Dziś prawdziwych andrusów już nie ma

Kazimierz Oćwieja, śpiewak i wideobloger: Kiedy opublikowaliśmy pierwszy odcinek „Barda krakowskiego” w internecie, oglądalność rosła z godziny na godzinę. Widać młodzi za takimi opowieściami tęsknią.

02.05.2015

Czyta się kilka minut

Kazimierz Oćwieja, Kraków, 29 kwietnia 2015 r. / Fot. Katarzyna Włoch dla „TP”
Kazimierz Oćwieja, Kraków, 29 kwietnia 2015 r. / Fot. Katarzyna Włoch dla „TP”

BŁAŻEJ STRZELCZYK: Jak Pan trafił na YouTube?

KAZIMIERZ OĆWIEJA: Mój sąsiad Łukasz Konatowicz z Krzysztofem Gonicarzem [popularnym wideoblogerem z Krakowa – red.] chodzili za mną z pół roku i mówili, że szukają takiego faceta jak ja.

Jakiego?

Starego krakusa, który opowie im przed kamerą o starym Krakowie.

Ile ma Pan lat?

76. Chociaż stary się nie czuję. Stary to może być koń albo pies.

Czemu nie zgodził się Pan od razu?

Bo, młody człowieku, mam do internetu dwie lewe ręce. Owszem, telefon mam, odebrać mogę, ale żeby coś napisać na nim, to nie mam do tego głowy. No a oni mi mówią tu coś o Facebooku, YouTube, kciukach w górę, oglądalności itd. Jak opowiedziałem o tym pomyśle swoim kolegom, zaczęli mi tłumaczyć, że internet to nie jest dobre miejsce. Mówili: „Kazek, oni cię zdołują tam, będą obrażać, młodzież – w tym internecie – patrzy tylko, jak komu zaszkodzić”.

Jednak się Pan zgodził.

Pewnego dnia przychodzą ci dwaj młodzi do mnie do domu, butelkę wódki na stół postawili, i jakoś się zgodziłem. Pomyślałem sobie: nagramy jeden odcinek, zobaczymy, jak będzie. Jeśli się nie spodoba, to ja będę uczciwy wobec siebie, że się przynajmniej zgodziłem, a jak się spodoba, to pociągniemy dalej.

I tak stał się Pan popularnym youtuberem.

Młody człowieku, ja nie przypuszczałem. Daliśmy pierwszy odcinek – taki, co sobie spacerujemy po pl. Szczepańskim, opowiadam, gdzie się kiedyś w Krakowie chodziło – i oglądalność rosła z godziny na godzinę. Ludziom zaczęło się podobać to, co mówię. O Krakowie z czasów PRL. O zakupach na Kleparzu. Widać młodzi za takimi opowieściami tęsknią. A jakie komentarze dobre dostawałem!

Taki np.: „Przywraca wiarę w polski YouTube oraz – ze względu na poziom komentarzy – również w społeczność”. Albo inny: „Bardzo fajna sprawa, że ludzie młodsi pomagają zaistnieć w internecie tym, którzy mają coś ciekawego do powiedzenia, ale samodzielnie nie mogliby tego zrobić”. Dużo młodych ludzi Pana ogląda.

Młodzi czują się ze mną swobodnie. Kocham młodzież i doskonale wiem, jaka ona dzisiaj jest.
W porównaniu z tą sprzed 50 lat, ba, sprzed 20 nawet, młodzież jest o niebo inteligentniejsza i mądrzejsza. O czym wy marzycie? Podróż, nowy telefon, na komunię rower. A wie pan, o czym ja marzyłem? Żeby wreszcie przyszedł czas, żebym mógł sobie grubą kromkę chleba ukroić.

Ja się wychowywałem wśród bajoków. Och, przepraszam, bo może pan nie wie, co to jest bajok?

To akurat proste. Bajok to po krakowsku dzieciak.

Niekoniecznie. Bajok to taki łapserdak, co na niczym się nie zna. Bajok chce coś powiedzieć, a wie tyle co nic. Skąd pan w ogóle jest?

Centralna Polska.

Nie jest pan krakusem. Zresztą, będę mówił ci po imieniu. Dużo w życiu straciłeś. Powinieneś się w Krakowie zakotwiczyć, bo nie ma drugiego takiego miasta.

A co jest w nim takiego niezwykłego?

Historia. Każdy, kto ma jakąś nutkę patriotyzmu, musi się w Krakowie zakochać. Ja nawet znam warszawiaków, którzy Kraków kochają! Tylko takich prawdziwych warszawiaków. Nie słoików.

Co z tą dzisiejszą młodzieżą?

Wy jesteście oczytani, wy przede wszystkim mieliście dzieciństwo. A ja co? Urodziłem się w 1939 r., we wrześniu, wiesz, co to znaczy? W samą wojnę. Oseski padały jak muchy. Matki nie miały pokarmu. Nie miałem wesołego dzieciństwa. Później było nieco lepiej. Do dziś czasem wychodzi ze mnie stary andrus.

Słucham?

No tak, przyjechałeś do Krakowa jako młody chłopak, to skąd możesz wiedzieć, kto to jest andrus.

Zapamiętaj raz na zawsze: w Warszawie był cwaniak, w Krakowie andrus. Albo agar, ale to obelga. Swoją drogą, warszawski cwaniak do krakowskiego andrusa się nie umywa. No, może taki prawdziwy z Pragi jeszcze tak, ale prawdziwych warszawskich cwaniaków już prawie nie ma. Poumierali w Powstaniu.

