Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ponieważ w tekście „Nieświęta wojna” podpisanym przez redakcję „TP” pojawiło się moje nazwisko jako osoby, która jakoby skrytykowała gest redaktora Hołowni rezygnującego ze współpracy z „Newsweekiem”, chciałbym przekazać kilka słów wyjaśnienia.
Otóż w tej „nieświętej wojnie” nie stałem i nie zamierzam stanąć po żadnej ze stron. Nie są mi znane prawdziwe powody rozstania redaktora Hołowni z „Newsweekiem” i niespecjalnie mnie one interesują. Styl wypowiedzi (tych pisanych), zarówno redaktora Lisa, jak i redaktora Hołowni, budzi mój niesmak i poza dużą dozą emocji trudno w nich dostrzec prawdziwe przyczyny tego niespodziewanego rozstania i pojedynku na słowa.
Zabrałem głos nie w sprawie odejścia z „Newsweeka”, ale w sprawie wpisu na blogu redaktora Hołowni. Pan redaktor w swoim wpisie na blogu, uzasadniając decyzję o odejściu, odniósł się do mnie i do przytaczanych przeze mnie w rozmowie z autorkami artykułu w „Newsweeku” przykładów niewłaściwej postawy Kościoła wobec ujawnionych ostatnio nadużyć ze strony księży. Redaktor Hołownia podważał wiarygodność opisanych przeze mnie zdarzeń, a na mój temat czynił zupełnie niepotrzebne osobiste uwagi. Postulował w swoich tekstach solidną pracę redakcyjną, kontakt ze wszystkim stronami, zapoznanie się z ich argumentacją i działaniami, jakie w tych sprawach podejmowały. Sam redaktor Hołownia nie skontaktował się ze mną ani przed napisaniem swojego tekstu, w którym wspomina mnie i podważa przytaczane treści, ani też po mojej reakcji, ani po dziś dzień. Ja ze swej strony takie próby, choć bezskutecznie, czyniłem.
Dziennikarki „Newsweeka” prosiły mnie o ocenę tak zwanego „przypadku poznańskiego”. Odesłałem autorki artykułu do kurii poznańskiej i do samego księdza biskupa. Ponieważ jednak tam spotkały się one z odmową jakiegokolwiek komentarza na ten temat, zgodziłem się na rozmowę. W rozmowie opowiedziałem o znanych mi przykładach indolencji Kościoła w tego rodzaju sytuacjach. Otóż nie ma mojej zgody na dyskredytowanie osób, których historię opowiedziałem.
W swoich wywodach na temat metodologii zajmowania się tą problematyką to redaktor Hołownia teoretyzuje i fantazjuje. Ja przytaczałem przypadki kobiet po wielokroć skrzywdzonych, zaś redaktor postuluje, by w tych niezabliźnionych ranach pogrzebać, i to na dokładkę ręką obiektywnego eksperta. W tych, powierzonych mi w zaufaniu sprawach – nie pozwolę. Ale jeśli redaktor Hołownia chciałby podjąć takie wzorcowe śledztwo dziennikarskie, to przypadki „poznański” i „legionowski” czekają.