Co my wiemy o Ziucie...

Wilno 1945, klasa skrzypiec pani Eleny Strazdaite-Bekeriene, Józefa Golmontówna trzecia od lewej

Halina Bortnowska

Członek Komitetu Helsińskiego w Polsce, animator grupy Wirydarz (www.wirydarz.org) i wieloletnią redaktorką miesięcznika "Znak"

Dobrze, że w prawym górnym rogu ostatniej strony “TP" tkwi “Votum separatum". Towarzyszy mu mała niewyraźna fotografia twarzy, która od lat prawie się nie zmienia. Jest jakby pieczęcią na dokumentach spisywanych - takie mam wrażenie - wprost na tej trybunie (nieco ponad, nieco z boku, osobno).

Nigdy nie przyjaźniłam się z Autorką osobiście, mam z nią pozytywną relację niemal wyłącznie czytelniczą, a więc jednostronną. Czytam i właściwie z reguły czuję się sojuszniczką, zgadzam się, popieram punkt widzenia. Dotąd nic mnie jednak nie skłaniało do nawiązania rozmowy, do podzielenia się wrażeniem, że jakieś zjawisko czy problem widzimy podobnie. Czy naprawdę podobnie? Ona jednak inaczej, bo przecież ze szczególnej perspektywy swojej trybuny. Myśląc o tej jej osobności wyobrażam sobie Ziutę jakby siedzącą na skale, wysokiej, szarej, niewzruszonej. To może bardziej jej reduta niż trybuna do przemówień. Skała jest bardziej samotna, nie wymaga, by otaczało ją audytorium. Przez samo swoje istnienie znaczy, wyraża to, czemu jest dedykowana.

Roman Graczyk

Rredaktor "Gazety Wyborczej", autor wywiadu-rzeki z Józefą Hennelową "Bo jestem z Wilna...". Na początku lat 90. był sekretarzem redakcji "TP"

Panią Józefę Hennelową znam ponad dwadzieścia lat. Nigdy nie myślałem o niej inaczej, jak tylko: ta dzielna i mądra kobieta. Dzielna, bo mówiła głośno to, co inni mówili półgębkiem. Mądra, bo nie poddająca się łatwo modom. Wiele razy była sumieniem katolickiej inteligencji, także sumieniem “Tygodnika".

Na początku naszej znajomości, a było to jeszcze we wczesnych latach 80., miała jednak Pani Ziuta pewien drażniący feblik: łatwo się irytowała na kolegów, dając wyraz poczuciu niedocenienia, zresztą nie zawsze słusznie. Było w tym trochę podejrzliwości na wyrost. W takich chwilach lepiej było zejść jej z drogi. Za to pierwsze kochaliśmy ją, ale za to drugie trochę jej jednak nie lubiliśmy. Zwykle ludziom z upływem lat charakter się pogarsza, uwypuklają się w nim cechy negatywne, a zanikają dobre. Pani Ziuta jest zaprzeczeniem tej prawidłowości. Pozostała dzielna i mądra, jak była, a na dodatek wyzbyła się owego febliku. Pozazdrościć.

Krzysztof Kozłowski

Zastępca redaktora naczelnego "TP"; w piśmie pracuje od 1956 r.

Mam ogromne zaufanie do mądrości Ziuty, do sposobu, w jaki reaguje na wydarzenia, do tego, jak bezbłędnie dostrzega hierarchię konkretnych spraw, przykładając do nich właściwą miarę. Równocześnie ta sama Ziuta złości mnie chwilami, bo jakże można spokojnie znieść, że koleżanka z tego samego pokoju redakcyjnego staje się coraz mądrzejsza.

Barbara Labuda

Przed 1989 r. była działaczką "Solidarności", w latach 1989-97 - posłanką na Sejm, a od 1996 r. jest ministrem w Kancelarii Prezydenta, sprawującym nadzór nad sprawami społecznymi, kulturą i współpracą z organizacjami pozarządowymi

Pamiętam ciasny i mroczny pokoik hotelu poselskiego, wyładowany po brzegi stosami papierów, książek i ustaw. W tym wszystkim królowała Józefa Hennelowa. Była niesłychanie pracowita (poza tym, że pracowała w Sejmie, pisywała przecież cały czas felietony w “TP"), ale nie stroniła od rozmów czy spotkań. Można było wpaść do niej o każdej porze, by omówić jakąś sprawę czy taktykę działania. To były prawie że obozowe warunki, ale jej to nie przeszkadzało - wychodziła do toalety, gdzie robiło się herbatę, po czym zasiadałyśmy na jakichś skrawkach wolnego od papierów miejsca i rozmawiałyśmy.

