Znaki czasów, 40 lat później

Niemal zapomniana, a przecież wiele jej przestróg – dotyczących np. laicyzacji i podziałów w Kościele – brzmi niezwykle aktualnie. Kim była Anna Morawska?

21.08.2012

Czyta się kilka minut

Anna Morawska / fot. archiwum miesięcznika "Więź"
Anna Morawska / fot. archiwum miesięcznika "Więź"

Jestem w tym szczęśliwym położeniu, że mogę powiedzieć, iż znałem ją osobiście, więcej: że była moim przyjacielem. Choć zmarła 40 lat temu – 19 sierpnia 1972 r., w wieku zaledwie 50 lat – pamiętam doskonale nasze rozmowy w jej niewielkim krakowskim mieszkaniu. Ulica Friedleina 29, czynszowa kamienica blisko Starego Miasta, w cichej bocznej uliczce, czwarte piętro. Jej jedyny pokój był równocześnie biblioteką, gabinetem i sypialnią. Rozmawiało się przy niskim stoliku, wokół którego grupowało się kilka wygodnych foteli; był to zarazem stół kuchenny. Ciasne mieszkanie wymuszało rzeczowość, ale zdradzało fantazję i poczucie smaku.

To był dom Anny Morawskiej: katolickiej publicystki, tłumaczki Rahnera, Bonhöffera i Robinsona, autorki kilku książek i licznych artykułów, referentki cenionej na zagranicznych kongresach ekumenicznych. Gdy zmarła (przedwcześnie, na raka płuc), jej przyjaciel Tadeusz Mazowiecki powiedział, że była „instytucją”. Dziś, gdy wszystko wokół jest zinstytucjonalizowane, trudniej to zrozumieć, ale swego znaczenia (dziś, przyznajmy, raczej zapomniane) nie zawdzięczała osadzeniu w jakichś strukturach, lecz swemu, ujmijmy to tak, integralnemu portretowi duchowemu.

Zwykle z papierosem w ręku, serdeczna, trochę ironiczna, zwykle też uśmiechnięta, umiejąca uważnie słuchać. Piekielnie inteligentna, trzeźwa w ocenie i przy tym ciepła. A także – autentyczna, bez masek, nieodgrywająca ról; autentyczna także w swej bezradności, którą próbowała ukryć. Szybko dojrzała, dojrzałością, do której zdolny jest tylko człowiek, który przeszedł przez ciemność i cierpienie.

SZUKAJĄC NOWYCH DRÓG

Urodziła się w 1922 r. w Zakopanem; rodzice – Natalia Diakowska i lekarz Józef Żelazny – tworzyli dom bezpieczny i mieszczański. Maturę (z wyróżnieniem) zdążyła zdać w 1939 r., tuż przed wojną. Dramat niemieckiej okupacji przetrwała, pracując jako sekretarka w różnych szpitalach, na koniec w Krakowie. Tu zaraz po wojnie zaczęła studia na UJ: studiowała anglistykę, literaturę francuską i filozofię (znała też dobrze niemiecki). Na pierwszym roku wyszła za mąż za Stefana Morawskiego, asystenta na wydziale filozoficznym; w 1949 r. urodziła się córka Ewa. Małżeństwo szybko się rozpadło – w 1952 r. wzięli rozwód.

Nie od razu została publicystką; najpierw pracowała jako bibliotekarka. Pisać zaczęła w prasie PAX-u, stowarzyszeniu katolików wiernych reżimowi komunistycznemu. Opuściła PAX już w 1955 r., by od 1958 r. aż do śmierci związać się ze środowiskiem „Tygodnika Powszechnego”, „Znaku” i „Więzi”. Tu pisała, częściowo pod pseudonimem Maria Garnysz – o wierze, byciu chrześcijaninem w świecie, Soborze Watykańskim II, który rewolucjonizował wtedy Kościół, o dialogu z ludźmi niewierzącymi, a także o relacjach polsko-niemieckich, które wówczas, 20 lat po wojnie, właściwie dopiero się zaczynały.

Kluczowym doświadczeniem dla jej pojmowania wiary był, jak wspominała, kilkumiesięczny pobyt w połowie lat 50. we Francji. Tamtejszy Kościół – przeżywający głęboki kryzys, objawiający się m.in. w masowym odchodzeniu wiernych – szukał nowych dróg głoszenia Ewangelii. Tam, pod Paryżem, znalazła wspólnotę zwykłych robotników, którzy chcieli żyć na wzór pierwszych chrześcijan.

Było to doświadczenie zupełnie innej wiary, dalekiej od zachodniego chrześcijaństwa „mieszczańskiego” i także od polskich realiów. W takiej próbie powrotu do korzeni chrześcijaństwa – a potem również we wspólnocie ekumenicznej z Taizé, powstałej 50 lat temu, którą była zafascynowana, i której idee propagowała w Polsce – widziała „znak czasu”; sygnał, jak może, jak powinna wyglądać przyszłość chrześcijaństwa.

