Ryzykanci

Mianem herezji nikt już dzisiaj nierozważnie nie szafuje, ale poszukiwanie wroga dla wielu pozostało nadal jednym z podstawowych sposobów określania własnej tożsamości.

18.02.2008

Czyta się kilka minut

Słowo "herezja" pochodzi od greckiego czasownika haireo, który oznacza w pierwszym sensie "chwytać coś ręką", "brać", a następnie "wybierać". Stąd hairesis to przede wszystkim "wybór" - odnoszono go w starożytnej Grecji także do wyborów politycznych, podczas demokratycznych procedur mianowania najwyższych urzędników w państwie. Idąc za tą myślą, można powiedzieć, że przy kolejnej zmianie posłów do sejmu wszyscy uczestniczymy w ogólnokrajowej herezji. Starożytna hairesis to także frakcja, partia polityczna, ale też szkoła filozoficzna lub jakiekolwiek stowarzyszenie. Istotą wszystkich z tych znaczeń jest przekonanie, że każda przynależność do jakiejś społeczności opiera się na określonych ideowych wyborach.

Wybór posiada też negatywne konsekwencje: wybieram to, a nie tamto, taką, a nie inną postawę życiową. W Kościele haireseis oznaczały wybór "przeciwko", wybór sugerujący stanowisko wrogie, polaryzujące. Dopiero Sobór Watykański II zmienił to nastawienie. Był to pierwszy sobór, który dokumenty dogmatyczne sformułował bez anatezmatów, który odszedł od formuły "kto nie wierzy, że (....) anatema sit - niech będzie wyklęty". W nowym odczytaniu zarówno Objawienia, jak i Tradycji odnaleziono miejsce na pluralizm teologiczny, w którym teologia przyrównana do muzyki tworzy wielogłosową symfonię zamiast monofonicznego chorału. Doświadczenie pokazuje jednak, jak bardzo trudno jest zmienić wielowiekowe nawyki i struktury przyzwyczajone do oceniania cudzych wyborów wyłącznie z perspektywy radykalnej opozycji i z góry założonej podejrzliwości i wrogości.

Czy można zaryzykować stwierdzenie, że bez herezji Kościół w żadnej mierze nie byłby tym, czym jest? A nawet może jego teologia w ogóle by się nie rozwijała bez herezji? Otóż nie jest to stwierdzenie, które trzeba by "ryzykować" - jest to niezaprzeczalny fakt. Motorem rozwoju teologii były herezje, więcej nawet, nie były motorem, ale paliwem, bez którego teologia stałaby w miejscu.

Już św. Augustyn z rozbrajającą szczerością przyznał, że dzięki herezjom Kościół mógł odnajdywać i określać swoją własną tożsamość, a nawet więcej - że bez nich nigdy nie podjąłby się trudu definiowania własnych dogmatów.

W komentarzu do psalmu 54, 22 zauważył on, iż "wiele rzeczy w Pismach jest niejasnych, (...) a heretycy swoimi pytaniami pobudzają Kościół Boży". Stawia retoryczne pytanie: "Czyżby wyjaśniło się zagadnienie Trójcy, zanim zaczęli szczekać arianie?". Cóż, arianie wprawdzie "szczekają", a nie mówią (co za subtelność!), ale fakt jest faktem - poszukiwanie rozwikłania tajemnicy Trójcy bez tego szczekania w ogóle by się nie zaczęło. "Czy dokładnie byłoby omówione zagadnienie pokuty, zanim nowacjanie mu się przeciwstawili? Podobnie też nie omówiłoby się dobrze zagadnienia chrztu, zanim nie zaczęliby się przeciwstawiać stojący na zewnątrz zwolennicy ponownego udzielania chrztu". To samo mówi o dogmacie chrystologicznym.

Równocześnie nie można pominąć, że ten sam Augustyn sugerował konieczność stosowania wobec heretyków kar cielesnych i posługiwał się metaforami zgoła niewybrednymi - przyrównywał ich do bezmyślnego bydła i trucicieli, którzy poją Ciało Chrystusa octem.

Mianem herezji nikt już dzisiaj nierozważnie nie szafuje, ale - jak dowodzą choćby napięcia w polskim Kościele naszego czasu - poszukiwanie wroga dla wielu pozostało nadal jednym z podstawowych sposobów określania własnej tożsamości. Powiedziałbym, że w świetle dokumentów soborowych i praktyki posoborowych pontyfikatów ta właśnie postawa jest jakby herezją herezji. Niestety, ma się ona jeszcze zdumiewająco dobrze.

Przyznanie heretykom ważnego miejsca w historii teologii i uznanie ich twórczej roli w kształtowaniu myśli chrześcijańskiej zmusza do zastanowienia i zawiera w sobie wiadomość dobrą i złą zarazem. Złą, dlatego że - jak potwierdzają to anatematyczne formuły dokumentów kościelnych aż do czasu Soboru Watykańskiego II - Kościół w większej mierze poszukiwał swej tożsamości na drodze negatywnej, przez zaprzeczenie. Współczesna psychologia zmusza do namysłu nad takim pejoratywnym kształtowaniem własnej osobowości - zawsze w kontrze, zawsze przeciwko komuś, zawsze przez negację. Zły plon tej taktyki zbieramy do dzisiaj - odczytywanie znaków czasu ku dialogowi i spotkaniu obarczone jest lękiem przed utratą tożsamości i naznaczone podświadomą wrogością, chęcią dominacji. Trudno się dziwić - takie są konsekwencje budowania przez negację. Trudno wielu ludziom Kościoła otrząsnąć się z tej tradycji kultywowanej przez wieki i zacząć w inności postrzegać pozytywne wyzwanie i wezwanie do braterstwa i miłości, a nie zagrożenie i herezję z twarzą ni mniej, ni więcej - tylko samego diabła. Pytanie, gdzie tego diabła więcej: w twarzy heretyka czy we wrogości wierzącego? W doświadczeniu wieków i w refleksji zaznaczonej już u Augustyna tkwi jednak przekonanie, że błądzenie jest jakąś drogą do prawdy, jest sposobem jej poszukiwania.

