Bądźcie roztropni jak węże

Lila Rose, działaczka pro-life: Wykryliśmy, że w klinikach aborcyjnych dochodzi do tuszowania wykorzystywania seksualnego i podawania nieprawdziwych informacji medycznych, doprowadziliśmy także do śledztwa w sprawie handlu ludźmi.

11.06.2012

Czyta się kilka minut

PIOTR WŁOCZYK: Jak wyglądała Pani pierwsza wizyta z ukrytą kamerą w klinice aborcyjnej?

LILA ROSE: Miałam wtedy 18 lat. Chciałam zobaczyć, czy Planned Parenthood [największa w USA sieć klinik aborcyjnych, dokonująca rocznie ok. 300 tys. aborcji – red.] tuszuje przypadki wykorzystywania seksualnego nieletnich dziewczynek. Wybrałam klinikę w Los Angeles, która była blisko mojej szkoły. Kamerę ukryłam w torebce. Tuż przy wejściu do budynku znajduje się poczekalnia, w której siedziało kilka kobiet. Na ich twarzach widać było smutek. Być może były wśród nich kobiety czekające właśnie na zaproszenie do gabinetu zabiegowego.

Makabryczne wrażenie robił widok napisu „Esperanza”, wiszącego na ścianie poczekalni. „Esperanza” to po hiszpańsku „nadzieja”. W rzeczywistości jest to chyba najbardziej smutne i pozbawione nadziei miejsce w całym Los Angeles.

Podeszłam do recepcji i powiedziałam pracownicy, że mam dopiero 15 lat i jestem w ciąży. W tym momencie ta osoba automatycznie powinna zgłosić podejrzenie gwałtu na nieletniej. Kliniki są zobowiązane przez prawo do zgłaszania takich przypadków. Spytałam pracownicy, co powinnam zrobić, bo mój chłopak jest dużo starszy. Po tych słowach zostałam poproszona na zaplecze, gdzie powiedziałam, że ojciec dziecka ma 22 lata.

Co było dalej?

Pracownica kliniki powiedziała: „Wymyśl sobie taką datę urodzin, żebyś wyglądała w papierach na starszą”. Usłyszałam też, że nikt nie musi się dowiedzieć o moim związku ze starszym chłopakiem.

Tego samego dnia poszłam do innej kliniki Planned Parenthood w Los Angeles, gdzie usłyszałam dokładnie to samo. Przy okazji menedżerka kliniki argumentowała, dlaczego nie powinnam urodzić dziecka. Powiedziała mi, że gdy była młodsza, zaszła w ciążę i urodziła dziecko, ale dodała od razu, że gdyby mogła się cofnąć w czasie, to usunęłaby tamtą ciążę.

Co się stało z osobami, które zostały uwiecznione na taśmie?

Nic. Planned Parenthood zagroziło mi, że mnie pozwie, jeżeli wypuszczę te nagrania. Usłyszałam, że jeżeli nie oddam im nagrań i nie zdejmę ich z internetu, to zażądają odszkodowania w wysokości 5 tys. dolarów za każde z nich. Oczywiście bałam się, ponieważ po raz pierwszy w życiu spotkałam się z taką sytuacją.

Na szczęście dostałam pomoc prawną i ostatecznie Planned Parenthood wycofało pozew. Paradoksalnie, dzięki groźbie procesu media zainteresowały się tą sprawą i nagrania dotarły do większej liczby osób, niż mi się marzyło.

Ile śledztw przeprowadziła Pani w ramach założonej przez siebie organizacji Live Action?

Mamy już za sobą sześć dużych projektów, które dotyczą różnych aspektów nadużyć w przemyśle aborcyjnym. Jest to m.in. tuszowanie wykorzystywania seksualnego, podawanie w klinikach aborcyjnych nieprawdziwych informacji medycznych, a także śledztwo w sprawie handlu ludźmi, przeprowadzone w zeszłym roku.

Ludzie z naszej organizacji, udający stręczyciela i prostytutkę, uzyskali wtedy od pracownika kliniki pomoc przy wykorzystywaniu nieletnich dziewczynek.

Które z nagrań Live Action okazało się dla Pani najbardziej drastyczne?

Zapewne to z New Jersey, gdzie pracownica kliniki doradzała człowiekowi z naszej organizacji, udającego stręczyciela, jak ma „sprzedawać” klientom swoją 14-letnią prostytutkę. Radziła mu, aby tuż po aborcji dziewczynka pracowała tylko „górną częścią ciała”, bo przez pewien czas nie będzie mogła odbyć normalnego stosunku.

Co się stało z tą osobą?

Na początku Planned Parenthood jej broniło, ale potem została zwolniona.

Czy ktokolwiek z osób pracujących dla Live Action został skazany za cokolwiek w związku z prowadzonymi przez Was śledztwami?

Absolutnie nie.

A pracownicy klinik?

