Siostry i tajemnica

Obrazek z Sali Klementyńskiej: trzy siostry sercanki - te, które były przy Jego śmierci - siedzą przy katafalku. Ktoś podchodzi i składa im kondolencje. Tak należy zachować się wobec sióstr, którym umarł brat. Wobec matki po stracie syna.
W drodze na pogrzeb Jana Pawła II /
W drodze na pogrzeb Jana Pawła II /

W 1978 r. Teresa była świeżo upieczoną absolwentką studiów ekonomicznych. Mogła rozpocząć życie na własny rachunek - na tyle, na ile było to wtedy możliwe. Do tego własna rodzina. Wszystko to mieściło się w wizji przyszłości młodej dziewczyny, podobnej do tysięcy innych. Ale przyszedł październik.

Przez zaspy

- Od paru lat czułam coś dziwnego, nie chciałam nazywać tego powołaniem - opowiada s. Teresa. - Wadziłam się z tym... nie, to za ładne słowo, po prostu walczyłam, żeby Chrystus dał mi święty spokój.

Trwało to do wyboru Karola Wojtyły na papieża. Wstąpiła do szarytek niemal natychmiast, po dwóch miesiącach: - To był przełom dla całego Kościoła, ale i dla mnie. Zrozumiałam, że Papież potrzebuje księży i sióstr zakonnych, żeby pełnić swoją misję, że sam nie podoła. Może to patetyczne, ale wiedziałam, że muszę mu pomóc, właśnie ja.

Nie chce nazywać tego impulsem, bo to nie był poryw emocji, tylko przemyślana decyzja. A sam dzień wstąpienia? Teresa uśmiecha się. Wyglądało to niezbyt racjonalnie: - Był grudzień, potężna zima. Mróz, zaspy do pasa. Szłam do Warszawy z Sierakowa, mojej rodzinnej miejscowości. Co jakiś czas udało się złapać autostop, ale więcej było marszu. Karkołomnego, bo trzeba było ostrożnie stąpać w koleinach, żeby się nie przewrócić.

Gdy w końcu stanęła w bramie klasztoru, siostry wykrzyknęły: “W imię Ojca i Syna, to niemożliwe...". Odpowiedziała, że skoro w tym roku, to w tym roku, na co tu czekać?

Mówi, że jest “powołaniem papieskim". Zastanawia się czasem, jakby potoczyło się jej życie, gdyby nie 16 października 1978 r. Może tak samo, a może zupełnie inaczej? “Tak musiało się stać i dla niego, i dla mnie" - powtarza.

Urszulańskie przystanie

Na warszawskim Powiślu, tuż za rogiem Wiślanej leżą znicze i kwiaty. Na pewno mniej niż na placu Piłsudskiego czy przed kościołem św. Anny, ale ci, którzy wiedzą, jak przeplatały się losy Karola Wojtyły i urszulanek szarych, przychodzą tutaj. Może przyszli też w 1999 r., kiedy Papież święcił budynek nowej Biblioteki Uniwersyteckiej, dokładnie naprzeciwko.

- Dopiero wczoraj dowiedziałam się, że skrócił pobyt w bibliotece specjalnie, żeby do nas przyjść - mówi s. Małgorzata. - Oczywiście byłyśmy przygotowane, uprzedzano nas, że Papież może nas odwiedzić, choć do ostatniej chwili nie było to pewne.

Jak przeżyła jego śmierć? Wypowiada się dużo słów, a one przecież tego nie ujmą. Lepiej, jeśli opowie mi historię “papiesko-urszulańskiej" przyjaźni, pokaże jego pokój. Bo dla urszulanek to tak, jakby odszedł jeden z domowników.

Wchodzimy na górę. Dwa niewielkie pokoiki. W tym, którego okna wychodzą na bibliotekę (a gdy tu mieszkał Karol Wojtyła - na Wisłę), nic się nie zmieniło. Oczywiście nie było tu jego portretu. Ani gabloty z pamiątkami.

Biurko z ciemnego drewna. Zawsze, kiedy przyjeżdżał, przywoził książki, niedokończone prace. W wieczór 2 października, poprzedzający wyjazd na konklawe, do późnej nocy pisał, m.in. list do dziekana Wydziału Filozoficznego KUL ks. Stanisława Kamińskiego. Przepraszał w nim, że nie zdąży napisać recenzji doktoratu ks. Andrzeja Szostka i prosił, by tymczasem jako recenzję potraktować list, który napisał po zapoznaniu się z pracą we wstępnej postaci. Wyrażał nadzieję, że po powrocie z konklawe ów tekst rozwinie. Podczas obrony odczytano oba.

Wersalka. Podobno była odrobinę za krótka, ale od niego nigdy tego nie usłyszały.

