Słowo jest falą

Lectio divina, Boże czytanie - stały punkt każdego dnia benedyktyna.Minimum pół godziny spotkania z tekstem Biblii. Już od pierwszych dni klasztornego życia, bez specjalnych przygotowań. Każdy musi radzić sobie sam.

26.08.2008

Czyta się kilka minut

To zadanie i trud, lecz i jeden ze składników "smaku" mniszego życia. Podstawą jest systematyczność i wytrwałość. To rodzi pewien kapitał: wymierny w stopniu znajomości biblijnego tekstu i niewymierny w stopniu zżycia się z tym tekstem. Każdy czyta inaczej. Każdego sposób jest dobry - byle był szczery. Ostatecznie weryfikuje je postawa życiowa, czyli stopień i jakość dzielenia się przeczytaną (a raczej przeżytą) treścią z innymi.

Jest w tym wszystkim samotność, niezbędny warunek intymności. W tej samotności rozgrywa się jeden z najistotniejszych momentów życia duchowego.

Każdy czas jest dobry. I każdy ma swoje trudności. Ważne są miejsce, pozycja, światło. Także wydanie tekstu i strategia poruszania się w nim. Wszędzie czyha pokusa zniechęcenia, znużenia, senności - ale i interesowności, próżności czy pragmatyzmu. Ostatecznie każdy musi się jakoś mierzyć z tym Tekstem - i to nie jednorazowo, ale nieustannie - tak długo, aż obcowanie z Biblią stanie się stałym elementem życia.

Droga do tego jest żmudna i praktycznie nie ma końca. Kto twierdzi, że wie, jak czytać Biblię, już ją zdradził. Komu nie sprawia ona problemu, nie zaczął jej tak naprawdę nigdy czytać. Komu nie daje ona spokoju, nękając go także poza czasem lektury, ten może ufać, że jest na dobrej drodze.

Na brzegu

Poranek. Jeszcze parę chwil ciszy zatrzymanej przebrzmiewającą liturgią Eucharystii. Nie najbardziej wygodne, ale pewne krzesło. Lepsze niż łóżko, niegwarantujące praktycznie oparcia. Światła jest na tyle, że widać dobrze tekst. Nieco problemu z rękami. Przynajmniej na jednej dobrze się wesprzeć. Druga niech się zatroszczy o głowę. Wszystko to ważne - jak przygotowanie się na brzegu do zanurzenia się w wodach jeziora. Trzeba wejść w nową rzeczywistość, opuszczając w pewnym sensie dotychczasową.

Zanurzamy się, unosimy, płyniemy. Można obracać się w miejscu, chlapać. Można zanurkować lub pomknąć dalej. Tekst jest tonią, taflą. Jest też ścianą. Drogą. Siecią. Kosmosem. Wchodząc weń, trzeba mu się oddać. Im szybciej, tym lepiej. Dać się otoczyć, przeniknąć, formować - pozwolić odcisnąć ślady, a raczej - przenieść z niego jak najwięcej na stronę, z której się przyszło. A przecież sami wnosimy weń tak wiele - siebie, nasze sprawy. Niewykluczone, że także po to, by je w nim zostawić i utracić bezpowrotnie. Nasza wzajemna wymiana z tekstem. Wzajemne sobie służenie i siebie przenikanie.

Każda Księga jest ważna i potrzebna. Wszystkie razem tworzą krajobraz Biblii. Zderza się on z krajobrazem naszych codziennych spotkań i zmagań, przecinając nić zdarzeń i powiązań. Ludzie i słowa, postawy i gesty przeglądają się w Biblii, wzajemnie się warunkując. Każda lektura jest inna. Rezonują w niej i wyciszają się rozmaite sprawy - oczywiście pod warunkiem, że to umożliwimy, że będziemy troszczyć się o obecność Słowa w naszej codzienności.

