W świecie Filipowicza

Proza Filipowicza wprawia mnie jednocześnie w zachwyt i konfuzję. Nie ma w tym motywów osobistych: pamiętam oczywiście imponującego, wysokiego mężczyznę w białym kożuchu, wiedziałem, jak ważną rolę pełni w środowisku krakowskich pisarzy, nigdy go jednak nie poznałem. Ale źródła zachwytu nie wysychają: kiedy kilka miesięcy temu udało mi się - z czysto bibliofilskich pobudek - kupić na aukcji internetowej pierwsze wydanie "Pamiętnika antybohatera", z czarno-białą obwolutą projektu Kazimierza Mikulskiego i autorską dedykacją dla nieznanego mi Staszka, natychmiast zabrałem się za ponowną lekturę - i odłożyłem książkę dopiero, gdy dotarłem do ostatniej strony. Kiedy teraz wziąłem do ręki "Cienie" - dokonany przez Wisławę Szymborską wybór dwunastu opowiadań Filipowicza, zilustrowany rysunkami Marii Jaremy, pierwszej żony autora - sytuacja się powtórzyła.

A skąd konfuzja? Bo tę fascynację trudno wytłumaczyć, zwodnicza prostota pisarstwa Filipowicza tego nie ułatwia i szukając argumentów można popaść w banał. Dlatego chcąc uniknąć banałów, wolę podeprzeć się sądami innych. Stanisław Balbus w szkicu "Sztuka małej prozy", zamieszczonym w czwartym numerze krakowskiego miesięcznika "Pismo" (czerwiec 1981), pisał: "Twórczość Kornela Filipowicza, która nie wiedzieć czemu zyskała sobie opinię skromnej i kameralnej, potrafi wprowadzić w zdumienie nie tylko bezprzykładną rozmaitością swoich zainteresowań tematycznych, lecz zwłaszcza bogactwem form ekspresji i pełną niespodzianek wirtuozerią formalną. Obce jest jej tylko arywistyczne efekciarstwo". A pod koniec wnikliwej analizy stwierdzał, że "drobiazgi", "marginalia" i "pozornie nieistotne szczegóły", którymi zajmuje się Filipowicz, tworzą "zadziwiająco bogatą i różnorodną tkaninę, która przedstawia obszerną epicką panoramę współczesnego świata". W rezultacie "skrzętna, mrówcza, cyzelatorska praca, korzystająca raczej z zegarmistrzowskiej lupy niż z polowej lunety, tworzy w ostatecznym efekcie obraz, który czytelnik - chcąc go ogarnąć w całości - musi oglądać przez lunetę".

"Cienie" pokazują fragment "epickiej panoramy", mianowicie wątek żydowski, obecny w niej od "Krajobrazu niewzruszonego" (1948), aż po wydane na rok przed śmiercią Filipowicza "Rozmowy na schodach". Tom otwiera opowiadanie "Krajobraz, który przeżył śmierć". To historia dwojga ludzi: mężczyzny, który ocalał ze zbiorowej egzekucji, "jako jeden z niewielu wyniósł życie z zagłady przypadkiem, jakiego mogła dostarczyć masowa śmierć, dzięki wyjątkowi dającemu pojęcie o ilości istot, które trzeba było zabić, aby mogło zaistnieć jedno nieprawdopodobne ocalenia" - i jego żony, której życie "odbyło jakąś odwrotną drogę w porównaniu z jego życiem", bowiem nie zdołała się uratować, choć otaczali ją ludzie życzliwi i gotowi do pomocy.

Utwór dedykowany został Jonaszowi S., czyli Jonaszowi Sternowi, wybitnemu malarzowi, członkowi przedwojennej i powojennej Grupy Krakowskiej - to jego historia została tutaj opowiedziana. Czerpiąc z historii prawdziwych i własnej biografii - w zamykającym tom "Opowiadaniu z epilogiem" nietrudno rozpoznać autora i jego żonę Marię Jaremę, a w scenerii, w której opowiadanie się toczy, rodzinny dom Jaremów na Woli Justowskiej - Filipowicz świadomie zamazuje realia, uniwersalizuje swoje opowieści. I ujmuje temat od bardzo różnych stron. Próbuje - jak w "Krajobrazie..." czy w późniejszym "Genialnym dziecku" - od wewnątrz opisać sytuację ofiar. Pokazuje - jak w "Chlebie oddanym" i "Niech nie wie lewica..." - heroiczne postawy tych, którzy starali się im pomóc. Dotyka też kwestii źródeł antysemityzmu i mechanizmów jego rozbudzania.

