Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
A jednocześnie niezwykle ważny, bo chodzi w nim o to, żeby państwo nie przeszkadzało tym, którzy chcą działać w sferach najczulszych, wymagających ponadprzeciętnej wrażliwości.
Powodem protestu stały się trzy artykuły ustawy o działalności leczniczej, którą przyjęto w kwietniu ub.r., a która miała wejść w życie za nieco ponad trzy miesiące. Gdyby weszła w takim kształcie, jaki ma obecnie, większość istniejących w Polsce hospicjów musiałaby zupełnie zmienić swój charakter: przestać być organizacjami non profit, a zacząć działać jak inne podmioty gospodarcze. Oznaczałoby to m.in. rezygnację z zabiegania o jeden procent, z darowizn i publicznych zbiórek. Tymczasem w przypadku wielu hospicjów te dodatkowe dochody pokrywają nawet do 40 proc. kosztów. W będącym wzorem dla wszystkich tego typu placówek Hospicjum Świętego Krzysztofa w Londynie państwo pokrywało zaledwie jedną trzecią wydatków.
Hospicja nie mogą się ograniczać do kontraktów z NFZ. Otaczają one bowiem opieką także ludzi nieubezpieczonych, w tym bezdomnych. A i ubezpieczonym starają się zapewnić warunki, których kontrakty nie przewidują. W idei hospicyjnej chodzi o to, żeby każdy pacjent czuł się ważny, żeby nie „czekał na śmierć”, lecz żył i – jeśli to możliwe – rozwijał się, odkrywał w sobie nowe możliwości. Przy takich założeniach trudno postępować według jednej procedury, bo każdy, kto znajduje się pod opieką hospicjum, wymaga indywidualnego podejścia. Ostatni etap ludzkiej historii łączy się przecież ze wszystkimi poprzednimi, nie sposób też z góry przewidzieć, jak dalece dana osoba będzie odporna na ból czy udręki psychiczne. W hospicjach walczy się o „dobrą śmierć”, to znaczy o to, by – jak to kiedyś ujęła Cicely Saunders – nie traktować jej jako przegranej żyjących, lecz raczej jako osiągnięcie umierających.
Zainteresowane organizacje zaczęły bić na alarm późno, bo też późno zdały sobie sprawę z konsekwencji przyjętych rozwiązań. Trudno je obwiniać: projekt ustawy konsultowano wprawdzie, ale nie z hospicjami ani fundacjami charytatywnymi (rzecz dotyczy bowiem również innych placówek opieki). To, że w toku prac nad ustawą nikt nie spostrzegł, że może ona doprowadzić do upadku przynajmniej część, jeśli nie większość hospicjów, daje do myślenia. Opozycja twierdzi, że zgłaszała wątpliwości, ale „nikt nie chciał słuchać”.
A przecież nie jest to sprawa polityczna. Jakichś wyraźnych oszczędności z tego tytułu również nie będzie. Uderza się za to (nieumyślnie? lekkomyślnie? bo nie chce mi się wierzyć, że ze złą wolą) w coś, co akurat zostało oddolnie dobrze zorganizowane; ludzi wrażliwych i zaangażowanych próbuje się pozbawić narzędzi, które wcześniej dało im się do ręki. „Jest nieludzką sprawą, nawet jeśli nie ma w tym złej intencji, aby opiekę nad człowiekiem, aby troskę medyczną określić tylko i wyłącznie jako działanie zarobkowe”, napisał twardo ks. Andrzej Dziedziul, jeden z kapelanów hospicyjnych. „Nasze schronisko dla ludzi bezdomnych, chorych jako biznes?”, wtóruje mu na swoim blogu s. Małgorzata Chmielewska. „Wielka jest wiara ustawodawcy, bo płatnikiem jest oczywiście Opatrzność. Niech w Niebie szykują odpowiednie druki na umowy i segregatory na faktury”.
Minister od uspokajania uspokaja, że odpowiednie regulacje zostaną wprowadzone i hospicja będą „w sposób bezpieczny mogły dalej pomagać pacjentom”. Sukces zatem jest, ale na razie połowiczny. Głupio nawet w takiej sprawie patrzeć władzy na ręce. Ale wygląda na to, że patrzeć będzie trzeba.