I pomyśleć, że kilkanaście lat wcześniej, gdy moja ukochana teściowa - Alberta z Wielopolskich Labudowa, która czytała “TP" systematycznie - zachęcała mnie, bym rzuciła okiem na wychwalane przez nią pod niebiosa felietony pani Hennelowej, zrobiłam to z oporami i bez entuzjazmu. Bynajmniej nie przeszkadzała mi katolickość pisma, choć byłam wtedy agnostyczką. Ale jakoś nie wierzyłam, że ktoś pisze ciekawie o rodzinie i sprawach społecznych. Przeczytałam jeden tekst i potem nie opuściłam już żadnego. Autorkę poznałam jednak dopiero w 1989 r., gdy obie znalazłyśmy się w Obywatelskim Klubie Parlamentarnym.

I tu czekało mnie kolejne zaskoczenie. Zobaczyłam XIX-wieczną matronę, jak z obrazów Artura Grottgera - z czasów, kiedy powstańcy najpierw szli walczyć, a potem zsyłano ich na Sybir, zaś matrony w ich zastępstwie stały na straży wartości: rodziny, narodu. To był jednak tylko wizerunek. Ziuta okazała się osobą z zasadami, skromną i autoironiczną, ale nie kostyczną. Sztafaż matrony runął ostatecznie, gdy podczas przerwy w posiedzeniach zobaczyłam, jak Ziuta wyciąga z torebki cienkiego papierosa i zapala go...

Spodobała mi się odwaga cywilna i intelektualna, z jaką zabierała głos w trudnych sprawach, mówiąc o nich rzetelnie i szczerze, nie cofając się przed wygłaszaniem poglądów niepopularnych. W paru sprawach się nie zgadzałyśmy, ale wiedziałam, że ona otwarcie powie, co myśli, podając wyważoną argumentację, dlaczego myśli inaczej i nie mogę liczyć na jej poparcie. Jaką przejrzystością i prostolinijnością wyróżniało się jej zachowanie w świecie polityki, korzystającej wszak z pułapek, forteli i walki, gdzie nieszczerość była w cenie! Dlatego nigdy nie odżałowałam, że nie została dłużej w Sejmie. Ze względu na stałość poglądów, rzetelność i bezkompromisowość, za którą zresztą płaciła wysoką cenę, była tam niesłychanie potrzebna.

Wiem, że wygląda to jak laurka, ale tak właśnie Ziutę widzę: jako osobę, która daje ludziom dużo dobrego. To właśnie znajduję w jej felietonach, które rozpoczyna przecież od banalnej obserwacji czy historii, jakich wiele. Ona jednak potrafi patrzeć na świat wnikliwiej niż niejeden z nas i odmiennie, pokazując problem z innej, z reguły etycznej, perspektywy. Nie wstydzi się ani nie boi zajmować sprawami uchodzącymi za trzeciorzędne; może pożyteczne, ale błahe. My tego nie dostrzegamy, a ona wręcz przeciwnie: schyla się, podnosi to ziarenko jak diamencik, zmuszając nas do zastanowienia nad najprostszymi zachowaniami i stawiania pytań najważniejszych - czy to, co robię, jest słuszne? Czy dobrze służy ludziom? Ziuta drapie moją / naszą wrażliwość.

Tadeusz Mazowiecki

Pierwszy premier III RP

Szacunek, jaki żywię dla Józefy Hennelowej, nie pozwala mi pisać, choćby nawet w paru słowach, czegoś w rodzaju jubileuszowego panegiryku. To trudność, bo kiedy myślę o Polsce takiej, jaką chciałbym, żeby była, Polsce ludzi życzliwych i tą życzliwością solidarnych, kojarzy mi się to z osobowością ludzi takich jak ona.

