. To narastało przez stulecia.

Kiedy zaczęła się czarna legenda?

Marta Madejska: Pierwsze szersze opisy Łodzi to lata 50. XIX w. Mówiąc współcześnie, powstaje tu specjalna strefa ekonomiczna, stworzona przez władze Królestwa Polskiego w latach 20. Rolnicza osada staje się przemysłowym miastem, które w ciągu stulecia rozrasta się 600-krotnie.

AZ: To szokujące zjawisko. W sąsiedztwie miasteczek i sztetli, wśród wiejskiej kultury, nagle wyrasta miasto, do którego zjeżdżają osadnicy z Niemiec, Czech, Portugalii. Wnoszą ze sobą myśl techniczną. Łódź rozwija się dzięki bawełnie. Bardzo szybko rośnie. Rzemieślnicze zakłady przekształcają się w fabryki. To, co się dzieje, nie mieści się w znanych wówczas kategoriach poznawczych. Łódź nie przypomina Krakowa, Warszawy, Lwowa. Staje się monstrualnie wielka i groźna. Zbyt nowoczesna. Zbyt kapitalistyczna.

Kto ją tak opisuje?

AZ: Warszawska inteligencja. W Warszawie długo nie wiedzą, co się tu dzieje. A kiedy zaczynają przyjeżdżać dziennikarze, przeżywają szok. W środku lasu widzą gigantyczne miasto fabryk, wkrótce drugie po Warszawie. Ich reportaże są często w takiej ramie: podróży do egzotycznego miejsca, gdzie lokalni mówią innym językiem.

Innym językiem?

AZ: Łódzki to mieszanina polskiego, niemieckiego, jidysz, rosyjskiego.

MM: Polskiego z naleciałościami regionalnymi. Gdy miasto się rozrasta, potrzebuje siły roboczej. To ludzie napływowi, głównie ze wsi. Gwary Polski centralnej i wschodniej mieszają się z językiem przemysłowej produkcji. Spolszczano niemieckie nazwy. Tkacz był „weberem”.

AZ: Wraz z napływem litwaków dochodzą kolejne dialekty. Łódź brzmi inaczej. Poza tym nie ma tu inteligencji, która rozpowszechniałaby literacki język polski.

Co tamci reporterzy piszą o Łodzi?

AZ: To świadectwa podobne do opowieści z Afryki, tylko zamiast dżungli mamy las kominów. Spowity dymem, tajemniczy, z błotem na ulicach. Trudne miasto, które dziwi jak egzotyczne krainy.

Wśród polskich elit dominuje wówczas kultura szlachecka, a w Łodzi królują „przerażający, anemiczni, barbarzyńscy robotnicy”. Pojawia się konstrukt Lodzermenscha. To nowoczesny cwaniak – przedsiębiorca, który myśli tylko o pieniądzach. Opisy Łodzi przypominają opisy robotniczych dzielnic Londynu, Nowego Jorku, Manchesteru. Wszędzie widać szok nowoczesności i wczesnego kapitalizmu.

MM: Dla postszlacheckich reporterów przemysł jako taki jest niezrozumiały. Pył i hałas nie przypominają rolnictwa, z którego wcześniej się utrzymywali. Łódź to też siedlisko niemoralnych kobiet, które rozbijają tradycyjne rodziny.

Słucham?

MM: No bo tak: robotnica wychodzi z patriarchalnych stosunków na wsi, z bezrolnej albo małorolnej rodziny. Wyrywa się „z niewoli u ojca i bydła”, jak to określiła pewna miejska migrantka z międzywojnia. Przyjeżdża do Łodzi, dostaje pracę, co daje jej jakieś skrawki niezależności. Nie jest materiałem na „dobrą żonę i matkę”. Pracuje w fabryce obok mężczyzn i nie chce iść na służbę, a to wtedy jedyna akceptowana forma pracy kobiet.

Robotnicy i robotnice wstają przed świtem, budzeni syrenami. Biorą bańkę zupy i kawałek chleba – jeśli je mają. Idą do pracy na 12-16 godzin. W XIX w. nie ma żadnych umów, tylko ustne porozumienia między pracodawcą a pracownikami. Fabrykant może ich wyrzucić w każdej chwili. Wracają wykończeni. W niedzielę chcą więc pójść na majówkę, gdzie piją, tańczą i głośno się bawią. Obraz tej „tłuszczy” jest dla publicystów przerażający. Tancbudy jawią się im jako totalny upadek moralności, co świadczy o tym, że nigdy nie widzieli wiejskiej zabawy.

