Uratuj mnie!

Amerykański ruch obrońców życia przeszedł do natarcia. Czy wykorzysta szansę?

11.06.2012

Czyta się kilka minut

Wtorkowy wieczór, 29 maja. Miliony sympatyzujących z republikanami Amerykanów siadają przed telewizorami, by obejrzeć nadawany przez stację Fox News popularny program „The O’Reilly Factor”. Jego gospodarz, Bill O’Reilly, ściąga przed telewizory rzeszę sympatyzujących z republikanami ludzi, ponieważ jest kimś w rodzaju George’a W. Busha amerykańskiej telewizji: o przewagach prawicy nad lewicą mówi prosto i dosadnie, nie przejmuje się popełnianymi co rusz gafami. Ludzie kochają go właśnie za to, że jest do bólu naturalny. Również ten program wpłynie na ich poglądy.

Live Action, jedna z grup pro-life, opublikowała właśnie nagrania z przeprowadzonej miesiąc wcześniej prowokacji. Telewidzowie oglądają fragmenty filmu nakręconego ukrytą kamerą, dokumentującego wizytę w klinice aborcyjnej w Austin w Teksasie. Kobieta z Live Action mówi Rebece – pracownicy kliniki – że jest w ciąży, ale chciałaby ją usunąć, gdyby się potwierdziło, że jest to dziewczynka. Rebecca spokojnie przyjmuje to do wiadomości, potem śmieje się, że aborcja to żaden problem, bo sama przecież miała dwie, a teraz ma czwórkę dzieci. Ostatecznie staje na tym, iż podstawiona matka umawia się z pracownicą, że jeżeli około 20. tygodnia ciąży (przełom 4. i 5. miesiąca!) okaże się, że dziecko jest płci żeńskiej, to odezwie się, by umówić się na tzw. późną aborcję (legalną w Teksasie do 24. tygodnia ciąży). Na koniec Rebecca życzy pacjentce, żeby w końcu udało jej się urodzić upragnionego chłopca.

Po tych słowach O’Reilly teatralnie rozkłada ręce i pyta widzów: „czyżbyśmy byli teraz jak Chiny?”. Następnie przedstawia swoją rozmówczynię – 24-letnią Lilę Rose, szefową organizacji stojącej za publikacją podobnych nagrań z kilku klinik aborcyjnych [rozmowę z nią publikujemy na kolejnych stronach – red.]. Gospodarz przypomina jeszcze widzom, że selektywna aborcja jest zakazana prawem jedynie w czterech stanach. Oboje utwierdzają widownię w przekonaniu, że świat stanął na głowie...

– Dokonywanie aborcji ze względu na płeć dziecka jest problemem, z którym boryka się głównie Azja. Według różnych statystyk, uśmiercono w ten sposób od 100 do 200 milionów dziewczynek. Ale w USA również ma to miejsce! – emocjonuje się z w rozmowie z „Tygodnikiem” Lila Rose. I tłumaczy, dlaczego przeprowadziła prowokację: – Naukowcy robili badania na ten temat i okazało się, że w niektórych społecznościach w USA ta nierównowaga jest jeszcze większa niż w Chinach czy w Indiach.

Twarz Lili Rose, którą Amerykanie zobaczyli u O’Reillego, to nowy wizerunek ruchu pro-life. Ruchu, który w ostatnich latach stał się młodszy, bardziej energiczny i zdeterminowany, by wygrać wojnę z lobby proaborcyjnym. I sięga po coraz bardziej wyrafinowane środki, aby przeciągnąć na swoją stronę jeszcze więcej ludzi, szczególnie młodzieży. Dotychczasowa twarz obozu obrońców życia – staruszka pikietująca pod kliniką aborcyjną (nie odbierając jej zasług) – właśnie przechodzi do historii.

ZDJĘCIA Z ULTRASONOGRAFU

Nie dość, że znów zrobiło się głośno wokół udokumentowanych przez Live Action przypadków nadużyć w klinikach, to jeszcze Instytut Gallupa opublikował sondaże, które pokazały, że dynamizm obrońców życia przynosi efekty.

Okazuje się, że 50 proc. Amerykanów widzi się w obozie pro-life, a procent zwolenników prawa do „wyboru” sięgnął historycznego dna – 41 proc. Dane te wywołały konsternację wśród lobby proaborcyjnego, bo okazało się, że wynik prolifersów sprzed 3 lat: 51 proc. poparcia wśród społeczeństwa, wcale nie był (jak sadzono) błędem. Przemysł aborcyjny od połowy lat 90. stopniowo traci poparcie. Jeszcze w 1995 r. zwolenników „wyboru” było wg Instytutu Gallupa 56 proc., podczas gdy po stronie „życia” było 33 proc. ankietowanych. Jednak w ciągu ostatnich 20 lat odsetek Amerykanów w wieku 18-29 lat, popierających prawo do przerywania ciąży w każdym przypadku, spadł z 36 do 24 proc. W tym samym czasie odsetek osób uważających, że aborcja powinna być nielegalna, wzrósł z 14 do 23 proc. 51 proc. osób w przedziale 18-29 lat uważa, że aborcja powinna być legalna „jedynie w pewnych przypadkach”.

