Euroolimpiada kaukaskiego Putina

Za kilka dni, 12 czerwca, w Azerbejdżanie zaczną się igrzyska olimpijskie. Nie letnie, nie zimowe, lecz europejskie. Towarzyszą im przemoc, wojna i wielkie pieniądze.

01.06.2015

Czyta się kilka minut

Prezydent Ilham Alijew podczas inspekcji nowego stadionu w Baku, marzec 2015 r. / Fot. Azerbaijaini Presidency / AFP / EAST NEWS
Prezydent Ilham Alijew podczas inspekcji nowego stadionu w Baku, marzec 2015 r. / Fot. Azerbaijaini Presidency / AFP / EAST NEWS

Podobno pomysł organizacji Igrzysk Europejskich narodził się z zazdrości. Kraje Ameryki, Afryki, Bliskiego Wschodu, nawet Oceanii mają swoje kontynentalne olimpiady. Tymczasem Europa własnej się dotąd nie doczekała. I to mimo starań trwających od lat 60. XX wieku, gdy propozycję zorganizowania takiej imprezy wysunął ZSRR. Wtedy z powodu „zimnej wojny” nic z tego nie wyszło.

Dopiero ponad pół wieku później temat odświeżono – za sprawą Patricka Hickeya, prezydenta Europejskiego Komitetu Olimpijskiego zrzeszającego narodowe komitety z państw naszego kontynentu. Potem jeszcze trzy lata zajęło, zanim działacze się dogadali. Na ich ostateczną decyzję, gdzie mają odbyć się pierwsze Igrzyska Europejskie, wpłynął fakt, że w czasach kryzysu finansowo-gospodarczego hojny gospodarz sam się zgłosił: pierwsza euroolimpiada w historii odbędzie się w czerwcu w Baku, stolicy Azerbejdżanu. W zawodach ma wziąć udział 6 tys. sportowców z 50 krajów; w 20 dyscyplinach powalczą o chwałę i pieniądze.

Po igrzyskach w Pekinie i Soczi zapowiada się kolejna impreza sportowa z rozmachem – bardzo duża i bardzo kontrowersyjna.

Więzienie Kaukazu
Azerbejdżan, który dzięki sprzedaży ropy z ubogiego kraju przekształcił się w coś na kształt emiratu, ma aspiracje wielkie i niespełnione. Baku zgłaszało swoją kandydaturę do organizacji letniej olimpiady w 2016 i 2020 r., ale zwyciężyli inni. Poszczęściło się za to w kwestii euroolimpiady. Może dlatego, że Azerbejdżan jako jedyny zgłosił chęć jej ugoszczenia.

Wprawdzie wcześniej mówiło się, że zgłosić chcą się także Rosja i Turcja, ale oba państwa, od dawna walczące ze sobą o względy prezydenta Azerbejdżanu Ilhama Alijewa, postanowiły widocznie uczynić mu przysługę.

W zasadzie nie będzie to pierwszy raz, gdy demokratyczna Europa pojedzie bawić się na dworze azerskiego satrapy. Trzy lata temu odbył się tam konkurs Eurowizji. Wtedy zwolennicy zorganizowania go w Azerbejdżanie – jak Ingrid Deltenre, szefowa Europejskiej Unii Nadawców – tłumaczyli, że impreza przyczyni się do demokratyzacji kaukaskiego kraju. Alijew był innego zdania. Gdy wykonawcy śpiewali do kamer, poza kadrem policja tłumiła nieliczne protesty przeciw łamaniu praw człowieka.

Dziś, w przeddzień euroolimpiady, sytuacja przedstawia się jeszcze gorzej. Jeśli wierzyć ocenom Elmana Fattaha, wiceprzewodniczącego opozycyjnej partii Musawat, w Azerbejdżanie przetrzymuje się prawie stu więźniów politycznych (dane na marzec 2015 r.). Wśród nich są dziennikarze, obrońcy praw człowieka i członkowie opozycji, którzy w większości trafili za kraty w ciągu ostatniego roku. Dlaczego siedzą? Bo władze chcą unieszkodliwić najbardziej wytrwałych krytyków Alijewa i zastraszyć społeczeństwo, tak aby nikt nie zepsuł np. demonstracjami nadchodzącej imprezy – ani prezydentowi, ani jego żonie, która odpowiada za organizację igrzysk.

