Nowe logo

Janiszewski jest autorem znaczka Solidarności, najbardziej znanego polskiego logo. Specjalnie dla „Tygodnika” narysował je na nowo. Oto Solidarność’2012.

04.09.2012

Czyta się kilka minut

 /
/

Ludzie z miasta wieźli na rowerach jedzenie, ubrania i papierosy. Na rowerach, bo tramwaje też strajkowały. Każdy przynosił do Stoczni to, co miał najlepszego. Szybko udało mi się zdobyć przepustkę i wejść na tamten strajk – Jerzy Janiszewski opowiada historię z sierpnia 1980 r. Umiał malować. Więc przyniósł pędzel i farbę.

Jerzy Janiszewski wymyślił logo „Solidarności”, a Bogdan Borusewicz wymyślił strajk...

Bogdan Borusewicz, dziś marszałek Senatu: – Dokładnie nie pamiętam naszego pierwszego spotkania. Przyszedł wtedy do nas młody, nikomu nieznany plastyk i zaproponował swoją wizję tego wszystkiego, na co patrzy, i tego wszystkiego, co robimy. Rzecz była na tyle interesująca, że została natychmiast podchwycona i zaakceptowana bez żadnych dyskusji i kontrowersji. Właśnie wtedy nasz ruch został przekuty w znak graficzny. Wszyscy się tym zachwycili. Zaczęliśmy to od razu drukować na sicie, wydaje mi się, że to on właśnie przyniósł to sito do Stoczni.

Czerwone litery, połączone w nierozerwalnym pochodzie z charakterystyczną, biało-czerwoną flagą nad literą N… Te literki zgrabnie zintegrowały miliony Polaków. To był początek tworzenia narodowej czcionki, zwanej „solidarycą”.

Z relacji samego Janiszewskiego wynika, że w drukowaniu loga Solidarności Borusewicz był zdecydowanie najszybszy i najsprawniejszy: – Nie przeszkadzały mu nawet zbyt obszerne spodnie, w których po prostu tonął.

Dariusz Kula, artysta fotografik: – Nikt, nawet sam Janiszewski, nie był w stanie przewidzieć, jaki symbol stworzył. Ten znak już zawsze będzie wyzwalał emocje: za rok, za pięćdziesiąt i za sto lat.

Wstążki – Gdańsk 2012

Podczas festiwalu „Solidarity of Arts” Janiszewski ma zaprezentować swoją instalację „Koncert na wstążki”.

– Czy łatwo jest tak ewoluować, od znaku Solidarności do kolorowych wstążek? Lepiej się dziś czujesz w tych kolorach niż w prosto skrojonej graficznie czerwieni na białym tle? – to pytanie wisi na razie w powietrzu, Janiszewski nie lubi mówić…

Janiszewski jest tu właściwie na wakacjach, ale Darek Kula, gdański artysta fotografik, nie pozwala mu odetchnąć: Janiszewski na skwerze przy Wielkim Młynie, Janiszewski przed historyczną Bramą Stoczni, Janiszewski w Sali BHP, Janiszewski przed sklepem z pamiątkami Solidarności.

Dariusz Kula: – To nie jest człowiek wylewny i otwarty na poklask. Nie widzę u niego parcia na szkło, wręcz odwrotnie. Artysta z krwi i kości, ale bardzo skromny. Całkowicie rozumiem jego rozproszenie i rodzaj zmieszania, a nawet dystansu wobec kamery czy mikrofonu.

Jerzy Janiszewski: – Te nieustanne błyski fleszy, tysiące dźwięków wyzwalanej migawki! Straszliwie mnie to żenuje i peszy.

Kula traktuje go, jakby był Janiszewski z plasteliny, obraca go w prawo, w lewo i w końcu chwyta za głowę. Każe patrzeć w obiektyw, ale on ma rozbiegane oczy. Ucieka wzrokiem w kierunku budowanej właśnie stalowej konstrukcji, na której ma zawisnąć trzy tysiące różnokolorowych wstążek. Obracanie głowy Janiszewskiemu nie jest łatwe, bo on jest raczej z drewna niż z plasteliny...

– Żeby tylko zawiało... – mówi trochę bez przekonania, że tak się stanie. W końcu tysiące wstążek w dziesięciu kolorach wiszą kilka metrów nad głowami przechodniów w samym sercu Gdańska.

