Menuet z pogrzebaczem

Waldemar Bawołek, pisarz: Zawsze mi się wydawało, że praca fizyczna jest bezwartościowa. Ponieważ pisanie wydaje mi się często zajęciem równie jałowym, to połączenie obu tych beznadziejnych robót musi już, chyba na przekór, dawać jakąś wartość.

09.08.2021

Czyta się kilka minut

 / Adam Kozak / Agencja Gazeta
/ Adam Kozak / Agencja Gazeta

Parkuję przy rynku. Budka z lodami wabi pastelową słodyczą. Łapiący kawałek cienia stragan ustępuje pod ciężarem wiotczejącej w upale kapusty i kalafiorów. Usadzony na odlanej z brązu ławeczce Paderewski jakby zrywał się po sprawunki, ale ponoć nie o jarzynkę mu chodzi, a o dawny kasyno-klub, który tu zakładał. Południe.

Głos w słuchawce kieruje mnie na drugą stronę ratusza, w popielniczce już trzy zimne pety. Jest robota. Sąsiadująca z kawiarnią biblioteka weszła w posiadanie pokaźnego księgozbioru po zmarłym niedawno tarnowianinie, musimy przejrzeć. Po kwadransie przerzucania wyłożonych na dziedzińcu kartonów myślę o tej scenie „Furtki przy dozorcy”, w której Waldi, jej bohater, znajduje podobny skarb w jednej z piwnic bloku na Azorach. Tytuł książki, z którą ucieka, jest zmyślną puentą historii.

Tarnowianin okazuje się kimś, kto na przełomie lat 70. i 80. nie odpuścił chyba żadnej publikacji krytycznoliterackiej. Jest tu cała żółta seria WL-u: Błoński, Kwiatkowski, Bugajski, eseje o zapomnianych poetach, recenzje niemodnych już prozaików, powieści przygodowe nieistniejących wydawnictw (nie zgadzamy się w ocenie okładek, mnie się podobają), sporo klasyków, literatura japońska. Waldemar zna na pamięć wszystkie, wybrał jedną – cieniutką, o Gombrowiczu. W domu zajmuje już honorowe miejsce przy tapczanie.

Nie ma w jego wspomnieniach dziecięcych zachwytów lekturami. Nie przyjęli go na biologię, czymś trzeba było wypełnić czas. Zamiast podręczników botaniki zaczyna studiować Schulza i Kafkę. Pierwsze teksty wysyła Bohdanowi Zadurze. „Waldemar Bawołek z Ciężkowic to brzmi jak Zbyszko z Bogdańca” – napisze po jego debiucie w połowie lat 90. „Bawołek – czy to jest w ogóle nazwisko dla pisarza. Nie Bawół, nie Bawolski. Bawołek. Nie Tur, nie Żubr, nie Bizon”. Wiele lat szuka wydawców, pisze na przekór modom.

Rozgłos zyskuje za sprawą nominacji do Nagrody Literackiej Gdynia za książkę „To co obok” z 2014 r. oraz wydanego trzy lata później nakładem wydawnictwa Czarne „Echa słońca”. Czy istnieje mniej koniunkturalny temat niż opowieść starszego mężczyzny o starszych, samotnych mężczyznach rozpieszczających swoje matki? A jednak na okładce ukazującego się niedługo później tomu opowiadań Jerzy Jarniewicz napisze, że „nadchodzi czas, kiedy wstyd będzie przyznać, że nie czytało się Bawołka”. Być może powodzenie przyniosła mu dopiero rosnąca postromantyczna literacka fala, na której wznoszą się dziś historie ludowe. Bez wątpienia jest jednym z najciekawszych, na pewno – najbardziej tkliwym w polskiej prozie majstrem rozgardiaszu.

Chwytam „Pozy prozy” Bugajskiego, opuszczamy ratusz, wspinamy się pod górę ulicą Grunwaldzką. Ławeczka zaczyna odtwarzać starego menueta. ©(P) MONIKA OCHĘDOWSKA

WALDEMAR BAWOŁEK: No popatrz, Grunwaldzka to jest ulica pomarłych. Wkrótce nikt tu nie będzie mieszkał.

MONIKA OCHĘDOWSKA: A ten dom?

Widać przecież, że przyjezdnych. Ze starych mieszkańców zostałem już tylko ja i kilka sąsiadek.

Chałupy jota w jotę.

Jeden cieśla chodził po tej ulicy i takie domy robił, stoi ich jeszcze z pięć. Ten też postawił, a mój ojciec, jako chłopiec, pomagał.

I został murarzem.

Przede wszystkim był niespełnionym artystą – grał na pianinie, akordeonie. Ale jego nie ma od dawna, a ta ulica jest w agonii, świat mojego dzieciństwa odchodzi.

