Ujawnienie

Łączniczka tym razem się nie spóźniła. Telefon komórkowy zadzwonił około czwartej nad ranem w charakterystyczny sposób: siedemnaście sygnałów krótkich, a potem już tylko jedenaście długich. Odetchnąłem z ulgą.

Wiedziałem, że to dzwoni z prośbą o spotkanie ktoś z naszej tajnej grupy, ukrywającej się przed ciągle ścigającym wrogiem. Wstając i przeklinając, że dałem się dla dobra sprawy zapisać do tej niezwykle ideowej komórki konspiracyjnej, zgodnie z instrukcją zabrałem specjalny egzemplarz "Biblii Tysiąclecia" ze wstępem Kardynała Stefana Wyszyńskiego Prymasa Polski (wydanie trzecie, poprawione) i wyszedłem z domu. Wiedziałem, że nawet ustalony sygnał mógł nie uchronić nas przed zdradą. Biblia dawała pewność, że jestem właściwą osobą.

Nie musiałem się zbyt długo przyglądać łączniczce, by mimo nocy stwierdzić, że udawał ją, bez większych zresztą sukcesów, przebrany mężczyzna. I nie chodziło o to, że znowu mimo organizacyjnych zaleceń miał krzywe nogi i ich nie ogolił, zakładając rajstopy. Jak zwykle zdradzała go, niestety, koloratka. A tyle razy na zebraniach, ustalających zasady kontaktu z członkami naszej organizacji rozsianymi po całej Polsce, przypominano nam o tej prostej zasadzie: zawsze zacznij od szyi i sprawdź, czy się już, na czas kontaktu, jej pozbyłeś. Większość, nie należąc do stanu kapłańskiego, nie musiała tego robić, mimo to sam po wielu latach ukrywania się chwytałem się na odruchu sprawdzania, czy krawat nie jest tym, co również powinienem wyeliminować. W ciągu kilku ostatnich lat ponieśliśmy zbyt wielkie straty w ludziach, by te instrukcje lekceważyć. Bezwzględnie ścigani jako katoliccy liberałowie, musieliśmy cały czas zachowywać czujność. Pamięć o stratach, jakie poniósł w ostatnich latach "Tygodnik Powszechny", ogólnie znany, mimo swoich zasług, z braku konspiracyjnego i wojskowego przygotowania, nie opuszczała nas ani na chwilę.

Anna Sobecka, dowódca zwalczającej nas grupy, miała, o czym doskonale wiedzieliśmy, wsparcie w niezwykle sprawnej organizacyjnej machinie. Poza tym nasi prześladowcy mieli znacznie szybsze od nas samochody. I nie ma nic do rzeczy to, że nie posiadam prawa jazdy. Przydzielonym mi przez organizację samochodem i tak nie uciekłbym przed ich bmw.

Na szczęście, mimo zaskoczenia wyglądem łączniczki (łącznika) oraz wczesną godziną kontaktu, dobrze pamiętałem hasło: "Otolski". Kiedy je wypowiedziałem, otrzymałem tajne pismo. Wiedziałem niestety, że muszę je potem zjeść, co nie było łatwe, biorąc pod uwagę grubość papieru. Z przerażeniem zauważyłem, że kolejny raz dowódca grupy zdecydował się na użycie koloru; a tyle razy ostrzegałem, że w konspiracji kryteria estetyczne są najmniej ważne. W końcu zjeść lekką bibułkę to czysta przyjemność, ale długie pismo z kolorowymi logo patronów medialnych tajnych Targów Wydawców Katolickich jest dla układu trawiennego prawdziwym wyzwaniem.

Żelazne reguły konspiracji spowodowały, że nigdy nie widziałem mitycznego przywódcy naszej grupy. Znałem jedynie jego pseudonim - "Otolski". Legenda mówiła, że przechytrzył przeciwników i używał jako pseudonimu swojego prawdziwego nazwiska. Mówiono także - uznawaliśmy to za dowód szaleńczej wręcz odwagi - że nie krył również konspiracyjnego imienia. Podobno miał na imię Marek.

Kiedy po krótkim kontakcie z treścią pisma (lata praktyki powodowały, że pamięciowo przyswajaliśmy je błyskawicznie) zacząłem przygotowywać się do niezmiernie tym razem trudnego i nieprzyjemnego procesu dekompozycji jelitowej, łącznik nerwowo zerwał koloratkę i radośnie powiedział: wreszcie odnieśliśmy zwycięstwo! Marek kazał powiedzieć, że możemy już spotykać się legalnie i XII Targi Wydawców Katolickich w Warszawie nie muszą się odbywać w podziemiu. Działamy nie tylko najzupełniej oficjalnie, ale targi otrzymały także patronat medialny wielu ostrożnie do tej pory zachowujących się instytucji. A nieprzychylne nam grupy, widząc naszą niezwykłą determinację, ogłosiły zawieszenie broni. Wreszcie zapanowała normalność i nawet grupa Anny Sobeckiej zaprzestała wrogiej działalności przeciw nam.

Była piąta rano, padało! Stałem jak głupi w lekkiej nocnej piżamie, w jednej ręce trzymając "Biblię Tysiąclecia" (wydanie trzecie, poprawione), a w drugiej konspiracyjną, jak mi się do niedawna zdawało, bibułę, która teraz była oficjalnym zaproszeniem podpisanym przez ks. Marka Otolskiego, Prezesa Zarządu Stowarzyszenia Wydawców Katolickich. To było jednak genialne posunięcie twórcy naszej organizacji: ukryć się za własnym nazwiskiem. Tego nawet Chesterton nie wymyślił.

Wracając do łóżka w suchej piżamie (lata pracy w podziemiu umożliwiły mi kupno kilku), byłem jednak pewien, że będzie mi brakować nie tylko patriotycznej dumy, iż służę wielkiej idei, ale także emocji towarzyszących rannym spotkaniom z łączniczkami. Niektóre z nich były, na szczęście, kobietami.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (17/2006)