– Jesteśmy ogromnie uradowani z powodu ostatnich sondaży – mówi „Tygodnikowi” Carol Tobias, przewodnicząca Narodowego Komitetu Prawa do Życia (National Right to Life Committee), największej organizacji pro-life w USA, skupiającej ponad trzy tysiące lokalnych oddziałów. – Serca i umysły ludzi zmieniają się w tej kwestii m.in. z powodu technologii medycznej. Ludzie widzą na zdjęciach z ultrasonografu główkę, rączki i nóżki nienarodzonego dziecka. Zwolennicy prawa do aborcji nie mogą już powiedzieć, że to tylko bezkształtna masa tkanek.

Na początku maja Nancy Keenan, przewodnicząca NARAL (National Abortion and Reproductive Rights Action League) Pro choice America, kierująca działaniami przeciwników pro-life, ogłosiła, że do końca roku ustąpi ze stanowiska. Powodem jest obserwowany odpływ zwolenników prawa do przerywania ciąży, szczególnie zauważalny wśród młodzieży.

Sukcesy prolifersów i ich optymizm nie powinny jednak zafałszować rzeczywistości. Odkąd w 1973 r. Sąd Najwyższy stwierdził, że prawo stanowe w żadnym przypadku nie może zabraniać przerywania ciąży (do tamtego czasu zdecydowana większość stanów zabraniała aborcji), w całych USA usunięto 50 mln ciąż.

Jeszcze 30 lat temu co roku 30 kobiet na tysiąc decydowało się dokonać aborcji. Obecne jest ich mniej niż 20, wciąż jednak przekłada się to na ok. 1,2 mln aborcji rocznie. Średni koszt przerwania ciąży to ok. 500 dolarów. Każda kobieta, przekonana do zatrzymania dziecka, to wymierna strata w księgach rachunkowych klinik.

Z PAPIEŻEM PRZEZ KONTYNENT

Od połowy maja amerykańscy kierowcy ze zdziwieniem mijają młodych ludzi w białych koszulkach z napisami „PRO LIFE”, maszerujących poboczami dróg. Na uczestników tego niekonwencjonalnego marszu dla życia można się natknąć zarówno na zimnych i krętych drogach w Górach Skalistych, jak i na rozżarzonych pustkowiach Arizony. Organizatorowi – katolickiej organizacji Cross¬roads – udało się przekonać do wzięcia udziału w marszu 48 osób. Muszą przejść cztery i pół tysiąca kilometrów. Nie każdy jest w stanie oderwać się od zajęć na trzy miesiące, które trzeba poświęcić, aby przejść z zachodniego wybrzeża do Waszyngtonu.

Uczestnicy zostali podzieleni na cztery drużyny po 12 osób, które idą po równoległych do siebie trasach, by zahaczyć o jak najwięcej miejsc.

– W ten sposób udaje się przejść przez 40 stanów – mówi Jim Nolan, szef Crossroads.

– Idziemy na zmianę przez całą dobę. Zawsze ktoś z danej grupy jest w drodze. Rozmawiamy z przechodniami, modlimy się pod klinikami aborcyjnymi, a także bierzemy udział w setkach spotkań w kościołach – opowiada Jim, który jako 23-latek wziął udział w marszu w 1998 r.

Czy takie manifestacje przynoszą efekty? Jim mówi, że widzi, iż robi to na ludziach wrażenie i chcą się oni dowiedzieć wiedzieć o problemie aborcji. Zdarzają się też bardziej spektakularne wydarzenia. – Kiedyś, gdy rozmawialiśmy z ludźmi w kościele, podszedł do nas starszy człowiek i ze łzami w oczach podziękował, że poprzedniego dnia staliśmy z różańcami pod pewną kliniką aborcyjną. Okazało się, że miał wtedy zabrać swoją córkę na przerwanie ciąży, ale gdy zobaczył nas, zawrócił i zamiast do kliniki, pojechał do szpitala. Tam okazało się, że będzie dziadkiem bliźniaków! To nie był jedyny tego typu przypadek – zapewnia Jim.

