Stracone szanse wygranej

Prof. Cezary Szczylik, onkolog: Czy stać nas na to, by co roku niepotrzebnie umierało 30-40 tys. ludzi? Przecież to hekatomba! Ubogich nie stać na taniość - musimy mieć najlepszą z możliwych opiekę onkologiczną, bo inaczej będziemy ponosić trudne do powetowania straty społeczne. Rozmawiała Anna Mateja

05.08.2008

Czyta się kilka minut

ANNA MATEJA: W połowie lipca w mediach pojawiło się omówienie raportu o leczeniu raka, opublikowanego na łamach specjalistycznego pisma "Lancet Oncology". Polacy dowiedzieli się, że mają dwukrotnie mniejszą szansę pokonania nowotworu niż Amerykanin, Japończyk czy Francuz.

CEZARY SZCZYLIK: Dowiedzieli się, bo trwa kanikuła. Kiedy indziej media, zajęte gonitwą za politycznymi newsami, nie znalazłyby na to miejsca. A należy krzyczeć o tym na dachach!

By uświadamiać ludziom znaczenie badań profilaktycznych? Dr Grzegorz Luboiński, chirurg z Centrum Onkologii w Warszawie, przypomina w "Rzeczpospolitej" z 18 lipca, że zaledwie 1/3 kobiet zgłasza się na badania mammograficzne, mimo że tym w wieku 50-69 lat przysługuje ona bezpłatnie i bez skierowania. A na cytologię, którą raz na trzy lata powinny robić kobiety w wieku 25-59 lat, zgłasza się co dziesiąta. Podobnie jest z badaniami prostaty.

Badania profilaktyczne to podstawa, ale jaką drogę muszą przejść ci pacjenci, którzy usłyszą od swoich lekarzy, że "coś jest nie tak"? Jeśli usłyszą odpowiednio wcześnie, bo lekarze boją się takich diagnoz, a niektórzy wręcz uciekają od takiego pacjenta.

Prześledźmy tę drogę.

Pacjent zapisuje się na konsultację z onkologiem, czeka Bóg wie ile tygodni (do mnie lista oczekujących jest sporządzona na pół roku do przodu), potem kierowany jest na badania diagnostyczne. Zdarza się, że czeka kilka tygodni na biopsję i kilka miesięcy na leczenie, a to znaczy, że traci szansę na całkowite wyleczenie z choroby nowotworowej tylko dlatego, że mechanizm opieki zdrowotnej nie działa tak jak trzeba! Powinno być: dzisiaj diagnoza i dzisiaj rozpoczynamy leczenie, bo w ciągu zaledwie miesiąca guz może powiększyć się nawet dwukrotnie.

Mówi Pan pacjentom, że jest za późno?

Mówię, że mamy problem... Mam świadomość, że chyba nie dam rady go wyleczyć, a powinniśmy mieć szansę sięgnięcia po wygraną. Mówię: niestety, nie wygramy, możemy tylko powalczyć, by żyć dłużej. Nie wzbudzam jednak w pacjencie poczucia winy, bo to najczęściej jest nie jego wina, tylko systemu.

No to zlikwidujmy kolejki i dzikie tłumy sprzed gabinetów onkologów.