A Ty się boisz śmierci?

Umierania się boję, bólu. Ale jeśli miałbym umrzeć tak, jak moja mama, to bardzo proszę.

Szybko?

Przyniosłem mamie zakupy, nowego harlequina. Ucieszyła się, a potem przyjrzała okładce i mówi, że czytała. Zdziwiłem się trochę, bo zamówiłem dla niej u Sobolowej zupełnie nową serię. Poszedłem do siebie na jakieś dziesięć minut, a jak wróciłem, leżała obok łóżka. Pstryk i już jej nie było. Całą reklamówkę tych harlequinów po niej rozdałem.

Twoje ostatnie książki są głównie o śmierci.

Nie da się tu nie myśleć o śmierci, dlatego o niej piszę. Siedzę w tym domu w Ciężkowicach i nie potrafię robić nic innego. Momenty pisania rozgrzeszają mnie właśnie z tego, że nic innego nie robię. A w życiu trzeba się przecież o coś starać.

I co jest jeszcze warte starania?

Ludzie. Czas, który z nimi spędzam. Każde spotkanie zostawia we mnie niedosyt, poczucie, że można było zrobić i powiedzieć coś więcej, ugościć, uśmiechnąć się, dotknąć, położyć rękę na ramieniu. Ja jestem czasem zbyt zasadniczy. Zawsze można po prostu żyć lepiej.

A nagrody literackie? Warto się o nie starać?

Potwierdzają, że istnieję. Ale nie mają wpływu na to, dlaczego i o czym piszę. Pisanie jest czynnością fizjologiczną. Jest konieczne jak jedzenie śniadań. Nierozerwalne z życiem. Cokolwiek robię, kogokolwiek spotykam, cokolwiek czytam, to wszystko podlega potem analizie i obróbce. Staram się codziennie między jedenastą a trzynastą usiąść, odtwarzać, zapisać.

Piszesz teraz o pisarzu.

Piszę o Waldku mieszkającym w Ciężkowicach, który nie spełnia oczekiwań swoich sąsiadów. Wiesz, pisarz w takiej miejscowości nie mieści się w żadnej hierarchii. Mężczyzna ma tutaj określone zadania – powinien dbać o dom, rodzinę, obejście. Ale mój Waldek się zawziął i pisze, wobec czego spotyka go seria przeróżnych przygód i przeszkód.

Wychodzi z nich zwycięsko?

Dzięki nagrodom literackim (śmiech). Sąsiedzi inaczej na niego patrzą, inaczej się do niego uśmiechają, kłaniają się. Widzą go na ulicy i mówią: „O, to ten pisarz!”. W wieku 60 lat dzięki nominacjom do nagród i artykułom w gazetach wreszcie zdobywa godną pozycję w swojej społeczności i czuje, że dalej może już spokojnie grać swoją rolę.

Mucha nie siada.

Za to na tobie siadają co chwila. Nie zamykam drzwi, bo się robi duszno, a potem mam tu cały rój. Czekaj, pacnę ją.

Mówiłeś, że boisz się umierania. Ja się boję utraty pamięci.

Pamięć jest akurat przeszkodą w pisaniu. Gdybym doskonale zapamiętywał wszystko, co chcę opisać, nie miałoby to żadnej wartości. Ale ponieważ moja pamięć jest zawodna, mogę robić literaturę.

A jak się robi literaturę?

Jak wystawę w muzeum. Moja ostatnia książka to jest w gruncie rzeczy muzeum awangardy.

I teraz powiesz, że zainspirował Cię mural Jaremianki na krakowskich Azorach. Bo to tam, nie w Ciężkowicach, rozgrywa się akcja „Furtki przy dozorcy”.

Napisałem tę książkę kilkanaście lat temu. Złapałem taką nudną, wakacyjną pracę w ekipie remontowej, przez pół roku obskoczyliśmy pięć albo sześć bloków na Azorach. Reperowałem instalację wodno-kanalizacyjną i pomieszkiwałem w węźle ciepłowniczym – takie malutkie pomieszczenie jak ten pokój, śpiwór na podłodze, no „ruskie” warunki. Potem zostałem szefem tej brygady i przenieśli mnie do piwnic, miałem swoje biuro, mnóstwo takiej pracy papierkowej, administracyjnej. Ale że nie szło mi to zarządzanie najlepiej, to w końcu mnie wylali. Nie umiałem tych gości wszystkich ujarzmić, pili i robili, co im się podobało.

