Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Poważna i wolna od inwektyw dyskusja była możliwa w czasach, gdy jej ton nadawała prasa. Dziś w naszym kraju sprzedaje się codziennie tylko 3, 5 mln dzienników - o 5 mln mniej niż jeszcze 10 lat temu. Stacje radiowe są tym silniejsze, im bardziej uciekają od słowa do muzyki. Miejscem, w którym prowadzi się spór polityczny, stała się telewizja. Ta zaś rządzi się swoimi prawami.
Przede wszystkim ma mało czasu. Przeciętny, czyli dwuminutowy news telewizyjny, wymusza na dziennikarzach powierzchowność i skrótowość. A bohaterom newsa, czyli politykom, daje 10, może 12 sekund na wypowiedź. To nie są warunki do dyskusji; to zachęta do awantury, z której politycy nie tylko zechcą skorzystać, ale wręcz zostaną do tego zmuszeni. W czasach dominacji telewizji każdy polityk, który postrzega rzeczywistość jako niejednoznaczną, jest natychmiast określany mianem polityka niewyrazistego, ergo: podejrzanego.
Telewizyjne zapotrzebowanie na wyrazistość to największa zachęta do brutalizacji języka polityki. A kto do tego zachęca? Tak naprawdę my, odbiorcy mediów. Bo to nie jest tak, że to telewizja dyktuje warunki. Suwerenem są odbiorcy mediów. Jeżeli na rynku dzienników króluje tabloid, to znaczy, że czytelnicy prasy nie potrzebują prasy poważnej. Jeżeli w 38-milionowym kraju największy tygodnik opinii nie jest w stanie sprzedać więcej niż 200 tys. egzemplarzy, to znaczy, że obywatele nie oczekują pogłębionej analizy. Obywatele mają mało czasu i chcą szybko wiedzieć. Wiedzieć? Raczej mieć wrażenie, że wiedzą.