W międzywojniu władza zachowuje się tak, jakby Łódź nie istniała.

MM: Po I wojnie ludność miasta spada o połowę. Przemysł odbudowuje się, ale wielkim kosztem. Właściciele fabryk wprowadzają „racjonalizację pracy”. Myślą: jeżeli robotnica może pracować na czterech krosnach, to czemu nie na sześciu czy ośmiu? Śrubujmy normy i zwolnijmy te, co pracowały na pozostałych krosnach. Przychodzi wielki kryzys, masowe zwolnienia, ogromna nędza i protesty przeciw obniżaniu głodowych pensji. Nic dziwnego, że dwudziestolecie to czas strajków.

AZ: To moment, kiedy Łódź nazywana jest „czerwonym miastem”. Komuniści, socjaliści mają tu wielką siłę. Łódź znów ma złą prasę. Nie dostaje wyższej uczelni, bo mieszanie inteligencji z masą robotniczą jest niebezpieczne. Staje się tykającą bombą, której obawia się sanacyjny rząd.

Po II wojnie znikają Niemcy i Żydzi. Polska ludowa powinna wynosić robotniczą Łódź na sztandary.

MM: Czasem to robi, tylko kasa za tym nie idzie.

AZ: W 1945 r. Łódź to największe miasto Polski. To tutaj przeprowadza się rząd z Lublina, przenosi inteligencja. Otwierają się uczelnie, których dotąd nie było. Łódź działa jako nieformalna stolica. Ale to krótki moment. Od 1948 r. inteligenckie środowiska odpływają do Warszawy. Łódź nie trafia do planu pięcioletniego i do lat 70. nie doczeka się planów modernizacji.

Dlaczego?

AZ: Po części dlatego, że nie trzeba jej odbudowywać: większość zabudowy nie została zniszczona w czasie wojny. Ale też lekki przemysł nie jest w centrum uwagi władz PRL-u.

Był jeszcze jeden powód. Łódź ma silną klasę robotniczą. Robotnicy w 1945 r. spontanicznie przejmują fabryki. Sami tworzą rady pracownicze w zakładach, którymi kierowali Niemcy. Są zaprawieni przez strajki dwudziestolecia, wydarzenia rewolucji 1905 r. Nie są łatwi do pozyskania, jak migrujący do miast chłopi. Mają inną wizję tego, jak robotnicza Polska powinna wyglądać.

W latach 70. m.in. dzięki strajkom włókniarek dochodzi do obniżenia cen żywności w całym kraju. Wygrywają, choć dziś nikt o tym nie mówi.

MM: To także kwestia płci. Przemysł włókienniczy oparty jest na kobietach. Decydenci inaczej je traktują. Podczas strajków z lat 1945-47 mówią, że „te histeryczki z Łodzi wariują”. W opozycji z kolei pokutuje pogląd, że kobiety protestują tylko wtedy, kiedy brak im chleba, a prawdziwą polityką zajmują się stoczniowcy i górnicy. Jakby dostęp do chleba nie był kwestią polityczną.

W Łodzi strajki wybuchają w lutym 1971 r. – dwa miesiące po Wybrzeżu. Rozmiar protestu zaskakuje władze. Przyjeżdża reprezentacja rządu i jest trochę przerażona tym, w jak kiepskim stanie jest miasto, jak zdeterminowane są te kobiety. Władza robi wiele, by reszta kraju się o tym nie dowiedziała.

Po reformach Balcerowicza w Łodzi zostaje morze opuszczonych fabryk.

AZ: Przegrani transformacji nie są równi. Palone opony stoczniowców czy górników dają przynajmniej częściowe zabezpieczenie kontraktów. A włókniarki nie idą pod Sejm. Zostają w domu. Nieco upraszczając powiemy, że z robotnic stają się babciami.