Saul i Dawid (1 Sm 16-19)

Nie sposób przyczepić się do X. Wręcz kłuje w oczy swą poprawnością. Niewątpliwie, w jakiś sposób doświadcza Bożej łaski. Może nawet, w pewnym sensie jest wybrany - a może po prostu ma szczęście realizować swój plan. Mówi się, że jest "namaszczony" przez Y, wybrany na jego następcę. Gdyby jeszcze tylko sam ten fakt dawał gwarancję spokoju i powodzenia! Tymczasem czas płynie. Owszem, X pracuje niestrudzenie. Co więcej, widzi, że nie wszystkiemu da radę. Nie mówi jednak o tym głośno. Próbuje iść dalej. Wokoło tylu młodych! Jakże oni przerażająco prężni i dynamiczni! Bez kompleksów, ale i szacunku dla tradycji. Swoją bezczelnością sprawiają, że dorobek X nie jest zauważany. Jego mozolnie w zaciszu wypracowane książki rozchodzą się tylko w tysięcznych nakładach. Oni - zwłaszcza A - są wszędzie chwaleni i nagradzani, a ich książki sprzedają się bez trudu w ilościach dziesięciokrotnie większych.

Ach ten A! Tak się składa, że ich drogi często się krzyżują. Owszem, ma coś w sobie. Dobrze to wykorzystać - byle tylko, jak mu będzie za mało dotychczasowych osiągnięć, nie sięgnął po pozycję X, bo już teraz ludzie ich porównują, często przyznając A wyższość. Żeby się na nim w końcu nie zawiedli! W dodatku A gra jeszcze na skrzypcach. Nawet mu nieźle wychodzi. X skrzętnie go podsłuchuje. Skąd on ma jeszcze czas na ćwiczenie? Oczywiście słychać w jego grze brak głębokiej kultury, którą X tak sobie ceni i pielęgnuje. To jasne: A jest powierzchowny. Tym bardziej irytuje, że wszystkich umie tak omotać swym graniem. X nieraz miałby ochotę połamać mu skrzypce na głowie - lub przygwoździć smyczkiem do ściany.

Najgorsze są konfrontacje. A wywija się pieczołowicie przygotowanym atakom X. Tymczasem X cały niemal czas planuje, jak usidlić, skompromitować - a ostatecznie usunąć A. To wychodzi w konfrontacjach. Gdy X zaczyna atak, sam się dziwi, jak wiele argumentów przychodzi mu na myśl. Wszystko obficie zroszone jest emocjami. X zawsze stara się nad nimi z całych sił panować, nie uchodzą one komuś takiemu jak on. A jednak, gdy wylewa swe zarzuty przeciw A, czuje wielką satysfakcję - jakby dźgał go tym smyczkiem. Lubi wtedy patrzeć, jak A się kurczy i peszy, nie wiedząc, co powiedzieć. Najlepiej, gdy dzieje się to publicznie. Jest wtedy szansa pogorszenia notowań A. Problem w tym, że A jest zawsze fair i trudno go wyprowadzić z równowagi. Czasem jednak dochodzi do granicy, krok dalej go obnaży i ostatecznie skompromituje, słowem: zniszczy.

A wie, że X trzeba szanować. Nie tylko z racji wieku i tytułów. Wielokrotnie sugerowano mu, by dokopał X, wszak ma ku temu liczne okazje. Raz po raz widzi szczeliny - a nawet dziury w nieprzemakalnej postawie X. A jednak czuje, że nie może się zniżyć do tego poziomu. Najdziwniejsze, że inni często jakby go wyręczali. Przesadą byłoby powiedzieć, że A radzi sobie ich rękami, czasami jednak widać wyraźnie, komu Pan Bóg błogosławi.

Prawie Abigail (1 Sm 25)

C jest zaprzeczeniem stereotypu o głupocie blondynek. Choć kokieteryjnie mówi, że jest ruda, jednak jej włosy mają pszeniczną jasną barwę. I mają w sobie tyle wdzięku, gdy niestrudzenie opadają jej na twarz! C odgarnia je z pewną dozą niecierpliwości, odsłaniając skądinąd ujmujące zamyślenie i zmęczenie. Nikt by nie przypuścił, że ta krucha kobieta trzyma skutecznie w garści finanse jednej z większych firm w kraju. Ją samą niekiedy bawi, gdy przy pierwszym spotkaniu "wielcy tego świata" łakomie zaglądają jej w dekolt po to, by chwilę później okazać się ignorantami - często, niestety, nie tylko w dziedzinie finansów. Życie jednak ma nie tylko aspekt zawodowy, w którym C jest zadziwiająco zaradna. Z przekąsem mówi, że to życie ją do tego zmusiło.