Crossroads organizuje marsze od 1995 r., odkąd jeden z założycieli wziął sobie do serca słowa Jana Pawła II, który prosił młodzież, by zrobiła użytek ze swojego entuzjazmu i pomysłowości. W ten sposób powstał najbardziej ekstremalny marsz dla życia, którego skromniejsze wersje pojawiły się też w Kanadzie, Irlandii i Hiszpanii.

Pomysłowości nie brakuje również Live Action. Obok ostatniej akcji organizacja ma na swoim koncie udokumentowanie tego, że nie brakuje klinik, które wskazują nieletnim, w jaki sposób obejść prawo, by dokonać aborcji bez wymaganej zgody rodziców.

– Nie widzę w takich działaniach nic zdrożnego. Jak mówił błogosławiony Jan Paweł II, jest to starcie cywilizacji życia z cywilizacją śmierci. To prawie wojna, więc myślę, że to dobry sposób, by uświadomić ludziom, czym jest aborcja – ocenia dr Paweł Wosicki, prezes Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia.

Wszystkie operacje Live Action wywołują irytację Planned Parenthood (Planowane Rodzicielstwo), największej sieci klinik aborcyjnych w USA, dokonującej rocznie ok. 300 tysięcy aborcji. Po poprzednich akcjach PP zapowiedziało, że powtórnie przeszkoli 11 tys. swoich pracowników w 800 klinikach, by mieć pewność, że nie pojawią się już żadne nowe nagrania, które mogłyby zbulwersować opinię publiczną. Po ostatniej publikacji Live Action, Rebecca – udzielająca pomocy w selektywnej aborcji, została zwolniona. Każda taka akcja to wyzwanie dla departamentu public relations PP, przekonującego Amerykanów, że ich instytucja jest po to, by pomagać kobietom, a nie po to, aby traktować każdą z nich jak potencjalny zarobek.

Sondażowy wzrost poparcia dla pro-life wśród młodych ludzi widać w ogromnym wzroście liczby studenckich organizacji tego typu. Jedna tylko grupa, Students for Life, od 2006 r. przyczyniła się do założenia 350 grup. Studenci najlepiej wiedzą, jak dotrzeć ze skutecznym przekazem do swoich rówieśników, stąd na kampusach pojawiły się plakaty ze zdjęciem dziecka opatrzonym komentarzem: „pomyśl, że jestem drzewem i uratuj mnie!”. Młodzi prolifersi są też dużo bardziej skłonni przekładać swoje poglądy na decyzje polityczne niż zwolennicy pro-choice. Centrala lobby proaborcyjnego – NARAL – odkryła bowiem niedawno, że dla 51 proc. prolifersów poniżej 30. roku życia stosunek do aborcji jest ważnym kryterium przy wypełnianiu karty wyborczej. Po drugiej stronie barykady ten odsetek wynosi jedynie 26 proc.

Ważną rolę odgrywają też centra pomocy kobietom w ciąży, których w całych USA naliczono ponad cztery tysiące. W centrach kobiety mogą liczyć zarówno na pomoc psychologiczną, jak na realną pomoc materialną – np. znalezienie dachu nad głową. Bez takich miejsc pro-life byłby tylko ideologiczną wydmuszką.

Również centra pomocy kobietom w ciąży uciekają się do niekonwencjonalnych metod. Zdarza się bowiem, że starają się one upodobnić do... klinik aborcyjnych. W ten kontrowersyjny sposób prolifersi chcą dotrzeć do kobiet, które nie są do końca przekonane, że aborcja to jedyne wyjście. Niektóre stany surowo zabraniają podobnych praktyk i wymagają od centrów umieszczania przy wejściu wielkiego znaku „Nie oferujemy usług aborcyjnych”.

ZAKAZANE BARBARZYŃSTWO

Jak polscy obrońcy życia patrzą na amerykańskich prolifersów? – Amerykańskie ruchy są nieporównanie silniejsze od europejskich, które generalnie są mało zauważalne – uważa dr Paweł Wosicki. Chwali też Amerykanów za pomysłowość i przyznaje, że polskie ruchy pro-life kopiują ich akcje. Dr Wosicki z wizyty u jednej z organizacji pro-life w USA zapamiętał „olbrzymi budynek i dziesiątki osób na etatach”, co zrobiło na nim ogromne wrażenie. – Amerykanie dobrze opanowali pozyskiwanie sponsorów i są świetnie zorganizowani – mówi prezes Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia.