Na zimę wróciłem do Ciężkowic i pomyślałem, że opiszę takie blokowe życie. Zajrzałem do tylu mieszkań naraz, że nie mogłem odpuścić. No bo komu się coś takiego przydarza? Pamiętałem coraz mniej, mogłem powszczepiać w tę książkę wszystko, co się wtedy działo – recenzje, opisy obrazów, sprawozdania z wydarzeń kulturalnych. Jestem pasjonatem takich tekstów. Nie chodzę na wystawy i koncerty, jestem tu odcięty od wszystkiego, ale lubię o nich czytać. Muzyki słucham w domu.

Jedno z pustych mieszkań opisanych w książce wytapetowane jest nutami: „Winterreise”, „Krzesany”, „Cudowny mandaryn”, „Orfeusz i Eurydyka”. Na regale za Tobą stoi sporo równiutko ułożonych płyt.

Teraz słucham głównie współczesnej polskiej muzyki – Pawła Mykietyna na przykład.

Co Cię pociąga w Mykietynie?

Pociąga? Ja w muzyce nie szukam uczuć. Jestem racjonalistą. Chcę rozumieć to, co słyszę, ale nie mam zamiaru się angażować emocjonalnie. To dotyczy także relacji z ludźmi.

Dlaczego?

Drugi człowiek jest tak ogromną, otchłanną tajemnicą, że zbliżenie się do niego tworzy przestrzeń niemożliwą do ogarnięcia.

A miłość?

Nie umiałbym o niej pisać. Jak się kocha, niczego się nie widzi. Więcej: jak się zakochasz, to nie istniejesz, nie ma cię. To zresztą bardzo przyjemne.

I w ogóle nie fascynujące? „Do dzieła, uchyl furtkę wielkiej tajemnicy, prowadź mnie do środka!”. Tak się zaczyna Twoja książka.

Emocje zawężają pole widzenia, nie pozostawiają wyboru, zatrzaskują tę furtkę.

To jak ją uchylić?

Kiedy wycofasz emocje, zostaje prześwit dla sztuki. Tylko pisząc w odosobnieniu mogę sobie wszystko poukładać. Wiesz, ten dom, ja, cała ta doczesność – to przecież wszystko zniknie. Jeśli cokolwiek przetrwa, to sztuka. I ja chcę tworzyć dzieła sztuki.

Bohater Twojej książki „zawsze chciał być czymś więcej, niż był naprawdę”. Niby „nie trzeba być od razu wielkim mistrzem”, ale jemu się wydaje, że jest.

Od dziecka byłem postacią literacką. Nigdy nigdzie nie pasowałem, do żadnego systemu, żadnej konwencji. Posługiwanie się językiem było dla mnie udręką, bo nie potrafiłem naśladować żargonu żadnej grupy, wtopić się w tłum – w szkole, z kumplami przy winie, z dziewczynami. Nawet wspólny śpiew był problemem. Po moich puentach zwykle zapadało w towarzystwie milczenie, zmieniało się temat. Mówiłem po swojemu, chciałem mieć zdanie odrębne, ciągnęło mnie na marginesy.

A mój bohater przede wszystkim obserwuje, wszystko chce zobaczyć i zrozumieć, wszystkiego musi dotknąć. Współczuję mu, bo jest z tego powodu wiecznie zmęczony, dostaje za dużo i musi nieustannie redukować, wycinać, wyrzucać. Co tu dużo gadać, życie tego gościa nie jest lekkie.

To taki majster-klepka, kombinuje, i w zaworach, i w słowach.

Zawsze mi się wydawało, że praca fizyczna jest bezwartościowa. Ponieważ pisanie wydaje mi się często zajęciem równie jałowym, to połączenie obu tych beznadziejnych robót musi już, chyba na przekór, dawać jakąś wartość.

Ale ta Twoja książkowa ekipa remontowa niczego nie naprawia. To jakaś destrukcyjna siła, która odwiedza lokatorów w przebraniach roboczych, by rozmontować świat od środka. We wszystkich mieszkaniach zaczyna coś nagle przeciekać, sączyć się, babrać i psuć.

Bo mnie nie interesuje porządkowanie, pomagam majstrom utrzymywać chaos. Czytelnik-lokator powinien być czujny i sobie sam po tej wizycie wszystko poskładać i poskręcać, za każdym razem w inną całość. Nie może ode mnie oczekiwać pomocy.

Literatura służy do utrudniania życia? Tak twierdził Gombrowicz, którego masz tutaj, jak widzę, dzieła wszystkie.

Zależy mi na tym, by czytelnik zaczął wątpić. W strukturze moich tekstów jest porządek, ale w języku może się wydarzyć wszystko, pełno tam schulzowskich zakamarków. Od Gombrowicza pożyczam problemy.

Azory to takie „złe osiedle”, a jednocześnie najodleglejszy z europejskich archipelagów. Samo to miejsce zapowiada rozsypkę i rozproszenie.