Więc w Warszawie cwaniaki. We Lwowie batiary, z włoskiego to się mówi. W Paryżu gawrosze. A u nas, w Krakowie, andrusy. Czyli uliczniki, łobuzerka. Nas wychowywała ulica. Nocne życie. Szajbus był prawdziwym andrusem. Znasz, młody człowieku, Szajbusa?

Pewnie, kultowa postać, związany z Piwnicą pod Baranami.

No, teraz mi zaimponowałeś. To był niezły świrus. On nawet zrobił sobie specjalną wizytówkę z nazwiskiem i podpisem „Szajbus”. Kiedyś jeździł na żużlu, taksówkarzem był, handlował walutą i przesiadywał w Zwisie...

Vis á Vis – wyjaśniam tylko czytelnikom spoza Krakowa – to knajpa na Rynku.

W Krakowie mówi się Zwis. Tam obok jest pierwszy posterunek policji. Szajbus kiedyś numer taki wykręcił, że tych policjantów od zewnątrz na kłódkę zamknął, a sam siadł w Zwisie i się przyglądał. Policjanci przerażeni, ślusarza wezwali. Ten ślusarz piłuje, i co się okazuje? Szajbus specjalnie tytanową kłódką ich zamknął, że sposobu nie było jej otworzyć. Taki był. Kraków się z tego później długo śmiał.

Pan był muzykiem.

Sześć lat jeździłem w trasy koncertowe. Miałem zespół. Już nie będę mówił, z kim grałem, bo to gwiazdy. Ale nigdy nie byłem i nie będę muzykiem. Nie mam nawet takiego wykształcenia. Ja jestem aktorem. I to też z urodzenia.

Mówią, że jest Pan bardem.

Bardem. No tak. Wiesz, na czym polega praca barda? On powinien zaśpiewać wszystko.

Grał Pan kiedyś na ulicy?

Nigdy. Chociaż stworzyłem kapelę podwórkową. Ale przenieśliśmy tę kapelę na estradę.

I co Pan śpiewał?

O Krakowie, o życiu. Ale raczej na wesoło. Kiedy druga żona mnie zostawiła, chodziłem z tydzień struty po mieście. I po tygodniu doszedłem do wniosku, że nie ma się czym przejmować. Że w gruncie rzeczy dobrze się stało.

Dlaczego?

Bo odzyskałem, młody człowieku, coś bardzo ważnego dla mężczyzny – wolność. No i zaśpiewałem później: „Jestem już wolny, więc nie myślę o tym, że do domu dzisiaj wrócić mam”. Tak może zaśpiewać prawdziwy andrus.

Co jeszcze robił prawdziwy andrus?

Jan Sztaudynger mawiał, że nie trzeba do szkół chodzić, wystarczy się w Krakowie urodzić. Coś w tym jest. Weźmy takiego krakowskiego andrusa i kieleckiego scyzoryka. To zawsze różnica o dwie klasy. (Puszcza oko) Mówię o piłce nożnej.

Komu Pan kibicuje?

I Wiśle, i Cracovii. Wiesz, w latach 40. i 50. na stadionach nie było kiboli. Jak już ktoś na mecz chodził, to właśnie agary i andrusy, tylko oni zachowywali się kulturalnie.

Pan jest dżentelmenem?

Niektóre panie tak mówią. Owszem, staram się być prawdomówny i szczery. Nie jestem chamem. No i kochałem kobiety. Stary babiarz ze mnie.

Za co Pan kocha kobiety?

Chłopcze, jeżeli ktoś kocha za coś, to nie jest miłość.

A co to jest miłość?

Gdy byłem smarkaczem, to koledzy w moim wieku mówili: „miłość to uczucie głupie, zaczyna się na ustach, a kończy na...”.

No, proszę nie kończyć.

Nasz piękny polski język. Prawdziwy andrus nie bał się czasem czegoś mocniej powiedzieć. No i to był człowiek honorowy i elegancki. I wódkę musiał umieć pić.

I Pan pił.

Znany byłem z twardej głowy. Wszystkich po piciu odwoziłem do domu. Kolegę raz po schodach na plecach wyniosłem. Pół litra to dla mnie dopiero preludium.

Gdzie się wtedy chodziło?

W lokalach odbywały się dancingi do rana. W Warszawiance przy Dunajewskiego. W Feniksie na Jana. Od czasu do czasu w SPATiF-ie. Ze SPATiF-em jest też ciekawa historia. Wyobraź sobie, siedzimy, pijemy: ja z kolegą i dwie dziewczyny. Dosiadł się do nas jakiś bajok. On miał wąsy takie długie, zakręcane. Sięgamy po kieliszki i on się rwie do picia. Patrzę na tego bajoka. Nic nie mówię. Biorę swój kieliszek, a drugą ręką sięgam po jego wąs i przyciskam do blatu. Wtedy zrozumiał, że zachował się nieelegancko.

Dziś są jeszcze andrusy?

W zasadzie już nie ma. A nawet jeśli jeszcze żyją, to trzeba pamiętać, że andrusem jest się do czasu. Człowiek z tego wyrasta. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, autor wywiadów. Dwukrotnie nominowany do nagrody Grand Press w kategorii wywiad (2015 r. i 2016 r.) oraz do Studenckiej Nagrody Dziennikarskiej Mediatory w kategorii "Prowokator" (2015 r.). 

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2015