Wierzący i klient

Czytanie religii przez pryzmat ekonomii jest nowatorskim eksperymentem. Problem w tym, że rzeczywistość wyprzedza takie analizy.

21.06.2021

Czyta się kilka minut

Przygotowania do Światowych Dni Młodzieży w Krakowie, 17 lipca 2016 r. / DAMIAN KLAMKA / EAST NEWS
Przygotowania do Światowych Dni Młodzieży w Krakowie, 17 lipca 2016 r. / DAMIAN KLAMKA / EAST NEWS

„Jezus jest odpowiedzią” – tak brzmią reklamy pojawiające się w różnych wersjach w wielu anglojęzycznych krajach. W swojej nowej książce „Kościół na rynku” ks. Andrzej Draguła pyta (za ks. Tomášem Halíkiem): „Skoro »Jezus jest odpowiedzią«, to jak brzmi pytanie? I czy ktoś to pytanie stawia Kościołowi? Czy wierni zwracają się do Kościoła z potrzebą wiecznego ocalenia, czyli zbawienia, które dokonuje się w Chrystusie?”.

Czy w ogóle jest popyt na chrześcijańską ofertę zbawienia? Teolog – nie tylko w tym fragmencie, ale w całej książce – eksperymentuje z językiem gospodarki, marketingu i finansów. Wychodzi z założenia, że co najmniej od XIX w. nie kształtuje nas już religia, tylko ekonomia i polityka. Według ks. Draguły dzisiejsi wierzący to przede wszystkim klienci, którzy „swojego prawa do wyboru wszystkiego nie pozostawiają za drzwiami świątyni”.

Oferta Ewangelii

Książka kataloguje i szuka kościelnych odniesień dla rozmaitych pojęć i narzędzi ekonomicznych, jak marketing, klient, obsługa, produkt, cena, dystrybucja, logo czy marka. Ożywczy język wielu tych obserwacji daje do myślenia.

Na przykład: zdaniem ks. Draguły Kościół nie „konkuruje” na rynku religijnym, ale na o wiele szerszym rynku idei. Co dziś dostarcza głębszego katharsis i poczucia wspólnoty: Misteria Paschalne, mecz piłki nożnej z udziałem Brazylii czy „obchody” pojawienia się na rynku nowego iPhone’a? W biznesie, polityce, nauce, sztuce, a nawet w sporcie powstają intrygujące rytuały i wyjaśniające świat mity, obiecujące nowe świeckie raje.

Autor „Kościoła na rynku” krytykuje feudalne przekonanie, że parafianie – niczym średniowieczni chłopi pańszczyźniani – są glebae adscripti, przypisani do ziemi. Czy bardziej przyjazne urzędy mogłyby zapobiec ich migracji do innych parafii, a może nawet – zapobiec odejściom apostatów? Może uznać działania kancelarii parafialnych za „obsługę posprzedażową” wiernych?

Innym interesującym pomysłem jest opis Kościoła jako pewnej marki. Jaka jest dziś wiarygodność tej marki, skoro aż 97 proc. młodych ludzi w wieku ­18-29 lat krytycznie ocenia działania Kościoła w Polsce w kwestii pedofilii? Ks. Draguła nie ma złudzeń co do konsekwencji takiej sytuacji: „Kościół nie jest oczywiście tożsamy z Ewangelią, ale Kościół, który pretenduje do roli jej urzędowego i autentycznego głosiciela, musi się liczyć z tym, że to, co głosi, będzie odbierane przez pryzmat społecznego odbioru samego głoszącego. Odrzucenie Kościoła może stać się także powodem odrzucenia głoszonej przez niego prawdy”.

O sprzedawaniu zbawienia

W najbardziej intrygujących fragmentach książki teolog pyta o głębsze analogie – i nieprzekraczalne różnice – między Kościołem a rynkiem. Z jednej strony dochodzi do wniosku, że zarówno dla firm, jak i dla Kościołów czymś fundamentalnym jest obietnica składana klientom czy wyznawcom. „Obiecywać trzeba i należy”.