Nad pokojem przedszkole. Przełożona niepokoiła się czasem, czy mu to nie przeszkadza? Mówił, że wcale. I schylał się zawiązywać sznurówki dzieciom, które do niego czasem zbiegały.

Zaczęło się to w połowie lat 50., gdy Karol Wojtyła został profesorem etyki na KUL. Początkowo dojeżdżał nocnym pociągiem z Krakowa do Lublina, ale na dłuższą metę okazało się to zbyt męczące. Wtedy ktoś doradził mu, aby jechał wieczorem do Warszawy, nocował u urszulanek i wczesnym rankiem łapał pociąg do Lublina. Gdy został biskupem, jego wizyty w Warszawie były coraz częstsze, więc kontynuował tradycję. - Można powiedzieć, że to jego jedyny warszawski dom - mówi s. Małgorzata. - Nie słyszałam, żeby mieszkał gdzie indziej.

3 października miał samolot o 7.30. Przy innych okazjach odwoziły go siostry, ale wtedy przyjechał samochodem ks. abp Dąbrowski. Żegnała go s. Andrzeja Górska, ówczesna przełożona. Spytała: “Czego mamy życzyć księdzu kardynałowi: żeby wrócił, czy żeby nie wrócił?". Bardzo poważnie odparł: “Taka już nasza ludzka egzystencja, że tylko Pan Bóg wie, co z nami będzie".

Po latach żartował, że tak go Wiślana skutecznie w świat wysłała, że już nie znalazł drogi powrotnej. W czerwcu 1999 r. w kaplicy - tej, w której do północy leżał krzyżem, gdy dowiedział się o nominacji biskupiej - nawiązał do tego jeszcze raz: “Chciałem podziękować całym sercem siostrom urszulankom za wieloraką gościnę, jaką znajdowałem w tym domu. Po dwudziestu latach się nie zapomina. Przyjeżdżałem, wyjeżdżałem, przyjeżdżałem... wreszcie wyjechałem i nie przyjechałem. Dopiero dzisiaj".

A urszulanki to nie tylko Wiślana, ale i Jaszczurówka w Tatrach, gdzie Wojtyła miał swoją bazę wypadową: “Bóg wam zapłać za wszystko i trzymajcie mnie krótko! Dwie takie przystanie urszulańskie - Wiślana i Jaszczurówka...".

W “papieskim pokoju" mieszkała kiedyś Urszula Ledóchowska, którą w 2003 r. kanonizował. Notabene, z jej biografią zapoznał się właśnie tu, kiedy zachorował i przez parę dni nie mógł jeździć na nartach.

S. Małgorzata tamtych czasów nie pamięta. Dla niej spotkanie z Papieżem zaczęło się w 1987 r., kiedy jako delegatka diecezji gorzowskiej szła w procesji z darami. - Jestem przekonana, że to spotkanie wpłynęło na to, iż parę miesięcy później wstąpiłam do zgromadzenia. Samo zetknięcie ze świętością może budzić w nas to, co najgłębsze, najsilniej ukryte. W jego obecności ludzie czuli się lepsi, ja też się tak poczułam. A to zobowiązuje.

Teraz nie chce się smucić. Wie, że on by tego nie chciał. Sam z Wiślanej odjeżdżał pogodny, chociaż nie wiedział, co go czeka.

Przez krzyż

Pierwsza pielgrzymka do Polski, rok 1979. S. Teresa była postulantką. Pamięta tłum przy kościele św. Anny i górujący nad nim krzyż. Pomyślała wtedy, że cały pontyfikat będzie nim naznaczony, chociaż Papież był krzepki, uśmiechnięty. O cierpieniu nikt nie mówił, ale ona wiedziała, że jest nim podszyte już jego zawołanie papieskie: “Totus tuus".

Zgromadzenie sióstr św. Wincentego a Paulo od lat opiekuje się Stowarzyszeniem Dzieci Maryi. S. Teresa jest jego koordynatorką: - Doświadczyłam na własnej skórze, ile może kosztować jawne oddanie się sprawom Maryi. Trzeba to okupić niezrozumieniem, pobłażliwymi uśmiechami. Tak było w przypadku Papieża. Iluż narzekało na jego maryjną pobożność, że to zaściankowe? Wiem coś o tym, na skromniejszą miarę.

Potem krzyż stawał się coraz bardziej dosłowny: - Boleśnie przeżyłam pielgrzymkę do Czech w 1997 r., gdy zobaczyłam, że nie jest to sprawny, z entuzjazmem idący do ołtarza Papież; że mówi z trudem. Bałam się, że nie będzie już tak żywiołowo przyjmowany, jak dotychczas.