Alijew w butach Putina
Ale jest też inna przyczyna, mniej oczywista. Alijew jest w pewnym sensie kaukaskim odpowiednikiem Władimira Putina. Obaj rządzą za pieniądze ze sprzedaży surowców naturalnych i dzięki zawarciu niepisanej umowy ze społeczeństwem: władza absolutna w zamian za wzrost poziomu życia. Komu się ten układ nie podoba, staje się celem aparatu represji.

Kolejne podobieństwo to uprawianie polityki nienawiści. Putin, aby ułatwić sobie kontrolę nad krajem, zwykł go straszyć – kiedyś Czeczeńcami, dziś Zachodem i „banderowcami”. Alijew ma łatwiej. Stosunki z Armenią, z którą 20 lat temu Azerbejdżan przegrał wojnę o Górski Karabach, są nadal napięte. To kontrolowany konflikt, którym Baku straszy społeczeństwo, jednocześnie kultywując w nim nastroje rewanżystowskie, podsycając nacjonalizm i tępiąc wszelkie inicjatywy nawiązania dialogu między oboma krajami. Gdy sytuacja w państwie tego wymaga lub społeczność międzynarodowa zaczyna zbyt bacznie przyglądać się poczynaniom Baku w kwestii działań wobec opozycji, na granicy z Karabachem gęściej padają strzały. Jak ostatnio, gdy w marcowym rajdzie azerskich komandosów zginęło kilku armeńskich żołnierzy.

Mimo zabiegów Alijewa, społeczeństwo od czasu do czasu się buntuje. O tym, że wydarzenia mogą się potoczyć nagle i szybko, można się było przekonać dwa lata temu. Zaczęło się od Jeihuna Gubadowa, poborowego, zakatowanego przez kolegów z jednostki. Władze próbowały zamaskować to jako zawał serca. W odpowiedzi w Baku odbył się pokojowy protest, który przyciągnął, według różnych danych, od kilkuset do 4 tys. ludzi. Policja użyła siły. Ciężej miała kilka dni później, gdy kupcy z jednego ze stołecznych centrów handlowych głośno wyrazili niezadowolenie z powodu podniesienia opłat za najem. Na policyjną przemoc handlarze odpowiedzieli własną, wywołując zamieszanie w stolicy.
Ale do najgwałtowniejszych wydarzeń doszło w Ismayili, miasteczku na północy kraju. Tam syn ministra pracy najpierw staranował swym hummerem taksówkę, a potem wraz z kolegą poważnie pobił jej kierowcę. Tysiące wyszły na ulice, tłum zaatakował willę gubernatora, paląc zaparkowane pod nią auta. Poszło nie tylko o wypadek i pobicie – mieszkańców zdenerwował fakt, że bliskie władzy elity urządziły sobie z miasteczka prywatny folwark. Do Ismayili posłano wojska wewnętrzne.

Gdy kończy się kasa
Na jakiś czas sytuacja się uspokoiła, ale być może jest to cisza przed burzą. Spadek cen ropy, problemy rosyjskiej gospodarki i kryzys ekonomiczny – to wszystko negatywnie odbija się na zasilanym naftą Azerbejdżanie. Choć zyski z ropy i tak w większości spływały do elit, to masom mimo wszystko powodziło się lepiej niż przed odkręceniem kurka z ropą. A co ważniejsze, wciąż utrzymywały się pośród nich złudzenia – że w końcu doczekają nowej, lepszej przyszłości.

Te rozwiały się 21 lutego. Wówczas bank centralny Azerbejdżanu zdewaluował manat (krajową walutę) o 33,5 proc. w stosunku do euro. Tym samym pozbawił wielu obywateli oszczędności, zadając zarazem kłam zapewnieniom Alijewa o świetnej kondycji azerskiej gospodarki.