17 sierpnia wieczorem podczas wernisażu i koncertu kolorowych wstążek Janiszewski jest znowu mocno zakłopotany. Ludzie podchodzą coraz bliżej, przyciągani światłem, kolorem i formą, która wylewa się z kadru. Wysoki, wysportowany mężczyzna bierze córeczkę na barana i staje na palcach, a dziecko dotyka wskazującym palcem tej najniżej wiszącej, czerwonej. Wokół wstążek coraz bardziej zaciska się pierścień z ludzkich postaci. „A patrzcie, to koncert Materny!” – słychać. Bo przechodnie widzą i słyszą na podium głównie Krzysztofa Maternę, który prowadzi ten niecodzienny wieczór. Koncert nie jest biletowany, gdańszczanie i turyści przychodzą tu spontanicznie. Materna ma albo lepszy mikrofon, albo donośniejszy głos. Fakt, że wywołany na podium Janiszewski wchodzi na gumowych nogach i mówi z bólem coś, czego naprawdę nie można usłyszeć...

– Przyjdę tu jutro incognito, usiądę spokojnie na ławeczce i popatrzę z boku, jak to ludzie odbierają! – deklaruje nieoficjalnie. Wieczorem mówi mi przez telefon: – Przychodzą ludzie, stoją, siadają, niektórzy nawet przychodzą tam specjalnie z jedzeniem.

O czym mówią wstążki

Pod wstążki podjeżdżam kilka razy o bardzo różnych porach dnia. Aby posłuchać i poobserwować ludzi.

Lekarz w średnim wieku: „W Gdańsku wstążki to właściwie taki punkt »G«: bo od północy ma pan Stocznię i Dworzec Główny, od południa dominikanów i Halę Targową, od wschodu Motławę, a od zachodu Staromiejski Ratusz”.

Emerytowana nauczycielka: „Tu jest jakaś specjalna energia, pole elektromagnetyczne się tworzy”.

Dużo ludzi z walizkami – robią sobie tu zdjęcia pożegnalne albo powitalne. Są zakonnice. Studenci przynieśli bochenek chleba, usiedli na ławce, kroją kiełbasę, robią kanapki. Jest para miedzianowłosych lesbijek. A także biało-czarna para z dwójką czarnych dzieci. Starszy pan z nowotworem twarzy. Pod wstążkami wszyscy zwalniają i podnoszą głowy do góry.

Zrozpaczony ojciec. W wózku ma ryczące niemowlę. Młody, widać mało doświadczony mężczyzna miota się bezsilnie wokół skweru – do przodu do tyłu. W końcu stawia wózek – centralnie – pod samymi wstążkami. Dziecko najpierw przestaje płakać, a po dwóch, trzech minutach śpi jak anioł.

Dariusz Kula: – Te wstążki ciągle coś mówią – w zależności od światła, pory dnia i siły wiatru – nawet krzyczą na swój sposób. Kto tam był – doskonale wie, co mam na myśli. To rzeczywiście jest miejsce, gdzie czas zwalnia.

Młoda, długonoga brunetka: „Wszyscy się tu odnajdują, bo te wstążki są jak płaszcz ochronny”.

Niewidoma dziewczyna, w ogromnych okrągłych ciemnozielonych okularach, wystukuje białą laską drogę do najbliższej ławeczki. Odchyla głowę do tyłu. Trudno powiedzieć, co w tym szeleście słyszy…

– Wolę malować, niż mówić! – wyznaje Janiszewski po kilku dniach, gdy siedzimy na plaży w Gdyni i pijemy piwo. Od długiego czasu jest wreszcie pierwsza ciepła noc nad Bałtykiem, temperatura przekroczyła 20 stopni. W pobliżu uśmiechnięta Alejandra i biegający bosymi stopami po piasku mały Luca, który jest miniaturką Alejandry. Czarnowłosy, z oczami podobnymi do dwóch małych kulek węgla kamiennego.

– Ale ze mnie też Luca coś ma! – deklaruje Janiszewski. Z pewnością, żywy jak iskra Luca uzewnętrznia w stu procentach dokładnie to wszystko, co ojciec głęboko w sobie samym zakopuje.

Jego nowa ojczyzna graniczy z Asturią i Kastylią od wschodu, z Portugalią od południa i Oceanem Atlantyckim od północy i zachodu. Alejandra jest rodowitą Galicjanką. Mieszkają w La Corunie w domu na wzgórzu, u stóp mają plażę i zatokę. Gdy pracuje, potrzebuje absolutnej samotności.