C jest zamężna. Niejeden mężczyzna wiele by dał, by dzielić z nią codzienność. Ci natomiast, którzy znają jej małżeństwo, nie mogą się nadziwić, jak możliwy jest taki związek. Ona, tak atrakcyjna i zaradna, wydała się za kogoś takiego! Faktycznie, C wyszła za mąż trochę w panice. Nie udało jej się związać z tym, którego kochała - może dlatego, że pokochała Z za późno. Była wtedy na siebie wściekła, było jej wszystko jedno: jak nie ten jedyny, to wszystko jedno, kto. Do tego jeszcze lekarz powiedział jej, że musi zdecydować się na dzieci zaraz albo nigdy. Dlatego przystała na ten związek - trochę z rozpaczy, trochę z bezsilności. Urodziły się z niego dwie wspaniałe córeczki, ale mąż szybko okazał się skończonym nicponiem. Najprościej byłoby powiedzieć, że wszystkiemu winien był alkohol, C jednak widziała w tym brak dobrej woli i co najmniej lenistwo.

W rezultacie utrzymuje i męża, i córki. Sama wybudowała dom i sama troszczy się o jego stan. Jemu zdaje się, że wystarczy, iż ze swej pensji zdoła zapłacić za benzynę i alkohol. Krótko mówiąc: dobrze się urządził, tyle tylko, że ciągle nie może zrozumieć C, jej zasad i ideałów. Nie wie, że tak naprawdę trzyma ją przy życiu pamięć i miłość Z - uczucie niewiarygodne, bo C i Z nigdy nie będą razem. To ich wybór - choć drogo okupiony.

Z kiedyś spotkał się z mężem C. Nie znał wtedy jeszcze całej prawdy o tym małżeństwie. Tym bardziej chciał poznać jej męża - kogoś, komu poprzez małżeństwo z C udało się osiągnąć to, co go ominęło. Z miał tylko jedno życzenie - by C była szczęśliwa. Gdyby miał o coś prosić jej męża, prosiłby jedynie o to. I takie było, nie do końca może uświadomione, przesłanie ich spotkania.

Mąż C zignorował Z. Prawdę mówiąc, nie był w stanie właściwie go ocenić. Dopiero po jakimś czasie ogarnął go niepokój, gdy zorientował się, jak wiele Z znaczy dla C. Nie był jednak w stanie pojąć całej sytuacji. Lepiej było o tym nie myśleć, a najprościej - zapić. Pił więc - może nie tyle więcej, ale z większym przekonaniem, wszak ma nareszcie pretekst. Cały czas ma się jednak dobrze.

Tym głupiej i trudniej C. Najbardziej ją boli, że najpiękniejsze chwile - gdy czuje się w pełni bezpieczna i o nic nie musi się troskać - przychodzi jej poniekąd wykradać codzienności. Jej życie małżeńskie tak naprawdę nie istnieje - jest zbitką pozorów. Dlatego, gdy przytłoczy ją własna bezradność i małość męża, jak tylko nadarzy się okazja - wymyka się z domu, zbiera z całym bagażem własnej, pełnej wdzięku przezornej zaradności, by spotkać się gdzieś po drodze z Z, smakować wino, zagryzać plackiem figowym i dać się o siebie troszczyć. I tylko córki coraz częściej ją pytają, dlaczego dobrzy ludzie giną, a źli żyją sobie spokojnie na świecie - i dobrze się mają. C nic im nie odpowiada. Wie, że nie będzie nigdy żoną Z, a póki żyje jej mąż - będzie się z nim męczyć.

***

Poranek. Coraz wyraźniejszy. Fale dnia intensywniej opłukują okienne szyby. Porwana ich nurtem lektura wpływa w krajobraz naszych codziennych spotkań i zmagań, wsącza się w sieć zdarzeń i powiązań. Ludzie i słowa, postawy i gesty, przeglądają się w jej toni. Odbija ona i obmywa rozmaite sprawy. Pod warunkiem, że będziemy troszczyć się o obecność naszej codzienności w Słowie - i Słowa w naszej codzienności.

O. Bernard Sawicki jest opatem oo. benedyktynów w Tyńcu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2008