W opowiadaniu "Mój ojciec milczy" akcja toczy się przed wojną w prowincjonalnym mieście. Na miejscowym boisku rozgrywa się mecz piłki nożnej między Piastem a Makkabi. Zawodnicy Makkabi grają nieefektownie - ale wygrywają, i to z miażdżącą przewagą. No i zaraz pojawia się "człowiek wysoki, chudy, o pooranej twarzy i łysej opalonej czaszce, przez którą biegła blizna jak od cięcia szablą", by wytłumaczyć polskim kibicom, że przyczyną wygranej żydowskiej drużyny było... zatrute piwo, którym poczęstowano zawodników Piasta. Napięcie narasta, zaczyna się pogoń za zwycięzcami, klimat staje się coraz bardziej pogromowy. I słowa ojca narratora - "Różne paskudne rzeczy w historii zaczynały się od bicia Żydów" - nabierają, jak cała twórczość Filipowicza, uniwersalnego znaczenia.

"Światopogląd" dzieje się w domu starców, już po wojnie. Bohater, pan Omulski, przeżywa dramatyczny przełom; współlokator z pokoju zmarł, jego miejsce ma zająć ktoś nowy. Gdy ów przybysz się pojawia, odprowadzany przez bratanka, wstrząs jest straszny: obaj zamiast nosów mają "dwa ohydne twory, garbate, sterczące do przodu, a potem zagięte w dół, podobne do dziobów drapieżnych ptaków". Po powrocie z wakacji przyjaciela pana Omulskiego, byłego ministra Horwata, okaże się, że przybysz, pan Szymonowicz, wcale nie jest Żydem, ale ziemianinem ormiańskiego pochodzenia, bliskim krewnym arcybiskupa lwowskiego. To jednak bohatera nie uspokoi - wewnętrzny spokój odzyska dopiero przyjąwszy pewną definicję: "wszyscy ludzie, którzy podobni są do Żydów, choć nimi nie są, w istocie nimi są". I pewnie dla wyrównania rachunków w kolejnym opowiadaniu każe Filipowicz sparaliżowanemu panu Omulskiemu wysłuchać przedśmiertnych monologów umierającego Natana Ruffa...

Zapowiedziałem cytaty: więc przytoczę jeszcze dwa, oddzielone półwieczem. Recenzując "Krajobraz niewzruszony", pisał Kazimierz Wyka w "Pograniczu powieści" (rok 1948): "Psychologizm Filipowicza, choć jest najdalszy od moralizatorstwa, posiada wyraźną barwę moralną. Pisarz nie dla ciekawości poznawczej bada przebiegi psychiczne, lecz dla ich roli w obrębie decyzji moralnych człowieka. Ta książka zdecydowanego materialisty i ateusza jest tak moralna, tak skłonna nawet do skrupulanctwa, że krytyk podobnej nie umie wskazać w prozie nie tylko powojennej". Niedawno zaś pisał Jerzy Pilch: "Kornel Filipowicz był na dobrą sprawę jedynym w polskiej prozie współczesnej twórczym kontynuatorem czechowowskiego sposobu pisania. Ta sama ostrość, ironia, współczucie, podobne widzenie świata. I to samo mistrzostwo". Nic dodać, nic ująć. (Wydawnictwo Literackie, Kraków 2007, ss. 206.)

Lektor

PS. W recenzji Magdaleny Miecznickiej w "Dzienniku" przeczytałem, że mecz opisany w opowiadaniu "Mój ojciec milczy" rozgrywa "drużyna z Izraela". Przypominam nieśmiało, że w latach międzywojennych, kiedy toczy się akcja tego opowiadania, Izraela nie było. A siedzibą drużyny Makkabi był Kraków.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2007