W Hiszpanii mieszka na stałe od stanu wojennego. Wyjechał i już nie wrócił. Rozstał się z pierwszą żoną. Początek był bardzo trudny. Dziś jakoś się poukładało. A czteroipółletni Luca to prawdziwe oczko w głowie artysty. Janiszewski cały czas podkreśla, że Luca jest Katalończykiem, bo urodził się w Katalonii.

Janiszewskiego do wstążek zainspirowała hiszpańska fiesta. Niegdyś w San Sebastian, w kraju Basków, zafascynowała go Semana Grande – święto muzyki, tańca i radości. Pomyślał, że byłoby miło owinąć, niejako otulić tych wszystkich ludzi tysiącami wielobarwnych wstążek. I taki właśnie był zalążek myśli o przyszłej instalacji. Zanim zrealizował ten projekt w Gdańsku, wstążki instalował w Barcelonie i Madrycie – z sukcesem.

– W Hiszpanii jest dziś trudniej niż w Polsce – mówi Janiszewski. Alejandra, zdolna architektka, ma coraz większy problem ze zleceniami. Kryzys widać na każdym kroku. Pewnie solidarności potrzeba tam jeszcze bardziej niż tutaj w Gdańsku...

Celina Zboromirska-Bieńczak z Europejskiego Centrum Solidarności pracowała wspólnie z Janiszewskim nad projektem wstążek przez blisko dwa lata: – Już dziś widać wyraźnie, że ten projekt trafił w jakieś ogromne tęsknoty i potrzeby bardzo różnych ludzi.

Według Zboromirskiej spełniło się w ten sposób marzenie Janiszewskiego o ludzkiej wspólnocie, która dzięki wykreowanym przez sztukę okolicznościom potrafi przezwyciężyć nawet bardzo ostre podziały.

Kula wyczuł, że wstążki to nie jest dla Janiszewskiego tylko kolejne zlecenie, podobne choćby do loga polskiej prezydencji w UE albo loga dla BBC, Canal+ czy Amnesty International, które stworzył. Za wstążki wziął się z takim zapałem, jakby znów tworzył logo Solidarności.

Flagi w różne strony

– A gdybyś dzisiaj raz jeszcze definiował Solidarność, co byś powiedział?

– Wolałbym namalować, niż mówić… Gdybym miał rzeczywiście robić to jeszcze raz, to te litery umieściłbym osobno: każda ze swoją własną flagą, każda odwrócona w inną stronę…

Po kilku dniach przywiozłem Janiszewskiemu kartkę formatu A4 i czerwony marker. Narysował specjalnie dla „Tygodnika Powszechnego”. Zapakowałem więc nowe logo Solidarności i od razu pojechałem z tym do Bogdana Borusewicza.

Borusewicz: – To bardzo interesujące! Muszę przyznać, że bardzo dobrze oddaje sytuację dzisiejszej Solidarności. Każdy idzie w inną stronę. Tak właśnie jest! Po prostu taką mamy rzeczywistość. On to świetnie uchwycił. Ale nie czyniłbym z tego jakiegoś dramatu. Jesteśmy w innej sytuacji. Wtedy byliśmy jak jedna zaciśnięta pięść. Jednak po roku ’90 każdy z nas mógł wybrać własną, indywidualną drogę. Nie chcę być złośliwy, ale jego droga też prowadziła w innym kierunku. On znalazł się w Hiszpanii, a inni też znaleźli się w różnych miejscach. Bo taka jest możliwość, jaką daje wolność! Demokracja daje wolność. A pan ten rysunek powinien rozpowszechnić!

Borusewicz daje mi specjalną tekturową teczkę z napisem „Kancelaria Senatu”, żebym nie pogniótł nowego loga Solidarności, i dodaje na pożegnanie: – Niech pan tego loga pilnuje jak oka w głowie.

Pakuję więc logo do teczki i jadę z nim pod wstążki. Ciekaw jestem opinii ludzi. Intryguje mnie także pytanie: czy od nowego loga politycy odetną Janiszewskiego równie szybko jak od starego? Bo przecież nie ulega kwestii, że stare logo Solidarności od dawna żyje już własnym życiem, a może nawet życiem po życiu...


PAWEŁ ZBIERSKI jest gdańszczaninem z urodzenia (1959 r.) i z wyboru. Publicysta i reporter w TVP Gdańsk. Zainteresowany wielokulturowością Polski oraz pograniczami kultur i języków. Autor książki o pierwszym rzeczniku Solidarności: „Na własny rachunek. Rzecz o Lechu Bądkowskim”. Absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego i łódzkiej filmówki.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2012

Artykuł pochodzi z dodatku „Solidarność dzisiaj