Z drugiej strony tym, co Kościół obiecuje, jest miłość Boga. „Biblijne wezwanie, by kupować, nie mając pieniędzy, i aby spożywać, nie płacąc (por. Iz 55, 1), przypomina nam, że zbawienie dokonuje się wyłącznie w kategoriach daru, na który nie da się odpowiedzieć czymkolwiek w zamian”. W ten sposób cała historia Kościoła na rynku kończy się paradoksem: kościelny marketing „uczy, jak sprzedać to, czego i tak nie da się kupić”.

Przy całym bogactwie i pomysłowości rozmaitych szczegółowych analogii i kościelnych adaptacji myślenia rynkowego te próby rozróżnienia dwóch obietnic – świeckiej, rynkowej i kościelnej, religijnej – wydają mi się najcenniejsze. Widzę w nich autentyczną, pogłębioną, unikającą stereotypów próbę rzetelnego opisania dla wierzących tego obcego, groźnego, coraz bardziej laickiego świata poza kościołami.

Na przełomie XIX i XX w. – pisze ks. Draguła – „coraz bardziej rozwijająca się nauka – zwłaszcza upowszechniająca się teoria ewolucji – zaczynała kwestionować religijną naturę świata. Religia przestawała być niekwestionowaną oczywistością. (...) Wciąż niewystarczająco zdajemy sobie sprawę z tego, jakie konsekwencje dla religijności miało przejście z epoki agrarnej do industrialnej, a było to przejście od świata naturalnego biegu rzeczy do świata coraz większej ingerencji człowieka w ten świat”.

Epoka przemysłowa bynajmniej nie ominęła wsi, którą całkowicie zmieniły mechanizacja i nowa organizacja pracy w rolnictwie. „Dawniej chłop przeżywał działanie Boga bezpośrednio i naocznie nawet w samych przyczynach stwórczych, zapewniających jego byt i przynoszących błogosławieństwo jego pracy. Czuł się on w służbie Stwórcy błogosławiącego jego trud. Dziś technika czyni człowieka coraz więcej panem natury. W miejsce prośby o błogosławieństwo i Opatrzność, zjawiają się komunikaty meteorologiczne i racjonalna uprawa”.

Inaczej mówiąc, Bóg zniknął z naszego pola widzenia. Zastąpiły Go technologie.

Od obietnicy do kredytu

Właśnie tego w książce ks. Draguły najbardziej mi brakuje: refleksji nad technologią, a także nad działalnością gospodarczą jako wykorzystaniem technologii. Świecka firma dzięki technologii dysponuje czymś dla religii niedostępnym. Dysponuje kredytem.

Zdaniem historyka Yuvala Harariego właśnie kredytowi – a nie samym tylko nauce i technologii – zawdzięczamy niezwykły wzrost jakości życia w czasach nowożytnych. Co mogłeś zrobić w średniowiecznym miasteczku, w którym wybuchła epidemia czerwonki? – pyta Harari. Załóżmy, że chciałbyś założyć laboratorium, nakupić leczniczych ziół i egzotycznych chemikaliów, a także odwiedzić słynnych zagranicznych lekarzy, a jednocześnie – prowadząc swoje badania – musisz jakoś utrzymać siebie i rodzinę. Jak to sfinansować? Możesz oczywiście odwiedzić znajomych drwala, kowala i bankiera i poprosić ich, aby cię utrzymywali przez kilka lat, zanim odkryjesz lekarstwo, zrobisz na tym majątek i zwrócisz pieniądze. Niestety, żaden z nich nie wierzy w cudowne lekarstwa. Żyją już długo, a jakoś nigdy nie spotkali się z tym, żeby ktoś wynalazł nowy lek na jakąś okropną zarazę. Jeśli chcesz ich usług, płać gotówką.