Najpierw musiałoby być ich więcej niż 350. Kilkadziesiąt osób w trakcie specjalizacji też wiosny nie czyni, bo rocznie zdarza się 140 tys. nowych zachorowań; do tego dochodzi ok. 300 tys. osób po kuracji antynowotworowej, którzy przez kilka lat muszą znajdować się pod kuratelą lekarza. Amerykanie uważają onkologię za challenging speciality, bo nowotwory stały się wyzwaniem XXI wieku - to są główni zabójcy cywilizowanych społeczeństw. A w Polsce? Weźmy tylko pod uwagę wiek profesorów onkologii, liczbę docentów i pisanych doktoratów i porównajmy z innymi dyscyplinami medycyny - rozpacz bierze... Nic się nie zmieni, jeżeli onkologia nie wróci do akademii medycznych, przez co onkolodzy będą mogli przekonywać studentów do wyboru takiej właśnie specjalizacji. Wtedy jest szansa na powstanie katedr z prawdziwego zdarzenia, klinik powiązanych z zakładami radioterapii na tyle profesjonalnymi, że prowadzącymi badania naukowe. Tylko tak stworzymy zaczyn intelektualny - ludzi, którzy będą budować onkologię, a nie jedynie odtwarzać to, co dzieje się gdzie indziej, albo morderczo pracować. Gdyby porównać nas z Hiszpanią, krajem porównywalnym jeśli chodzi o liczbę mieszkańców, mamy zaledwie 1/5 ich osiągnięć w onkologii i 1/10 ich liczby publikacji. Nasi onkolodzy nie mają czasu prowadzić badań, uczyć czy pisać tekstów, bo są nadmiernie obciążeni pacjentami.

Głosy krytyki wobec systemu opieki onkologicznej w Polsce starannie się pomija, bo temat jest niewygodny politycznie: trzeba byłoby doposażyć akademie medyczne, stworzyć katedry i zakłady radioterapeutyczne w ich ramach, przywrócić szkoły dla techników i fizyków radioterapii. Dzisiaj mamy prawie czterdziestoprocentowe braki w obsłudze urządzeń do napromieniania, co oznacza, że spośród 140 tys. nowych zachorowań rocznie, ponad 50 tys. nie ma szans na leczenie radioterapią!

Z badań "Lancet Oncology" wynika, że największe sukcesy w walce z nowotworami osiągają np. Francja, Szwecja i Austria, przeznaczające aż 9-10 proc. PKB na ochronę zdrowia, czy USA z 13 proc. PKB. Nam daleko do takich sum.

A czy nasze społeczeństwo stać na to, by co roku niepotrzebnie umierało 30-40 tys. ludzi? Przecież to hekatomba! Ubogich nie stać na taniość - musimy mieć najlepszą z możliwych opiekę onkologiczną, bo inaczej będziemy ponosić trudne do powetowania straty społeczne.

Słabość opieki onkologicznej to oczywiście przejaw kiepskiej opieki zdrowotnej w Polsce w ogóle i sławetnego: "lekarz sobie poradzi". Najwyżej weźmie pieniądze albo wołowinę... A kolejne ekipy polityczne albo wprowadzają reformę, albo krytykują poprzedników za nieudolność; obiecują, gaszą strajki i tak w kółko od prawie 20 lat. To dowód politycznej amatorszczyzny w najgorszym wydaniu i nasze ostatnie miejsca w rankingach leczenia nowotworów "zawdzięczamy" kolejnym ekipom politycznym. Ekipa PO jest kolejną, która zabiera się do reformy systemu jak pies do jeża. Czego oni się boją?

Onkologia jest najczulszym punktem skutków politycznych zaniechań i tchórzostwa, także z powodu istnienia mitu o niesłychanej kosztowności opieki onkologicznej. To nieprawda, jeśli zagwarantujemy każdemu dotkniętemu nowotworem natychmiastowe leczenie. Niestety, współczesne terapie onkologiczne - w krajach Europy Zachodniej w 95 proc. refundowane - dla Narodowego Funduszu Zdrowia czy Ministerstwa Zdrowia są wciąż problemami nierozwiązywalnymi.

Chodzi chyba o to, by policzyć, jak często występują nowotwory poszczególnych organów, ile potrzeba lekarzy, łóżek w szpitalu, lekarstw, jak długo trwają kuracje...

Mniej więcej. Tymczasem Agencja Oceny Technologii Medycznych obliczając cenę roku zmagania się z chorobą nowotworową zakłada, że powinna to być dwukrotność średniej budżetowej, mimo że we wszystkich krajach przyjmuje się trzykrotność. Fałszywie obliczony współczynnik odcina dziesiątki tysięcy ludzi od powszechnego dostępu do efektywnych terapii. Dlatego np. do dzisiaj nie podjęto decyzji o refinansowaniu leków podwajających czas przeżycia chorego z rakiem nerki. Jak to jest? Urzędnicy opłacani z pieniędzy podatników nie wiedzą, jak skuteczny jest dany lek i dlaczego należy go refundować?