Cztery miesiące później szarytka pojechała z grupą Dzieci Maryi na Światowe Dni Młodzieży do Paryża. Obawy prysły: - Odkryłam go na nowo. Nawet nie zdołaliśmy dotrzeć na plac, siedzieliśmy gdzieś za drzewami i stamtąd słuchaliśmy, że Papież z jeszcze większą mocą podbija serca. Nie byłoby tego, gdyby nie słabość fizyczna. Gdyby przeszedł przez swoje życie jak gwiazda, której dopóty klaszczą, dopóki ładnie śpiewa.

Sama bała się kiedyś cierpienia. Silnie związana z rodzicami, nie wyobrażała sobie, że może ich zabraknąć. Te dni agonii Papieża zapamięta jako obecność dzieci przy umierającym ojcu: - To słabo powiedziane, że Papieżowi w umieraniu towarzyszył Kościół. Jemu towarzyszył cały świat, także ci, po których najmniej można się było tego spodziewać.

Tajemnica

S. Teresa Górska, przełożona nazaretanek, będąc w zarządzie generalnym, przez kilka lat mieszkała w Rzymie. Przy okazji świąt zawsze odwiedzała Watykan. Ale najbardziej utkwiły jej w pamięci spotkania nieoficjalne. Na przykład to, kiedy - jak mówił Papież - “przyszły siostry nazaretanki i zaśpiewały mi na imieniny". Po Mszy św. spotkanie w bibliotece. Śpiewały, że “przyjdzie wiatr i wszystkie smutki rozwieje". On machał laską i potakiwał: “Tak, tak, rozwieje...".

Mówił: “Uparte nazaretanki. Dziad swoje, baba swoje". Ale nie odmówił żadnego spotkania. - Może przez sentyment, bo z nazaretankami miał kontakt już od przedszkola w Wadowicach - śmieje się s. Górska. - Gdy został biskupem, wypominał nawet jednej z sióstr, że stawiała go w kącie.

Po beatyfikacji nazaretanek-męczenniczek kolejne półprywatne spotkanie. A raczej wymiana spojrzeń, dla s. Teresy najważniejszy może moment w czasie całego pobytu w Rzymie. Powiedziała mu wtedy: “Dziękuję, że Ojciec Święty zachęca nas do świętości". - Spojrzał na mnie, bardzo uważnie. Nic nie powiedział. Takiego go zapamiętam. Różne rzeczy się o nim mówi, ale dla mnie jest człowiekiem tajemnicy. Chciałam ją przeniknąć, ale nie dało się. Zawsze wpatrywałam się w niego z tą myślą, tak go słuchałam, czytałam. Ale ta tajemnica została między nim a Bogiem.

O tajemnicy Jana Pawła II rozmyśla też siostra N., elżbietanka. Również nazywa siebie “powołaniem Jana Pawła II", ale dlatego, że nie znała innego papieża, w 1978 r. miała kilka lat. - Wiedziałam przez te wszystkie lata, że papież jest następcą św. Piotra. Wzruszałam się, gdy przyjeżdżał. Ale patrzyłam na to bardziej z socjologicznego punktu widzenia. Nawet jak czytałam jego książki, analizowałam po prostu słowa mądrego człowieka, wcale nie czułam, żeby przez nie przemawiał do mnie Duch Święty.

Gdy zaczęło się jego konanie, coś w niej pękło: - Mówi się, że filozofia to nauka umierania. Dla mnie umieranie stało się nauką wiary. Czuję, jakbym dopiero co się nawróciła. Ten “mądry człowiek" nie był po prostu człowiekiem. Był głosem Boga.

***

Obrazek z Sali Klementyńskiej: trzy sercanki - te, które były przy Jego śmierci - siedzą przy katafalku. Ktoś podchodzi i składa im kondolencje. Tak należy zachować się wobec sióstr, którym umarł brat. Wobec matki po stracie syna.

S. Teresa, szarytka: - Nigdy nie byłam blisko Papieża. Całe życie w dużej odległości fizycznej, ale w niesamowitej więzi duchowej. Czuwałam na zapleczu. W każdym domu musi być zaplecze.

Podobną myśl znajdziemy w “Mulieris dignitatem", gdzie Jan Paweł II pisał o niewieście, Theotokos, Bogarodzicy: “»Oto ja służebnica Pańska« (Łk 1,38). Tej wypowiedzi nie wolno spłycać ani pomniejszać. (...) Owa »służebnica« przy końcu nazaretańskiego dialogu zwiastowania wpisuje się w całą perspektywę dziejów Matki i Syna".

Bliskość przekracza granicę śmierci.

S. Teresa: - Teraz nie płaczę. Cieszę się. Nie potrafię nawet modlić się o niebo dla Papieża, ale spontanicznie modlę się po prostu do niego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2005