Rozczarowany wracasz do nawadniania swojego poletka pod miasteczkiem, czerwonka szaleje, nikt nie stara się niczego odkryć i nawet pojedynczy grosz nie przechodzi z ręki do ręki. W ten sposób przez tysiąclecia gospodarka spała, a nauka tkwiła w punkcie wyjścia.

Jak ten zaklęty krąg został przerwany? Dzięki kredytowi – wyjaśnia Harari. Ponieważ oparte na wiedzy naukowej technologie umożliwiły kontrolę nad naturą, można przewidzieć, kiedy uprawa czy produkcja przyniosą efekty, a nawet czy warto inwestować w wynalazki (w technologie, które jeszcze nie istnieją).

Gdy w XXI w. wybuchła epidemia koronawirusa, naukowcy z firm farmaceutycznych pracujących nad szczepionką nie musieli nikogo prosić o kredyty. Banki i prywatni inwestorzy, a nawet ministrowie finansów na wyścigi chcieli ­zainwestować w badania, spokojni o przyszłe ogromne zyski.

Kredyt – podsumowuje Harari – jest ekonomiczną formą wiary w lepszą przyszłość.

Brakujące parametry

Możliwość przewidzenia konkretnych efektów działalności gospodarczej bierze się ze znajomości parametrów ­produkcji, najlepiej wyrażonych matematycznie i dzięki temu czytelnych ­ i sprawdzalnych dla klienta. Daje to świeckiej, ­ekonomicznej obietnicy wsparcie finansowe w postaci kredytu, a także możliwość napędzania postępu technologicznego i kształtowania życia społecznego. To właśnie powiązania pomiędzy nauką, technologią, rynkiem, kredytem i dobrobytem – a nie sama wiedza naukowa, której popularyzacja pozostawia wiele do życzenia – wydają się być przyczynami procesów laicyzacji w państwach liberalnego Zachodu.

Katoliccy publicyści często nie widzą tych powiązań. Ks. Draguła cytuje np. Monikę Florek-Mostowską z tygodnika „Idziemy”: „[Kościelny] produkt jest pozbawiony konkretnych parametrów technicznych, a to minimalizuje ryzyko niezgodności z oczekiwaniami klienta, nie posiada terminu ważności, a grupa docelowa jest niezwykle wdzięczna. Nawet jeżeli korzyści zapowiadane w ofercie nie zostaną zrealizowane, klient nie ma możliwości zgłaszania roszczeń”.

Sam ks. Draguła nie podziela tego zaskakująco naiwnego optymizmu. Uważa, że o ile w odniesieniu do zbawienia czy życia wiecznego zgłaszanie roszczeń jest niemożliwe, o tyle w przypadku oferty duszpasterskiej coraz częściej mamy do czynienia z rezygnacją, czy to z uczestnictwa w życiu danej parafii, czy to z bycia członkiem wspólnoty Kościoła.

Katolicyzm ludowy i polityczny

Ogromne ryzyko związane z ofertą pozbawioną dokładnych parametrów, czyli posługując się słowami ks. Draguły – sprzedawaniem tego, czego i tak nie da się kupić – zostało moim zdaniem zauważone i odrzucone zarówno w masowym katolicyzmie ludowym, jak i w elitarnym, bliskim polityce katolicyzmie niektórych polskich biskupów i prawicowych publicystów. W „Kościele na rynku” widać ślady tego podwójnego odrzucenia.

W przypadkach nabożeństw pierwszych piątków, noszenia cudownych medalików i czci oddawanej obrazom Matki Boskiej i Jezusa, ks. Draguła przestrzega przed ich magicznym traktowaniem, gdzie określona czynność czy rytuał może przynieść z góry znany skutek. Chrześcijańska obietnica nie wiąże się automatycznie z wypełnieniem warunków do niej przypisanych. „Mówiąc marketingowo – dodaje autor książki – nie daje ona gwarancji uzyskania korzyści powiązanej z produktem”.