Jako lekarz i potencjalny pacjent chciałbym mieć świadomość, że państwo jest rzeczywiście mną zainteresowane, a moja składka idzie w ręce ludzi żywotnie zainteresowanych tym, by mi pomóc. Tymczasem moi pacjenci proszą o interwencję w NFZ, bo dowiedzieli się, że ze względu na wakacje czas oczekiwania na decyzję Funduszu o refundacji leku wydłużono do ośmiu tygodni... To są skutki politycznej zgody na istnienie monopolu NFZ, który działa tak samo destrukcyjnie, jak monopol w każdej innej dziedzinie. Uważam za nikczemnych polityków, którzy w imię politycznych konstelacji i interesów przyzwalają na jego istnienie. Przecież nasza władza nie chce nawet z nami rozmawiać.

Z Panem też nie?

Pół roku temu minister zdrowia Ewa Kopacz zaproponowała mi funkcję doradcy ds. onkologii. I cisza - nikt się mnie o zdanie nie pyta. Może jestem zbyt kontrowersyjny? Za dużo chcę dla chorych? Nie pomyślano o tym, że to zdrowo mieć opozycję w każdym obszarze?

Nie za dużo tej goryczy?

Ja po prostu nie mam złudzeń. Dopóki politycy nie zdecydują się na prywatyzację służby zdrowia, czyli demonopolizację NFZ i oddanie części usług w ręce prywatnych klinik - nic się nie zmieni. Ale do tego potrzeba przewietrzenia politycznych gabinetów, bo z żadną z dotychczasowych ekip nie można już wiązać nadziei.

Skoro jest tak duży popyt, a możliwości onkologów ograniczone, chyba dość prosto taki system skorumpować albo chociaż obciążyć podejrzeniem o korupcję?

To jak z talonami na samochody za Gierka - jeśli lista pacjentów jest gotowa na pół roku do przodu, wystarczy "przekonać" lekarza, by kogoś na liście przesunął... NFZ czy Ministerstwo Zdrowia rozbroiłoby tę bombę, wprowadzając wreszcie precyzyjne procedury, określające, ilu mamy mieć onkologów, łóżek w szpitalu, katedr, aparatów do naświetlania, fizyków, techników. Te liczby powinien znać każdy włodarz NFZ i MZ, tymczasem szef Funduszu pyta mnie, ile jest przypadków raka nerki w Polsce. Dlaczego on sam tego nie wie, skoro wymaga od lekarzy potwornej pracy biurokratycznej i przesyłania danych na temat efektywności prowadzonego leczenia? Statystyk nie ma, bo widać nikt zbieranych skrupulatnie danych nie przetwarza w raporty, na podstawie których ministerstwo mogłoby zbudować strategię państwa w leczeniu nowotworów. Obawiam się, że NFZ i MZ w ogóle na ten temat nie rozmawiają - to dwie konkurujące ze sobą instytucje o charakterze monopolistycznym.

Pół roku temu zdolna lekarka, mikrochirurg, opowiedziała mi o firmie produkującej materiały przeciwoparzeniowe, których skuteczność ona zbadała i opisała. Potem ta firma opłaciła jej wyjazd na konferencję, na której przestawiła wyniki badań, hotel, wpisowe. Ktoś z zewnątrz mógłby powiedzieć: "czysta korupcja". Tymczasem badania były prowadzone rzetelnie i uczciwie, nie jest winą tej lekarki, że jej szpitala nie stać na wysłanie jej na taką konferencję. Ona sama też nie zarabia tyle, by opłacić podróż samodzielnie. Mogłaby oczywiście zostać w domu, by nie narazić się na podejrzenia, ale...

