Człowiek rozumiejący

Fot.G. Gałązka

14.08.2006

Czyta się kilka minut

Trzeba wspominać,trzeba pamiętać

Biskupa Stanisława znałem od 1945 r. Nawet nie myślałem wtedy, ile ma lat - miał 30, ja 18. Ile mieliśmy naprawdę, po zakończonej wojnie? Na pewno parę, parenaście lat więcej. Gdyby nie ten specjalny czas, uchodziłbym za przedwcześnie postarzałego. Taki mądrala... ale to przeszłość, z tego wyrosłem. Z tym szedłem do seminarium diecezjalnego i wtedy go spotkałem. Miałem zresztą szczęście spotykać ludzi posiadających mądrość, którą się akceptowało nie debatując. To było pożywne, umacniające, otwierało niedostrzeżone możliwości. On taki był i taki został. Człowiek rozumiejący. Nie przychodził, by coś mi przynieść ani oferować. Umiał wejść, skoro prosiłem, i powiedzieć, bardzo zwyczajnie: to tak, a to tak. Najczęściej, teraz to już wiem, nie podsuwając lekarstwa, ale mówiąc, o co właściwie chodzi, pokazując, jak to jest i w jakim kontekście trzeba się odnaleźć. Ten kontekst znaczył misterium, i to nie psychologiczne, chociaż się na psychologii znał, ale misterium Chrystusa.

Znał się na psychologii, bo po powrocie do Polski jego mistrzem był ks. rektor Konstanty Michalski. U niego zrobił doktorat. By zrozumieć, jaka to była psychologia, wystarczy przeczytać książkę ks. Michalskiego "Między heroizmem a bestialstwem" albo małe, genialne teksty o św. Bracie Albercie. To była psychologia, która rozumie człowieka, bo jest filozofią Boga i filozofią człowieka, z wrażliwością na tajemnicę, jaką jest Bóg i jaką jest człowiek. To był ten, do wykrycia i do nazwania z biegiem czasu, dar biskupa Smoleńskiego. A on był tak uporządkowany, tak jasny. Nie wdawał się w dywagacje, w przedsięwzięcia, gdzie wiele się mówi, wiele się próbuje. Potrafił powiedzieć krótko: O, nie tak. Tak to się nie da.

Będziesz się ksiądz zajmował klerykami

Miał powołanie, zainteresowanie człowiekiem, któremu się marzy albo który wybiera trudną ścieżkę prowadzącą do kapłaństwa. I on, z wewnętrznym spokojem, ale i z pasją - przynosił tym młodym ludziom Boga. I szukał pomocy dla rodzin. Doszedł do tego zorganizowania opieki, służby dla rodzin, dla młodych nie przez kontakty z licznymi rodzinami. Zaczynał od wiedzy o rodzinie, wiedzy o człowieku, wiedzy o Ewangelii. Jego studia, jego zajęcie się teologią moralną posłużyło do wspomożenia rodzin, a powołanie na ojca duchownego młodych, którzy podejmują swoją wielką wyprawę po kapłaństwo, zaczynało się od tego, że trzeba wiedzieć. To nie był człowiek, którego - jak często się dzieje - ogarnęła niepewność, poruszyło zgorszenie, widok nieszczęść, jak u Brata Alberta, w którym miłość się obudziła na widok nędzarzy. To nie było docieranie do człowieka przez przeżyty wstrząs, przez kogoś, kto szuka, drogą osobistej decyzji. To była inna droga. To się dokonało w łagodny i stanowczy sposób. Zdecydował książę metropolita Sapieha, który powiedział: "będziesz się ksiądz zajmował klerykami". To był rok 1944. Nawet jeszcze nie było seminarium w domu biskupim, tylko ci dochodzący, będący w kontakcie z biskupem, ludzie pracujący i równocześnie studiujący, jak Karol Wojtyła. Książę powiedział mu: "będziesz ksiądz się zajmował tymi młodymi" i ksiądz z kościoła św. Wojciecha, w którym odprawiał Mszę św., przychodząc tam z Franciszkańskiej, zaczął się zajmować klerykami.