Lata 90. to czas stagnacji. Rozpoczyna się odpływ mieszkańców. Wzmacnia się negatywna lokalna tożsamość. Na początku XXI w. lokalne władze obierają kurs: Łódź będzie miastem przemysłów kreatywnych. To kopia tego, co się działo w Manchesterze czy innych upadłych miastach przemysłowych. Kłopot w tym, że pomysł w żaden sposób nie nawiązuje do grup, które zostały tu po transformacji. Nie uczy się na błędach ani nie uwzględnia specyfiki miasta postsocjalistycznego.

MM: Manchester odchodził od przemysłu przez kilkanaście lat. W Łodzi zajęło to kilka lat. Bezrobocie w latach 90. przekracza sto tysięcy osób. Jednocześnie w całym kraju mówi się o samorozwoju. Jak się nie starasz, to jesteś homo sovieticus. Ale jak tu się starać, jeśli tracisz pracę, a po chwili traci ją mąż, siostra, szwagier, sąsiadka. W całej twojej kamienicy nie ma już nikogo pracującego. Nie ma gdzie szukać pomocy.

Porównując to, jak mówi się o mieszkańcach Manchesteru i Łodzi, widzimy podobnie nacechowane języki. W Anglii jest termin chavs – czyli agresywny bezrobotny z klasy robotniczej. U nas mówi się o dresach, menelach, żulach.

Łodzianie też tak o sobie mówią?

AZ: Jeśli patrzymy na dane pokazujące utożsamianie się z miastem, to wypadamy gorzej niż inne metropolie.

MM: Gdy sprowadziłam się tu 10 lat temu, spotkałam osoby z bardzo obniżonym poczuciem wartości. Panowało totalne poczucie niemocy. Ale to się zmieniło: dowodem ironiczne podejście do „łódzkich meneli” Lindy.

Tylko na czym budować tożsamość? Na historii robotników?

MM: A czemu nie? Tu są robotnicze rodziny od czterech pokoleń. Kiedy w ramach projektu Miastograf.pl rozmawiam ze starszymi paniami, niejedna z dumą mówi: byłam włókniarką. Rozmawiam też z osobami, które przyjechały po 1945 r. ze wsi. Ich rodzice byli niepiśmienni. Dla nich Łódź była szansą. Te kobiety ciężko pracowały przez 30 lat i czasami mają szczęście widzieć, jak ich wnuki idą na studia. Patrzą na to właśnie jak na wykorzystaną szansę. Niestety, dla młodych fabryki to tylko zniszczona przestrzeń. Puste mury.

AZ: Nasza kultura jest tworzona przez inteligencję tęskniącą za szlacheckimi korzeniami. Już nawet kultura chłopska doczekała się ostatnio lepszego upamiętnienia niż robotnicza. Łódzkie fabryki były na początku XXI w. wyburzane. Nie traktowano ich jak zabytków. Może musi upłynąć więcej czasu?

Przez lata robotnicza historia kojarzyła się nam z PRL-em. To się powoli zmienia. W Łodzi wróciły obchody rewolucji 1905 r. Nie musimy już uczestniczyć tylko w „Biegu Fabrykanta” [nazwa lokalnego maratonu – red.].

Łódź ma szansę na zmianę wizerunku?

AZ: Mało które miasto w Polsce ma tak dobre komponenty do zbudowania unikalnej narracji. Opowieści o nowoczesności, kapitalizmie, uprzemysłowieniu, walkach robotniczych, szybkim rozwoju – o produkcie marketingowym z tak wyrazistymi komponentami tylko marzyć. Przemysłowa przeszłość jest wyjątkowa w skali kraju, a dobrze przeprowadzona rewitalizacja może usunąć wiele problemów. Tak, jest nadzieja. ©

AGATA ZYSIAK jest socjolożką kultury. Wydała „Punkty za pochodzenie. Powojenna modernizacja i uniwersytet w robotniczym mieście”. Współtwórczyni Stowarzyszenia Topografie, które zajmuje się tożsamością łodzian.

MARTA MADEJSKA jest kulturoznawczynią, związaną z Łódzką Gazetą Społeczną „Miasto Ł”, pisze książkę o włókniarkach; członkini Stowarzyszenia Topografie i redakcji Cyfrowego Archiwum Łodzian „Miastograf.pl”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 33/2017