Czy o to chodzi? Ilu lekarzy regularnie otrzymuje literaturę fachową, informacje spoza Polski, wyjeżdża na kongresy, może zaprezentować własne prace dzięki firmom farmaceutycznym właśnie! Ministerstwo nie ma budżetu nawet na zapewnienie lekarzom w każdym szpitalu opieki psychologicznej, a cóż dopiero mówić o dokształcaniu. Czy rzucający oskarżenia politycy i dziennikarze zdają sobie z tego sprawę?

Spójrzmy na to od strony mechanizmów. W moim szpitalu po obronie doktoratu natychmiast występowano o przyznanie nagrody. Zapytałem na radzie naukowej: za co nagradzacie? Może wyróżnijcie pracę wtedy dopiero, gdy zostanie opublikowana w impaktowanym czasopiśmie medycznym.

I?

I skończyły się nagrody. Prace się nie ukazywały - może doktor był zapracowany albo promotor nie dość konsekwentny.

Chodzi o stworzenie mechanizmu, który dopingowałby ludzi do posługiwania się językiem angielskim, do pisania prac cytowanych, za które jego instytucji przyznawano by punkty KBN-owskie - do podnoszenia poziomu naukowego. Tworzenie kółek wzajemnej adoracji prowadzi tylko do degeneracji i obumierania - tak instytucji, jak nauki. W medycynie konkurencja musi być ostra i bezpardonowa. Tylko i wyłącznie najlepsi, bo przecież pomoc chcielibyśmy otrzymywać od takich właśnie.

Skoro jest tak źle, na czym się trzyma polska onkologia - na tych 350 osobach?

Tak - powstały środowiska wokół silnych jednostek, które mogą przetrwać wszystkie nieszczęścia systemu.

Przejdźmy od systemu niewydolnego do perfekcyjnie zorganizowanego. Czy nowotwory nie są czymś fascynującym? Państwo w państwie rządzące się własnymi prawami: komórki w ścianach naczyń nowotworowych dzielą się tysiąckrotnie szybciej niż te zdrowe, tworzą własne naczynia krwionośne, by wyłapać substancje odżywcze, opierają się lekom. Gdyby nowotwór nie doprowadzał do śmierci gospodarza (a tym samym własnego samobójstwa), żyłby wiecznie. Spełnia się marzenie o nieśmiertelności...

Ale w jakimś diabolicznym wydaniu. Jak szatański chichot, odzywający się w odpowiedzi na tylokrotnie podejmowane przez gatunek ludzki próby wydarcia tajemnicy nieśmiertelności Stwórcy.

W większości laboratoriów na świecie do dzisiaj korzysta się z linii komórkowej nowotworu HeLa - to pierwsze litery imienia i nazwiska kobiety zmarłej z jego powodu pod koniec lat 50. O niej samej być może niewiele osób już pamięta, ale "jej" rak, namnożony w laboratoriach, zająłby teraz cztery wagony kolejowe - jeśli tylko zapewni mu się odżywianie, nie umrze nigdy. To właściwie przerażające...

W każdą komórkę wbudowany jest mechanizm apoptozy - śmierci komórki po przeżyciu pewnej liczby podziałów. To podobne do ludzkiej śmierci, której prawdopodobieństwo wzrasta po osiągnięciu pewnego wieku. Komórka nowotworowa opanowała umiejętność wymykania się spod praw tego mechanizmu.

Asystentka z Kliniki Onkologii WAM dr Renata Duchnowska otrzymała prestiżową nagrodę za badania nad działaniem herceptyny, leku stosowanego przy raku piersi, który zabezpiecza przed przerzutami do tkanek miąższowych. Badania pokazały, że nowotwór przypomina lawinę. Okazało się, że rak nie rozpoczyna się w jednej komórce, która zaprogramowała się na nieśmiertelność; pewne cechy molekularne pojawiają się już w trakcie rozwoju raka, jakby uczył się on walki z nami, oszukiwania układu odpornościowego i w efekcie zabijania nas. Kiedy czuje się niedotleniony, uruchamia niezwykle agresywną akcję ratunkową, dzięki której z naczyń krwionośnych pączkują nowe odnogi, skierowane do nowotworu, wrastając w niego i zaopatrując go w krew i substancje odżywcze. Zupełnie jak u ludzi, którym zaczyna brakować tlenu...