Człowiek - w tym, co pisze Hennelowa - nie jest tylko człowiekiem przez wielkie C. Jakże często jest to człowiek konkretny, potrzebujący albo skrzywdzony, taki, nad którego sprawą trzeba się zastanowić. I jakże często w tej konkretnej sytuacji zawarta jest sprawa ogólniejsza, próba dmuchania w zimno bezosobowego współczesnego życia, aby je choć trochę ogrzać. Wiara, katolicyzm Hennelowej nie bywa nigdy na pokaz. Jest zawsze daleka od tej linii pozornego sporu, do którego skłonność niekiedy sztucznie się “Tygodnikowi" przypisuje, sporu między wiarą intelektualistów a wiarą ludzi prostych. Hennelowa zdaje się najbardziej cenić i najbardziej wymagać od ludzi Kościoła ewangelicznego tak, tak - nie, nie. Między jednym a drugim ma się rozpościerać nie fałsz, nie pokrętność, lecz jedynie niezbędna naszemu niedorastaniu strefa miłosierdzia.

Patriotyzm Hennelowej, ten patriotyzm rodem z Wilna, no i z Krakowa, ma - co jest oczywiste - mocne korzenie. Sprawdzony na długiej drodze “Tygodnika", w którym - pamiętam - publikowała jeszcze pod panieńskim nazwiskiem jako Józefa Golmont, i z którym przeszła wszystkie jego dobre i trudne chwile. W pracy poselskiej po 1989 r. stanowcza; w kwestiach trudnych potrafiąca bronić swych racji i za nie odpowiadać. Bywała w życiu publicznym raniona i umiała innych ranionych bronić, za co mam wobec niej osobisty dług wdzięczności.

Adam Michnik

Redaktor naczelny "Gazety Wyborczej"

Pani Ziuta zasługuje na olbrzymi portret przynależny osobom, które przez całe życie stanowiły wyznacznik przyzwoitości i odwagi w życiu publicznym. W niejednej sprawie różniliśmy się, czasem nawet publicznie. Ani przez chwilę jednak nie zmieniało to mojego przekonania, że mimo różnicy zdań powinienem wsłuchiwać się w Jej opinie, a korygować własne postępowanie w oparciu o Jej osąd jest mądrze i pożytecznie. W naszym świecie, na naszych oczach wszystko niemal się zmienia. Nader często brutalność miesza się z zasadami, a zwykłe chamstwo zastępuje odwagę. Dlatego też bardzo proszę: niech Pani się nie zmienia, Pani Ziuto, bo jest nam Pani potrzebna taka jak zawsze - rozumna i wyrozumiała, życzliwa ludziom i surowa dla niegodziwości, a przede wszystkim pełna dobrego serca i dobrego smaku.

Ewa Milewicz

Dziennikarka "Gazety Wyborczej"

Józefa Hennelowa wydaje się kobietą spokojną, rozmyślającą o szczególe, o skrzywdzonym dziecku czy biednej rodzinie, marzącą o bardziej moralnym świecie. Podczas poprzedniego jej jubileuszu przez prasę przetoczyła się lawina wspomnień o tym, jak to pani Hennelowa w trakcie ważnych i emocjonujących dyskusji redakcyjnych rozpłakuje się. Płacz w takich sytuacjach jest w świecie, jak to się nazywa, profesjonalistów - “obciachem", przejawem słabości. Nie w przypadku pani Hennelowej. Płacz pani Hennelowej nie wygląda na płacz osoby bezradnej. To płacz osoby wściekłej na rzeczywistość; płacz osoby, której nie chce się czekać, aż ta rzeczywistość się zmieni.

Czasem pani Hennelowa nie ma czasu i się niecierpliwi. Czasem zaś ma czasu na tyle dużo, aby wmyśleć się w jakiś ludzki przypadek, który ujdzie uwadze tzw. obserwatorów życia publicznego. Ostatnio zdziwiła się, gdy jeden z wielkich twórców “S" zaprosił dziennikarzy, aby wysłuchali wyznania win jednego z jego dawnych kolegów. Ten kolega okazał się donosicielem. Każdy mógł przeczytać w “Gazecie Wyborczej" o tym wydarzeniu. Zareagowała jednak tylko pani Hennelowa. “Czegoś w tej scenie brak strasznie - tak jakby to nie byli żywi ludzie. I czegoś jest nadmiar nie do zniesienia - chyba naszej obecności przy tej scenie" - napisała w “Tygodniku". Kiedy czyta się to, co pisze, jej sposób patrzenia, wynajdywania spraw, które są jak drzazga, wydaje się naturalny. Tyle że nikt inny ich nie zauważył. Józefa Hennelowa, którą znam, niestety tylko jako osobę publiczną, kojarzy mi się z taktem, empatią i umiarkowaniem.

