Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Galicz pisał tak po interwencji wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji w 1968 r. – i ta analogia powtarza się dziś w wielu rosyjskich komentarzach dotyczących sytuacji na Krymie i wokół Krymu. Wtedy, w sierpniu 1968 r., protestować przeciw wkroczeniu do bratniej Czechosłowacji wyszło osiem osób. Na placu Czerwonym stali z ręcznie malowanym plakatem „O wolność waszą i naszą” zaledwie kilka minut. Zostali zatrzymani przez KGB, stanęli przed sądem, odsiedzieli wyroki. Do języka rosyjskiego na stałe weszło sformułowanie o tych, którzy „wyszli na plac”: przejawili odwagę cywilną w walce z agresywną, opresyjną władzą.
Nie wszyscy Rosjanie czerpią przyjemność z „małej zwycięskiej wojny” na Krymie. Nie wszystkim podoba się polityka „starzejącego się sklerotyka” (jak określają Putina liczni uczestnicy dyskusji na forach internetowych). I dziś też znaleźli się tacy, którzy „wyszli na plac”, tym razem plac Maneżowy: podczas niedzielnej demonstracji antywojennej w Moskwie, na którą przyszło ponad tysiąc osób, zatrzymano 360 uczestników; z kolei kilkadziesiąt osób – w Petersburgu. Natomiast podczas 20-tysięcznego marszu popierającego „rodaków na Ukrainie” policja nikogo nie zatrzymywała, wręcz pomagała: manifestację zorganizowały władze, zwieziono na nią pracowników sfery budżetowej.
W internecie trwa zbieranie podpisów pod protestem przeciw mieszaniu się przez Rosję w wewnętrzne sprawy Ukrainy: „My niżej podpisani oświadczamy o niezgodzie na politykę, którą bez żadnych wyjaśnień prowadzą władze naszego kraju w stosunku do Krymu. Ta polityka: przygarnięcie obalonego prezydenta Janukowycza, rozpowszechnianie informacji o nieistniejących »bandach« i prześladowaniach, jakoby zagrażających rosyjskim mieszkańcom Krymu, wreszcie przerzucenie na terytorium Ukrainy choćby nawet tylko ograniczonego kontyngentu – w żadnym razie nie sprzyja podtrzymaniu pokoju na Ukrainie. Przeciwnie – prowadzi do zaostrzenia i tak skomplikowanej sytuacji”.
Otwarty list napisał do Ukraińców pisarz Lew Rubinstein: „Drodzy ukraińscy przyjaciele! Postarajcie się nam wybaczyć. Nam, to znaczy tym nielicznym Rosjanom, którzy nie są otruci jadowitymi gazami imperium. Postarajcie się wybaczyć nam, że nie wystarczyło nam sił i woli, aby powstrzymać tych, którym odebrało rozum, którzy okrywają mój kraj hańbą”.
Ale Putin wcale nie uważa, że okrywa Rosję hańbą, gwałcąc porozumienia, które podpisywał, oczerniając bratni przecież jak żaden inny naród ukraiński i dokonując interwencji zbrojnej. Tak ostra, szybka – niespełna tydzień po Soczi – i zdecydowana akcja Kremla wobec Ukrainy może świadczyć o tym, że obalenie Janukowycza Putin uznał za strategiczną porażkę, która położyła się cieniem na jego wizerunku odbudowującego imperium cara. Obecne działania miałyby być sposobem na zneutralizowanie tego nieprzyjemnego efektu.
Znakomity dziennikarz i pisarz, nieżyjący już wieloletni korespondent Radia Swoboda Piotr Vail pisał kiedyś: „Podwórkowa moralność, równa tej średniowiecznej, uznaje, że wielkie mocarstwo to nie to, które stwarza warunki dobrego życia dla swoich, lecz to, które jest zdolne zabić jak najwięcej obcych”.