Poirytowani Azerbejdżanie zaczęli się zastanawiać, po co im Igrzyska Europejskie, które – według brytyjskiej wywiadowni gospodarczej Business New Europe – będą kosztować gospodarzy ok. 8 mld dolarów? Złość jest tym większa, że – jak ujawnił „Guardian” – Alijew zobowiązał się hojnie do pokrycia kosztów uczestnictwa wszystkich ekip sportowych.

Tymczasem już w listopadzie odbędą się wybory do azerskiego parlamentu. Chyba nikt nie liczy na ich uczciwy przebieg. Rodzi się pytanie: czy tu, na Kaukazie Południowym, może powtórzyć się kijowski Majdan? Alijew na wszelki wypadek przykręca śrubę. Widać, że czegoś się boi.

Metoda na szejka
Europa widzi, co się dzieje w Azerbejdżanie, lecz niezbyt wie, co z tym zrobić. We wrześniu 2014 r. Parlament Europejski uchwalił rezolucję potępiającą aresztowania obrońców praw człowieka, ale to za mało, by wpłynąć na Alijewa. Równie mało skuteczna jest krytyka pod jego adresem ze strony Isabeli Santos, przewodniczącej Komitetu ds. Demokracji, Praw Człowieka i Spraw Humanitarnych Zgromadzenia Parlamentarnego OBWE albo Nilsa Muižnieksa, komisarza praw człowieka Rady Europy.

Bierność Unii można wytłumaczyć (co nie znaczy: usprawiedliwić). Bez Azerbejdżanu dostawy gazu z Kaukazu, a nawet odległego Turkmenistanu poprzez tzw. południowy korytarz gazowy, są nierealne (termin pierwszych dostaw ze złóż azerskich poprzez tzw. gazociąg transadriatycki planowany jest na lata 2019-20). Dlatego Alijew zdaje się myśleć o sobie jak o saudyjskim szejku: że Europa powinna się cieszyć, iż kupuje od niego surowce, i nie powinna wnikać w to, co się dzieje na jego podwórku.

W tym przekonaniu Alijew usiłuje utwierdzić unijnych polityków, prowadząc tzw. politykę kawiorową. Czyli organizując dla nich wycieczki do Azerbejdżanu. Podczas wycieczek obdarowuje ich hojnie prezentami, w tym kawiorem (wartość takiego podarunku może sięgać kilku tysięcy euro). Innym zabiegiem jest lobbing na salonach, np. przy użyciu byłego premiera Wielkiej Brytanii Tony’ego Blaira; od jakiegoś czasu jest on na liście płac Alijewa.

Inna strona zależności
Rzecz w tym, że szejk jest – w pewnym sensie – nagi. Ocenia się, że Azerbejdżan zarobi na sprzedaży ropy i gazu ok. 200 mld euro do 2024 r., a surowca starczy mu gdzieś do 2050 r.

Niby za wcześnie, aby się tym martwić. Ale Azerbejdżan już dziś ma spore wydatki. Pieniądze pochłania armia, będąca od kilku lat drugim co do wielkości importerem broni w Europie (zbrojenia uzasadnia się zagrożeniem ze strony Armenii). Studnią bez dna okazuje się też kulejąca, poza sektorem energetycznym, gospodarka. W 2014 r. Baku musiało wydać 13 z 37 mld dolarów zgromadzonych na kontach Państwowego Funduszu Naftowego – tj. rezerwowych środków na czarną godzinę. Do tego agencja Fitch niedawno obniżyła rating Azerbejdżanu do poziomu BBB-. To jeszcze nie katastrofa, ale zapowiedź kłopotów.

Bez pieniędzy z Europy Azerbejdżan się nie utrzyma. Podobnie jak bez zachodnich inwestycji i technologii, które są jedyną nadzieją Baku na dywersyfikację źródeł dochodu i modernizację gospodarki. Bo alternatywą dla współpracy z Unią jest popadnięcie w zależność od silniejszych sąsiadów: Rosji, Turcji i Iranu. A tego Alijew z pewnością nie chce. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2015