Stefan Niesiołowski

Był w III RP posłem na Sejm kilku kadencji. Jest wiceprzewodniczącym Stronnictwa "Suwerenność - Praca - Sprawiedliwość" i profesorem biologii na Uniwersytecie Łódzkim

Panią Józefę Hennelową poznałem w Sejmie X kadencji, nazywanym też kontraktowym, w czym zawarty jest odcień ironicznej pobłażliwości sugerujący, że chodzi o Sejm nie w pełni wiarygodny, bo tylko w części pochodzący z wolnych wyborów. Zdaje się jednak, że był on najlepszy pod względem merytorycznym ze wszystkich dotychczasowych parlamentów III RP. Podjął i w dużym stopniu wykonał odpowiedzialną pracę przekształcenia Polski w demokratyczne państwo prawa. Był też jedynym Sejmem, którego posłowie dobrowolnie - kierując się świadomością tego, że nie mają w pełni demokratycznego mandatu - podjęli decyzję o samorozwiązaniu i skróceniu kadencji o dwa lata.

Pani Hennelowa, siedząca w środkowej części sektora zajmowanego przez Obywatelski Klub Parlamentarny, po mojej lewej stronie, od początku zwracała na siebie uwagę zdecydowanym, stanowczym, rzeczowym i jasnym osądem w większości spraw; kulturą i erudycją. Były to na ogół te same sprawy, w których i ja zapisywałem się do głosu. Widać zarówno Józefa Hennelowa, jak i ja, jesteśmy osobami, które uznają się za niekompetentne w sprawach gospodarczych. Oboje wypowiadaliśmy się na temat amnestii, ochrony życia nienarodzonych, zmian kodeksów karnego i cywilnego, ordynacji wyborczych, przekształceń ustrojowych, obecności Kościoła w życiu publicznym, środków przekazu.

Rzadko się zgadzaliśmy. Ja uważałem, że zmian trzeba dokonywać szybciej i radykalniej, bo czas PRL-u był dla mnie okupacją, czymś, co należy przekreślić w takim stopniu, jak w RFN Konrada Adenauera przekreślono III Rzeszę. Zgłaszałem pierwsze projekty ustaw lustracyjnych i dekomunizacyjnych, odrzucanych zdecydowaną większością głosów. Pani Józefa zaś była zwolenniczką zmian stopniowych, akcentowała fakt, że PRL nie był jednolity, a do transformacji doszło inaczej niż przez wojenną klęskę i upadek reżimu dyktatora. Często ze mną polemizowała. Prawie zawsze były to opinie, których słuchałem z uwagą i starałem się uwzględniać w kolejnych wystąpieniach i publicystyce. Starałem się też zawsze być na sali, gdy zabierała głos Józefa Hennelowa, szybko wyrastająca na jedną z ważniejszych opiniotwórczych posłanek, mającą autorytet i szacunek we wszystkich chyba klubach i kołach poselskich.

Zaczynam dziś lekturę “TP" najczęściej od “Votum separatum" i artykułów Stanisława Lema, jak kiedyś od rubryki “Obraz tygodnia" i felietonu Kisiela. I choć z przykrością muszę przyznać, że zupełnie nie rozumiem, dlaczego dochodziło do tych odległych sporów i co komu z nich przyszło, myślę jednak o nich ze wzruszeniem; bo nigdy chyba nie została wtedy przekroczona miara szacunku nie tylko dla drugiego człowieka, ale nawet dla jego najbardziej w moim przekonaniu błędnego i zasługującego na potępienie poglądu. I myślę też o tym, jak bardzo w obecnym Sejmie, który słusznie zapisał się w świadomości społecznej jako ponury symbol upadku polskiego parlamentaryzmu - bo przeważają w nim hipokryci i demagodzy szerzący nieuctwo i chamstwo - potrzebni są ludzie reprezentujący kulturę i klasę Józefy Hennelowej.

Ks. Stanisław Obirek

Jezuita, stały współpracownik "TP" i "Życia Duchowego"

Nie będę udawał, że z Panią Józefą Hennelową przyjaźnię się od lat. Nic z tego. Owszem, jako częsty bywalec redakcji “TP" miałem niekiedy okazję zamienić z Nią kilka słów i właśnie o tych przypadkowych spotkaniach napiszę.