RAHNER I BONHÖFFER

Po powrocie z Francji intensywnie zainteresowała się teologią.

Poszukiwała teologów, którzy zmagają się nie z teorią, ale z wyzwaniami rzeczywistości. Takich, którzy szukali wyzwolenia z fatalnej alternatywy tamtych czasów (czy tylko tamtych?), polegającej z jednej strony na poświęcaniu człowieka Bogu w imię religii, a z drugiej na poświęcaniu Boga człowiekowi w imię humanizmu.

Tak znalazła Karla Rahnera, odkrywającego wiarę w Boga objawiającego się w człowieku. W sporządzonej przed śmiercią notatce pisała, że jedyny możliwy dziś dialog to dialog z człowiekiem, który pchany jest pytaniem: dokąd zmierza jego życie, czy ma ono sens? I odpowiadała sama sobie, że takim sensem jest Jezus i jego objawienie; Jezus, który mówi światu, że nawet gdy poszukując, błądzimy, nie jest to zaangażowanie stracone.

Morawska odkryła też – dla siebie i dla Polaków – Dietricha Bonhöffera, ewangelickiego pastora i myśliciela, który przyłączył się do ruchu oporu przeciw Hitlerowi i został stracony tuż przed końcem wojny. Wtedy, w PRL, nie mówiono w ogóle o niemieckim ruchu oporu (chyba że o tym komunistycznym). Morawska wydała wybór listów Bonhöffera i napisała o nim książkę pod znamiennym tytułem „Chrześcijanin w Trzeciej Rzeszy”.

Jej przyjaciółka z Berlina Wschodniego, Elisabeth Adler, wspominała, że „Anna opowiadała, jak trudno jest uświadomić ludziom w Polsce, co dla niemieckiego chrześcijanina oznaczało przyłączenie się do spiskowców [planujących zamach na Hitlera i odsunięcie nazistów od władzy – red.], skoro – kompletnie inaczej niż w polskiej historii – w niemieckiej tradycji leżało coś zupełnie odmiennego, a mianowicie postawa polegająca na tym, iż to właśnie posłuszeństwo wobec zwierzchności traktowane było jak chrześcijańskie przykazanie”.

Morawska czuła jakiś rodzaj duchowej wspólnoty z Bonhöfferem: podobnie jak on, cierpiała z powodu niewidoczności Boga w coraz bardziej zsekularyzowanym świecie (gdy w kwestii tejże niewidoczności nie powinna zmylić nas siła Kościoła). Podobnie jak on szukała pewności i doświadczenia Boga, znaku Jego obecności.

ALBO DIALOG, ALBO POLARYZACJA

„Perspektywy. Katolicyzm a współczesność” – taki tytuł nosiła jej książka z 1962 r. Osobny temat to właśnie jej zaangażowanie jako osoby świeckiej, szukającej nowych dróg i zarazem czującej się częścią Kościoła. Często zabierała głos (także na międzynarodowych spotkaniach, np. kongresie ruchu Pax Romana w 1966 r. w Lyonie czy podczas spotkań w NRD) o dialogu z niewierzącymi. Wtedy, zaraz po Soborze, był to temat ważny – sam Paweł VI zainicjował go w encyklice „Ecclesiam suam”. I trudny, bo posoborowa euforia mieszała się już z pierwszymi wątpliwościami i lękami. Morawska uważała, że stając wobec niewierzących my, chrześcijanie, powinniśmy radykalnie przemyśleć naszą wiarę, skoro sam Kościół na nowo formułuje przedstawienie swego nauczania.

Szukając tego, co może łączyć wierzących i niewierzących – i dostrzegając też niebezpieczeństwa takiego dialogu – uważała, że chrześcijanie powinni nie bać się iść „do świata”, tego zeświecczonego. Uważała też, że dla takiego dialogu nie ma alternatywy: że odrzucenie go sprawi, iż rosnąć będzie nie tylko „przepaść między nowoczesnym sposobem myślenia a naszą chrześcijańską tradycją”, ale też przepaść w samym Kościele – tu między masą katolików przywiązanych do tradycji a „radykalnymi elitami”. Lekarstwem na to ostatnie mógł być jej zdaniem tylko wewnątrzkościelny pluralizm (zakładający też wysiłek zrozumienia między różnymi katolickimi środowiskami).

Byli tacy, którzy jej pisarstwo rozumieli opacznie: w jej postulatach Kościoła gruntownie zreformowanego po Soborze – i bardziej opierającego się na świadectwie wiary, a mniej na swym autorytecie jako instytucji, na strukturach i dobrach doczesnych – jedni widzieli niebezpieczne przeintelektualizowanie, inni – heretyckie dążenie do nowinkarstwa. Tymczasem tym, o co Morawskiej chodziło, było poszukiwanie – z pozycji głęboko wierzącej katoliczki – nowej praktyki wiary we współczesnym świecie, gdzie dla człowieka coraz mniej jest oczywistości, także tych wynikających z tradycji.