Z perspektywy wieków, zwłaszcza gdy uznać czynniki emocjonalne, polityczne i makrospołeczne wynikające z nowożytnej refleksji historycznej, trudno nie zgodzić się z opinią, że heretycy też byli ludźmi szczerze poszukującymi Boga, Jego pokoju i światła. Zaiste trudno było występować przeciwko jakiemuś dogmatowi, jeśli ten bynajmniej nie był wcześniej skodyfikowany dekretem soborowym lub innym oficjalnym dokumentem.

Za poważnymi herezjami stoi poważny namysł, potężna myśl i siła duchowa, której nie można odmówić ani odwagi, ani szczerości. Często stało też za nimi szczere przywiązanie do Kościoła i szczera o niego troska. Błogosławieństwem naszego czasu jest powolne dojrzewanie do podejmowania dyskusji i formułowania pozytywnych wniosków. Dzieje się to powoli, ale nadzieją napawa fakt, że nikt tego procesu już nie zatrzyma. Zastanawiający jest choćby brak merytorycznej dyskusji nad zdumiewającym zdaniem Jana Pawła II z encykliki ekumenicznej "Ut unum sint" na temat konieczności przemyślenia na nowo znaczenia prymatu biskupa Rzymu. Pytanie jednak zostało postawione i to nie przez heretyka, ale przez papieża.

Co więcej, casus Orygenesa pokazuje, jak bardzo ta historia herezji i walk z nimi potrafi się zapętlić. Do dzisiaj Orygenes jest, formalnie rzecz biorąc, potępiony od roku 543 (prawie 300 lat po śmierci!), wyrokiem soboru. Równocześnie jednak w najnowszym Katechizmie Kościoła Katolickiego zajmuje ósme miejsce w kolejności najczęściej cytowanych pisarzy kościelnych, wspólnie ze św. Cyprianem i Grzegorzem z Nyssy! Już pisarze średniowieczni - jak na przykład Ludolf Kartuz - obficie czerpali z mądrości aleksandryjczyka w swych duchowych i teologicznych traktatach, tyle że skrzętnie unikali zapisywania jego imienia. To swoista odmiana sensus Ecclesiae - głębokie przekonanie o wartości i ortodoksyjności wyklętego pisarza owocowało skrytym cytowaniem z jego pism. Otwarte przyznanie się do inspiracji jego myślą pociągnęłoby za sobą anatemy i dekrety, a tajne korzystanie z jego mądrości popychało dyskretnie rozwój teologii i przyczyniało się do duchowego wzrostu członków Kościoła. I wszyscy byli zadowoleni.

Uwikłanie orzeczeń o herezjach w politykę stanowi dziś odrębny rozdział historii Kościoła. Autor największej monografii o Orygenesie, zmarły jezuita Henri Crouzel, profesor rzymskiej Gregoriany, wielokrotnie słał do Watykanu pisma z prośbami o rehabilitację aleksandryjczyka, ale długo nie mógł doczekać się odpowiedzi, a jedyna, jaka nadeszła, wspominała coś o tym, że taka decyzja musiałaby zachwiać autorytetem św. Hieronima, autora Wulgaty, jednego z czterech teologicznych filarów katolicyzmu - w większości barokowych kościołów z okresu kontrreformacji podtrzymuje on sklepienia świątyń obok Augustyna, Ambrożego i Grzegorza Wielkiego. Rzeczywiście, Hieronim nie najchwalebniej zapisał się w historii sporu o Orygenesa, którego najpierw tłumaczył i podziwiał, a potem zwalczał z dziką zaciekłością - nie tyle ze względu na niego samego, ale raczej ze względu na swoje własne konflikty ze współczesnymi sobie myślicielami. Hieronim - cóż, że furiat i pokłócił się z całą współczesną mu oikoumene - heretykiem nie był. Jest świętym. I basta. Takie to są losy herezji i nie-herezji.

Dzisiaj Kościół już nie szafuje tak łatwo orężem klątwy przeciwko herezjom. Napomina, piętnuje, zwraca uwagę - wiele poglądów dzisiejszych teologów w innych, Bogu dziękować już dość zamierzchłych czasach, nie tylko zostałoby uznanych za herezje, ale można niestety domniemywać, że doprowadziłoby do cierpień, może mordów i wojen. Zaledwie kilka lat temu posądzony o herezję ojciec Jacques Dupuis nie tyle "złożył wyjaśnienia", ile po prostu wysłał do Kongregacji Nauki Wiary obszerną odpowiedź na postawione mu zarzuty i doczekał się wycofania potępiających dekretów. Czasy zmieniły się o tyle, że nikt nie zdążył go tymczasem spalić - kilka wieków temu niechybnie by się tak stało. To dobry znak, nawet jeśli instytucja kościelna zdecydowanie ciszej artykułuje swoje "przepraszam", niż by wypadało.

Krzysztof Bielawski (ur. 1969) jest doktorem filologii klasycznej i absolwentem wydziału teologii, tłumaczem, współzałożycielem i redaktorem naczelnym Wydawnictwa Homini. Wykładowca UJ, znawca patrologii, zajmuje się badaniami nad antycznymi fragmentami muzycznymi oraz związkami tragedii z teologią.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2008