Tutaj właśnie pojawia się ryzyko zniechęcenia wiernych. „Wśród części wiernych istnieje duże zapotrzebowanie na praktyki tego typu, to znaczy praktyki dające pewność otrzymania łaski, wysłuchania modlitwy, skuteczności graniczącej z pewnością”. Brak gwarancji utrudnia popularyzację tradycyjnej pobożności. Przeżywa ona wyraźny kryzys.

W katolicyzmie wiejskim tego rodzaju oczekiwania wiążą się zapewne w dużej mierze z pozostałościami obyczajów i zaklęć magicznych. W miastach większy wpływ ma mentalność klienta, który chce wiedzieć dokładnie, za co płaci.

Bardziej elitarny katolicyzm próbuje zrównoważyć brak kontroli nad naturą przez kontrolę nad kulturą przy pomocy praw i instytucji państwa. Jest to o tyle łatwiejsze, że obietnice wyborcze – podobnie jak teologiczne – pozbawione są ścisłych parametrów. Ani na „dobrą zmianę”, ani na „walkę z cywilizacją śmierci” nie da się złożyć reklamacji.

Ks. Draguła zaznacza, że Kościół niekiedy spełnia funkcje polityczne, których – z jakichś powodów – nie może wypełnić państwo czy społeczeństwo, np. w czasie wojny czy utraty niepodległości. Nie tłumaczy to jednak „sojuszu tronu z ołtarzem” A.D. 2021.

Mitologia rynku

Wpływ „antropologii klienta” na oba wyżej opisane nurty katolicyzmu w Polsce, a także podjęta przez ks. Dragułę próba bardziej systematycznego opisu tej antropologii do całkiem niedawna miały sporo racji. Jeszcze pod koniec XX w. powiązania pomiędzy nauką, technologią, rynkiem, kredytem i dobrobytem wydawały się nierozerwalne. „Odczarowany” z religii świat stawał się coraz bogatszy, zdrowszy i bezpieczniejszy i miał się taki stawać w nieskończoność.

Ile zostało dzisiaj z tamtego optymizmu? Rówieśnicy rozgniewanej Grety Thunberg wytykają na każdym kroku, że rozliczając towary i usługi od dobrych kilkuset lat, „zapominamy” o kosztach niszczenia ekosystemów. Rozpad społeczeństw na posiadające coraz więcej ­aktywów elity i coraz uboższą większość wywołał w amerykańskiej „najlepszej demokracji świata” dwa powstania: lewicowe w Seattle i prawicowe w ­Waszyngtonie. Przeciwko odpowiedzialnym za kredyty i „zbyt ważnym, aby zbankrutować” bankierom ­wystąpiły ruch Occupy Wall Street, użytkownicy bitcoina i internetowi inwestorzy z ­WallStreetBets.

Najbardziej podstawowe dogmaty liberalnej ekonomii, o których ks. Draguła pisze z dużym zaufaniem – „niewidzialnej ręki rynku” i „racjonalnego konsumenta” – są po kryzysie finansowym 2008 r. ostro krytykowane w książkach Thomasa Piketty’ego, Josepha Stiglitza, Mariany Mazzucato. Podejrzliwość dociera bardzo głęboko: czy gdziekolwiek istnieje „wolny rynek” bez bezustannej interwencji państwa? Czy „produkt krajowy brutto” oddaje stan gospodarki? Czy „ceny” kiedykolwiek odzwierciedlały wartość towaru?

W momencie, gdy chrześcijaństwo próbuje uczyć się ekonomiczno-liberalnego słownika, ten ostatni wydaje się coraz mniej odzwierciedlać rzeczywistość. W ten sposób książka ks. Draguły godzi wierzących i klientów w niezamierzony sposób: tłumaczy świat z jednego, coraz trudniejszego do zrozumienia języka na drugi dogasający język. ©

Autor jest filologiem, w ­miesięczniku „Znak” publikował teksty o Jezusie ­historycznym. Interesuje się świato­poglądami poreligijnymi. Prowadzi stronę www.worldviewresearch.org.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 26/2021