Pisanie trochę na tym polega, że starasz się chwycić jakiegoś pomysłu i go realizować, ale to się prędko wymyka, odpływa, przecieka, pewnych rzeczy nie jesteś w stanie opanować. Jak wtedy, gdy jesteś robotnikiem włażącym całymi dniami ludziom do mieszkań. Nigdy nie wiadomo, co czeka za kolejnymi drzwiami. Wiadomo tyle, że jak się otworzą, to będzie tam jakaś przestrzeń i ciało, ale pozostałe rzeczy, które się przydarzają, są wizyjne. Zdanie tworzy kolejne zdanie. Jedne drzwi otwierają następne.

Jak we śnie.

Większość moich książek to sny. Albo inaczej: każdy swój sen staram się urzeczywistnić.

Co to znaczy urzeczywistnić sen? Zapisać?

Można zapisywać sny, ale to dość bzdurne zajęcie. Ja staram się je w taki sposób przerobić, dodając atrybutów nawiązujących do codzienności, by można było uwierzyć, że to wszystko naprawdę się wydarzyło. Kiedyś na Facebooku opisałem w ten sposób swój sen o pobycie w szpitalu – w komentarzach wszyscy życzyli mi powrotu do zdrowia (śmiech). Uprawiam takie drobne oszustwa, w ten sposób robię literaturę.

Powiedziałeś, żebym czytała Twoją książkę na chybił trafił, otwierając losowo wybrane rozdziały-drzwi. I to było chyba jedno z tych oszustw, bo jej akcja rozwija się linearnie. Bohater jedzie do Krakowa w poszukiwaniu kobiety, a zatem miłości, następnie wędruje przez piekielne piwnice aż na ostatnie piętra wieżowca, gdzie rozbrzmiewa majestatyczne largo szlifierek i adagio gwintownic. „Furtka” to wariacja na temat „Boskiej komedii”?

Nie oczekuj tu ode mnie rozstrzygnięć. Nie lubię przedmiotów jednorazowego użytku. Moje książki zbudowane są z fragmentów, do których można wielokrotnie powracać. Czytelnik może wejść przez wybrane drzwi i zobaczyć, co się za nimi wydarza, pomiędzy lokatorami nie ma żadnych zależności i powiązań, ale tak – podczas lektury wznosimy się ku jakiejś ostateczności.

Z drugiej strony w połowie książki lądujemy w piwnicach, nie ma od tych piwnic ucieczki. Każdemu mieszkaniu w bloku odpowiada komórka. Każdy mieszkaniec coś tam trzyma, coś przechowuje, zamyka. Te komórki łączy labirynt korytarzy, stamtąd też zarządza się ekipą majstrów, którzy łażą po piętrach, przekazują sobie informacje, klucze do lokali.

Dopóki „kierownik Górka” wszystkich nie odwoła… Słuchaj, a tę „Willę pod Gwiazdą Wieczorną”, która stoi tu na półce, to naprawdę zwinąłeś z piwnicy na Azorach?

Książek Roberta Walsera to można dzisiaj szukać już tylko po piwnicach.

I ten piwniczny Walser to taki Twój Wergiliusz?

Chciałbym pisać jak on. Podoba mi się, że nie stabilizuje czytelników, tylko pozostawia ich w niepewności i ciągle prowokuje, mówiąc, że to, co się wydarzyło, mogło się nie wydarzyć i odwrotnie. Jak ja ci teraz opowiadam o książce, którą pisałem w 2007 roku, to też już nie wiem, czy nie zmyślam. Zresztą nie będziemy więcej filozofować, bo ty sobie zaraz pojedziesz, a ja tu zostanę sam i będę rozmyślał o tym, co powiedziałem. Czy to ma w ogóle jakiś sens? Muszę wyjść zapalić. ©℗

WALDEMAR BAWOŁEK (ur. 1962) jest prozaikiem. Debiutował w 1996 r. zbiorem opowiadań „Delectatio morosa”, następnie opublikował „Raz dokoła”, „Humoreskę”, „To co obok”, „Echo słońca”, „La petite mort”, „Bimetal” i „Pomarłych”. Niedawno nakładem wydawnictwa Nisza ukazała się jego „Furtka przy dozorcy”. Trzykrotnie nominowany do Nagrody Literackiej Gdynia, w tym roku otrzymał także nominację do Nagrody Literackiej Nike. Mieszka w małopolskich Ciężkowicach.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Od 2018 r. związana z „Tygodnikiem Powszechnym”, dziennikarka i redaktorka Działu Kultury, wydawczyni strony TygodnikPowszechny.pl. W 2019 r. nominowana do nagrody Polskiej Izby Książki za najciekawszą prezentację książek i czytania w mediach drukowanych. Od… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 33/2021