Dziś można by zapytać, na ile aktualne są jej obawy, gdy mowa o polskim Kościele. Bo przecież zjawiska, o których wtedy pisała, teraz są rzeczywistością: exodus młodego pokolenia z Kościoła, podział w Kościele między jego częścią zorientowaną silnie narodowo i tradycyjnie a częścią bardziej otwartą, gotową zmierzyć się z wyzwaniami coraz bardziej laicyzującego się społeczeństwa. Do tego przepaść między Kościołem a antykościelnymi grupami w społeczeństwie. I wreszcie wynikające z tego napięcia i polaryzacje, także te wewnątrzkościelne. Może warto sięgnąć do pism Morawskiej, nawet jeśli od jej śmierci minęło już 40 lat?

POLSKO-NIEMIECKI „SZOK”

Dziś polsko-niemiecka normalność jest czymś oczywistym. Wtedy, w latach 60., relacje między Polakami i Niemcami właściwie nie istniały (jeśli nie liczyć tych między władzami komunistycznych krajów, PRL i NRD).

Morawskiej dane było spotkać Niemców, którzy od początku lat 60. zaczęli przyjeżdżać do Polski – ze świadomością winy i z pragnieniem wyciągnięcia ręki do Polaków. Zaprzyjaźniła się z Günterem Särchenem z NRD – zmarłym w 2004 r., wówczas głównym animatorem tego oddolnego ruchu, który organizacyjnie przybrał postać Akcji Znaków Pokuty (podział Niemiec sprawił, że Akcja działała osobno w NRD i w RFN).

W praktyce polegało to na tym, że grupy młodzieży z NRD przybywały do Polski, by fizyczną pracą swych rąk – np. na terenie dawnych obozów koncentracyjnych albo przy budowie kościołów, wznoszonych przez polskich katolików mimo szykan ze strony władz – stać się realnym znakiem pokuty i pojednania. Podając rękę tym Niemcom – co nie było wówczas w Polsce wcale oczywiste – i wspierając ich wysiłki, Morawska uważała, że należy tak czynić nie tylko z motywacji chrześcijańskiej, ale również dlatego, gdyż takie inicjatywy jako Akcja Znaki Pokuty to kolejny (obok np. Taizé) „znak czasów”.

Taki właśnie tytuł, „Znaki czasu”, miał jej tekst, który ukazał się w 1966 r. w „Znaku”. Morawska zebrała w nim kilka dokumentów, które w jej oczach miały charakter profetyczny. Znalazła się tu też modlitwa grupy niemieckich pielgrzymów z Akcji Znaków Pokuty.

Kontakt z tymi Niemcami stał się dla niej, jak wspominała, decydującym momentem, który sprawił, iż zaangażowała się w sprawy polsko-niemieckie. W tekście opublikowanym w „Tygodniku” w 1965 r. swoje spotkanie z grupą Niemców z NRD na terenie Auschwitz nazwała „dobrym szokiem”. Dlaczego? Bo dawał on szansę na nowy początek w tak potwornie obciążonej relacji polsko-niemieckiej; możliwość, by „przez ten prastary ludzki gest, jakim jest prośba o wybaczenie winy”, na nowo zbudować stosunki między narodami.

Nie znaczy to, że Morawska uważała, iż o historii należy – w imię pojednania – zapomnieć (taki zarzut niektórzy w Polsce stawiają dziś ludziom, którzy wówczas zaczynali dialog z Niemcami). Przeciwnie: sądziła, że pojednanie musi opierać się na prawdzie o przeszłości. Także dlatego pytanie, jak mogło dojść do tego, co podczas wojny uczynili Niemcy, było jednym z jej centralnych pytań. I również dlatego przybliżała czytelnikom takie książki jak praca zachodnioniemieckiego historyka Joachima Festa z 1963 r. „Oblicze Trzeciej Rzeszy”.

Stała się dla nas, Niemców przybywających wtedy do Polski, przyjacielem – i za to jesteśmy jej wdzięczni.

***

Była już śmiertelnie chora, gdy pisała do Güntera Särchena: „To piękne, gdy można widzieć, że to, co kiedyś zaczynało się w pewnym sensie »wbrew wszelkiej nadziei«, już dziś rośnie i rozwija się samo z siebie, także bez nas, Günterze. Nasz sukces polega na tym, że może to dziać się także bez nas. (...) Są takie chwile w życiu, gdy myśl taka bardzo pomaga”. 


PRZEŁOŻYŁ WP


THEO MECHTENBERG (ur. 1928) jest teologiem, publicystą, tłumaczem, działaczem społecznym. Początkowo pracował w Kościele katolickim w NRD; od lat 60. zaangażowany w kontakty z „Tygodnikiem Powszechnym”, razem z niemiecką młodzieżą z Akcji Znaków Pokuty pracował m.in. na Majdanku i w Nowej Hucie przy budowie kościoła Arka Pana. Od 1979 r. w Niemczech Zachodnich. Po 1989 r. zaangażowany w Fundacji Krzyżowa.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2012