Jaka jest "filozofia raka"? Dlaczego organizm generuje coś, co go zabija?

To wynik ewolucji - nagle pojawiło się coś, co prowadzi nas do zagłady. Bylibyśmy nieskończenie doskonali, gdyby nie nowotwór. Teraz wydaje się, że zaczynamy przegrywać i jako cywilizacja, i jako gatunek. Nowotwory są wyzwaniem XXI wieku nie tylko dlatego, że jest ich coraz więcej, to jest coś poważniejszego...

Do tej pory ewolucja była postrzegana jako mechanizm, dzięki któremu rozkwita życie na ziemi, ale dokonaliśmy w niej tak głębokich zaburzeń, że przestaliśmy już zmierzać ku doskonałości. Zamiast tego stworzyliśmy mechanizm zniszczenia. I jeszcze nie potrafimy go wyjaśnić... Oczywiście, jakieś przyczyny są, np. zatrucie środowiska i tysiące czynników uderzających w ludzki genom, który prawdopodobnie nie jest w stanie wytrzymać tego naporu. Ale tak naprawdę nie rozumiemy tego, a każda fascynacja pozbawiona zrozumienia kreowanych mechanizmów jest samobójcza.

Kto Pana uczył rozmawiania z pacjentami - czego wciąż się nie uczy przyszłych lekarzy?

Wiem, że chcę robić to, co robię, wówczas chęć doskonalenia w sobie takich umiejętności przychodzi sama.

A zdarza się Panu powiedzieć coś za dużo albo za mało?

Najczęściej za dużo i wtedy miewam kłopoty sercowe. O! Rozmowy o śmierci są w moim zawodzie nieuchronne, ale też lekarz powinien być człowiekiem po gruntownej psychoterapii: musi mieć wgląd w siebie, w uczucia. Bez tego nie będzie w stanie pomóc choremu inaczej, jak tylko lecząc zgodnie ze standardem, np. podając mu w określonym stadium choroby chemioterapię. To może zrobić sama pielęgniarka...

Wyprowadziliśmy śmierć z naszej świadomości. Nie umieramy w domach, nie pokazujemy tego dzieciom, oglądamy ją tylko w mediach. To utrudnia nawiązanie kontaktu w rozmowie o śmierci nie tylko z chorym, ale i jego rodziną. Wszyscy się potwornie boją! Dlatego podoba mi się, że prof. Andrzej Szczeklik w swojej książce "Kore" opisał cierpiącego i umierającego na oczach wszystkich Papieża. On pokazał, że cierpienie i śmierć istnieją, że każdego dnia może się nam coś takiego przytrafić, że nie poznamy smaku pełni szczęścia, jeżeli nie będziemy świadomi, że zdrowie i życie są darem i błogosławieństwem.

Co jest w tym najlepszego?

Na przykład to, że jedna z moich pacjentek śpiewała kilka dni temu na placu Krasińskich w oratorium przygotowanym na rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. Urodziła dziecko. A wydawało się, że przyszła do mnie z trudnym do wyleczenia nowotworem...

To, że mimo wszystko tylu pacjentów udało się nam ocalić, nie tylko mnie trzyma przy życiu.

Prof. CEZARY SZCZYLIK (ur. 1952) jest onkologiem i hematologiem. W 1984 r. z prof. Wiesławem Jędrzejczakiem dokonał pierwszego w Polsce allogenicznego przeszczepu szpiku kostnego. Autor ponad 150 prac naukowych w swojej dziedzinie. Jest kierownikiem Kliniki Onkologii Wojskowej Akademii Medycznej w Warszawie, redaktorem naczelnym polskiej edycji "Lancet Oncology".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2008