Znam teksty, z wszystkimi zawsze się zgadzałem - nawet z najbardziej jakoby kontrowersyjnymi, bo niezgodnymi z oficjalnym stanowiskiem hierarchii Kościoła. Okazywało się, że Józefa Hennelowa miała rację, bo swoje stanowisko opierała na dokładnej analizie rzeczywistości Kościoła polskiego i rozwiązaniach przyjętych w świecie, a nie na myśleniu życzeniowym. Pani Redaktor zawsze podkreśla konieczność słuchania, patrzenia i czytania. “Czy ksiądz widział ten program? Nie, a szkoda, bo to było wyjątkowo ciekawe i pozytywne, co jest rzadkie, niestety, ostatnio". Będę oglądał, zwrócę uwagę. Każda opinia Pani Hennelowej jest zakorzeniona w uważnym wsłuchiwaniu się w rzeczywistość. Tego może się od Niej nauczyć również ksiądz katolicki, nawet jezuita.

Moje podziękowanie pod adresem Pani Redaktor jest proste: dobrze, że głos Pani od 50 lat współtworzy polski katolicyzm. Nie chcę go dookreślać jako otwarty czy posoborowy. Dla mnie to głos człowieka myślącego niezależnie od doraźnych układów czy spodziewanych korzyści. Równie proste jest moje życzenie. Obyśmy się uważnie w takie myślenie wsłuchiwali i myśleli podobnie. Odwaga myślenia jest synonimem katolickości i w tym sensie dziękuję za dobry katolicki przykład.

Stanisław Stomma

Prawnik; w redakcji "TP" od 1946 r.

Wydaje mi się, że znam Ziutę “od zawsze". Kojarzy mi się z Wilnem, z prześlicznymi kościołami zatopionymi w zieleni i niepowtarzalną aurą łagodnej życzliwości. A przecież wokół toczyła się wtedy straszna wojna, rzeczywistość była twarda i okrutna. Józefa Hennelowa, w tamtych dawnych czasach Ziuta Golmontówna, była moją uczennicą na tajnych kompletach nauczania w Wilnie podczas okupacji niemieckiej. Już wtedy wyróżniała się dużą inteligencją, zdolnościami i sympatyczną, opanowaną powagą. Nadawała ton grupie koleżanek z gimnazjum benedyktynek.

Zaraz po wojnie, zdaje się w 1945 r., spotkałem ją w Krakowie. Przybyła tam w ramach tzw. repatriacji, chyba w oparciu o ojców benedyktynów, z którymi związana była jej rodzina. Ucieszyłem się bardzo z tego spotkania. Niedawne dramatyczne przeżycia łatwo pozwoliły odnaleźć przyjazną więź. W Krakowie Ziuta ukończyła studia na Uniwersytecie Jagiellońskim. Wybijającą się polonistkę, gorąco polecaną przez ojców benedyktynów i przeze mnie, przyjęto do “TP", skąd odchodziła właśnie moja żona Elwira. Ziuta została przyjęta do sekretariatu.

Utkwił mi w pamięci pewien szczególny epizod. Po formalnym zakończeniu zebrania redakcyjnego Jerzy Turowicz powiedział: “Mam dla was niespodziankę". Sięgnął do teczki, wyciągnął jakiś maszynopis i zaczął głośno czytać. Był to artykuł o Władysławie Reymoncie napisany przez Ziutę i zgłoszony przez nią do “TP". Artykuł zachwycił redaktorów, uznali go za świetny tak formalnie, jak treściowo. Na koniec Jerzy powiedział: “Zdecydowałem włączyć Ziutę do ścisłego zespołu redakcyjnego". Odpowiedzią były gorące brawa. Taki był początek, Ziuto, Twojej w “Tygodniku" pracy, która liczy już sobie prawie 60 lat. Tyle lat walki o kulturę, a kto kultury broni, ten ją współtworzy. Wyrosłaś na autorytet, uznany i szanowany przez nadspodziewanie wielu. Jaki piękny dar Wilna dla Krakowa!

Wraz z Elwirą podziwiamy, życzymy, całujemy.

(Wymieniony przez Stanisława Stommę tekst nosił tytuł “Dewaluacja fotografii" i został opublikowany w “TP" nr 51-52 z 23-30 grudnia 1951 r.)

Ankietę przygotowały: Anna Mateja, Katarzyna Morstin, Agnieszka Sabor

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2005

Artykuł pochodzi z dodatku „Jubileusz Józefy Hennelowej