Niektórzy pracownicy klinik zostali wyrzuceni w wyniku dochodzeń federalnych, a np. w Alabamie jedna z klinik operowała przez pewien czas pod dozorem, z uwagi na łamanie prawa.

Gdybym miał być adwokatem diabła, to powiedziałbym: wykryliście w pewnych miejscach drastyczne przypadki naruszania prawa, ale czy te przypadki oznaczają, że kliniki aborcyjne co do zasady łamią prawo?

Najwięcej mówi odpowiedź tej organizacji na nasze publikacje, ponieważ czasem usprawiedliwiała ona zachowanie swoich pracowników. Dowody, które udało się zgromadzić m.in. dzięki pracy Live Action, a także aroganckie podejście do sprawy, prezentowane przez Planned Parenthood, pokazują, że to jest problem instytucjonalny i że wyższa kadra zarządzająca też jest uwikłana w kłamstwa i nadużycia.

Czy dziś pracownicy klinik, dzięki Waszym akcjom, bardziej przestrzegają prawa?

Wciąż wpadamy na trop wielu niewłaściwych zachowań, ale rzeczywiście widać, że Planned Parenthood bardziej przestrzega prawa, bo nie chce stracić dotacji państwowych – ok. pół miliarda dolarów rocznie. Nie przestaniemy jednak wyciągać na światło dzienne przypadków łamania prawa przez przemysł aborcyjny. Będziemy bezwzględni w wykorzystywaniu do tego celu siły rażenia mediów.

Jak to się stało, że w tak młodym wieku założyła Pani chyba najbardziej aktywną organizację pro-life w Ameryce?

Rzeczywiście, wciąż jestem młoda, mam 23 lata, ale jest to już dla mnie dziewiąty rok pracy w Live Action. Moje serce od dziecka przepełniała chęć zapewnienia sprawiedliwości dla naszych nienarodzonych braci i sióstr. Myślałam w ten sposób: jeżeli w moim rodzinnym mieście San José, w promieniu 5 mil od mojego domu, zabija się co tydzień 50 dzieci, a ja nic nie robię w tej sprawie, to wcale nie jestem lepsza od tych, którzy popierają aborcję. Zaczęłam od informowania moich rówieśników na temat aborcji. Organizowałam też prezentacje w kościołach.

Potem, już na studiach, prowadziłam kampanię pro-life na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles. Studenci wykazali duże zainteresowanie akcją, ale było to bardzo nie na rękę kadrze, która robiła mi problemy z powodu mojej działalności.

CNN to chyba ostatnia stacja telewizyjna, którą można by posądzić o sympatie pro-life. Mimo to zrobiła o Live Action reportaż, którego wydźwięk był pozytywny. Umie to Pani wyjaśnić?

Ten kanał telewizyjny to ciekawy przypadek. Przez kilka lat stacja bardzo starała się nie robić o nas żadnych materiałów, ale w końcu nasze śledztwa okazały się na tyle głośne, że została zmuszona do tego, by zająć się tym tematem. Półtora roku temu CNN zrobiła dokument o naszej organizacji, a rok temu miałam tam swój pierwszy wywiad na żywo.

Jak silny jest dziś ruch pro-life w USA?

Jest silniejszy i bardziej tętniący życiem niż kiedykolwiek przedtem. Mnóstwo się dzieje na poziomie stanowym. Przykład dosłownie z ostatniej chwili: Arizona dwa tygodnie temu odcięła Planned Parenthood od wszelkich funduszy stanowych. Co ważne, obecnie więcej młodych ludzi stoi po stronie życia niż kiedykolwiek przedtem. W zeszłym roku po raz pierwszy w historii Kongres głosował nad ustawą zabraniającą finansowania Planned Parenthood z pieniędzy publicznych [Izba Reprezentantów zagłosowała za ustawą, ale Senat opowiedział się przeciw niej – red.]. Ten krok nie ma precedensu i jest kolejnym dowodem, że ruch pro-life jest bardzo poważną siłą.

Czy Pani zdaniem wciąż możliwe jest uchylenie decyzji Sądu Najwyższego, która w 1973 r. zalegalizowała aborcję w całych Stanach?

Tak, to wciąż jest możliwe, ale my przede wszystkim chcemy wprowadzić do konstytucji federalnej zapis broniący życia od poczęcia.

Ale to przecież jeszcze trudniejsze niż uchylenie decyzji sądu, żeby nie powiedzieć, że niemożliwe. „Za” musiałoby zagłosować dwie trzecie kongresmenów i trzy czwarte stanów...

To oczywiście nie jest łatwe, ale tylko poprawka do konstytucji gwarantowałaby ochronę życia we wszystkich 50 stanach. To jest nasz cel. 


LILA ROSE (ur. 1988 r.) jest jedną z najbardziej znanych twarzy amerykańskiego ruchu pro-life. W 2004 r. założyła organizację Live Action, zajmującą się m.in. dokumentowaniem drastycznych przypadków łamania prawa, do których dochodzi w klinikach aborcyjnych.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2012