Ks. dr Marcin Borządek z łowickiej parafii św. Ducha, który w amerykańskich parafiach służył przez trzy lata, zwraca uwagę na kwestię bezpośredniej pomocy przed klinikami aborcyjnymi, która jednak wciąż jest domeną starszych osób: – To naprawdę robi ogromne wrażenie dla kogoś, kto przyjeżdża z kraju, w którym o tym problemie się nie mówi. To trochę jak za czasów pierwszych chrześcijan: wiesz, że jesteś na pierwszej linii frontu, gdzie dajesz świadectwo. Wiele osób poddaje się po kilku razach. Znam ludzi, którzy byli więzieni za przekroczenie linii buforowych przed klinikami.

W tej ostatniej sprawie wiele do powiedzenia ma Eleanor McCullen z Bostonu [rozmowę z nią publikujemy na kolejnych stronach – red.], znajoma księdza Borządka. Pani McCullen od kilku lat procesuje się ze swoim rodzinnym Massachusetts. Stan wyznaczył specjalne strefy, których nie mogą przekraczać prolifersi, starający się dotrzeć do kobiet, zanim te przekroczą próg kliniki aborcyjnej. Pani Eleanor przegrała na razie swoją sprawę we wszystkich instancjach. Ostatnią deską ratunku jest Sąd Najwyższy, choć sama zainteresowana przyznaje, że szansa na rozpatrzenie jej sprawy jest nikła.

W historii tego konfliktu pierwsza i do tej pory decydująca batalia – wspomniane już orzeczenie Sądu Najwyższego z 1973 r. – była klęską dla wszystkich przeciwników aborcji. Po tym załamaniu, wraz ze wzrostem aktywności ruchu pro-life, zaczęto jednak odnotowywać zmiany na polu legislacji. Udało się m.in. przeforsować prawo zabraniające finansowania aborcji z środków federalnych, a także obroniono (w 2007 r.) przed Sądem Najwyższym zakaz stosowania tzw. partial birth abortion, czyli zabijania noworodka w końcowym okresie ciąży, w czasie tzw. częściowego porodu.

Ostre walki trwają na poziomie prawa stanowego, które wprawdzie nie może całkowicie odciąć dostępu do klinik aborcyjnych, ale różnymi metodami może utrudnić im funkcjonowanie. Tu pro-life ma najwięcej do zrobienia.

– Nie spoczniemy, dopóki nienarodzone dzieci będą witane z radością na tym świecie i będą chronione przez prawo – zapowiada Carol Tobias.

Z powodu zmian prawnych w duchu pro-life na alarm bić zaczął Guttmacher Institute, proaborcyjny amerykański think tank: rok temu wypuścił do mediów komunikat z nagłówkiem: „w pierwszej połowie 2011 r. stany uchwaliły rekordową liczbę praw ograniczających dostęp do aborcji”. Z wykresu dołączonego do komunikatu wynikało, że przez sześć pierwszych miesięcy zeszłego roku praw takich uchwalono 80, podczas gdy rok wcześniej było ich ok. 30.

Lista zarzutów wobec obrońców życia, przygotowana przez instytut, jest obszerna. We fragmencie raportu o dostępności tzw. późnych aborcji, think tank ubolewa, że „20 stanów narzuca zakazy w momencie, gdy płód jest w stanie samodzielnie przeżyć; 5 stanów narzuca zakazy w trzecim trymestrze”. W innym miejscu krytykuje, że „w 2010 r. Nebraska wprowadziła prawo zabraniające aborcji od 20 tygodnia ciąży”, jego zdaniem „opierając się na fałszywym założeniu, że płód od tego momentu może odczuwać ból”.

Obok Nebraski również Teksas jest dobrym przykładem udanej ofensywy pro-life. Mimo że w dalszym ciągu ciążę można tam przerwać do 24. tygodnia, to od początku roku władze nakazały wszystkim klinikom pokazywanie przed zabiegiem zdjęcia z ultrasonografu. Jeżeli zaś matka odmawia spojrzenia w ekran urządzenia, lekarz ma obowiązek opisać to, co widzi. Teksańscy obrońcy życia szacują, że jeżeli tylko prawo będzie przestrzegane, nawet co trzecia kobieta może zrezygnować z przerwania ciąży. Teksas jest jednym z 7 stanów zobowiązujących kliniki do robienia badania USG przed dokonaniem aborcji.

***

W tym roku można się spodziewać kolejnego rekordu, jeżeli chodzi o uchwalanie praw biorących w obronę nienarodzone dzieci. Jak twierdzi w rozmowie z CBN News Chuck Donovan z SBA List (politycznego ramienia pro-life) „w pierwszym kwartale 2012 r. 75 projektów ustaw w duchu pro-life zostało uchwalonych przez co najmniej jedną izbę stanowych ciał ustawodawczych”. O ile więc nie ma na razie szans na ogólnokrajowe zdelegalizowanie aborcji, to wygląda na to, że prawny gorset będzie coraz bardziej uwierał lobby proaborcyjne.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2012