Myślę, że było podobnie, kiedy ksiądz arcybiskup Wojtyła potrzebował teologa w swoich działaniach dla dobra młodych małżeństw. Tak właśnie ten Boski dar przyszedł do niego i on ten dar przyjął, jako taki, od człowieka, który miał władzę w Kościele. Dla współczesnych ludzi to może być nie do pojęcia. Urząd... tak oddzielony od charyzmatu! Powołania kapłańskie i rodziny. To nie przyszło jak charyzmat. Nie szukał najpierw charyzmatu, a potem urzędu.

Człowiek, który mi zaimponował

Był moim biskupem pomocniczym od roku 1978. Czy to stwarzało jakieś trudności? Ani po mojej, ani po jego stronie nie stwarzało. Ja tego człowieka po raz pierwszy w życiu zobaczyłem w 1945 r. i od tej pory był moim spowiednikiem, ojcem duchownym. Był kimś, z kim się rozmawiało nie według kalendarza wizyt, ale dlatego, że trzeba, że jest o czym. I tak to trwało do początków sierpnia bieżącego roku. Zażyłość, bliskość. A z jego strony nie mentorstwo... To był taki człowiek. Trudno tu przywoływać analogię relacji między ojcem duchownym i jego wychowankiem Karolem Wojtyłą, bo to był Karol Wojtyła. On wielkością swojej osobowości wszystkiemu by sprostał. Ale to tak było w odniesieniu do człowieka, wobec którego zaczyna się nowy sposób bycia: jego i mój. On zostaje moim biskupem, a wobec tego i ja zostaję kimś nowym w odniesieniu do niego. Ten człowiek przyjmował Karola Wojtyłę, biskupa pomocniczego i zaraz potem swojego biskupa, arcybiskupa i siebie angażował. Angażował siebie inaczej. Angażowanie siebie to jest dar Boży. Na tym polegała wielkość tego biskupa, że potrafił powiedzieć: on teraz jest jak mój Sapieha, on jest jak mój ojciec i nie tylko dla mnie, ale także i dla tych, którzy są moimi wychowankami. Mówię jednocześnie o nim i o swojej sprawie w tamtej chwili, kiedy Karol Wojtyła został biskupem krakowskim. To ja musiałem wtedy zrobić to, co być może, w taki piękny, szlachetny sposób zrobił biskup Stanisław. On go w nowy sposób akceptował. Był człowiekiem, który miał na mnie taki wpływ, ponieważ mi zaimponował.---ramka 448265|prawo|1---

Obecność

Zanim jeszcze został biskupem, funkcjonował przy ks. kard. Wojtyle jako ekspert od etyki, w pracach, które poprzedzały memoriał Kardynała dla Pawła VI na temat przyszłej encykliki "Humanae Vitae". Zresztą jego obecność była znacząca w życiu wielu ludzi. Na pogrzebie zjawili się biskupi, z których każdy miał jakiś swój powód, dla którego przyjechał. Np. abp Michalik: biskup Pietraszko powiadomił go (wówczas rektora Colegium w Rzymie), że nie przyjedzie na rekolekcje dla księży, i oto na lotnisku Fiumicino zjawia się biskup Stanisław. Wcale nie globtroter, bardzo rzadko wyjeżdżał. Pyta: Co mam powiedzieć?

Twierdzę, i kardynał Dziwisz też tak uważa, że biskup Smoleński to taki dar Boski, jak biskup Jan Pietraszko. Był postacią zupełnie inną niż szeroko znany sługa Boży biskup Jan. Kompletnie różni ludzie. Ale on wiedział, kim jest. I jak bp Pietraszko został pochowany w kościele św. Anny, tak biskup Smoleński u św. Piotra i Pawła. Od niepamiętnych czasów się nie zdarzyło, by ktoś, kto nie jest biskupem czy arcybiskupem krakowskim spoczął w kościele. Dobrze, że tak się stało. Zamiast jechać na cmentarz i Bóg wie gdzie szukać grobu, można przyjść, można się zastanawiać.

Jego kenoza w ostatnich latach, gaśnięcie człowieka, który odchodzi, i to nie w jakiś piękny sposób, to było jego dotarcie do ludzi, okazanie się światu. I teraz przyszedł czas.

Wysłuchali: ks. Adam Boniecki i Jarosław Borowiec

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2006